piątek, 31 października 2014

Andrzej Pilipiuk, 




Kuzynki




cykl: Kuzynki Kruszewskie, t. 1 
( zrecenzowałem t. 1-3 ) 




Wydawnictwo: Fabryka Słów 
Data wydania; 2007 r. 
ISBN: 9788360505496
liczba str. : 320 
tytuł oryginału: -------------
tłumaczenie; ----------
kategoria; fantastyka


recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:   
 http://lubimyczytac.pl/ksiazka/30495/kuzynki/opinia/737062#opinia737062  )  



"Kuzynki", "Księżniczka", " Dziedziczki" - bardzo ciekawa trylogia Pilipiuka. 

Akcja dzieje się we współczesnym Krakowie, a jednak książka ma ciekawy, specyficzny, niemal bajkowy klimat. To za sprawą opisów, ale też bohaterów, którzy są niezwykli i przeżywają niezwykłe historie. Mamy bardzo ciekawych głównych bohaterów: Sędziwój z Sanoka, znany wybitny alchemik, urodzony na przełomie XVI/XVII wieku, a także trzy niezwykłe, piękne kobiety. Uczennica Sędziwoja Stanisława Kruszewska, również 4 stulecia przeżyła, mamy też jej kuzynkę Katarzynę, agentkę CBŚ, z wykształcenia informatyk. Aż dziwne, ze obie panie tak świetnie się dogadują, jest między nimi różnica 4 stuleci. Mamy jeszcze jedną bohaterkę księżniczkę Monikę Stiepankowić, wampirzycę, rocznik 886, nie tu nie ma literówki. Monika przeżyła całe milenium z okładem. 


Sędziwój, oraz kuzynki Kruszewskie trafiły do szkoły, zostali pedagogami, natomiast Monika, która ma wciąż 16 lat trafić musiała do szkoły. Przygody jakie maja nasi bohaterowie biorą się stąd, że wciąż muszą walczyć o przetrwanie, bo różne siły, czyste i nieczyste, próbują się ich pozbyć, bo są zazdrośni, że mogą tak długo żyć, są w posiadaniu sekretnej tynktatury Sędziwoja, która służy do wyrabiania złota, ale także przedłuża życie, jak ktoś żużyje tego specyfiku, to biologia staje w miejscu. Sędziwój i Stanisława nie zestarzeli się ani trochę. 


Tak wiec nasi bohaterowie różnymi metodami, czy to znanymi z przeszłości, ale także poznali współczesne metody radzenia sobie z wrogami, a także maja zadziwiajacą wiedzę dotyczącą zakresu nauki współczesnej. A wiec są ludźmi niezwykle mądrymi, bo posiadąja mądrość naukową i życiową, często już zaginioną i doskonale to łączą z wiedzą nam współczesną. 


No i mamy szereg postaci drugoplanowych, oprócz zwykłych ludzi, jak to u Pilipiuka, pojawiają się golemy, dybuki, wampiry i inne magiczne, a może kosmiczne stwory? Ciekawe jest wyjaśnienie Pilipiuka skąd na starej inskrypcji egipskiej wzięła się żarówka. Po prostu nasze sympatyczne towarzystwo wywołało ducha kapłana egipskiego, którego mumia wylądowała w Muzeum Narodowym. No i wiele niesamowitych, fajnych i mniej fajnych przygód nasi bohaterowie przeżywają. 


Bardzo ciekawa lektura, którą warto przeczytać. Znakomite połączenie wiedzy o mentalności ludzi żyjących w przeszłości i naszą współczesną, a także z fantastyka, tu pomysły autor ma ciekawe.


Wszystko to sprawa, że czytanie tej trylogii, to znakomita przygoda. Proszę samemu sprawdzić.
Brian Herbert, Kevin J. Anderson



Diuna. Ród Corrinów  



Cykl: Preludium do Diuny,  t. 3 


seria:  Uniwersum Diuna

 

Wydawnictwo: Dom wydawniczy Rebis 
Data wydania: 2013 r. 
ISBN:  9788375106640
liczba str. : 648
tytuł oryginału:  Dune: House Corrino
tłumaczenie:  Marek Michnowski
kategoria: fantastyka, science fiction



recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl: 
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/194850/diuna-rod-corrinow/opinia/14591868#opinia14591868       ) 







Kontynuuję czytelnicze zamieszanie dotyczące uniwersum Diuna. W tytułach trylogii preludium Diuna mamy trzy rody: Atrydów, Harkonennów i Corrinów. Tak naprawdę dzieje tych rodów się przeplatają wzajemnie i dlatego koncepcja autorów wygląda tak a nie inaczej, że to zasadzie jest historia nie tylko Starego imperium, ale i całej ludzkości we wszechświecie, bo nie można pisać o żadnym z tych rodów nie wspomniawszy o dwóch pozostałych. Tak więc trzecia część preludium Diuny to w zasadzie kontynuacja wydarzeń tego co się działo w dwóch poprzednich, a kończy się tuż przez wydarzeniami, które pojawiły się w pierwszym tomie „Kronik Diuny” Franka Herberta, tytuł „Diuna”. Na scenę już weszli wszyscy bohaterowie, żeby odegrać swoją w cyklu Herbertowskim.** Ciekawe, że niemal w tym samym momencie urodzili się Paul Atryda i jego przyszła ukochana konkubina Chani. Natomiast jego przyszła małżonka Irulana, córka imperatora Saddama IV i Aniruli, ma w tym momencie 11 lat. Dowiadujemy się, że Paul już w momencie urodzenia zamieszania narobił, bo z jednej strony jego narodziny było to sprzeniewierzenie się genetycznej procedurze czarownic Bene Gesserit, dalej zaraz po urodzeniu został porwany przez skrzywionego mentata *** Pitera de Vriesa, bo ten mentacko wyspekulował, że Paul jest wnukiem Vladimira Harkonnena. Oczywiście zgubę odzyskano. Pual, urodzony na Kaitanie, wraz z rodzicami Leto i Jessiką szczęśliwie trafił na Kaladan, planetę Atrydów. Dalej w momencie kiedy Paul się urodził obok Diuny przeleciała kometa, a więc znak ważnego wydarzenia. Co ciekawe spotkało się też 12 czerwi, co było wydarzeniem bez precedensu, bo czerwie zazwyczaj tępiły się nawzajem, najstarszy z nich zdechł i przemienił się w piaskopływaki, które zapewne przeistoczyły się mnóstwo młodych czerwi. To też znak od Szej-huluda dany Fremenom, że ich Muad’Dib się zbliża. 


Co do tego co my tu mamy w książce, to dalszy ciąg imperatorskiej intrygi, polegający na tym, że zastąpi sztuczną przyprawę amalem, no niestety wyszła z tego kiszka, bo jak się okazało, oryginału nie da się tak łatwo zastąpić. Ta próba zakończyła się katastrofą. 2 liniowce gildii zabłądziły gdzieś w przestrzeni kosmicznej, jeden się rozbił, a drugi zdołano ocalić. To było istotne, że na tym drugim liniowcu znaleźli się ksiażę Rhombur Vernius i mistrz miecza Duncan Idaho. Ci panowie mieli przyczynić się do rewolty na planecie Ix, żeby obalić Tleilaxan. Tam obłąkany mistrz badań Andżika prowadził swoje badania nad uzyskaniem sztucznej przyprawy. 


O co chodzi z tą przyprawą? Kto ma przyprawę ten ma władzę, bo ta przyprawa to nie tylko jakieś badziewie, które służy do upalania się, ale przyprawa jest produktem niezbędnych do podróży kosmicznych. Nawigatorzy gildii potrzebują przyprawy, żeby łamać przestrzeń kosmiczną, i podróżować w miarę szybkim tempie. Muszą to robić ludzie, bo po dżihadzie butlerańskim pozbyto się myślących maszyn. Intryga imperatorska polegała na tym ,że chciał położyć swoje brudne łapska na przyprawie i zdominować cały kosmos. Szaddam chciał mieć władzę absolutną, nie miał jej, bo było zbyt dużo sił. Gildia kosmiczna była wystarczająco mocna, żeby obalić imperatora. Nigdy nie mieszała się w politykę, ale też władcy w sprawy gildii i KHOAM się nie mieszali. Zostali do zmuszenie gdy władca miliona planet próbował pozbawić gildię dostępu do przyprawy. W ten sposób zakończono opetańczą wojnę przyprawową, która doprowadziła do zniszczenia kilku planet. Natomiast na Diunie Fremeni przeciwstawiają się brutalnie rządzącym planetą Harkonennom. Jak się okazuje Fremeni nie są tacy słabi, bo spowodowali, że machinacje barona Vladimira Harkonnena się wydały. Inna sprawa, że sama planeta omal na tym nie ucierpiała, bo Szaddam IV miał szalony plan zniszczenia Diuny. I tu właśnie jest przesłanie tego, że władza niesie za sobą olbrzymią odpowiedzialność. Okazuje się, że władza to nie tylko bogactwo, splendor, możliwość dobierania sobie panienek wedle uznania, ale przede wszystkim wielka troska, żeby rządzić z głową, mądrze po prostu i nie dać się owładnąć szaleństwom. Władza kusi jak diabli, ale prawdziwy władca nie może takim pokusom ulegać.
 
Warto przeczytać.
Polecam.



Ad.
* Ściślej 12 lat przed, bo jak wiadomo Paul trafił na Diunę mając 12 lat, i niemal od razu porwały go wichry historii, w której Paul odegra wielką rolę.
** Teoretycznie tylko w pierwszych częściach, no ale, że Frank Herbet robi taką jazdę, że bohaterowie ani myślą schodzić ze sceny wraz ze swoją śmiercią. Dobry przykład to Duncan Idaho, który pojawi siew setkach jeśli nie tysiącach gholi.
*** Mentaci to analitycy, na swoim dworze mentata miał każdy szanujący się władca. Natomiast skrzywieni mentaci to byli po prostu ghole, a więc powstali w wyniku hodowli Tleilaxan. Piters de Vries był negatywnym bohaterem inaczej nie miałby czego szukać na dworze Harkonnenów, wiec przypuszczalnie na tym polegało to mentackie skrzywienie, że mogli czynić zło.






Frederic Forsyth,

Afgańczyk



recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl: 
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/29115/afganczyk/opinia/18266161#opinia18266161 



Wydawnictwo - Albatros - Andrzej Kuryłowicz 
Data wydania: 2006 r. 
ISBN:   8373594701
liczba str.;  400
tytuł oryginału;  The Afghan
tłumaczenie: Grzegorz Kołodziejczyk
kategoria: thriller, sensacja, kryminał


recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl: 
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/29115/afganczyk/opinia/18266161#opinia18266161   )  



Wojna z terroryzmem trwa, trwa, i trwa. Widzimy ją na naszych oczach oglądając wiadomości w telewizji, czytając artykuły w gazetach i w necie. Można pomyśleć, że wiemy już wszystko na temat i w zasadzie co da się jeszcze nowego, ciekawego na ten temat powiedzieć? Forsyth udowodnił w tej niepozornej książeczce, że się da. I to wykorzystując literacką formułę thrillera politycznego.


Oczywiście to co my tu mamy, to nie jest nic nowego, tylko poukładanie wiedzy na temat kim tak naprawdę są terroryści z Al- Kaidy i dlaczego robią bajzel.
Wbrew pozorom wcale nie są fundamentalistami islamskimi, jak się ich określa, bo fundamentalizm, to sięgniecie do źródeł, które samo w sobie złe przecież nie jest. To po prostu są politycy, którzy wykorzystują religię do własnych celów i wysyłają bojowników na śmierć, bo ogłosili dżihad z pogwałceniem reguł obowiązujących w Koranie. Formuły dżihadu są dwie, jedna indywidualna, a druga zbiorowa ogłaszana przez autorytety. Ale nawet jak się ogłosi dżihad, nie ma tak, hulaj dusza, piekła nie ma, samobójcza śmierć została jasno i wyraźnie potępiona przez proroka Mahometa, nawet jeżeli uczestniczy się w beznadziejnej misji, to wierny wyznawca Islamu, wtedy pójdzie do raju gdy zostanie zabity na polu bitwy, a zabicie się samemu jest hańbą. Ci samozwańczy imamowie indoktrynują ludzi, czasami tej indoktrynacji podlegają ludzie wykształceni i wychowani na Zachodzie, robiąc z nich bezmyślne narzędzia do swych niecnych celów. A więc to co terroryści robią, i żadna religia, ani jakakolwiek ideologia, tego nie usprawiedliwia. Bo przecież w zamachach giną niewinni ludzie. A przez to, swoją zbrodniczą działalność, największą szkodę religii Islamskiej robią oni sami. 


Bo przez to co oni zrobili, w potocznym myśleniu :
Arab = Islamista = terrorysta, a więc ktoś to tworzy zagrożenie. 


Warto było?


Ale dobra starczy tego politycznego spekulowania, zajmijmy się tym o co chodzi w książce. Motyw jest prosty, mamy tu historię dwóch gości, jeden to Afgańczyk Istmat Chan. W sumie dziwne, że przystał do talibów* radykałów, bo poglądy miał raczej umiarkowane. Ale przyczyniła do tego jedna z rakiet Amerykańskich błędnie wycelowana, która rozpieprzyła rodzinną wioskę Ismata Chana.
W konsekwencji ten ogłosił swój prywatny dżihad przeciwko całej Ameryce, i był gotów nawet z samym diabłem się sprzymierzyć. W końcu Istmat Chan trafił jako jeniec wojenny do Guantanamo. Okazało się, że jest wyjątkowym twardzielem. Jak wiadomo Amerykanie nie cackali się z tymi, którzy byli podejrzewani o terroryzm, a jednak Afgańczyk nie dał się złamać. Czym zyskał sobie szacunek nawet strażników więziennych. Nadano mu ksywkę Afgańczyk. 


I tu zaczyna się historia drugiej persony, która z Afgańczykiem jest powiązana. Jest to anglik, Mike Martin, emerytowany pułkownik, który służył w Afganistanie, w czasie wojny z ZSRR. Wtedy Mike Martin i Istmat Chat spotkali się i walczyli na tej samej barykadzie przeciwko Armii Czerwonej. A teraz zaszła konieczność zingwigilowania Al – Kaidy, bo się wydało, że ci coś ważnego kombinują. I tak tym sposobem Mike Martin jako Afgańczyk wyrusza do Afganistanu. Widać jest przekonujący, bo ci biorą go za swego. Czas operacji Al – Isra zbliża się nieuchronnie. Polega to na tym, że tak jak 11 września na bomby przerobiono samoloty pasażerskie, tak teraz bombą miał być statek z niebezpiecznym ładunkiem, który miał się zderzyć ze luksusowym statkiem cumującym w porcie w Nowym Yorku. Na Queen Mary II miało się odbyć spotkanie grupy G-8, a więc prezydenta USA, Rosji i 6 innych krajów, zapewne kilkudziesięciu ministrów z tych państw również, w sumie ponad 4000 osób terroryści wysłaliby do diabła. Trzeba było jakoś temu zapobiec. Czy Mike Martin jako Afgańczyk zrobi swoje? 


Warto książkę przeczytać.
Polecam.






Ad.
*talib – z języka pasztu,. uczeń. Pasztunowie, jedno z wielu plemion zamieszkujące gdzieś na pograniczu Pakistanu i Afanistanu, pierwsza grupa talibów, to uczniowie medresy, szkoła koraniczna, w Kandaharze, byli oni skupieni wokół mułły Omara. Mułła Omar, osobnik powszechnie znany, dobrze żył z samym Osamą bin Ladenem. Bin Laden pomógł Omarowi rozprawić się z Sojuszem Północnym, a więc ugrupowaniem, z którym talibowie walczyli o władzę nad krajem latami, to spowodowało, że właściwie mułła Omar nie mógł się pozbyć bin Ladena z Afganistanu, nawet wtedy gdy wydarzył się 11 września, i bin Laden został ogłoszony przez Zachód wrogiem publicznym nr 1. Niebawem doszło do wojny w Afganistanie, potem był Irak. W zasadzie wojna z terroryzmem wciąż trwa, mimo, że bin Laden został złapany, po ładnych kilku latach.
Jacek Dukaj,


Wroniec



Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Data wydania: 2009 r.
ISBN:  9788308043929
liczba str.:  248
tytuł oryginału: ------------
tłumaczenie; ----------
kategoria: fantastyka



recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/47532/wroniec/opinia/15431120#opinia15431120      )   




Dukaj napisał bajkę straszną i mroczną. Bajkę tak straszną jak bywa straszna rzeczywistość, bo to jest rzeczywistość. Ta bajka zatytułowana „Wroniec” jest wyjątkowa, bo na interesujący naprawdę bajkowy sposób autor opisał to co wydarzyło się pamiętnego 13 grudnia 1981 roku. A więc stan wojenny. Mamy tutaj opisane wydarzenia stanu wojennego, a także PRL – owską rzeczywistość opisaną oczami dziecka. A więc Dukaj zastosował niezwykle ciekawy zabieg literacki rozpracował wydarzenia z punktu widzenia percepcji dziecka. Pozwoliło to Dukajowi na wczuwanie się bardzo ciekawe metaforyki, a także przekręcanie wyrazów, no bo to przecież dziecko jest głównym bohaterem. Adaś jest dzieckiem o bogatej wyobraźni i jemu świat bajkowy miesza się z rzeczywistością. Efekt tego literackiego zamieszania jest wyśmienity.


Mamy tutaj gruntowny opis rzeczywistości PRL – u mimo, że widzimy to wszystko oczami dziecka, wszechogarniającą szarzyznę, stanie w kolejkach, kombinowanie, i wiele elementów tej rzeczywistości. Do tego brutalne opisy rzeczywistości stanu wojennego, typu czołgi na ulicach, pałowanie, internowanie opozycji, i takie tam.

 
Adaś budzi się pewnego zimowego dnia, bo to był przecież grudzień, i do mieszkania jego rodziców wbija się milicja i aresztuje, tzn. internuje jego rodzinę. Adasiowi udaje się umknąć, zajął się nim pan Beton, potem na skutek przeróżnego zamieszania krąży po ulicach miasta i dowiaduje się co się dzieje.
Wie, że krajem rządzi potężny i zły pan Wroniec, oczywiście, że generał Jaruzelski, i to on robi tutaj potężny bajzel. No ale tutaj w tej bajce wrońce są wronami, bo przecież cała opowieść charakter metaforyczny, i te wrońce powodują, że znikają ludzie. Oczywiście mamy innych złych bohaterów, milipanci, bubeki, tajniaki, podwójni, mamy pana Członka i wielu, wielu innych towarzyszy. Oczywiście są też pozytywni bohaterowie, pozycjoniści, w tym jeden elektryk, „Aż zjawił się czarodziej z bajki co zrobił zwarcie gdzieś w centrali Był to elektryk ze Stoczni Gdańskiej I mówił byśmy mu zaufali”* , Adaś trafia również do kościoła. 


Adaś jest synem pozycjonisty, tu nie ma literówki, jego ojciec walczy z systemem, pisząc na maszynie tworzy treści niezgodne z oficjalną linią partii, a więc jest elementem, czytaj wrogim elementem. Treści, które tworzy są rozprowadzane w formie U – lotek, które zgarniają wrońce. Ale widać, jak rozumuje Adaś, U - lotek jest tak dużo, że władza się chwieje, trzeba było zrobić to co się dzieje, bo inaczej U-lotki przegnałyby władzę w cholerę!
No ale władza się nie daje, załatwiła swoim rodakom 13 grudnia. Autor nie komplikuje sytuacji, że wrońce podlegają towarzyszom z Moskwy, bo zapewne tego Adaś by nie zrozumiał. A może sam jest przekonany, że interwencji wojsk ze wschodu by nie było. Tu zapewne długo będzie rozpracowywany historyczny i polityczny spór, więc może i dobrze, że autor nie skomplikował sobie życia. 


Jak się bajka kończy? Skoro jest bajką, to kończy się dobrze. Ale dlaczego? I tu odpowiedź na to pytanie jest tak samo skomplikowana, jak historia naszego narodu, bo przecież wrońce nie poszły sobie precz, na to trzeba było jeszcze 8 lat poczekać. 


Ciekawe jest za to jedno pytanie: Ale wy pogodzicie? – pyta Adaś ojca i wujka Kazka. Ale nie miejcie złudzeń drodzy czytelnicy, Dukaj ma tendencję, że nie daje żyć swoim czytelnikom. Tutaj też pyta każdego z nas. Zadaje to trudne pytanie.


Pogodzicie się?…



Ad
*Piosenka zespołu Big Cyc, Nie wierzcie elektrykom,
http://www.tekstowo.plpiosenka,big_cyc,nie_wierzcie_elektrykom.html



Neal Stephenson,



Peanatema


Wydawnictwo:  Mag
Data wydania: 2009 r. 
ISBN:  9788374801263
liczba str. : 960
tytuł oryginału:  Anathem
tłumaczenie: Wojciech Szypuła
kategoria: fantastyka, fantazy, science fiction 



  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:
 http://lubimyczytac.pl/ksiazka/48603/peanatema/opinia/1024192#opinia1024192   )   





Mamy do czynienia z książką z gatunku fantazy, kompletnie zakręconą, i niewątpliwie dającą do myślenia. Jak lubicie trochę intelektualnego zamieszania, to was ta książka nie zawiedzie. Inspirowana jest "Imieniem Róży" Umberto Eco i to widać, ale niech to was drodzy czytelnicy nie zniechęci, bo jednak ta książka jest równie dobra co oryginał i warto "Peanatemę" przeczytać. Różnica jest taka, że z tej książki autor zrobił fantastykę, ale wszelkie inne walory filozoficzne zostały zachowane. Ponadto czytanie tej książki to niezła łamigłówka lingwistyczna, słownik wyrazów obcych trzymajcie pod ręką, jeśli chcecie coś z tego zrozumieć. Zapewniam, że warto porządnie przyłożyć się do czytania tej książki. Peanatema – dosłownie pieśń przeklętych, wyklętych, rytualna pieśń śpiewana w czasie rytuału voco, w którym wyrzucano niepokornych deklarantów z kręgu wspólnoty matemowej. Jest to sposób dyscyplinowania niepokornych. Inkwizycja czuwa, nad przestrzeganiem dyscypliny. 
 
Miejsce akcji Arbre – planeta, gdzieś w kosmosie. Społeczność tej planety dzieli się na dwa nurty według stylu życia tzw zwykłych ludzi zrzeszonych w tzw państwie sekularnym i koncentach. Koncent to rodzaj klasztoru zawierających matemy, czyli kongregacje. Mnisi różnych matemów, w zależności od stopnia wtajemniczenia, żyją obok siebie, są dziesiętnicy, setnicy i tysięcznicy. Bierze się to stąd, że klasztor jest otwierany, dla matemu dziesiętników raz na 10 lat na 10 dni, w tym czasie tzw apertu deklarant ma prawo opuszczać klasztor i zdecydować czy chce dalej spędzić życie w matemie, czy chce podążyć własną drogą życiową. Dla setników wielkie wrota konceptu otwierają się raz na 100 lat, a dla tysięczników raz na 1000 lat, przy czym długość życia, normalnego człowieka jest zbliżona do naszej ziemskiej, choć są podejrzenia, że tysięcznicy coś kombinują i potrafią żyć znacznie dłużej, ale jak to robią to tajemnica i czy w ogóle to prawda. W sumie nie wiem porównanie matemów do klasztorów to najwłaściwsze porównanie, bo tak naprawdę matemy, to ośrodki naukowe, w której zamknięto deklarantów. Zaskakujące jest to że prowadzą działalność naukową pozbawieni najlepszej aparatury badawczej, a jednak drogą rozważań teoretycznych dochodzą do ciekawych, zaskakujących wniosków badawczych i koncepcji naukowych. 


Deklaranci - to członkowie wierni dyscyplinie Kartaskiej, żyjący w świecie matemowym, w klasztorach, a nie w państwie sekularnym, przy tym w matemach zostali zamknięci ludzie piśmienni, intelektualiści, naukowcy. Fraa - deklarant mężczyzna. Suur - deklarant kobieta. Deklaranci dobrowolnie poddawali się dyscyplinie, która była ważniejsza od jakiegokolwiek dogmatu, każdy miał prawo myśleć co chciał, nawet wiara bądź niewiara w Boga, była dopuszczalna przez dyscyplinę. Tolerowane były również niektóre rodzaje romansów, a więc fraa i suur, mogli nawiązywać pewne rodzaje relacji damsko męskich, wystarczyło tylko publicznie ogłosić, że są parą. Dyscyplina, bardzo szczegółowo te i wszystkie inne sprawy życia w koncepcie regulowała. Deklaranci zajmowali się przyziemnymi sprawami np uprawą ogródka, a w wolnych chwilach zajmowali się refleksją naukową. Oprócz kary ostatecznej klątwy, trochę mniej surowa karą było czytanie pewnej księgi, która zawierała 9 rozdziałów, przejście przez wszystkie to nie lada wyzwanie, tylko największy twardziele byli w stanie przez to przejść i nie zwariować. Na karę przeczytania całej księgi niegdyś skazany był niegdyś fraa Jaad, tysięcznik, jeden z głównych bohaterów i rzeczywiście, normalny to on nie jest, chyba mu ta zdarzeniówka złącza pomieszała. 


Głównym bohaterem, z którego perspektywy obserwujemy wydarzenia jest Erasmas 19 latek, deklarant dziesiętnik, poznajemy go tuż przed jego pierwszym apertem, przypominam, otwarciem klasztoru, w tym czasie odbywa się też rekrutacja nowych deklarantów jak się okazuje. Po zamknięciu klasztoru Erasmas i jego kumple rówieśnicy mieli zdecydować do którego zakonu chcą być przyjęci. Erasmas został Edharczykiem, a więc trafił do zakonu najbardziej prestiżowego. W ostatniej chwili, trafił na rekrutację, bo został ukarany przeczytaniem 5 rozdziałów księgi, trzeba było zdać egzamin przed komisją, że odbyło się karę.


Powiecie, piszę tyle piszę i piszę, a właściwie niewiele było co się właściwie działo w książce, ale innej opcji nie było, żeby było to w miarę zrozumiałe o co w tym chodzi. Teraz powoli przechodzę do wydarzeń w książce. Bo jak się okazuje w całym koncencie jest jakiś ferment, peanatema rozbrzmiewa co chwila, wyrzucani są kolejni deklaranci, a to widoczny znak, że coś się dzieje się coś niesłychanego. W pewnym momencie został wyrzucony fraa Orolo, mistrz, mentor Erasmusa, który prowadził jakieś obserwacje kosmosu. A więc jego zbrodnią było, że dowiedział się za dużo. Wyrzucenie fraa Orolo'a i innych nic nie dało, bo prawda rychło ujrzała światło dzienne. Okazało się, że mieszkańcy planety Arbre mają niespodziewanych gości, przybyszy z obcej planety, ba nawet z obcego kosmosu. Wszystko na to wskazuje, że nie mają dobrych zamiarów, że wojna kosmiczna, nazywana tutaj łupieżą, wisi w powietrzu. Tymczasem Erasmas, paru kumpli, wspomniany bardzo sędziwy fraa Jaad, nawet on sam nie pamieta ile ma lat, może cwaniak nie chce się przyznać, nie potrafi używać większości urządzeń technicznych świata sekularnego, za to nadrabia błyskotliwa inteligencją i stąd to nie przypadek, że znalazł się w tej grupie, zostali wyznaczeni do misji specjalnej, między innymi mieli odszukać fraa Orolo'a. Bo obecności kuzynów, zwanymi też Geometrami, z tego tytułu, że mieli na statku wymalowane jedno z twierdzeń geometrycznych już nie da się ukryć. Tym bardziej, że jedna bombka wybucha gdzieś w Arbre, fraa Orolo ginie śmiercią tragiczną. Sprawa jest poważna Arbre nigdy w swojej historii nigdy nie była tak zagrożona, przeciwnika nie wolno zlekceważyć. 


Pisałem, że Arbe leży gdzieś w kosmosie, a właściwie tak naprawdę leży w jednym z kosmosów. Bo tu mamy przyjęte filozoficzne założenie, że istnieje wiele wszechświatów, a przynajmniej jeden metawszechświat. Ciekawe jest to, że istnieje więc możliwość podróżowania między kosmosami, a nawet majstrowanie przy historii, przeszłość można zmieniać, tworzyć dowolnych nieskończenie wiele kombinacji tzw linii czasu. A więc jeśli przyjąć teorię wielości kosmosów, to jeżeli w jednym kosmosie jest tylko jedna planeta taka jak Ziemia, nadająca się do zamieszkania i jest zamieszkana przez istoty rozumne, które tworzą cywilizacje, to nie ma możliwości, żeby w wielu kosmosach tak było, a więc pewne jest w fantastycznym świecie Stephensona, że kosmici istnieją. Zazwyczaj wyobrażamy sobie kosmitów jako zielone ludki, a co jeżeli kosmici są dokładnie tacy sami jak my? Wręcz nie do odróżnienia, że np mieszkańcy jednej planety bardziej różnią się między sobą niż przybysze z kosmosu różnią się od nas, przecież tego wykluczyć się nie da. Dotychczas zakładano, że kosmita to obcy, a więc musi obcy być zielony. Skoro obcość utożsamiano z kolorem skóry, widać autor chce nam uświadomić, że nie ma większej głupoty, niż utożsamianie obcości kosmicznej z prymitywnym ziemskim rasizmem i ksenofobią. Oczywiście gdyby ufoki istniały, to wywróciłoby całą ziemską naukę do góry nogami. Teorię wszystkich nauk trzeba by pisać od nowa, no i wzbogacać je o mądrości kosmitów. Podobnie trzeba napisać od nowa historię religii, bo przecież na Ziemi religii jest pełno, a w wielu kosmosach musi być ich nieskończenie wiele, a więc trzeba napisać całą teologię od nowa, chociażby istotnym problemem teologicznym może być, czy kosmita, nawet jeżeli uzna wyższość naszego Ziemskiego Boga może być zbawiony? Czy w raju, w czyścu i piekle jest wystarczająco dużo miejsca, żeby jeszcze tam ufoków upychać? Oczywiście jeśli przyjąć założenie, że kosmici będą chcieli z nami rozmawiać, a nie będą chcieli nas zniszczyć. Jak to autor nazwał wysłać megazabójców, czyli atomówki, czy inne diabelstwo zdolne rozpieprzyć planetę po prostu i po zabawie...


Jak skończyła się, ta cała konfrontacja mieszkańców planety Arbre z siłami kosmicznymi, to zobaczycie sami, zapraszam do lektury. Powiem w sekrecie, że warto...
Czytając "Peanatemę" czytelnik przeżyje niesamowitą przygodę intelektualną, jak już pisałem ta do łatwych i przyjemnych nie należy, ale takie książki są zdecydowanie najciekawsze. bo zmuszają, do tego, żeby czytelnikowi szare komórki w mózgownicy rozruszały się troszkę. 


Zdecydowanie polecam...

czwartek, 30 października 2014

Carl Sagan, 



Kontakt  



Wydawnictwo: Zysk i S - ka
Data wydania: 1997 r.
ISBN:  8371502850
liczba str. : 460
tytuł oryginału:  Contakt
tłumaczenie: Mirosław R. Jabłoński
kategoria: fantastyka, science fiction



  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:
 http://lubimyczytac.pl/ksiazka/48819/kontakt/opinia/17125688#opinia17125688   )   


 


Gatunek literacki science fiction wciąż mnie zaskakuje, mimo, że już parę książek przeczytałem. Co jest najciekawsze? To co lubię motywy filozoficzne w tego typu literaturze. Niby sobie taki autor wypisuje o kosmitach, i w ogóle o kosmosie, a jak się dobrze w to wczytać, to wychodzi z tego czysta filozofia. A takie intelektualne zabawy ja po prostu uwielbiam. Tutaj w książce zatytułowanej „Kontakt” jest tak samo. Niby ta książka jest o tym, że kosmici z planety Vega powiedzieli nam "a kuku" i coś z tego wynikło. 


Jednak jak się dobrze w to wczytać to się okazuje, że Carl Sagan rozpracował tutaj dobrze znaną platońską metaforę jaskini, którą Platon opisał w swoim „Państwie”. Siedzą kolesie, kręcą w kółko, w tej jaskini, a wiadomo jak to w jaskini ciemno i zimno. Nagle jeden jakimś czortem zostaje stamtąd wyciągnęty na słoneczko. No i widzi, że tam po za tą jaskinia jest ładnie, widno i cieplutko, no a potem wpadł z powrotem do tej jaskini. No i opowiada kumplom jak było, a ci mają go wariata po prostu, uważają, że gada jak potłuczony. Dumają, co on opowiada za głupoty przecież w te jaskini jest ładnie bezpiecznie, po cholerę się pchać na jakieś idiotyczne słońce skoro tu jest tak dobrze? Pewnie chce ich wywieść w pole, bo tam czekają jakieś wilki, czy niedźwiadki, które go przekupiły, żeby wydał kumpli na pożarcie. Po prostu nie są w stanie kompletnie się dogadać, bo funkcjonują jakby w różnych mentalnych wymiarach. 


Dokładnie tak samo jest tutaj w książce. Tyle, że skala platońskiej jaskini została rozszerzona do skali globalnej. Tutaj jaskinią jest cała Ziemia, a słonko i inne atrakcje po za jaskinią, to oczywiście kosmos, planeta Vega i inne planety stojące na wysokim poziomie rozwoju cywilizacyjnego. 


Kosmici z Vegi odesłali z powrotem na Ziemię obraz telewizyjny, przemowę Hitlera na olimpiadzie w Berlinie z 1936 roku, no i dziesiątki tysięcy stron w kółko powtarzanego kodu, który w końcu został rozszyfrowany. Na podstawie tego zbudowano specjalną maszynę. Jej budowa trwała wiele lat i pochłonęła olbrzymie środki finansowe, tak duże, że wszystkie państwa globu zrobiły zrzutę. I to mimo faktu, że świat opisany przez Sagana jest światem zimnowojennym, a więc istnieją dwa supermocarstwa USA oraz ZSRR i rozdają karty w globalnej geopolityce. Tutaj polityka opisana przez Sagana ma znaczenie, w pewnym sensie ta książka jest książką political fiction. Jeżeli politycy interesują się kosmosem nie robią tego bezinteresownie, po prostu zwietrzyli jakiś polityczny interes. 


Dnia 31 grudnia 1999 r. do wybudowanej wedle instrukcji kosmitów wsiadło pięciu badaczy, w tym główna bohaterka Ellie Arroway, którzy zajmowali się problemem kontaktu z kosmitami, i odbyli niesamowitą podróż kosmiczną, trafili na Vegę. Jest tylko jeden drobny problem ta podróż nominalnie trwała raptem 20 minut, a machina praktycznie nie oderwała się od Ziemi. Dowodzi to tego, że kosmici wynaleźli zaawansowaną technikę szybkich podróży, czasowo w wielu wymiarach. Po odbyciu podróży naukowcy wracają na Ziemię i…


i….


i…


i nic.


Okazało się, że nikt im nie wierzy. Wręcz przeciwnie są posądzani o przekręty, po pierwsze defraudację gigantycznych pieniędzy, a po drugie, że ten cały kontakt z planetą Vega to mistyfikacja, żeby utrzymać się na stołkach, żeby program był prowadzony. A więc ruszyła w ruch potężna machina obrzucania błotkiem. Po prostu politycy nie potrafili zrozumieć wielkiej doniosłości tego wydarzenia. A więc Ci badacze wrócili do metaforycznej jaskini i uznano ich za świrów, których trzeba izolować od społeczeństwa. 


Ciekawa jest kreacja głównej bohaterki Ellie Arroway, kobiety ciekawej świata. Ellie jako nastolatka, posprzeczała się z nauczycielem matematyki, bo nie chciał jej odpowiedzieć na pytania dotyczące liczby pi. Szybko sama się dowiedziała, i została ekspertką. Po prostu nauka chęć zgłębiania wiedzy ją tak niemożliwie wciągnęła, że oddała się bez reszty naukowej pasji. Ona pracując w jednym z obserwatoriów astronomicznych odkryła przekaz płynący z Vegi i pracowała nad problemem ponad 30 lat. Finał nastąpił w noc sylwestrowa 1999/2000, widać autor uczepił się daty milenijnej. 


Uważam, że to jest ciekawa książką, choć ostrzegam uczciwie nie jest łatwa w odbiorze, trzeba się skupiać, żeby to właściwie zrozumieć, ale nie mam wątpliwości, że warto podjąć tego wysiłku intelektualnego
Polecam.

Brandon Sanderson, 



Droga królów 



cykl: Archiwum burzowego światła, t. 1

Wydawnictwo: Mag
Data wydania: 2014 r.
ISBN: 9788374804219
liczba str.: 960
tytuł oryginału;  The Way of Kings
tłumaczenie: Anna Studniarek
kategoria: fantastyka, fantazy




  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl: 
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/203955/droga-krolow/opinia/19411417#opinia19411417      )  





Tym razem z księgarni wytargałem „Drogę królów”, jak się później okazało jest to pierwsza część cyklu „Archiwum Burzliwego Świata”, a więc jak sugeruje nazwa mamy tu wydarzenia w świecie fantastycznym oparte o motyw klimatyczny. U Martina była to zima, która zapowiada miliony plag egipskich, które wstrząsną Martinowskim Westeros. Natomiast u Franka Herberta w "Diunie" mamy pustynię, która zajmuje całą planetę Diuna. Tak tutaj w Burzowej krainie mamy burze, a więc jak słusznie można się domyślać nic dobrego. Po prostu mamy wojnę między królestwem Alethkar a plemionami Parshendich. Ta wojna zaczęła się od brawurowego zamordowania króla Gavilara. Na marginesie można wspomnieć, że te opisy nie są gorsze od opisów Cornwellowskich czy tych u Franka Herberta. Jak się czyta tego typu opisy to widać w nich pasje i dynamikę, mówiąc kolokwialnie czytelnikowi ciary po plecach przechodzą! 
Niesamowite. 


O co chodzi z tą pogodą? Tutaj burza, podobnie jak pustynia u Herberta i zima u Martina to jest żywioł, tym żywiołem jest życie ludzkie. Człowiek, poszczególny bohater, niczym każdy z nas czytelników zmaga się z trudnościami, przeciwnościami życia. Czasami jest cholernie ciężko, czujemy, że mamy pod górkę, i gdzieś tam w środku czujemy wściekłość, czemu to nas do jasnej cholery spotyka! Każdy ma swoje trudności życiowe i z tymi wyzwaniami musi się uporać. Im lepiej udaje nam się tym wyzwaniom sprostać, tym tak naprawdę stajemy się silniejsi. Bo przecież nie możemy się poddawać, trzeba żyć, działać, trzeba wierzyć jest jakiś sens naszej egzystencji, wierzyć, że po coś istniejemy, że mamy coś do zrobienia, komuś jesteśmy potrzebni. Na pewno potrzebujemy wiary w siebie, i albo znajdziemy ją w sobie, albo poszukamy wsparcia innych. Jedna i druga metoda jest świetna. Trzeba iść dalej, prosto przed siebie…


Dokładnie tak jak to robią poszczególni bohaterowie, jest ich czterech. Jeden z nich to Kaladin. On ma najgorzej. Najpierw ojciec go szkoli na chirurga, ten jednak wybiera karierę wojskową, a potem dziwnym zrządzeniem losu zostaje niewolnikiem. Wraca na pole bitwy jako mostowy, a więc jest kimś kto dźwiga mosty bojowe, typowym mięsem armatnim przeznaczonym na rzeź. O wojskowych jakoś tam się troszczą, bo ci zazwyczaj mają jakieś umiejętności wojenne, niewolnicy są tylko tanią siłą roboczą, którą zawsze można zastąpić. Przeznaczeniem niewolnika –mostowego jest zginąć. A jednak taki Kaladin pieprznął pięścią w stół, i powiedział w duchu, takiego wała, nie wykończycie mnie! Uparł się i dążył do celu, podjął próbę uratowania ekipy z mostu czwartego, zrobił co mógł, żeby jego koledzy przeżyli. I mimo, że paru zginęło, to jednak większość z nich przeżyła. Ta walka o przetrwanie nadała Kaladinowi sens życia. Ciekawym faktem jest, że Kaladin dwukrotnie nie przyjął ostrza i pancerza odprysków, czyli super broni, niemal magicznej, nosili ją dawno temu heroldowie, zabójcy potworów, mają oni w Burzowej krainie status mitycznych półbogów. Kilka tysięcy lat wcześniej opuścili ten świat. Czy powrócą? Można powiedzieć, że Kaladin był frajerem, mógł zostać jasnookim, a więc szlachcicem po prostu. Ale nie chciał, bo za cholerę nie chce być taki jak oni nie chce sprzedać duszy diabelstwu, już woli być całe życie mostowym, za to ocalić swój honor. Za to Kaladin docenia swoich wrogów Parshendich, którzy nie są wcale barbarzyńska hołotą jak się ich określa, tylko są dobrymi wojownikami i stosują zasady honoru na wojnie, np. nie dobijają rannych, walczą z tymi zdrowymi i silnymi. Kaladin jest wyjątkowy, bo świeci, czyżby to zwiastowało powrót heroldów i magii do Burzowego świata? Zapewne ten i wiele innych problemów w kolejnych częściach autor rozpracuje. Drugim bohaterem jest Dalinar, król Alethkaru. Dalinar ma wizje i obawia się czy przypadkiem nie ześwirował, a więc nie powinien siedzieć na tronie. Gdy Dalinar poznaje Kaladina, który ratuje mu życie na polu bitwy przekonuje się, że w tych wizjach coś musi być, bo to właśnie Kaladina widział w tych wizjach. Jest jeszcze Szeth, kłamca z Shinowaru, a po prawdzie seryjny morderca, posługujący się pancerzem i ostrzem odprysku. To Sheth zabił króla Gawilara. To zabójstwo było przyczyną wojny. Mamy jeszcze kobietę Shallan, ona udała się do Jasnah, kobiety heretyczki, naukowca, tak w tym świecie, nauką zajmują się kobiety, faceci zajmują się albo wojaczką, albo są żarliwcami, duchownymi. Zadaniem Shallan jest zamiana zużytego dusznika, na sprawny, który ma Jasnah. Dusznik to takie urządzenie do przemiany materii, zwane tutaj dusznikowaniem. Te cztery osoby mają odegrać kluczową role w tym całym literackim zamieszaniu.
 
Sanderson tworząc Burzowy Świat, stworzył świetny, spójny i logiczny fantastyczny świat. Pomyślał o wszystkim od struktury społecznej, po religię, podobną do chrześcijaństwa, a także mentalność, obyczaje ludzi, a także co ciekawe mamy też bardziej na rysunkach, których jest tutaj pełno, jak wygląda fauna i flora tego świata. Pewnie w kolejnych tomach czytelnik będzie miał okazje wczuwać sienie tylko w wydarzenia ,ale także poznawać coraz lepiej Burzową Krainę.


Co tu dużo komentować, książka jest niezwykła, cudowna, po prostu. Szlag człowieka trafia, że trzeba czekać na kolejny tom. Najchętniej by to człowiek rozpracował w całości za jednym zamachem tak jak ja mam to w zwyczaju. No ale cóż czytanie nie tylko uczy pokory, ale też widać musi uczyć cierpliwości.


Zdecydowanie polecam.
 
Dan Brown, 



Zwodniczy punkt 



Wydawnictwo; Albatros - Andrzej Kuryłowicz/Sonia Draga
Data wydania: 2009 r.
ISBN:   9788375081992
liczba str.: 526
tytuł oryginału:  Deception Point
tłumaczenie:  Maria i Cezary Frąc
kategoria: thriller/sensacja/kryminał



  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl: 
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/193517/zwodniczy-punkt/opinia/18325365#opinia18325365   )     







Tym razem Dan Brown postanowił zainteresować swoich czytelników świetną koncepcją political fiction. Mamy tutaj bezpardonową walkę, o władzę, a jak o władzę, to również o pieniądze, olbrzymie pieniądze. Niezwykle przewrotne jest to, że panowie i panie, taplają się w niezłym błotku, a gdzie tu interes narodowy?
Czy demokracja całkiem zeszła na psy? Czy jeszcze jest w stanie nieść za sobą jakieś wartości? Tutaj przedmiotem zainteresowania rywalizujących polityków jest kosmos. Nawet na początku czytelnik czytając książkę duma, czy przypadkiem Brown w science fiction nie zabrnął?, bo pytania, czy aby my jesteśmy sami w kosmosie?, są raczej typowe, dla rozważań typowych dla fantastyki naukowej. No ale wydaje się wkrótce o co chodzi w tym zamieszaniu. 


Całe zamieszanie, jest o jakiegoś badziewianego kamulca, z którego zrobiono sensację naukową, że niby to meteoryt na którym widać obcego, a więc istotę z kosmosu. A więc mamy tu kolejne pytania, jeśli istnieje jakieś życie po za naszym globem, co z tego wynika?, no i w ogóle mamy tu rozważania, czy my przypadkiem również z kosmosu nie pochodzimy? Tego typu prowokacje intelektualne ubarwiają opowieści Browna i dają do myślenia, dzięki czemu świetnie się to czyta.

 
Mamy tutaj w książce ostrą polityczną grę, lecą głowy, dosłownie i w przenośni. Umierają ludzie, bo pewni osobnicy próbują chronić tajemnice dotyczące przekrętów. Podstawowy spór polityczny rozchodzi się o NASA, a ściślej o jej finanse, ale też o przyszłość tej agencji rządowej, bo przecież NASA prowadzi nie tylko działalność sensu stricte naukową, ale też tworzy technologie istotne z punktu widzenia bezpieczeństwa narodowego. Kosmiczne wynalazki są wykorzystywane najpierw na potrzeby wojska, a potem dopiero trafiają na cywilny rynek i są wykorzystywane w gospodarce. Wszystko zgodnie z procedurą. Dlatego z punktu widzenia bezpieczeństwa narodowego USA akurat NASA po prostu nie może zostać skomercjalizowana. Ale oczywiście są politycy finansowani przez prywatne przedsiębiorstwa, którzy maja inne plany, chcą skomercjalizować kosmos, bo komuś marzy się wyciąganie pieniędzy z kosmosu np. kosmiczne hotele, czy reklamy w kosmosie, pewnie ich zdaniem ładnie by wyglądał np. księżyc gdyby zrobić z niego reklamę np. Coca Coli, widzianą gołym okiem z całego globu. A więc ten spór o NASA ma swoje drugie dno, ta polityczna gra toczy się o naprawdę wysoką stawkę. Jest ona znacznie wyższa niż wygrana jednego czy drugiego kandydata w wyborach prezydenckich. Urzędujący prezydent Zach Herney, jest zwolennikiem finansowania NASA, natomiast jego kontrkandydat, senator Sedgewick Sexton, jest za racjonalizacją wydatków państwowych na projekty NASA finansowane przez rząd i komercjalizacje tej agencji rządowej. Gra toczy się bez pardonu, wygra ten kto na kogo wyciągnie lepsze haki. Taka jest rzeczywistość, że nie liczy się siła argumentów, tylko siła haków. O wszystkim niby decyduje, jeszcze, opinia publiczna, lecz ta jest coraz bardziej manipulowana. Politycy rozgrywają swoje gierki, a ludzie przez to są coraz bardziej zagubieni, coraz trudniej im się w tym cyrku odnaleźć. Autor się nie czai, bez pardonu, rozpracowuje system nazywany demokracją, który po prawdzie jest republiką kolesi. A więc jest w istocie mniejszym złem, bo wyboru lepszego nie ma. Co niektórzy próbowali szczęścia i wiadomo jak to się skończyło…


A tutaj, zakończenie jest przewidywalne, ale na szczęście, Brown rozpracował to literacko tak świetnie, że mimo, że czytelnik się wszystkiego domyśla, chce czytać dalej i wciągać się niemożliwie w te wszystkie intrygi. Dlatego warto przeczytać. Polecam.
Ken Follett,



Zima świata



cykl: Stulecie, t. 2



Wydawnictwo: Albatros -Anrzej Kuryłowicz
Data wydania: 2012 r. 
ISBN:   9788376598451
liczba str.; 1040
tytuł oryginału;  Winter of the World
tłumaczenie; Grzegorz Kołodziejczyk, Zbigniew A. Królicki
kategoria; literatura współczesna


recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/129733/zima-swiata/opinia/10395492#opinia10395492          ) 

 





Ciekawy tytuł ma drugi tom trylogii stulecie. „Zima świata” czyżby to było nawiązanie do wyczynów pisarskich Martina?
Wszak chodzi tu o to samo, o wojnę. Tutaj drugą wojnę światową, jeden z najtrudniejszych momentów w całej historii ludzkości. Choć u Folleta nie ma motywu klimatycznego, nawet nie wyjaśnia dokładnie znaczenia tytułu, może to po prostu zbieg okoliczności i moje skojarzenia, nic więcej?


Po prostu to wojenne zamieszanie jest empirycznym dowodem, że wyrafinowana cywilizacja może wyprodukować coś takiego jak cywilizowane barbarzyństwo. Naziści wykorzystywali zdobycze cywilizacyjne do przemysłowego zabijania ludzi, a więc do czegoś złego. Tym stwierdzeniem nie odkrywam żadnej Ameryki. Follet też nie napisał niczego odkrywczego. Pod względem zdarzeniówkowym książka jest prosta, wszystkie fakty historyczne są dobrze znane. Raczej są przydatne do uporządkowania w głowie faktografii, niż w sensie typowo poznawczym. A po za tym dowiadujemy się co główne postaci w tym czasie robiły czy brały jakiś bezpośredni udział w pewnych wydarzeniach. Po prostu Follet pisał o zwykłych ludziach, którzy chcą normalnie żyć, dążą do szczęścia, ale siłą rzeczy są wepchnięci w wir wydarzeń politycznych danej epoki. Tu w tym wypadku muszą się uporać z wyzwaniami jakie niesie za sobą wojna, gdzie odwaga dużo kosztuje, że przeżycie każdego dnia jest ryzykowne, niezależnie od tego czy jest się wojskowym czy cywilem w okupowanym kraju. Mamy tu pełno postaw natury moralnej, czy to ryzykowne przeciwstawianie się władzy, a więc typowy bunt społeczny, czy zdradzanie kraju dla idei, którą się wyznaje. 


Trzeba jednak przyznać, że ta książka jest wstrząsająca! Niby się wie, co naziści wyrabiali z osobami niepełnosprawnymi, podobnie, jak z Żydami, i wiele, wiele, nieskończenie wiele itd..., że po prostu w ramach promocji mordowali bez opamiętania, bo im przeszkadzali, bo jacyś ludzie nie pasowali im do koncepcji aryjskiego państwa doskonałego. Mimo, że jako historyk byłem tego świadomy jakie były wyczyny nazistów, tak samo jak zapewne wy jesteście drodzy czytelnicy tego świadomi, to jednak czytając pewne kwestie z „ Zimy świata” przeżyjecie niezłą jazdę po bandzie! 


Dla mnie to był wstrząs! 


Nauczka płynąca z tego co było jest ostra!
Nie wolno nigdy dopuścić, do powtórki tego co było. Ludzie, którzy mają przeróżne fobie na punkcie obozów nigdy nigdzie do władzy dojść nie powinni. Tu odpowiednia edukacja jest niezbędna, innej metody nie ma. 


Książka jest kontynuacją „Upadku gigantów”, a więc występują tutaj te same postaci i ich dzieci. Trylogia stulecie to los raptem kilku rodzin, które się znają, czy to z racji pokrewieństwa, lub koleżeństwa. Jakiś dziwny chichot losu sprawił, że trafili na dwie różne strony barykad. 


Ciekawy jest też tutaj motyw mentalności, transformacji obyczajowych, również w sferze seksualnej, ale nie tylko, coś co niedawno było tabu, staje się powoli normą. Całe XX stulecie to pewna, dość radykalna przemiana norm obyczajowych i to Follet doskonale ukazuje.
 
Normalnie nie mogę się doczekać ostatniej części trylogii.


Rozmyślając, co by tu przeczytać?, pomyślcie, o trylogii „Stulecie” Folleta drodzy czytelnicy, macie moje słowo, że warto.


 

Bernard Werber,



Rewolucja mrówek  



cykl: Trylogia mrówcza, t. 3 



Wydawnictwo: Sonia Draga
Data wydania: 2008 r.
ISBN:  9788375080964
liczba str. : 701
tytuł oryginału:  La révolution des fourmis
tłumaczenie; Oskar Hedemann, Marta Olszewska, Agnieszka Rasińska-Bóbr
kategoria: fantastyka



 (  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl: 
 http://lubimyczytac.pl/ksiazka/29407/rewolucja-mrowek/opinia/11080285#opinia11080285    ) 


 

Kontynuując to czytelnicze zamieszanie zwana "Trylogią mrówczą" dotarłem do ostatniego tomu, zatytułowanego „Rewolucja mrówek”, a po przeczytaniu, tak jak mam w zwyczaju recenzuję. Ponieważ co do faktu, że ta książka jest wyjątkowa, nie mam najmniejszych wątpliwości, to uznałem, że warto o niej napisać i zachęcić was drodzy czytelnicy do jej przeczytania. Siłą rzeczy musi paść pytanie: co my mamy ciekawego w tej książce? 


Tutaj jest kłopot tej natury, że nie ma jednoznacznej odpowiedzi o czym jest ta książka? Bo przecież nie jest to książka tylko i wyłącznie o mrówkach, choć słowo mrówka, w różnych kontekstach pada niemal na każdej stronie. Oczywiście, tak jak pozostałych dwóch częściach tej trylogii mamy mrówki i opisane funkcjonowanie mrówek w przyrodzie. Ale tak naprawdę książka nie sprowadza się do mrówek, ale też są to rozważania o nas ludziach, przy tym jest to książka o nas ludziach, przy zastosowaniu mrówczych metafor. I to działa na wyobraźnie, daje do myślenia, że my wcale nie jesteśmy najważniejsi, najlepsi, ani nawet najmądrzejsi we wszechświecie, a nawet na własnej planecie, choć za takich się uważamy. Przede wszystkim nie jesteśmy sami, jesteśmy elementem przyrody. A więc siłą rzeczy o przyrodę, o cały glob, musimy dbać, a nie bezmyślnie niszczyć. Kim my jesteśmy tak naprawdę? 


Jest to też książka o książce. Werber pisze o tym, że bywają książki niebezpieczne, które potrafią zmienić życie nie tylko pojedynczego człowieka, ale również całych społeczności. Tutaj w książce była to publikacja Edmunda Wellsa „Encyklopedia wiedzy względnej i absolutnej”, która przypadkiem trafiła do nastolatki Julie, uczennicy liceum w Fontainebleau. Nie od parady pojawia się tu wywrotowe słowo rewolucja. Każdy ma jakieś skojarzenia, dotyczące tego słowa. Chociażby takie, że rewolucja kojarzy się z przemocą. Jesteśmy przekonani, że rewolucyjne zmiany historyczne robi się z mieczem lub kałachem w ręku. Czy da się inaczej? Czy są rewolucje pacyfistyczne bez przemocy? I tak i nie, bo oczywiście, że są rewolucje robione bez przemocy, tyle, że nikt ich nie zauważa. Taka rewolucja dokonała się w Polsce 24 lata temu, tyle, że nikt nie nazywa tego rewolucją, tylko transformacją ustrojową i tego nie docenia. A więc, żeby coś było uznane za rewolucję musi doprowadzić do bałaganu do chaosu i próbować coś nowego tworzyć. Z rewolucjami jest też ten kłopot, że wrzenie rewolucyjne szybko opada i rewolucje przegrywają i nawet jeśli zmieni się władza polityczna, to w swej istocie nic się nie zmienia. Paru polityków zmienia się na swoich pięknych stołkach. A prawdziwe zmiany robione są ewolucyjnie, bo zmiany mentalnościowe dokonują się powoli, trwają pokoleniami i są nieuchwytne. Ja mam wrażenie takie jest przesłanie tej książki. Jest tak bowiem trwanie historyczne jest procesualne, jest długim trwaniem. 


Oczywiście sens tej książki nie sprowadza się tylko do rewolucji mrówczych, ludzkich, palczastych, jak definiują nas ludzi mrówki, czy jakichkolwiek innych. Jest tu mowa o interakcji cywilizacyjnych. Mamy tu pytania przyszłość, jak długo cywilizacją ludzka potrwa?, i czy my, tylko ludzie, jesteśmy w stanie stworzyć coś takiego co się nazywa cywilizacją? Oczywiście to są tylko spekulacje, bo tego sami się nie dowiemy. Werberowi chodzi raczej o to, że jesteśmy zwierzętami, i jakiś czynnik sprawił, że stworzyliśmy coś takiego co się nazywa cywilizacją? Ale czy naprawdę tylko my jesteśmy do tego zdolni? Czy tylko my jesteśmy tacy wyjątkowi? Jest przecież coś takiego jak ewolucja w przyrodzie i nigdy nie wiadomo w jakim kierunku podąży. Czy na przykład jesteśmy w stanie swoje zdobycze cywilizacyjny utrzymać, a zrobić czegoś podobnego na swój sposób nie będą potrafiły np. mrówki? Te małe, niedoceniane przez nas stworzonka widać zafascynowały autora, bo jak wiadomo są zwierzętami, które tworzą społeczność. 


Ta książka jest też o zabawach w Boga, czy to przypadkiem my się nie zabawiamy w Boga decydując o losie całej planety, decydując o losach innych gatunków, że np: jedne gatunki giną, a inne zostają ocalone, kto nam dał takie prawo? Jest w tej książce mnóstwo pytań typowo filozoficznych: czy Bóg istnieje?, kim jest Bóg? i jaki Bóg ma na nas wpływ?, czy jesteśmy wolni?, czy zniewoleni przez jakieś fatum? Czy może funkcjonujemy w jakimś Infra - Wordzie? Infra - World to gra komputerowa, którą stworzyła Francine, jedna z rewolucjonistek. Stworzyła ten program, żeby analizować jaki wpływ mogą mieć decyzje podejmowane przez ludzi w naszym świecie rzeczywistym. Jednostki społeczne żyjące w Infra - Wordzie są jednostkami inteligentnymi. Szybko się połapały, że coś jest nie halo i próbowały zabić swoją boginię. Okazało się, że stali się zbyt niebezpieczni. Trzeba było ich odłączyć, od możliwości łączenia się z Internetem. Czy przypadkiem nie jest tak, że my zrobiliśmy to samo z naszym Bogiem, próbowaliśmy go zabić? Byliśmy wobec Boga nieposłuszni, a Ten jak głosi Biblia wygnał nas z raju, bo stwierdził, że musimy radzić sobie sami, skoro koniecznie chcemy być wolni?
Czy Stworzyciel dał nam wolna rękę, bo tego wymagał szacunek do nas?


Są też w książce pytania dotyczące tego czy istnieją cywilizacje pozaziemskie i jeżeli tak jak my ludzie się zachowamy? To jest widoczne w całej trylogii. Czy będziemy się zachowywać tak samo jak w stosunku do mrówek, które najchętniej depczemy przy byle okazji?


W „Rewolucji mrówek” mamy kilka rewolucji, jedną robioną przez ludzi, grupę tworzącą zespół rockowy. Druga rewolucję robią mrówki, bo do mrówczej społeczności wróciła mrówcza Marco Polo mrówka 103 638 i zrobiło się z tego niezłe zamieszanie. A trzecia rewolucja być może już kwitnie w umysłach ludzkich i mrówczych, która będzie polegała na tym, że kiedyś będzie możliwa wzajemna współpraca cywilizacji mrówczej ludzkiej, i obie społeczności będą miały z tego pożytek. Czyżby to byłoby największe zwycięstwo rewolucji mrówek?


Akcja książki zaczęła się od tego, że Julie, zbuntowana nastolatka, znalazła książkę Edmunda Wellsa. Niebawem przypadkowo zginał jej ojciec, bo zainteresował się tajemniczą piramidą, którą ktoś wybudował w lesie. Była to samowola budowlana, bo ten las ma status parku narodowego, a więc władze na coś takiego zgody wyrazić nie mogły. Oczywiście do sprawy szybko włączyła się policja i zaczęła badać sprawę śmierci ojca Julie Pinson. Sprawę badał komisarz Maximilien Lenart. Szybko trafił do tajemniczej piramidy. Jednak w tym czasie wybuchła rewolucja mrówek, którą zrobiła Julie, i jej koleżanki i koledzy, siedmiu krasnoludków, najwięksi leserzy w klasie Julie, a że zbuntowana Julie też była „wybitna w leserce”, to szybko się zakumulowali. Dokooptowali Julie do zespołu, a potem zrobili zamieszanie, okupowali przez tydzień budynek liceum. Natomiast mrówka 103 683, która została księżniczką, wyruszyła z mrówkami ze społeczności Belo Kian, żeby wyruszyć spotkać Palce i nawiązać ludźmi stosunki dyplomatyczne. Dotarły do tajemniczej piramidy. I tam miały stworzone idealne warunki, żeby mogły funkcjonować w nowoczesnym mrowisku. No ale, że policja zainteresowała się piramidą, w której urządzili się bohaterowie dwóch poprzednich części i dokooptowali Julie i jej ekipę, wszyscy zostali aresztowani.



Potem doszło do kuriozalnego procesu, w którym m. in. mrówki były oskarżone o zabicie trzech policjantów. A więc Francuskie wymiar sprawiedliwości z XXII wieku nawiązał do starej dobrej inkwizytorskiej metody oskarżania zwierząt o herezje, którą stosowano w średniowieczu. Różnica polegała na tym, że stosując urządzenie komputerowe zwane kamieniem z Rosetty, można było sobie z mrówkami porozmawiać. Normalnie nie szło z mrówkami dojść do ładu, bo mrówczy system pojęć jest z zupełnie innej bajki. Ale jest przecież mrówka 103 683, nasza główna mrówcza bohaterka, która z ludźmi potrafi rozmawiać, bo poznała dobrze naszą cywilizację. Jaki wyrok wyda sąd? Czy okaże się kto jest inteligentniejszy mrówki czy ludzie? Czy mrówki ocalą swoją społeczność Belo Kian i przy okazji cały las Fontainebleau? 


Odpowiedzi na te pytania i parę innych czytelnik znajdzie w książce. Jestem przekonany, że ta książka daje do myślenia, wzbogaca wyobraźnię, i tworzy w głowach pytania kompletnie oryginalne. Cała trylogia mrówcza to po prostu bardzo ciekawa przygoda intelektualna. Warto ją przeżyć czytając „Rewolucję mrówek” i pozostałe części "Trylogii mrówczej"*


Ad.
* Trylogia mrówcza: 1) Imperium mrówek, 2) Dzień mrówek, 3) Rewolucja mrówek