sobota, 29 sierpnia 2015

Terry Goodkind, 


Pożoga

cykl: Miecz prawdy, t. 11


Wydawnictwo:  Dom wydawniczy Rebis
Data wydania: 2008 r. 
ISBN:  9788373016736
liczba str. : 590
tytuł oryginału: Chainfire  
tłumaczenie; Lucyna Targosz
kategoria: fantastyka, fantasy



(  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:  




Ciąg dalszy literackiej wędrówki po fantastycznym uniwersum Goodkinda trwa. Kolejna część zatytułowana „Pożoga” mam wrażenie jest bardzo mroczna. Oczywiście w całym cyklu „Miecz prawdy” autor doświadcza Richarda i pozostałych swoich bohaterów, a jednak ta część zaskakuje owa mrocznością. Wcale nie dlatego, że ginie więcej ludzi, bo nie sądzę, żeby ta liczba była tutaj oszałamiająca. Ot chociażby parę magicznych popisów Nicci, które zdrowo dały się we znaki wojskom Imperialnego Ładu. Ten transfer Nicci na stronę D’Hary i Midlandów był niezwykle korzystny, bo dotychczas wszyscy bardziej bali się Nicci, zwanej też panią śmierci, niż samego Jaganga, a więc wytrącenie tego oręża z rąk wroga to jest sukces. Coś takiego tylko Richardowi mogło się udać. Bitwa o Altur Rang, miasto z którego pochodzi imperator Jagang była owszem ciekawa. To było jasne, że po rewolcie w tym mieście imperator ściągnie armię, żeby zrobić porządek. 


Jednak mrok tej książki polega na czym innym, to niezwykle niebezpieczny czar zapomnienia. Ten czar zwany chainfire lub pożogą, to swego rodzaju magiczną atomówka, może wykończyć ludzkość. Na razie siostra mroku Ulicia spróbowała szczęścia z Khalan, ukochaną Richarda. Po co do szczęścia Ulicii i jej koleżankom siostrom mroku była potrzebna matka spowiedniczka? Do gry wróciły szkatuły Ordena. A że to nie są zabawki czytelnik cyklu ma okazję przekonać się już w książce „Pierwsze prawo magii”, która rozpoczyna właściwy cykl. Rahl Posępny chciał ściągnąć Opiekuna, przeszkodzi mu Richard. Teraz to samo chcą zrobić cztery siostry mroku. Matka spowiedniczka jako jedyna osoba może zweryfikować wiarygodność „Księgi Opisania mroku”, którą na pamięć zna Richard. A więc znowu tej złej hydrze Richard musi łeb ukręcić. 


A tymczasem wszyscy zapomnieli o istnieniu matki spowiedniczki z wyjątkiem Richarda, którego przed działaniem magii uchronił miecz prawdy. Richard rozpacza, bo po pierwsze zastanawia się, co też się przydarzyło Khalan, a po drugie, skoro można było sprawić, że choć jedna osobę wcięło, oznacza to tyle, że światu może grozić zagłada. Bo nie sposób przewidzieć jak zadziała czar, czy jego działanie można powstrzymać. Nietrudno się domyśleć, że Richard mówiący o kobiecie, która w przekonaniu wszystkich, nawet jeżeli istniała, to z Richardem nie miała żadnego związku, bo w tej alternatywnej wersji wydarzeń Khalan zmarła zanim poznała Richarda, jest uznawany w najlepszym wypadku za kogoś kto ma urojenia, a niektórzy podejrzewają, że ześwirował. Implikacje tego stanu rzeczy byłyby poważne, no bo jak władca, który jest świrem może wygrać jakąkolwiek wojnę, skoro osoba podejrzana o chorobę psychiczną na skutek schorzenia bez przerwy wtłacza błędne dane do analizy i w efekcie nie potrafi wyciągać racjonalnych wniosków, a to kończy się podejmowaniem błędnych działań. 


Dlaczego tyle rozwodzę się na temat zdrowia psychicznego Richarda? Ponieważ robi to sam Goodkind. Koniecznie trzeba przypomnieć, że akcja cyklu „Miecz prawdy” toczy się w dwóch wymiarach. Jeden to jest wojna, a drugi psychika poszczególnych bohaterów. Te dwa wymiary teoretycznie funkcjonują oddzielnie, a w praktyce są ściśle ze sobą powiązane i nie można ich ze sobą rozddzielać. Bo jeżeli Richardowi udowodniono by chorobę psychiczną w efekcie oznaczałoby to wygraną Jaganga. Bo to co robi Richard i co ma Richard zrobić przepowiadają tysiące proroctw. Ale na skutek tego, że wcięło Khalan, to chainfire zaczęło zjadać wszystkie proroctwa. Nie chodzi tu nawet o białe plany w księgach, ale o to, że nawet osoby, które czytały te księgi zapomniały co było w tych zagubionych proroctwach, bo one miały coś wspólnego z Khalan, a jeżeli nie ma Khalan, nie ma proroctw jej dotyczących. Richard jako poszukiwacz prawdy rozumiał powagę sytuacji. Udał się do wiedźmy Shoty i ta naprowadziła go na niezbędne informacje. A że nie ma nic za darmo zażądała od Richarda miecza prawdy, który przejął poprzedni, tzw. fałszywy poszukiwacz, Samuel, podopieczny wiedźmy. Po utracie miecza Samuel przemienił się w dziwnego stwora, bo tak zadziałała na niego magia miecza. Osamotniony Richard próbuje rozwikłać zagadkę, wspierają go Nicci i morth sith Cara, przyjaciółki Richarda, co ciekawe robią to mimo, że nie wierzą w istnienie Khalan. A więc „Pożoga” traktuje również o pięknie przyjaźni.


Co wynika z tych rozważań dotyczących, prawdziwego lub rzekomego, sfiksowania Richarda? A mianowicie to, że odkrywamy jak wielkie znaczenie ma życie ludzkie Prawdopodobnie my wszyscy nie zdajemy sobie z tego sobie sprawy na ile jesteśmy ważni dla innych, nawet jeśli nie jesteśmy żadną Khalan, ani żadnym Richardem, tylko po prostu zwyczajnymi ludźmi. Myślę, że dopiero gdybyśmy mogli patrzeć z perspektywy innych ludzi zorientowalibyśmy jakie wielkie spustoszenie nasze zniknięcie by poczyniło. I to jest piękne, bo ten cykl traktuje o wartości życia, nawet jeśli my go mamy dosyć. Być może właśnie dlatego Goodkind nakazał Richardowi, przynajmniej chwilowo kompletnie się zeschizować, zdołować, żebyśmy my czytelnicy mogli się dowiedzieć, że załamania mogą przydarzyć się każdemu, nawet tym wielkim. Ale istotne jest, żeby umieć się podnosić i znajdować siły iść dalej. Nie zgadzam się z Godkindem, że wiara w Boga nie ma żadnego znaczenia, wręcz przeszkadza. Jestem przekonany, że gdyby Richard był człowiekiem wierzącym wszystko poszło by inaczej. No ale autor miał taką koncepcję, a nie inną i według tej swojej koncepcji kreuje swoją rzeczywistość literacką. A my czytelnicy nawet jeżeli się z tym nie zgadzamy, to i tak nie mamy wyjścia, musimy przejść z tym do porządku dziennego. Warto doceniać niesamowity artyzm cyklu „Miecz prawdy” i to ile serca autor w to włożył, żeby ten cykl wyglądał tak niesamowicie, a to jest widoczne. 


Tak jak wspomniałem książka zatytułowana „Pożoga” jest bardzo mroczna, ale jest też piękna, bo traktuje o niesamowitej miłości Richarda i Khalan. Richard o tą miłość jest w stanie walczyć, nawet z całym światem i w tym tkwi sedno miłości doskonałej. Czytelnik kibicuje Richardowi z całego serca, żeby znalazł Khalan, a na świecie zapanował porządek. 


Zdecydowanie polecam.

piątek, 28 sierpnia 2015

Elżbieta Cherezińska,




Trzy młode pieśni  



cykl: Północna droga, t. 1- 4 
( zrecenzowałem całość )  



Wydawnictwo: Zysk - S-ka
Data wydania: 2012 r. 
ISBN: 978-83-7785-081-7
liczba str. : 624
tytuł oryginału: -----------
tłumaczenie; ---------
kategoria: powieść historyczna







 (  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:   



 



Tym razem czytelniczo skusiłem się znowu na mroźne klimaty, wcześniej kiedyś był „Lód” Dukaja, „Mróz” Ciszewskiego, a także cykl „Pieśni lodu i ognia” Georga R. R. Martina, a tym razem skusił mnie cykl „Północna droga” Cherezińskiej, czyżbym zrobił to na przekór upalnej pogodzie? Ten cykl to powieść historyczna o wikingach. Tych wojowników nikomu przedstawiać nie trzeba, bo każdy to wie, że ci panowie przez kilka stuleci pustoszyli kawał Europy, a potrafili się zapuszczać o wiele dalej, bo nawet do Ameryki dotarli na kilka stuleci przed Kolumbem. Ciekawy pomysł miała autorka, żeby przedstawić czytelnikom postaci, którzy przez resztę mieszkańców naszego kontynentu byli uważani za krwiożercze bestie, a to zapewne jedno z najdelikatniejszych określeń, tych walecznych i okrutnych wojowników. Oczywiście jak w każdej powieści historycznej występują postaci historyczne i fikcyjne, chociażby król Danii i Norwegii Olaf Trygwasson, którego misją jest chrystianizacja Norwegii, oprócz oczywiście wygrania wojny.
Pomysł niezwykle ciekawy i oryginalny, biorąc te cztery książki w garść czytelnik zastanawia się jak to mogło wypaść? Ja odpowiem tak: przyzwoicie, choć pewne ale by się znalazło. 



Wszystkie cztery części odnoszą się do wydarzeń w historii Norwegii z X wieku, a ściślej, autorka podaje daty: 938 – 1000 r. Mamy narrację sześciu osób: trzech mężczyzn i trzech kobiet. Mężczyźni to Einar, Bjorn, Ragnar, a kobiety to; Sigrun, Halderd, Gudrun. Wydarzenia historyczne osnute są wokół chrystianizacji Norwegii, oczywiście jak można przypuszczać nie brakuje opisów bitew, ale co ważniejsze mamy tu próbę uchwycenia mentalności wikingów. Bo przecież nie samymi wyprawami wiking żył, ale również tym co wszyscy ludzie. Wojownicy mieli domy, kobiety, dzieci, przyjaciół, itd…
Te przedstawianie świata wykreowanego oczami kobiet było na tyle istotne dla autorki, że główną postać jarla Regina, męża Sigrun, widzimy, oczami Sigrun, Halderd i dzieci Sigrun i Halderd, a także oczami Einara. Regin robi tutaj za obraz jarla idealnego, co to wyprawiał się na wiking, czyli wojny i wyprawy łupieskie, ale także doglądał własnego gospodarstwa domowego i dbał o potrzeby żony, we wszystkich znaczeniach tego słowa. Niby to banalne i oczywiste, że wikingowie, tak jak cała reszta świata, mieli swoje życie, ale jednak istotne, i ta próba uchwycenia dzielnych wikingów poprzez pryzmat ich spraw codziennych była dla autorki ważna. Autorka przeprowadziła ciekawy eksperyment, we wszystkich czterech częściach mamy te same główne wydarzenia, tyle, że widziane oczami różnych ludzi, a cała reszta, to życie poszczególnych bohaterów, którzy wchodzą ze sobą w różne interakcje międzyludzkie, Daje to czytelnikowi pełen obraz wikingów ich wierzeń, mentalności, a także poznajemy styl życia wikingów od kołyski, aż po grób. W teorii świat wikingów był światem męskim, a kobiety, niczym słodka Sigrun, żona Regina, mają siedzieć cicho i być posłuszne mężom. Sigrun, jako żona jarla idealnego musiała być dokładnie taka, idealną żoną. Ich związek również był niemal idealny. A ideały maja to do siebie, że występują na tyle rzadko, że powszechnie uważa się, że po prostu nie istnieją. Jednak mamy też postać twardej Halderd, chodzi tu w tym o to, że kobiety jeżeli chciały, miały do tego predyspozycje, mogły w tej społeczności wikingów odgrywać całkiem znaczące role. Może nie w sensie formalnym, ale w sensie faktycznym owszem. Gdyby ambicje Halderd się zrealizowały, to trzęsłaby całym krajem zanim ktokolwiek by się zorientował. Tego jej się nie udało dokonać, ale i tak Halderd radziła sobie wyśmienicie. Powszechnie była uważana, za lepszego jarla niż jej nieżyjący mąż Helgi i bynajmniej nie było w tym ani odrobiny przesady.




 
Oczywiście istotny jest motyw nawracania na chrześcijaństwo, metody znane są kilka, przekonywanie do swoich racji i w efekcie, często był to element gry politycznej, a także stosowano nawracanie ogniem i mieczem. I tak tymi sposobami to się dokonywało w świecie ludzi, ale przecież istnieli bogowie wikingów. I w tym świecie wierzeń ludzkich jakoś to się musiało dokonać, po prostu doszło do specyficznej walki bogów. Mam wrażenie, że mamy tu nawiązanie do „Iliady” Homera, gdzie zarówno poszczególni bogowie spierali się o losy ludzi, chociażby pojedynek Hektora z Agamemnonem, odbywał się jakby w dwóch wymiarach, tak samo tutaj bogowie wyspekulowali, że Regin po prostu musi umrzeć jak bohater w boju, bo przecież nie wypada, żeby taki wojownik zmarł w swoim łóżku, i bogowie postanowili Regina tym sposobem unieśmiertelnić. Motyw zwycięstwa chrześcijańskiego Boga, był po prostu wygrana w tej walce bogów. To, że Bóg chrześcijański musi wygrać przewidział godi, Tjostar, ojciec Einara. Godi, to ktoś w rodzaju kapłana religii nordyckiej. Tjostar w trakcie tajemniczego rytuału rozmawiał z bogami i ci go poinformowali, że muszą odejść, że to kwestia czasu, bo przychodzi ktoś ważniejszy od nich. Mają tylko jeden warunek, chcą odejść z honorem. Wikingowie nie zaakceptowali wyniku tego rytuału. Tjostar wkrótce zmarł. Wolą ojca Einar księdzem katolickim. Inny motyw jest interesujący, że chrześcijaństwo przyjmowało niektóre lokalne zwyczaje, a to po to, żeby szok kulturowy był do strawienia przez zwykłych ludzi, wszak zmiany mentalnościowe nie zachodzą z dnia na dzień. Tutaj też coś takiego miało miejsce, chociażby stare dobre znajome walkirie zastąpiły anioły pańskie, które zabierały dzielnych wojowników z pól bitewnych.


Podsumowując cykl „Północna droga” jest ciekawy, choć w czwartym tomie czytanie o tych zdarzeniach jest nieco wyczerpujące. Ten czwarty finalny tom mógł być jednak lepszy, a tu przydałoby się coś nowego, ciekawego zaskakującego, co dobrze spuentowałoby całą opowieść. Jak zapewne wiecie moi drodzy czytelnicy ja cenię twórczość Elżbiety Cherezińskiej, ten cykl był potrzebny autorce, żeby mogła się wyrobić pisarsko, i tak dokładnie się stało, Dobrze, że autorka przez to przeszła wyciągnęła odpowiednie wnioski i teraz pisze rewelacyjne książki. Jak przypuszczam jeszcze wiele książek tej autorki będę miał okazję recenzować. A co do „Północnej drogi” to po prostu warto przeczytać i wczuć się literacko w ten świat wikingów.

wtorek, 25 sierpnia 2015

Joe Abercombie, 


Pół króla 

cykl: Morze Drzazg, t. 1


Wydawnictwo: Dom wydawniczy Rebis
Data wydania: 2015 r. 
ISBN: 9788378186717
liczba str. : 400
tytuł oryginału:  Half a King
tłumaczenie: Agnieszka Jacewicz 
kategoria: fantastyka, fantasy


 (  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:  

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/249962/pol-krola/opinia/27969160#opinia27969160   )                             
 







Książka zatytułowana „Pół króla”, pierwszy tom trylogii „Morze Drzazg” przeznaczona jest raczej dla młodzieży. Widać to po stylu pisania, tzn. Abercombie pisze świetnie, z grubsza o tym samym co w trylogii „Pierwsze prawo”, a więc o polityce, intrygach, grach o tron, itd., tyle, że widać, że to jest wszystko wygładzone. Owszem perypetie głównego bohatera Yerv’iego są dużo uproszczone. W sumie szkoda, bo z tego co czytelnik może się zorientować Yarvi to jest postać na miarę Tyriona Lannistera z „Gry o tron”. Yarvi, podobnie jak bohater Martinowski, jest osobą niepełnosprawną, ma sztuczna rękę, stąd tytuł „Pół króla”. Yarvi może i ma jedną sprawną rękę, ale za to jest osobą niebywale inteligentną. I tego właśnie możemy się z tej książki dowiedzieć, że intelekt może być równie dobrą bronią jak toporki i miecze, jeśli się umiejętnie z intelektu potrafi korzystać. Yarvi radzi sobie doskonale. 


Na skutek intrygi zmarł ojciec Yarv’iego, a wiec on jako następca tronu przejmuje władzę. Jak się można domyśleć nie podoba się to innym. Stryj Odem postanowił się go pozbyć i sam zasiąść na czarnym tronie. Tyle, co za pech Yarvi nie utonął, ani nie skonsumowały go rybki, zdołał przeżyć. I kombinuje, jak wrócić i zrobić porządek z wrogami, Można pomyśleć, że utrudnił sobie życie maksymalnie został galernikiem, a więc jako niewolnik znalazł się na samym dnie drabiny społecznej. Jednak szybko zdołał przekonać swoich panów, że z tego co ma w głowie potrafi zrobić znacznie lepszy użytek niż z siły własnych mięśni i jednej ręki. Dzięki czemu nie spędził całego życia przy wiośle. Właścicielka niewolnika Yorva, jak Yarv się nazwał, herszt piratów Shadikshiram doceniała walory swojego niewolnika, który przydał się chociażby w negocjacjach handlowych. Oczywiście jasne jest, że Yarvi nie ma zamiaru spędzić całego życia na Morzu Drzazg, ale ma zamiar wrócić do rodzinnego Gettlandu i dokonać zemsty, a także wrócić na tron? Czy uda mu się zrealizować plany, czy wystarczy mu samozaparcie, niezłomności i innych cech koniecznych, żeby osiągnąć zamierzone cele?



Podsumowując Abercombie wykreował ciekawego głównego bohatera, motyw jego przygód i trudności też jest ciekawy. Wszystko to sprawia, że warto tą książkę przeczytać. Polecam.

czwartek, 20 sierpnia 2015

Terry Goodkind, 


Bezbronne Imperium 


cykl: Miecz prawdy, t. 10 


Wydawnictwo:  Dom wydawniczy Rebis
Data wydania: 2009 r. 
ISBN:  8373014365
liczba str. :  543
tytuł oryginału:  Naked Empire
tłumaczenie: Lucyna Targosz
kategoria: fantastyka, fantasy

 (  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl: 









W dalszym ciągu literacko kręcę się po uniwersum świata fantastycznego wykreowanego przez Goodkinda. Wojna trwa dalej. Wojska Imperialnego Ładu pustoszą Midlandy i powoli szykują strategię jak dobrać się do D’hary. I to dokładnie tam na ziemiach lorda Rahla najprawdopodobniej rozstrzygną się losy wojny. Sprawa jest naprawdę poważna, bo do tej pory armie Midlandów i D’hary mogły taktycznie się wycofywać uprzykrzając po drodze życie wrogom sprawiając, że ponosi wprost niewyobrażalne straty w ludziach, które są nadrabiane, bo żołnierzy ze Starego Świata wciąż przybywa. Tym razem trzeba będzie podjąć ostrą walkę, o pełną pulę. Wszystko wskazuje na to, że wygrana imperatora Jaganga jest niemal pewna. Ale Richard Rahl prorokowany zbawca świata jest gościem, którego nie można lekceważyć. Co ciekawe ma tego świadomość sam Jagang, bo dokładnie dokładnie w tej części zatytułowanej „Bezbronne imperium” dał to zalecenie Nicholasowi Slide’owi. Slide to czarodziej, złodziej dusz, żeby pokonać Slide’a trzeba cudu. Czy tej mocy cudotwórczej wystarczy Richardowi w dodatku srogo doświadczonemu zarówno przez własną moc magiczną, jak i truciznę? A więc w tej części czekają na niego nie lada wyzwania. 


Bandakar, a ściślej Imperium Bandakarskie, to tajemnicze państwo w Starym Świecie, do którego trafili między innymi potomkowie Rahlów, których zwano filarami świata, a więc ludzie pozbawieni nawet najmniejszej iskierki magii, a dzięki temu żadna magia na nich nie działa. Jak czytelnik może się zorientować iskierkę daru magicznego ma praktycznie każdy bohater książki niezależnie czy pochodzi z Nowego czy Starego Świata, dzięki czemu może na tych działać zarówno każda magia dobra, jak i zła ze względu intencje czarodzieja lub czarodziejki, no i dwa rodzaje magii, które tutaj występują: addytywną i substraktywną. Tą pierwszą ma każdy czarodziej, bowiem jest to magia z tego świata. Magię substraktywną, którą jest magia z zaświatów można się wyuczyć, więc ma ją nie każdy czarodziej. Natomiast Richard Rahl, czarodziej wojny, ma wrodzone obydwa rodzaje magiczne, co jest jednym z czynników, które czynią z Richarda postać absolutnie wyjątkową. Wcześniej tymi darami magicznymi dysponował poprzedni czarodziej wojny Barracus, tyle, że było to bardzo dawno, trzy tysiące lat wcześniej.
To krótkie wyjaśnienie spraw magii było konieczne, teraz jednak wracam do wyjaśnienia na czym polegała wyjątkowość mieszkańców Bandakaru. Byli oni wygnani najpierw z D’hary. Jednak dawno temu wielki czarodziej Kaja Rang uznał, że również w Starym Świecie ludzie zwani filarami świata są niebezpieczni., bowiem idee, które wyznają, jego zdaniem były niebezpieczne, rewolucyjne, burzyły porządek świata, mogły prowadzić do anarchii. Ludzie ci wyrzekali się wszelkiej przemocy, dążyli do neutralności. Nie poradził sobie z tym Kaja Rang, potrzeba było Richarda, żeby wyjaśnił mieszkańcom Bandakaru ich błędy i wypaczenia. Richard przekonał ich, że jeżeli chcą być wolnymi ludźmi muszą zdobyć się na odwagę i sami przegonić precz wojska Imperialnego Ładu, a więc muszą zawalczyć o swoją wolność zabijając wroga. Powód jest prosty, są na świecie ludzie, do których dotrze, tylko i wyłącznie argument siły. A więc kiedy zachodzi konieczność użycia siły, to trzeba to zrobić i nie można się zawahać. 


Interesujący jest motyw ludzi innych, obcych, niezależnie na czym ta inność polega, czy na jakimś wyjątkowym darze, czy po prostu jest to kolor włosów, nadzwyczaj dobre zdrowie lub jego brak. W poprzedniej części Richard nie zabił, swojej siostry Jensen, ponieważ jest innym Rahlem i uważa, że każdemu trzeba dać szansę, żeby mógł żyć i wybrać dobrą drogę. W tej części Jensen była uważana przez mieszkańców Bandakaru za wiedźmę, bo ma rude włosy, no i jeszcze jakąś kozę ze sobą przytargała, a więc to miał być kolejny dowód na diabelstwo wcielone Jensen, bo jej koza Betty miała być duchem opiekuńczym. Richard wykazał absurdalność tych twierdzeń i sprawił, że mieszkańcy Bandakaru przekonali się do Jensen. Tylko tyle i aż tyle.

 
Podobnie z motywem narodu wybranego, za taki uważali się Bandakarczycy, tutaj nie trzeba wielkich spekulacji, żeby dojść do tego, że ma to proweniencję Biblijną, bo za naród wybrany przez Boga uważali i nadal uważają siebie Żydzi. Oprócz funkcji typowo religijnych Biblia, a w szczególności Stary Testament, spełnia funkcję mitu założycielskiego narodu Izraela, który tam został zawarty, i czytając można się wiele dowiedzieć o historii Żydów, a także pośrednio historii bliskiego wschodu. Po zburzeniu świątyni Jerozolimskiej w 70 roku n.e. Żydzi zostali po raz kolejny, wcześniej były niewole Egipska i Babilońska, wygnani ze swojej Ziemi, mogli wrócić na te tereny dopiero w XX wieku, kiedy powstało państwo Izrael. Wcześniej nastąpiło wstrząsające dla całego świata wydarzenie jakim był holokaust. Widać pośrednio do tych wydarzeń Goodkind również nawiązał. Jako czytelnik po raz kolejny może się przekonać nawet dla całej fantastyki i science fiction druga wojna światowa jest toposem. Ponieważ ten motyw i związany z tym motyw zła, pojawia się począwszy od Tolkiena, poprzez wiele wybitnych dzieł klasyków fantastyki. Widać pisarze tworzący fantastykę próbują uwrażliwiać i ostrzegać swoich czytelników na ogrom zła jaki miał miejsce kilkadziesiąt lat temu, i że należy o tym pamiętać. Możliwe, że pisarze mają nadzieje, że da się tego uniknąć. Tym bardziej, że współcześni wojskowi nie walczą łukami, kuszami i mieczami, ale przecież wynalazczość doprowadziła do tego, że opcja końca świata jest bliższa niż kiedykolwiek i może o tym zadecydować nawet przypadek np. błąd systemów ostrzegawczych. A więc to nie są żarty. 


Zabieram się za kontynuowanie czytania cyklu „Miecz prawdy” Książkę „Bezbronne Imperium” rzecz jasna polecam.

niedziela, 9 sierpnia 2015

 Terry Goodkind, 



Filary świata



cykl: Miecz prawdy, t. 9 





Wydawnictwo:  Dom wydawniczy Rebis
Data wydania: 2009 r. 
ISBN:    8373012001
liczba str. 509
tytuł oryginału:  The Pillars of Creation
tłumaczenie: Lucyna Targosz
kategoria: fantastyka, fantasy



 (  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl: 






Oczywiście, że kontynuuję czytanie cyklu „Miecz prawdy” Tytuł „Filary świata” sugeruje nawiązanie do Folleta, tam filarami ziemi są kościoły, które wznoszą się do nieba. A tutaj filarami świata są, w sensie metaforycznym, cztery osoby, dwie siostry czarodziejki: Altea i Latea, mąż tej pierwszej Friedrich Giller, złotnik, a także Jennsen, siostra Richarda. Mamy też filary w sensie dosłownym, są to  bardzo wysokie głazy na pustkowiu w starym świecie. Wiadomo o tym miejscu, że jest tam tak gorąco, że nazywane jest kotłem Opiekuna. Czyżby to było nawiązanie do tego, że w okolicach Jerozolimy jest wąwóz Get Ben Hinnon, zwany też piekłem? 
 

Ciekawostka w tej części jest to, że Richard i jego małżonka Khalan pojawiają się bardzo późno w powieści, na tyle późno, że można śmiało powiedzieć, że go nie ma. Oczywiście jest mowa o Richardzie jako lordzie Rahlu, bo akcja przenosi się do D’hary i przypominamy sobie jej mroki, a więc wyczyny poprzedniego władcy tego kraju Rahla Posępnego, który wymordował większość swoich potomków nie mających daru magicznego, za to są praktycznie niepokonani, bo normalnymi metodami ciężko ich pokonać, a magia na nich nie działa. Poznajemy siostrę i brata Richarda, Jennsen i Obę, i to oni są  tutaj w książce "Filary świata" głównymi bohaterami. Jennsen traci matkę i jest przekonana, że to bojówka sprawę załatwiła, którą wysłał lord Rahl, a jaka jest prawda, tego czytelnik się dowie czytając książkę. Jensen jest przekonana, że musi zabić Richarda, wtedy się uwolni od złych Rahlów. Jennsen podróżuje w towarzystwie Sebastiana, dowiaduje się, że ten pochodzi ze Starego świata i że jest strategiem imperatora Jaganga. Jensen przechodzi na stronę wroga. Nawet ratuje samego imperatora Jaganga z pułapki, jaką zgotowali czarodziej Zedd i jego przyjaciółka Adie w Aydindril. Mogę tylko bardzo cichutkim szeptem zdradzić, że było naprawdę ciekawie. Natomiast Oba przypadkiem trafia na Jennsen, kiedy ta podąża do Latei, do której regularnie wysyłała Obę jego matka. Oba zabija Lateę i swoją matkę i rusza, tam gdzie Jennsen, do stolicy D’hary. Obydwoje trafiają do Pałacu Ludu, siedziby Rahlów. Obydwoje odwiedzają Alteę. A więc cały czas losy tej dwójki się przeplatają. Obydwoje chcą zabić Richarda. Jennsen jest zła, że zamordowano jej matkę, a Oba, jest wściekły, że to nie on został nowym Rahlem i ma zamiar to zmienić. Obydwoje są niepokonani i przez to są bardzo niebezpieczni. Co na Richard i jego małżonka, matka spowiedniczka, Khalan?



W tym cyklu niezwykle ciekawych jest kilka rzeczy. Jedna, że autor stara się przywiązywać taką samą uwagę do losu zwykłych ludzi, jak i władców poszczególnych krain i czarodziejów. Przecież w teorii sam Richard przez niemal całe życie wiódł życie zwyczajnego leśnego przewodnika w Westlandzie, tyle, że miał w pobliżu swojego dziadka, pierwszego czarodzieja Zedda. Kolejną sprawą jest, że walkę dobra ze złem może wygrać każdy nawet jeśli jest potomkiem Rahlów. Zdecydowanie wygrał ją Richard. W tej części przyjaciółka Jennsen, koza Betty nie chciała się zbliżyć do swojej właścicielki, bo wyczuwała, że ta jest już na całego w brudnych łapskach Opiekuna. Ta walka o duszę Jensen, jednego z filarów świata, jest na tyle ważna, że zaważyć może na losach całego świata. Jak będzie?
Co do zabijania potomków Rahla nie mających magii, to nie jest tylko kwestia obłędu, chociażby złego Rahla Posępnego, ale to dokładnie radzą księgi magiczne. No ale jak wiemy Richard jest innym Rahlem i już nie raz wywrócił świat do góry nogami, czy dokona tego i teraz, w kwestii swojego rodzeństwa?
Dalej, interesujące w całym cyklu „Miecz prawdy” jest to, że niemal w takim samym stopniu poznajemy obie strony wojny, a więc tych złych i tych dobrych, co jest rzeczą niezwykle trudną. A jednak Goodkindowi to się udało równie dobrze poznajemy zarówno Richarda, lorda Rahla, władcę D’hary, któremu podporządkowała się znaczna część Midlandów, a także imperatora Jaganga, który wcześniej opanował cały Stary świat, a teraz robi „swoje porządki” w Nowym świecie. Poznajemy zwykłych ludzi, po obu stronach, to jest bardzo ciekawe, że ludzie są wszędzie tacy sami, chcą z reguły tego samego, chcą po prostu zwyczajnie żyć, ale politycy im nie dają żyć, wciskają im swoją propagandę polityczną i mówią im kto jest dobry, a kto zły, i wysyłają tych ludzi na wojnę. 

 

Właśnie koncepcja filozofii wojny Goodkinda zaprezentowana w cyklu „Miecz prawdy” jest fascynująca. Bo chociaż wojna sama w sobie jest zła, to nie mamy tutaj w tym cyklu akcentów pacyfistycznych. Wojna jest zła, ale kiedy istnieje taka konieczność ze złem walczyć, czy to z mieczem prawdy, czy to jakimś innym, całkiem zwyczajnym w garści, i bronić wolności zarówno swojej, jak i wolności swojego kraju. O tym jak trudne jest rozróżnienie, czy każda wojna jest sprawiedliwa lub święta, świadczy o tym jaki mętlik w głowie miała Jennsen. Bo to wcale nie takie trudne jest zrobienie z Richarda Rahla agresora, mimo, że przecież to on broni swojej ziemi, a imperator Jagang pcha się tam, gdzie nie powinien. Ale to wynika z nieufności względem polityków, że my ludzie mamy przekonanie, że wszyscy są tacy sami, a to nie do końca jest prawda. 

 

Ja jako czytelnik i recenzent książek bardzo cieszę się, że Goodkind nie leci banalizą w swoim cyklu „Miecz prawdy”, ale wręcz niemożliwie utrudnia życie czytelnikowi, tłumacząc wszelkie możliwe zawiłości świata jak najbardziej realnego.
Jeszcze jedna kwestia jest ciekawa, a mianowicie przewaga liczebna żołnierzy sama w sobie nie wygrywa wojny, bo wojna niczym partia szachów jest wojną psychologii i intelektów decydentów. Gdyby decydowała liczba wojska Jagang wziąłby szturmem Midlandy i D’harę, Westland za jednym zamachem, a tak nie przecież nie było. Wojska Imperialnego Ładu idą do przodu, i można powiedzieć, że wygrywają, a jednak jak się bliżej przyjrzeć, to raczej podążają w kierunku zwycięskiej porażki. Oczywiście, że jest w każdej wojnie taki wynalazek. Jasne, że sprawa nie jest jeszcze rozstrzygnięta, bo jak już wspominałem przywódcy obu stron konfliktu gapami futrowani nie są. Mamy tutaj do czynienie ze starciem tytanów, i przez pozostałych kilka części obie strony pokażą czytelnikowi swoje mocne i słabe strony. Oczywiście, że czytelnik trzyma kciuki za tych dobrych, ale wprost genialne jest to, że wygrana, której można się spodziewać nie będzie, ani łatwa, ani oczywista. Koszty tej wojny przeliczane na wszelkie możliwe sposoby dla obu stron będą bardzo wysokie. 

 

Nie ma opcji. Trzeba czytać dalej cykl „Miecz prawdy”. Czytelnik przez większość książki „Filary świata” jest troszkę wybity z rytmu czytelniczego. Ale niewątpliwie jest to świadomy zabieg literacki autora. Bowiem wojna nie toczy się tylko na polach bitew, ale praktycznie wszędzie i absolutnie wszystko, każdy detal ma znaczenie. Zdecydowanie polecam.

wtorek, 4 sierpnia 2015

 Terry Goodkind, 




Nadzieja pokonanych  



cykl: Miecz prawdy, t. 8 

 


Wydawnictwo:  Dom wydawniczy Rebis
Data wydania: 2007 r. 
ISBN:   8373010106
liczba str. ; 696
tytuł oryginału:  Faith of the Fallen
tłumaczenie; Lucyna Targosz
kategoria: fantastyka, fantasy 


(  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:





Niezły literacki przekręt Goodkind urządził w kolejnej części cyklu „Miecz prawdy”, zatytułowany „Nadzieja pokonanych”. Dzieje naszego bohatera w tej części są ostro zakręcone. W zasadzie nikt by na to nie wpadł co też Richard Rahl może porabiać? Po prostu zastrajkował, dając jasno i wyraźnie do zrozumienia: ludzie chcecie wolności, to ruszcie się, i sami o nią zawalczcie!, koniec obijania się!, kiedy wróg szlaja się po Midlandach i robi co chce! Po za tym zatęsknił być zwyczajnym człowiekiem, najpierw uciekł gdzieś w lasy i góry, tylko z Khalan i Carą. A potem dał się porwać jednej z sióstr mroku, Nicci. Jasne, że ona zdawała sobie sprawę, że Richarda, który ma niepokorną naturę ciężko porwać, skoro już to przetestowały dawniej mort sith Denna, siostra Verna i pozostałe siostry z pałacu proroków. Potrzebny tu był czar magicznego zespolenia Nicci z Khalan. Ten magiczny wynalazek polega na tym, że obie zespolone osoby odczuwają dokładnie to samo, gdyby któraś zmarła lub była ranna, drugą z nich spotkałoby dokładnie to samo. Richard chciał być zwyczajnym człowiekiem, tyle, że nie jest i nigdy nie był. I z tego wyniknąć mogły tylko interesujące, ciekawe wydarzenia, po prostu nietypowe, bez precedensu wręcz. Dalej ci…


Trzeba wspomnieć, że wciąż toczy się wojna Midlandów, D’hary przeciwko Imperialnemu Ładowi. Problem jest tej natury, że liczba wojsk wroga jest tak miażdżąca, że cudów nie ma. Zachód jest skazany na porażkę, którą szykuje wschód. Czy można coś robić? Richard stoi na stanowisku, ze dopóki ludzie nie zechcą walczyć o swoje sprawy i przyłączyć się do wojny wróg wygra. Khalan uważa, że trzeba walczyć, nawet jeśli oznacza to tylko uprzykrzanie się wrogowi, a wyprawienie na tamten świat 50 tys. wojska, to niczym zdeptanie mrówki. Wygląda na to, że racja jest gdzieś po środku, bo ma ją i Richard, ale również Khalan, Opór poważnie spowolnił marsz wroga. Dzięki czemu można się taktycznie wycofać i kombinować dalej.


Nieprawdą jest, że z każdym tomem Goodkind traci formę pisarską, po prostu autor stosuje zawiłą i przewrotną kombinatorykę literacką. Chociażby postawa Richarda, zgodnie z koncepcją metateatru Fowles’a mesjasz, zbawca ma grzecznie odegrać swoją rolę i nie ma nic do gadania. A tutaj, w tej książce, mistrz Rahl pokazuje wszystkim figę: zrobię dla was coś, ale wy musicie tego chcieć, żebym coś zrobił, bo zrobię to dla was, a nie tylko dla siebie. Ani myślę wywijać mieczem prawdy niczym jakiś popapraniec, jeśli was to wcale nie obejdzie co się z wami dzieje i kto wami rządzi. To jest zaskakujące, chyba nigdzie niespotykane. Richard po prostu uznał, że ludzie muszą dojrzeć do tej walki i coś z tym zrobił, żeby ich przekonać. Po prostu Richard wykombinował, że trzeba ich natchnąć, dać im nadzieję i wiarę w to, że zwycięstwo jest możliwe. 


Oczywiście w książce „Nadzieja pokonanych” nie brakuje metaforyki politycznej. Imperialny Ład pochodzi ze wschodu, a więc mamy tutaj metaforę zarówno komunizmu, jak i wszelkich systemów totalitarnych, które są z gruntu złe, bo prowadzą do upodlenia ludzi. Okazuje się, że to nie taka wielka filozofia stworzyć kłamliwą ideologię, która pociągnie ludzi. A jej kłamstwo polega na tym, że władzę i dobrobyt mają nieliczni, a cała reszta ledwo egzystuje. Te ideologie maja silną wymowę, totalnie lasuje ludzkie mózgownice. Np. ludzie wierzą, że tu jest najlepiej, a cała reszta świata ma jeszcze gorzej, bo przecież istnieje tylko jeden, jednie słuszny system polityczny. Tu dokładnie też tak było, poznajemy sposób myślenia siostry Nicci. A więc mamy wpływ propagandy politycznej na psychikę ludzką. Świetnym narzędziem propagandy jest sztuka. Miał tego świadomość Richard Rahl, wyspekulował, że trzeba wroga pokonać jego własna bronią. Co z tego wynikło? A to już lepiej przekonajcie się sami moi drodzy czytelnicy. 


Dopatrzyłem się też tutaj ciekawego motywu z religii chrześcijańskiej, a mianowicie, motyw życia wiecznego, takie ludzie mieli w ziemskim raju, z którego zostali przez Boga wygnani. Ta historia biblijna o Adamie i Ewie ma sumeryjską proweniencję. Tam był „Epos o Gilgameszu”, ta historia jest łudząco podobna, do tego co mamy w Biblii. Gilgamesz poszukiwał utraconej krainy Dilmah, bo chciał żyć wiecznie. Tutaj, w cyklu „Miecz prawdy” tego typu pragnienia ma imperator Jagang, który najpierw kombinował z pałacem proroków. Ale jak wiadomo spółka Richard i Zedd rozwalili tą budowlę. Teraz imperator kombinuje z nowym pałacem, który ma być opleciony podobną magią jak tamten. Nowy pałac imperatora miał sprawić, że Jagang będzie żył praktycznie wiecznie. Czy zamysł ten się powiedzie? Zapewne Jagang zrobi wszystko, żeby to marzenie i pragnienie życia wiecznego i wiecznej władzy nad światem zrealizować. Jagang jako demon zła jest niezwykle trudnym przeciwnikiem, jest szalenie inteligentny, przebiegły i uczy się na własnych błędach. A z kimś takim trudno wygrać jakąkolwiek wojnę. A to dodatkowo ubarwia czytanie tego cyklu, bowiem rozpatrując sprawę pod kątem indywidualności, jakie stoją za obydwoma stronami tego konfliktu, ta wojna jest naprawdę fascynującą. Przypomina ona el clasico, czyli pojedynek piłkarski Barcelony z Realem, bowiem Richard i Jagang to rywale z tej samej ligi. 

 

Przyznaję, że niesamowicie wciągnął mnie cykl „Miecz prawdy” więc mam zamiar czytać dalej. A książkę „Nadzieja pokonanych” zdecydowanie polecam.