sobota, 30 maja 2015

Jacek Wróbel,


Cuda i dziwy mistrza Haxerlina



Wydawnictwo: Genius Creations 
Data wydania:   2015 r. ( promocja książki ) 
ISBN: 9788379950256
liczba str.: 290 
tytuł oryginału:----------
tłumaczenie: ----------
kategoria: fantastyka



(  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:


   


Genius Creations - wydawca książki    




Totalna evangelizacja [ w: ] J. Wróbel, Cuda i dziwy mistrza Haxerlina



 
Jacek Wróbel, autor książki postanowił zaprezentować czytelnikom postać mistrza Hexerlina, osobnik ten chociaż studiował w szkole magów, jednak okazało się, że nie ma talentu magicznego i uczelnię musiał opuścić. Jednak tęsknota za uprawianiem profesji maga w nim pozostała. Pozostał kupcem, sprzedawał swoje cuda i dziwy, a także uprawiał swoje drobne sztuczki, niekoniecznie magiczne, ale za magię uchodzące. Haxerlin niewątpliwie przypomina mistrza Arivalda z wybrzeża postać wykreowaną przez Jacka Piekarę. Różnica jest zasadnicza Arivald ma autentyczny talent magiczny, ale odkrył go stosunkowo późno. Trafia do uczelni szkolącej magów, troszkę podreperować swoją magię. Niewątpliwie jedno łączy obydwie postacie, są osobami inteligentnymi, bystrymi, i sprytnymi. I tym nadrabiają. Styl pisania przypomina Pratchetta, jest tam niewątpliwie specyficzne poczucie humoru. Motyw uczelni szkolącej magów występuje w wielu książkach fantastycznych, pojawia się coś takiego u Sapkowskiego w cyklu „Saga o wiedźminie”. A także u Trudy Canavan w cyklu „Trylogia czarnego maga” i „Trylogia zdrajcy” pojawia się gildia magów. A także bardzo ciekawy motyw uczelni magicznej występuje u Goodkinda, tutaj w cyklu „Miecz prawdy” pojawia się pałac proroków. Jak przypuszczam można ten motyw uczelni szkolących magów mnożyć w nieskończoność. 




Ja swoim recenzenckim zwyczajem skupiam się na jednym z tych opowiadań. które jest dosyć ciekawe. Większość uważam za co najwyżej przeciętne. Jednak to konkretne opowiadanie zatytułowane „Totalna evangelizacja” mnie zaciekawiło, bo jest naprawdę ciekawe i fascynujące. Czytelnik ma wrażenie, że te opowiadanie powinno być pierwsze, ponieważ bardzo dużo mówi kim jest mistrz Haxerlin i doskonale wprowadziłoby czytelnika w książkę, a nie ostatnie, tak jak to uczynił autor. Właśnie z tego opowiadania przekonałem się, że postać Haxerlina jest niezwykle interesującą postacią. Jak już wspomniałem ten niedoszły mag, wyleciał ze szkoły magów, bo zabrakło mu talentu magicznego, za to nadrabiał sprytem, inteligencją i intrygującym zmysłem analizy rzeczywistości. Mistrz Haxerlin ma smykałkę do interesów, założył swój biznes i sprzedaje swoje cuda i dziwy, po prostu robi pokaz tanich sztuczek i na tym nieźle zarabia.



W tym opowiadaniu, o którym mowa, spotykają się dwaj koledzy ze studiów. Od czasu kiedy opuścili uczelnię szkolącą magów, gdzie zgłębiali nie tylko sztuki magiczne, ale również teologię i filozofię magii, minęło 30 lat. Evan Evanejko w przeciwieństwie do Haxerlina był prymusem, no i miał łatwiej na studiach, bo pochodził ze szlacheckiego rodu. Wynika z tego, że po ukończeniu nauki dalej kontynuował karierę na uczelni zgłębiając wiedzę magiczną. Widać mu się to znudziło, bo postanowił zrobić karierę w polityce. Autor definiuje to, że Evanejko chciał być bogiem, ale to jest nie do końca prawda, ponieważ chciał być obdarzany kultem jednostki niczym sławni dyktatorzy np. Stalin, Hitler, i cała reszta paczki. A co mu było potrzebne? Ofiara. Wszak Hitlerowi do szczęścia byli potrzebni Żydzi i pozostali podludzie, a Stalin podszedł do sprawy z innej beczki, ścigał arystokrację, burżujów i wszelkiej maści spekulantów. Tak samo tutaj Evanejce marzyła się rewolucja. Na ofiarę świetnie nadawał się Haxerlin, nie był magiem, ale, że ubierał się jak mag, i znał sztuczki, dało się przekonać gawiedź, że nim jest. Oczywiście ten zamysł się udał. Ludzie dali się przekonać, tyle, że sam Haxerlin jakoś nie miał ochoty spłonąć i po prostu wczuł się w rolę. Wystraszył ludzi do tego stopnia, że ci migiem pouciekali i zapomnieli o ostrzeżeniach Evanejki, że nie mają się czego bać. Zapewne ochota do rewolucji też im przeszła. Właśnie to jest ewidentny przykład inteligencji i sprytu Haxerlina, chcieli mieć maga, to go dostali. Poszło parę magicznych formułek, a uwolniwszy się, znalazł troszkę wynalazków ze swojego zbioru cudów i dziwów i uczynił niezły pokaz fajerwerków. Było ciekawie. 

 


Zgadzam się z tym, że ta książka ze względu na postać Haxerlina stanowi ciekawy materiał na napisanie ciekawej powieści fantastycznej. Natomiast sama w sobie nie jest tak interesująca, bo co jest ciekawego w wędrówkach głównego bohatera po oberżach, gdzie można dobrze zjeść i konsumować trunki. Widać Haxerlin byłby godnym sparringpartnerem w zawodach, kto może więcej alkoholowych specjałów wypić, dla samego Jakuba Wędrowycza. Jak zapewne wiecie moi drodzy czytelnicy postać tę wykreował Andrzej Pilipiuk. Haxerlin uwielbiał też ciekawy lokal o nazwie Pchełka, był to po prostu przybytek cór Koryntu. A więc niewątpliwie ten bohater może powiedzieć o sobie "homo sum humani, nihil a me alienum puto"*




Książkę oceniam jako przeciętną. Jak wam wpadnie w ręce można ją przeczytać.**









Ad.
* Oczywiście oznacza to, „Człowiekiem jestem i nic co ludzkie nie jest mi obce”
** To moja ostatnia recenzja napisana w ramach akcji „Polacy nie gęsi i swoich autorów mają.” Jak mam nadzieję rozchodzimy się z klasą, każdy z nas idzie dalej swoją drogą i tyle. Cieszę się, że byłem w tej akcji i wiele dobrego mnie tam spotkało, chociażby ciekawe znajomości, które jak mam nadzieję zostają, a także możliwość przeczytania ciekawych, acz nie zawsze z tzw. mojej bajki, książek. Ale to było dla mnie bardzo ciekawe wyzwanie jako recenzenta patrzeć nie tylko pod moim kątem, moich gustów itp., ale przede wszystkim interesowało mnie co dla czytelników moich recenzji może być tam ciekawego. Jak wyszło sami możecie zlustrować. Przez te pół roku napisałem w ramach akcji „Polacy nie gęsi i swoich autorów mają” 28 recenzji, na lc wszystkie oznaczone w ramach odpowiedniej półki, a na blogu jest logo akcji.



   

czwartek, 21 maja 2015

Paulina Ciężka,


Smocza kraina


Wydawnictwo: Warszawska Firma Wydawnicza 
Data wydania: 2015 r. ( promocja książki )
ISBN:   9788380117556
liczba str. 104
tytuł oryginału: ---------
tłumaczenie; ----------
kategoria: fantastyka, fantasy




recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:




                                                                                                                                       



Paulina Ciężka w swojej książce zatytułowanej „Smocza kraina” podążyła literackim tropem Ewy Białołęckiej, tam Kamyk miał smoczego przyjaciela o imieniu Pożeracz Chmur. Tam też był motyw można spokojnie nazwać antybaśniowy, że nie ma potrzeby zabijania smoków, żeby tym zajęciem trudniła się cała armia rycerzy, bo ci zapewne mają co robić. Wszak wojsko raczej bezrobotne nigdy nie jest, a wojna zawsze jest żywiołem, który zbiera obfite żniwo. Oczywiście można się doszukiwać wielu innych inspiracji literackich i zapewne każdy z was jest w stanie o tym powiedzieć. Można wspomnieć, że było o smokach choćby w cyklu o Wiedźminie u Sapkowskiego, chociażby motyw złotego smoka. A także u Martina, tam mamy motyw księżniczki Daenerys, zwanej matką smoków. Jakie ma plany Martin wobec smoków dowiemy się w szóstej i ewentualnie kolejnych częściach cyklu „Pieśni lodu i ognia”, o ile będą. Bo to oczywiste, że Daenerys ma zamiar z dalekich krain wybrać się do Westeros i narobić tam sporo zamieszania. Można powiedzieć, że władze będzie miał ten kto będzie dobrze żył z księżniczką Daenerys, bo ta ma swoje trzy smoki. 


Pisałem o inspiracjach literackich z których autorka „Smoczej krainy” mogła zaczerpnąć, choć nie musiała, bo przecież ta książka jest oryginalna i ma swój urok, a także niewątpliwą  wartość literacką. Podobnie jak u Białołęckiej mamy tu wyjaśnienie, że trzeba chronić smoki. Główna bohaterka Diana, jest jeźdźcem smoków, jej smokiem jest Błysk. Ponoć Diana jest w tym bardzo dobra, podobno od niepamiętnych czasów nie było tak dobrego jeźdźca. Diana była niemal idealnie zespolona ze swoim smokiem. Mistrzem, mentorem, Diany jest Vasem, to on ją szkolił w sztuce jeździeckiej. 


W pewnym momencie Vasem, a także jeźdźcy smoków trafili na jedną z wysp archipelagu Laseie. Tam mieszkańcy również udomowili smoki tyle, że przemocą, a według idei mistrza Vasema smoki powinny być dobrze traktowane. A więc wygląda to ewidentnie na motyw ekologiczny. Na Lasei rządzi zły najeźdźca, który zagraża smokom, po prostu je zabija. Diana i inni jeźdźcy oraz ich smoki stanęli w obronie smoków. Czy najeźdca zostanie pokonany? Czy dobro zwycięży?


Mamy tu do czynienia z książką całkiem przyzwoitą, dobrze się ją czyta, czytelnik z zaciekawieniem do niej podchodzi i nie rozczarowuje się. Akcja mogła być troszkę bardziej rozbudowana. Tak naprawdę jest tu tylko jeden wiodący wątek i więcej nic nie ma. Mógłby się znaleźć jakiś wątek miłosny, może troszkę więcej szczegółów z życia mieszkańców wyspy. Dobrze by było gdyby czytelnik dowiedział się więcej o jeźdźcach smoków, w szczególności o Dianie, głównej bohaterce. Kreacja bohaterów jest przyzwoita, przekonująca, ale warto byłoby nad tym popracować. Smok? Kim, czym one są, nie sądzę, żeby smoki robiły tutaj za zwierzęta hodowlane, skoro tytuł to „Smocza kraina” , a więc o nich powinno być najwięcej. Książkę moim krytycznym okiem recenzenta oceniam jako przeciętną. I chociaż ocena może wydawać się surowa, jest jednak przyzwoitą oceną. Koniecznie trzeba tu wspomnieć, że autorka niewątpliwie ma talent literacki i powinna próbować szczęścia, tzn. realizować się w pisaniu kolejnych książek. Widzę w autorce książki „Smocza kraina” autentyczny potencjał literacki. Przyznajcie moi drodzy czytelnicy, może być lepszy komplement, dla nastoletniej debiutantki niż porównanie do samej Ewy Białołęckiej? Było nie było doświadczonej pisarki, która pisze świetnie książki, chociażby o Kamyku i Pożeraczu Chmur. Paulina Ciężka jest osobą młodą, ma 16 lat, a więc wszystko przed nią. To jest naprawdę bardzo ciekawy debiut literacki. Jestem przekonany, że wspominana autorka napisze jeszcze niejedną ciekawą książkę. Życzę powodzenia. 


Zwykle przy przeciętnych książkach piszę, można przeczytać, a tu, tym razem w drodze wyjątku napiszę, przeczytajcie tą książkę moi drodzy czytelnicy, bo po prostu warto. 



środa, 20 maja 2015

Jarosław Marek Jaśkiewicz,


Obce twarze



Wydawnictwo: Warszawska Firma Wydawnicza 
Data wydania: 2015 r, ( promocja książki )
ISBN:    9788380117631
liczba str. : 200
tytuł oryginału: -----------
tłumaczenie: -----------
kategoria: literatura współczesna



recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/257806/obce-twarze/opinia/26124935#opinia26124935   )




Warszawska Firma Wydawnicza - wydawca książki 





                                                                                                      
Rozczarowała mnie ta książka. Powód jest jeden spodziewałem się czegoś lepszego po książce reklamowanej jako literatura, która ma w sobie odniesienia do filozofii. Oczywiście, że one są, ale nie ma znowu tego tak wiele. Książka sprowadza się do tego, że istnieją filozoficzne spekulacje o dupie maryni stosowanej. Najczęściej tego typu rozważania są robione w barach przy trunkach wysoko procentowych w stanie wyraźnie wskazującym na spożycie alkoholu. Autor postanowił napisać książkę, której czytanie dla mnie to była stratą czasu. 


Oczywiście, że można tu wejść w spekulacje, że jest jakiś system i te opisy literackie są metaforą tego systemu. Recenzent książki zatytułowanej "Obce twarze" jeśli chce może zastanowić się, czy nie ma tam rozważań natury egzystencjalnej. Zastanowić się trzeba czy warto spróbować znaleźć w tej książce pytania o sens życia. Jasne, że na podstawie tej książki można wejść rozważania etyczne dotyczące moralności, religii, filozofii. Tylko po co? Jak wiecie moi drodzy czytelnicy ja uwielbiam zajmować się tego typu atrakcjami w swoich recenzjach. Tutaj nie mam czym się zajmować. Powód jest prosty. Ta książka nie ma absolutnie żadnej treści. 



Głównym bohaterem jest Keraj, Polak, który wyjechał do Kazachstanu, nauczyciel uczący w szkole średniej języka polskiego. Ale bardziej niż przykładanie się do pracy fascynuje go, używając Proustowskiej metafory, którą sam autor zastosował, fotografowanie zakwitających dziewcząt. Można wnioskować, że z niektórymi swoimi modelkami główny bohater ma relacje nieco bliższe, a może nawet bardzo bliskie, tzw. organoleptyczne. I to tyle. 



Lepiej dajcie sobie spokój z tą książką. 




wtorek, 19 maja 2015

 P. A.  Rosa 


Uważaj o co prosisz 


Wydawnictwo: Warszawska Firma Wydawnicza 
Data wydania: 2015 r. ( promocja książki  )
ISBN:    9788380117563
liczba str. ; 166
tytuł oryginału: ---------------
tłumaczenie: -----------
kategoria: thriller/sensacja/ kryminał 



recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:
 


Warszawska Firma Wydawnicza - wydawca książki 





Ta książka w warstwie opisu rzeczywistości jest bardzo dobra, brutalna i wstrząsająca. Wcale nie chodzi tutaj o opisy funkcjonowania działalności organizacji przestępczych, bo wszak to nie jest temat nowy w literaturze. Zajmowali się tym Mario Puzo chociażby w książce „Ojciec chrzestny”, czy Roberto Saviano w książce „Gomorra”. Ale problem jest tutaj natury ekonomicznej polegający na tym,  że różnica między Zachodem, a całą resztą świata, zwłaszcza krajów tzw. trzeciego świata jest przerażająco duża. Pisał o tym Ryszard Kapuściński, nie tylko podróżnik, ale też wybitny analityk zajmujący się opisem rzeczywistości, Dzisiaj nie napisałby nic nowego, może tylko, „a nie mówiłem”. Problemem tym zajęła się Naomi Klein w książce „No logo”, po prostu mamy tam przerażający opis współczesnego kapitalizmu, który w skali globalnej jest brutalnym XIX wiecznym kapitalizmem. I dobrze, że Naoimi Klein nazywa rzeczy po imieniu. A tutaj w tej książce zatytułowanej „Uważaj o co prosisz” * podążyła A. P. Rosa, autorka książki w podobnym kierunku myślowym, a przynajmniej ja mam takie wrażenie.  Istotną sprawą jest, że chodzi tu o to, że ludzie z krajów trzeciego świata są wykorzystywani nie tylko przez poszczególnych pracodawców, ale również przez organizacje przestępcze. W najlepsze kwitnie handel ludźmi, seksturystyka, i wiele innych przestępstw. Oczywiście wszystko to jest możliwe dzięki wszechogarniającej korupcji i to na wszystkich szczeblach władzy państwowej. Pod tym kątem patrząc to jest ciekawa i wartościowa pozycja.
 

Natomiast pod kątem wydarzeniowym jest jednak troszkę słabsza. Bo z książki czytelnik dowiaduje się, że mafia Albańska we Włoszech została zbyt gładko rozpracowana. Wątpię, żeby w rzeczywistości udało się to kilku osobom, którzy niczym mściciele z westernu wchodzą i załatwiają sprawę. To jest jednak mocno naciągane. Ciekawa jest kreacja głównego bohatera. Francois działa na granicach legalności, handluje bronią, i jako osoba cyniczna robi interesy ze wszystkimi, bo liczą się dla niego tylko pieniądze. Jednak sam ma okazję się przekonać, że nie jest jeszcze z nim tak źle, jak sam o sobie myślał. W książce jednoznacznie występuje jako ten dobry. Czyżby autorka chciała swoim czytelnikom przekazać, że każdy z nas może być dobry i w efekcie sprawić, że ten świat będzie jednak troszkę lepszy? 


Książka jest rozpracowana w kilku perspektywach, akcja ma miejsce przede wszystkich w dwóch krajach, we Włoszech i Albanii. Z jednej strony mamy sprawy mafii Albańczyka, a także interesy Francois, którego kumplem jest Fabio Rosati, szef jednej z włoskich rodzin mafijnych. A druga perspektywa, to motyw jednej zwyczajnej albańskiej nastolatki Kaltriny Zeny, która została uprowadzona. Dziewczyna marzyła o karierze modelki i miała do tego predyspozycje, jednak trafiła w brudne łapska mafii. Tą sprawę rozpracowuje policjantka Adeline. Ten sposób przedstawienia zdarzeń, które mamy na przemian w książce, jest interesujący, buduje dynamikę akcji. Jedno z drugim jest ładnie i logicznie powiązane.


 
Natomiast w sprawie Francois rodziny Rosatich, Albańczyk wciągnął do swojego interesu Antonia, brata Fabia. Antonio w strukturach mafii Rosatich czuje się niedoceniany, jest ambitny, ale widać nie ma predyspozycji, przynajmniej zdaniem bossów mafii, żeby zajmować odpowiedzialne stanowiska. W związku z tym Antonio postanowił poszukać szczęścia gdzie indziej. A przecież z mafii wychodzi się tylko w trumnie, i dokładnie to go spotkało. Jak to się odbyło? A to już sami się przekonajcie moi drodzy czytelnicy. 


Zdradzić trzeba, że śmierć Antonia nakręciła całą akcję aż do końca. Francois i Fabio, wzięli sprawy w swoje ręce, przy okazji dowiedzieli się jakie brudne interesy, przerażające nawet takich twardzieli jak Fabio i Francois, którzy niejedno w życiu widzieli, prowadzi Albańczyk.


Podsumowując książka jest dobra, jest ciekawie napisana, czyta się bardzo szybko. Zwolenników tego typu literatury specjalnie zachęcać nie trzeba, pozostali dla odmiany mogą spróbować szczęścia. Można przeczytać.







Ad.
* Mamy tutaj podany pseudonim, jeśli przypadkiem zostanę wyprowadzony z błędu, że płeć autora/autorki się nie zgadza natychmiast to poprawię. 









niedziela, 17 maja 2015

 Kamil Żuk

Handlarz


Wydawnictwo: Warszawska Firma Wydawnicza 
Data wydania: 2015 r. 
ISBN: 9788380117624
liczba str.; 140
tytuł oryginału: -------------
tłumaczenie: -----------
kategoria: fantastyka



recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:




Warszawska Firma Wydawnicza - wydawca książki 






Tym razem sięgnąłem z półki książkę zatytułowaną „Handlarz” i czytając miałem obawy czy da się coś ciekawego i pozytywnego o te książce napisać. Na szczęście autor postanowił rozwiać moje wątpliwości i pozwala mi to napisać recenzje naprawdę fajnej książki. Może nie jest to arcydzieło, ale ta książka jest na tyle przyzwoita, że spokojnie mogę poradzić, jak traficie na nią moi drodzy czytelnicy, to ją zabierzcie ze sobą i przeczytajcie.


Teoretycznie przypomina to książkę „Castus ignis i nawiedzający sny”, bo ewidentnie widać to samo zacięcie Kamila Żuka do opisywania motywów walki dobra ze złem, jakie ma Karolina Andrzejak. I tutaj również lepiej poznajemy tą złą stronę. Główny bohater Tom, tytułowy handlarz, jest pracownikiem koncernu piekielnego. Tom jest w miarę młody i robi w diabelskiej firmie oszałamiającą karierę. Krążąc między ziemią i piekłem sprowadza trudno dostępne, rzadkie i drogie towary, a klientelę ma wyjątkowo wymagającą, bo nawet sam Szatan u naszego bohatera się zaopatruje. Tom ma pieniądze, żyje w dostatku, kumpli, czego mu brakuje? Odpowiedź jest prosta kobiety. 


A więc ewidentnie jest to książka o miłości i to w dodatku zakazanej miłości, bo to was zaszokuje, że nawet po tzw. ciemnej stronie mocy funkcjonuje coś takiego. Miłość u diabelstwa jest zakazana wtedy kiedy przeszkadza w pracy, bo przypadkiem wybranka serca może namieszać w łepetynie i sprowadzić delikwenta na dobrą drogę i co wtedy? Same kłopoty, z punktu widzenia szefostwa rzecz jasna, z tego wynikają. I dlatego trzeba pilnować, ostrzegać pracowników, żeby zajmowali się robotą, a poza pracą, imprezowaniem w ramach tzw. imprez integracyjnych.


Dla nikogo nie jest tajemnicą, że motyw zakazanej miłości w literaturze jest stary jak świat. Wszak w klasyku „Romeo i Julia” Szekspira, mamy, że kochankowie z Werony pochodzą z dwóch zwaśnionych rodzin Montecchich i Capelutich. Jak ta miłosna przygoda się skończyła wszyscy dobrze wiemy. Ja mam jeszcze jedno ciekawe skojarzenie literackie, a mianowicie opowiadanie Jacka Piekary „Świat jest pełen chętnych suk”, tam mamy Aleksa, który uwielbia podrywać kobiety na potęgę. W pewnym momencie dostaje robotę, ma robić to co lubi, tyle, że pracodawcą jest właśnie Diabeł. I tu Aleks musi wydumać jak się z tej podejrzanej umowy wykręcić. Czy mu się udało? Nie odpowiem, bo dziwnym zbiegiem okoliczności, jak się można domyśleć logicznie kombinując przez analogię, zakończenie jest to samo co tutaj. 


Podsumowując jest to książka o tym, że dobro, zło istnieje i toczy się odwieczna, bezpardonową walkę o każdą ludzką duszę. Teoretycznie wszyscy chcemy być dobrzy i do tego jesteśmy powołani, ale diabelstwo, używając kolokwialnego wyrażenia, włazi samo nieproszone, i dlatego musimy cały czas znajdywać w sobie siły, żeby przeganiać je precz!


Warto przeczytać. 



środa, 13 maja 2015

 Robert J. Szmidt, 


Szczury Wrocławia. Chaos


cykl:  Szczury Wrocławia, t. 1



Wydawnictwo: Insignis
Data wydania: 2015 r. ( promocja książki )
ISBN:  9788363944810
liczba str.: 544
tytuł oryginału: ----------------
tłumaczenie: ----------
kategoria: fantastyka, postapokalipsa  



recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:






Kończąc powoli moją recenzencką przygodę z akcją: „Polacy nie gęsi i swoich autorów mają”* trafiłem na książkę „Szczury Wrocławia. Chaos.” Jest to pierwsza część cyklu „Szczury Wrocławia”.  Jak to zwykle z cyklami bywa recenzent ma życie nieco utrudnione, bo zajmując się opiniowaniem  jakiejś części książki zdaje sobie sprawę, że zajmuje się fragmentem jakiejś całości. A to ma to do siebie, że odczucie po przeczytaniu części może być zupełnie inne niż po przeczytaniu całości. Bo czasem nawet jedno zdanie stanowi o geniuszu książki. **  Oczywiście z punktu widzenia autorów i wydawców jest to specyficzny zabieg marketingowy mający zachęcić czytelnika do kupna kolejnych części książek. A że takie mamy czasy to książka sama w sobie musi być świetnie wypromowana. I dokładnie w bardzo ciekawy sposób zrobił to Robert J. Szmidt i wydawca książki, wydawnictwo Insignis. O tej książce zrobiło się głośno zanim trafiła do księgarń. Autor postanowił 222 osoby uhonorować czyniąc z nich postaci literackie.  Przyznać trzeba, że to nie jest żadna nowość w literaturze, że autorzy czymś, w tym wypadku kimś się inspirują, a więc tym sposobem w historii literatury trafiło na karty książek zapewne miliony realnie istniejących osób. Jedną z pierwszych z nich był niewątpliwie Sokrates, uważany za najmądrzejszego z filozofów, choć sam nie napisał ani jednego słowa. Tego filozofa uwiecznił Platon w swoich „Dialogach”. Jednak nowością zamysłu Szmidta*** jest umieszczenie w książce osób wybranych przez autora z grona sympatyków, którzy zgłosili się na jednym z portali społecznościowych. Wśród moich znajomych jest kilku bohaterów tej książki, i to jest interesujące czytać jak autor się z nimi rozprawia. Po prostu zabija paskudne zombiaki! A było nie było tutaj w tej książce zabijanie zombi nie jest to taka łatwa sprawa, jak się wydaje. Autor utrudnił sobie życie jak to tylko możliwe, bo miał niezwykle ambitny zamiar nie robić z zagadnienia apokalipsy zombie jakiejś banalizy. Jasne, że ten motyw z umieszczeniem przypadkowych osób można uznać za zwykły chwyt marketingowy i zastanowić się czy ma on przełożenie na jakość książki. Moim zdaniem jednak nie ma, bo po prostu autor jest wybitnym profesjonalistą w swoim fachu. I tak przynajmniej te kilkaset osób trzeba byłoby wymyśleć. Tutaj nie chodzi tylko i wyłącznie o użyczenie personaliów, ale też autor spróbował oddać to co cechuje te osoby. Widać, a przynajmniej czytelnik ma takie wrażenie, że niektóre z tych osób autor poznał i lubi nieco bardziej np. Inę Młocicką czy Dominikę Tarczoń, ale o to zapewne nikt pretensji nie ma. 


Rzecz jasna temat zombi nie jest nowy, wszak chyba najbardziej znany bohater naszej rodzimej fantastyki Geralt z Rivii wykreowany przez Sapkowskiego miał z różnymi dziwnymi stworami do czynienia. Temat zombi kojarzy mi się z twórczością Pilipiuka, z zombiakami rozprawiał się Jakub Wędrowycz, świecki egzorcysta, prawdziwy fachowiec w swojej robocie. Jest to postać zabawna, nieco przejaskrawiona. Z jednej strony Wędrowycz żyje jak kloszard, a z drugiej jest człowiekiem niezwykle bogatym, bo wciąż ma pełne ręce roboty, a że nie ma zwyczaju się przechwalać swoim bogactwem i uwielbia trunki o wskaźniku procentowym alkoholu dla zwyczajnych ludzi wręcz trującym? No cóż każdy pełnokrwisty bohater musi mieć swoją specyfikę. Ważne, że wykonuje dobrze swoją robotę, niewątpliwie przydałby się we Wrocławiu. No ale tu mieszkańcy miasta muszą radzić sobie sami. 


Autor zainspirował się historycznymi wydarzeniami jakie miały miejsce we Wrocławiu w 1963 roku. Była to epidemia czarnej ospy, zwanej też prawdziwą. Brał w nich udział Bogumił Arendarski, lekarz, ojciec chrzestny autora. Tutaj mamy alternatywny Wrocław 1963 roku, mamy epidemię, która przekształciła się w pandemię, która w ekspresowym tempie opanowała cały glob. Oczywiście Bogumił Arendarski również się pojawia w tej alternatywnej historii i bierze aktywny udział w wydarzeniach. W końcu zamysł jest, że to ma być po pierwsze apokalipsa zombie, a po drugie już padła koncepcja stworzenia uniwersum „Szczurów Wrocławia”, coś na podobieństwo serii „Projekt Dmitry Glukhowski: Uniwersum Metro 2033” , jak to wypali? My czytelnicy zapewne będziemy mieli okazję się przekonać czytając te książki. 


Niewątpliwie warto coś wspomnieć o samej akcji książki. Mamy wieczór, noc, poranek z 9 nam 10 sierpnia 1963 r. szaleje epidemia czarnej ospy. Wydaje się, że sytuacja jest pod kontrolą służb medycznych i milicyjnych, wojsko do tej pory nie było potrzebne. Ale jednak coś się dzieje! Zarażeni, którzy zostali umieszczeni w ramach kwarantanny w izolatoriach przechodzą niebezpieczna przemianę umierają i żyją dalej jako zombi. Pierwsze było izolatorium na Psim Polu. Siły milicyjne strzegące tego izolatorium próbują przeprowadzić pacyfikację, ale to się nie powiodło. Sierżant Patryk Mielech zdaje relację przełożonym, ci uznają, że jest po prostu pijany i, używając kolokwialnego wyrażenia, gada jak potłuczony. Jednak wszyscy szybko się przekonują, że funkcjonariusz nie miał żadnych zwid, omamów, itp… Władze próbują robić porządek z miernym skutkiem, bardzo szybko w ciągu tej nocy ulice miasta są przepełnione tysiącami zombie. Te cwane bestie ciężko zwalczyć, nie pomaga ogień, tylko jeszcze pogarsza sytuację. Nie pomaga żadna woda święcona, ani inne religijne rekwizyty. Widać problem zombie dla władz kościelnych z ideologicznego punktu widzenia, jest równie wielkim problemem, jak dla rządzącej krajem PZPR. Scena w katedrze jest równie kuriozalna i abstrakcyjna jak w książce „Oko księżyca” kontynuacji „Książki bez tytułu” nieznanego autora. Tutaj nie ma żadnego głównego bohatera, są nim wszyscy mieszkańcy Wrocławia, Polski i świata. Mamy tutaj rozpracowane postawy ludzi, o ile mają szczęście i zdołali uniknąć szybkiego pogryzienia przez zombie. Obserwujemy wydarzenia z dwóch perspektyw, z jednej jak to widzą zwykli ludzie, a z drugiej milicja i wojsko. Mamy tutaj zrelacjonowane pierwsze godziny akcji i to wystarczyło, żeby zombi uczyniły bardzo duże spustoszenie w mieście. 

 

Podsumowując książka jest niezwykle ciekawa, można mieć zastrzeżenia, że za bardzo autor zajmuje się problemem z jednej strony opisów pogryzień, a z drugiej interwencji służb porządkowych. Czytelnik ma odczucie, że brakuje tutaj refleksji natury filozoficznej. Choć można przypuszczać, że autor ma zamiar się tym zająć w kolejnych częściach, bo przecież po książce „Samotność anioła zagłady” wiem, że Szmidt tego typu zabiegów literackich używa w wyśmienity sposób. Więc jestem spokojny jako czytelnik, co do jeszcze lepszej jakości artystycznej kolejnych części cyklu. 


Książka jest świetna. Przeczytać warto.









Ad.
* Formalnie członkiem akcji już nie jestem, oczywiście nie ma potrzeby wnikać w szczegóły sprawy, bo w recenzjach zajmuję się przede wszystkim książkami. Jednak ponieważ pozostało kilka książek do przeczytania i zrecenzowania. Wyrażając mój szacunek dla autorów i wydawców książek, a także osób, które moje recenzje czytają, zrecenzuję je tak jak się należy, w swoim stylu, docenianym na portalu lubimyczytac.pl przez spore grono moich czytelników. Książka „Szczury Wrocławia. Chaos” jest pierwszą na tej pożegnalnej z akcją „Polacy nie gęsi i swoich autorów mają” liście.
** Proponuję zapoznać się z książka „Wahadło Foucaulta” Umberto Eco, to będziecie wiedzieć, co mam na myśli. Bez kilku genialnych zdań ta książka wygląda na gniot, a dopiero te zdania, które pojawiają się na końcu tej grubej książki pozwalają poznać jej sens i przekonać czytelnika, że to jest wybitne dzieło sztuki literackiej.
*** Roberta J. Szmidta, przy zastosowaniu tzw. netowej etykiety, jesteśmy na Ty, poznałem wirtualnie, co niektórzy z was zapewne zauważyli. Ale oczywiście, tak jak o tym wspominałem chociażby koledze Pawłowi Atamańczukowi czy Grzegorzowi Wójcikowi, których książki recenzowałem, swoje książki recenzuję bez tak zwanego picu. Wychodzę z założenia, że mam papier, i tylko papier i dokładnie tym się zajmuję, co mam przed sobą. Myślę, że tak jest najlepiej, bo szczerość w recenzjach jest dla mnie ważna, dla autorów, w tym również moich znajomych, jak jestem przekonany, również to jest istotne.




piątek, 8 maja 2015

 Paweł Majka



Dzielnica obiecana



cykl: Dzielnica obiecana, t. 1



Seria: Projekt Dmitry Glukhowski: Uniwersum Metro 2033



Wydawnictwo: Insignis
Data wydania: 2014 r.
ISBN: 9788363944544
liczba str.: 500
tytuł oryginału: ----------
tłumaczenie; -----------
kategoria: fantastyka, postapokaplipsa



 
recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:

 




„ Tak naprawdę, duma Siedlar, wszyscy rodzimy się z pechem uwieszonym u serca. Pech śpi i czeka na swoją okazję. Ci u których śpi dłużej bywają nazywani szczęściarzami. Ale ich zegar także tyka.” *



Nie przypadkiem od tego cytatu zacząłem tą recenzję, bo przecież pecha mieli  wszyscy ludzie ze świata uniwersum Metro 2033, a więc świata wykreowanego przez Dmitrija Głuchowskiego, a także innych autorów, którzy się powieściami rosyjskiego pisarza zainspirowali. fascynatów i twórców zarazem fantastyki postapokaliptycznej. Na moim szlaku czytelniczym to, oprócz oryginalnych książek „Metro 2033” i „Metro 2034”, druga książka Projekt: Dmitry Glukhowsky Uniwersum Metro 2033” **. Tym razem jest to książka Pawła Majki, akcja dzieje się w Polsce, konkretnie w Krakowie, a raczej w czymś, co kiedyś było Krakowem, bo jak wiadomo mamy tu świat po apokalipsie. Tutaj ta wojna nuklearna zwana jest Pożogą. 


Oczywiście Paweł Majka dostosował się do konwencji w uniwersum „Metro 2033” obowiązującej. Tak jak wszędzie apokalipsa, przydarzyła się w naszej dekadzie, a wydarzenia mają miejsce w latach 30. Motyw teoretycznie prosty, główni bohaterowie Marcin i Ewa uciekają ze schronów Federacji w Nowej Hucie, bo zostali skazani na śmierć za przestępstwa gospodarcze i zdradę. Byli niewinni, ale akurat to nikogo nie obchodziło. Ściga ich ekipa porucznika Siedlara, pojawia się w cytacie. Marcin, Ewa i pomagający im duch Wesoły, Rosjanin z pochodzenia, podążają w kierunku starówki Krakowskiej, tam ponoć warunki są na tyle przyzwoite, że da się funkcjonować nawet na powierzchni. To właśnie starówka uchodzi za dzielnicę obiecaną. Kłopot w tym, że stamtąd nikt nie wrócił, więc istnienie Krakowa przez racjonalne umysły w Federacji, Kombinacie, a także Muzeum, są również Komuniści i Faszyści, uważane jest za legendę. Marcin i Ewa docierają do Muzeum, potem dochodzi do wojny. I zasadzie tyle odnośnie akcji powieści. 


Rzecz jasna świat wykreowany po nuklearnej zagładzie nie stanowi tutaj wielkiego zaskoczenia, bowiem konwencja tej serii ma swoje pewne ograniczenia. Kraków, a raczej to co zostało z tej metropolii ma kilkanaście tysięcy mieszkańców, większość miasta to nuklearna pustynia, tutaj nawet gołębie, zmutowane szczury i mrówki stanowią poważne zagrożenie, o dzikich kotkach i pieskach nie ma nawet co wspominać. Ale jednak mimo wszystko Paweł Majka wtrącił swoje trzy grosze. Ludzkość wprawdzie straciła bezpowrotnie stery rządów nad planetą, ale wciąż stanowi poważną siłę w walce w nowym, szybko ewoluującym ekosystemie. Jest ciekawe pytanie tutaj skoro ewolucja podąża w ekspresowym tempie, to czy człowiek również nie powinien jej się poddać? Czy przypadkiem racji nie mają kanibale czy szarzy, jedni i drudzy żyją na powierzchni i nie wiadomo czy są jeszcze ludźmi? Na te odpowiedzi pytań jeszcze nie ma, ale strategia chowania się po schronach przez niektórych analityków uważana jest za taktykę defensywną, bo schrony wcześniej czy później i tak padną. Jeżeli nie zmutowane zwierzęta to zmutowani ludzie wygrają tą przerażającą wojnę. W sumie ten nowy rasizm jest interesujący. W kombinacie są najlepsze warunki egzystencji i dla nich nawet ludzie z Federacji uchodzą za zwierzęta, bowiem nie wiadomo czy te schrony były dobrze zabezpieczone, czy ludzie dobrze się odżywiają, czy nie piją np. zatrutej wody i takie tam. Fakty są takie, że wszyscy niewiele się od siebie różnią. Bo pytania, które ewidentnie mamy u Głuchowskiego, czy człowiek jest jeszcze człowiekiem?, pojawiają się również w tej książce. 


Książkę oceniam na nieco ponad przeciętną. Fanów „Uniwersum Metro 2033” i wszelkiej innej postapokaliptyki zachęcać specjalnie nie trzeba, a innym mogę doradzić. Spróbujcie szczęścia i przekonajcie się sami moi drodzy czytelnicy.
Można przeczytać.





Ad.
* Cytat z książki "Dzielnica obiecana"
** Pierwsza to „W blasku ognia”, opowiadania polskich fanów uniwersum „Metro 2033”