czwartek, 26 marca 2015




 Grzegorz Wójcik, 

Asgaria. Falcon 


Wydawnictwo:Warszawska Firma Wydawnicza (WFW )
Data wydania: 2014 r. ( promocja książki ) 
ISBN:   9788380116924
liczba str. ; 402 
tytuł oryginału: -----------
tłumaczenie: -----------
kategoria: fantastyka, political fiction 




  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:




Warszawska Firma Wydawnicza - wydawca książki 





O książce „Asgaria Falcon” dowiedziałem się korespondując z autorem na portalu lubimyczytac.pl, a teraz z zaciekawieniem przydarzyło mi się tą książkę w ramach akcji „Polacy nie gęsi i swoich autorów mają” przeczytać i zrecenzować. Książka, którą ja zdefiniowałbym jako fantasy political fiction jest naprawdę ciekawa, i cholernie intrygująca. Co prawda na elementy rozważań o polityce zdarzało mi się trafiać w literaturze fantasy, chociażby u Sapkowskiego czy Yeskova, to chyba nigdzie, w żadnej książce fantastycznej nie ma tak, żeby polityka była celem w samym sobie. Dlatego sięgając po tą książkę trzeba mieć na uwadze, że tak naprawdę jest ona typowym thrillerem politycznym osadzonym w realiach fantastycznej krainy Asgaria, ale szybko czytelnik zorientuje się o co chodzi. O rozpracowanie naszej krajowej bieżącej polityki z dodaniem, jak to bywa w tego typu książkach, teoriospiskowego zamieszania.


Polecić tą książkę można w szczególności osobom rozpolitykowanym. Autor nie kryje się z tym, że ma poglądy prawicowe i zapewne dla zwolenników prawicy ta książka będzie bardziej wartościowa. Ale ja mimo wszystko polecam ją wszystkim czytelnikom jako naprawdę bardzo udaną próbę wzięcia udziału w dyskursie politycznym. Te polityczno – socjologiczne analizy dotyczące rzeczywistości Polski i Europy są naprawdę wyśmienite. Warto poznać tą argumentację i przemyśleć sprawy. Podoba mi się szczere zatroskanie autora o nasz kraj, przede wszystkim o to, że my daliśmy się wrobić w te wszelkie podziały, które zafundowali nam politycy. W efekcie te podziały są tak głębokie, że wydaje się, że są niemal niemożliwe do przeskoczenia. Wy, moi drodzy czytelnicy moich recenzji może pamiętacie, że w ja w moich recenzjach o tym wspominałem, że ten podział jest przykry, że my mamy problem, żeby dialogować ze sobą. Czy ta opcja podjęcia próby zjednoczenia Polaków, jako powołania nowej partii, w której byłoby wszystko, jest możliwa, raczej nie, sam autor w to wątpi, bo jest po prostu realistą. Polityk ma taką naturę, że z sam diabelstwem jest gotów się sprzymierzyć, żeby osiągać swoje cele. Ale rozmawiać mimo wszystko trzeba i ja jestem głęboko wdzięczny autorowi za tą książkę i bardzo ciekawy głos w dyskusji politycznej. 


Ciekawe są rozważania o demokracji, "o ustroju, który jest słaby, ale nikt nic lepszego nie wymyślił", jak mawiał klasyk Winston Churchil, i tu jest problem, bo chyba wszyscy widzimy na naszych oczach, że demokracja się sypie, że te słabości są coraz bardziej widoczne. W książce mamy, że wszystkim trzęsą służby specjalne, nieistotne czy tak jest naprawdę, czy to tylko literackie przejaskrawienie przez autora dokonane, idzie raczej oto, że stan demokracji jest na tyle słaby, że różni, ambitni, bezwzględni ludzie chorzy na władzę mogą to wykorzystywać i działać jak się to mawia w slangu politycznym z tylnego siedzenia. W ogóle jako cywilizacja Zachodnia mamy problem i musimy coś z tym zrobić, bo chociażby wyznawcy Islamu, już tylko czekają, na to, co jest od zawsze, niemal od początków, od czasów działalności proroka Mahometa, głównym, politycznym celem wyznawców tej religii, opanowanie Europy. Autor kładzie duży nacisk na rozkład moralny Zachodu, na odejście od chrześcijaństwa, jako symbolu Europy, a nic sensowniejszego nie wymyśleliśmy i stąd kłopoty. Można się zgadzać lub nie zgadzać z autorem, ale zwrócić na to uwagę warto. 




Głównym bohaterem książki jest młody czarodziej Slanzer, który mniej więcej rok po ukończeniu Akademii Magów zostaje przyjęty do pracy w wywiadzie AWE ( Agencji Wywiadu Enklawy ) Przypuszczam, że został zingwigilowany pod kątem tego czy się nadaje, już w czasie studiów nad sztukami magicznymi, ponieważ jego mistrzowie, tzn. wykładowcy Bronimor i Merethor, to wysoko postawieni agenci wywiadu. Oczywiście nie ma tak, że do wywiadu przyjmuje się w ramach promocji Slanzer musiał udowodnić praktyczną przydatność. Młody funkcjonariusz otrzymał magiczne atrybuty swojej władzy, które wzmacniały jego potencjał magiczny, były to pierścień i exelon, który nazwał Falcon, czyli sokół. No i dalej książka się rozkręca, wraz ze wzrostem znaczenia Slanzera w hierarchii agencji. Tutaj AWE jest praktycznie wszechmocna, mimo, że jest organizacja tajną, wpływa na życie społeczne obywateli, no i oczywiście reaguje na zagrożenia, w tym różne dziwne stwory, które przybywają z innego świata, które można zwalczyć tylko używając magii. 


Książka jest bardzo dobra, zdecydowanie warto przeczytać. Polecam.




poniedziałek, 23 marca 2015

Radosław Lewandowski, 


Yggdrasil. Exodus 


cykl: Yggdrasil, t. 2 




Wydawnictwo: RW 2010
Data wydania: 2014 r. ( promocja książki ) 
ISBN:  9788379491001
liczba str. 258
tytuł oryginału: ----------
tłumaczenie: -------
kategoria; fantastyka, science fiction



  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:




RW 2010 - wydawca książki 

 http://www.rw2010.pl/go.live.php


 
Radosław Lewandowski - funpe'age  autora na portalu facebook

https://www.facebook.com/yggdrasilstrunyczasu?fref=nf




Kontynuuję czytanie cyklu „Yggdrasil” przyznaje zaciekawiło mnie co tam autor wymyślił. Na początek warto o tym wspomnieć, że samo pojęcie Yggdrasil, to jesion łączący wszystkie światy w milotogii wikińskiej. W ogóle motywów nawiązujących do kultury i mentalności wikingów nie brakuje tutaj, więc dla osób, których interesuje ta tematyka to będzie po prostu dodatkowa gratka. 


Ta książka zatytułowana „Yggdrasil. Exodus” ma jakby dwie części. Pierwsza to kontynuacja przygód Eryka Eryksona, wikińskiego księcia przeniesionego w paleolit, 35000 lat wstecz do rzeczywistości alternatywnej. Eryk po masakrze, bo nie da się inaczej nazwać bitwy którą stoczyli mieszkańcy osady i ich sojusznicy neandertalczy, a przeciwko nim stanęła horda, ok 1000 miejscowych homo sapiens, czyli naszych pra, pra przodków. Eryk został praktycznie sam, Orm, wiking towarzysz wolał popełnić samobójstwo, pozostała też Jagna, ukochana Eryka, ale ta wybrała życie w jednej z wiosek dzikich, do której została porwana.
Poznajemy dalsze losy Eryka, który praktycznie zostaje cyborgiem, tajemniczy osobnik z roku 3000 przesłał wikingowi dane dotyczące tego co się dzieje, teraz tzn. na przełomie trzeciego i czwartego milenium, że świat się sypie, bo jacyś obcy robią bajzel, a że mamy pecha, bo trafiliśmy w sam środek tej kosmicznej nawałnicy, to przykra sprawa. No i tu losy Eryka się urywają. Dowiadujemy się co będzie dalej, że neandertalczycy jego i Jagnę po prostu zabiją. Bo będzie stwarzał zagrożenie. Jak już wspominałem w poprzedniej recenzji w tej rzeczywistości alternatywnej powstanie cywilizacja neandertalczyków, i to o wiele bardziej zaawansowana niż nasza. 


Druga część to podróż kosmiczna admirała Heza Telowa i jego podwładnych z armii kosmicznej. Swoją armadą statków kosmicznych przebili się do innego wszechświata, dotychczas nikomu taka próba się nie powiodła, i niemal od razu trafili na przedstawicieli zaawansowanej kosmicznej cywilizacji. Doszło do starcia, nasi nie mieli szans, ale spróbowali szczęścia, zdołali zadać przeciwnikowi sporo strat, co tamtych zaskoczyło, bo to tak jakby ktoś z dzidą próbował wpieprzać się na czołgi. Ci zdołali powstrzymać samobójczą próbę samozniszczenia i przekazali informację, że to nie oni są wrogami, ale ktoś inny, że ci zostali tak samo wykończeni, ale my ponoć możemy mieć jakieś szanse ocalenia. 


Zostało jakieś 3 lata do zagłady ludzkości, tyle, że to przypomina nie tyle Armagedon, co raczej Biblijny i nie tylko, potop. Motyw wielkiego potopu pojawia się w niemal wszystkich cywilizacjach i to jest ciekawe, więc niewykluczone, że był naprawdę. Ma być zbudowana jakaś arka i dokonanie próby ocalenia ludzkości. Pomysł interesujący.
 

Jak ktoś zaczął czytać cykl „Yggdrasil”, to niewątpliwie sięgnie po ten drugi tom cyklu. A innym pozostaje się samemu przekonać, że ten cykl niewątpliwie będzie ciekawy. Autorowi pomysłów nie brakuje. 


Polecam.



piątek, 20 marca 2015

 Justyna Towarek,



Bohater Gombrowicza i Lema  wobec chaosu rzeczywistości 


Wydawnictwo:  Novae Res 
Data wydania: 2015 r. ( recenzja przedpremierowa ) 
ISBN: 9788179428546
liczba str. : 143
tytuł oryginału: -----------
tłumaczenie: ---------
kategoria: językoznawstwo, nauka o literaturze 



recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:

)


Novae Res -wydawca książki 


                             
Raczej nie mam w zwyczaju interpretować innych interpretacji książek, tutaj trafiła mi się okazja. I w tym jest dla mnie podstawowa trudność, że jest to typowa książka filologiczna. Oczywiście jest ona dość przystępnie napisana, przypuszczam, że pod kątem typowo branżowym jest poprawna. I tyle, niewiele więcej da się o tej książce napisać. 


Nie wiem na jakiej podstawie autorka zakłada, że te dwie książki „Kosmos” Gombrowicza i „Śledztwo” Lema, intertekstowo dialogują ze sobą. Wcale nie przeczę, że tak jest, tyle, że w tekście tego w ogóle praktycznie nie ma. Odkrywanie jakiejś Ameryki w zakończeniu, niemal dosłownie w dwóch zdaniach to jakaś porażka. Po prostu autorka wzięła dwie książki, napisała do czego doszła w swojej pracy badawczej na temat książek, ale analizy porównawczej jako takiej tu nie ma. Nie dowiedziałem się z tekstu autorki co te książki ze sobą mają wspólnego. Wydedukowałem to na podstawie lektury tych książek, że chodzi tu o jakieś śledztwo i w jednej i drugiej można próbować doszukiwać się tego co autorzy chcą czytelnikowi przekazać na temat sensu życia. 


Widać z tekstu autorki, że autorce lepiej idzie zajmowaniem się Gombrowiczem i lepiej by zrobiła, gdyby rzetelniej potraktowała kwestie Gombrowiczowską a z Lemem dała sobie jednak spokój. Bo filologiczne wciskanie na siłę w Lema groteskę, i stąd niby ma być podobieństwo Lema do Gombrowicza, autorce nie wyszło. Bo po prostu nie mogło wyjść. Lem w swojej twórczości zajmował się bądź pisaniem publicystyki literackiej, a przede wszystkim science fiction i jest uważany za klasyka w tej dziedzinie. Autorka przekona się o tym, że  dla wybitnych twórców sf Lem jest uważany za kogoś w rodzaju mistrza, mentora, czytając cykl „Diuna” Franka Herberta, czy innego klasyka sf Artura C. Clarke’a, tego od „Odysei kosmicznej” .


No i pytanie, czemu autorka wybrała akurat te książki, mało reprezentatywne dla twórczości Gombrowicza i Lema? Nie oszukujmy się, nie są to najlepsze książki obydwu pisarzy. A z tego wynika, że można było wybrać lepiej i byłoby to naprawdę bardziej interesujące dla czytelnika. Przyznaję bez bicia, że mnie, jako fascynata fantastyki, w tym science fiction, z kolei zajmuje twórczość Lema, jeśli kiedyś przeczytam ponownie książki Lema, a zapewne to nastąpi, i je zrecenzuję zaproszę panią Towarek do przeczytania moich recenzji. 


Oczywiście doceniam wkład pracy jaki autorka włożyła w napisanie tej książki, a także, że niewątpliwie miała ambitne zamiary, i sam fakt, że mnie ta książka zainteresowała ma znaczenie. Szkoda tylko, że nie znalazłem w tej książce tego czego mogłem się spodziewać, po analizie utworów dwóch wybitnych polskich literatów. 


Można przeczytać.



środa, 18 marca 2015

Michał Kuśnierowicz,  



Czarny, biały, pragnienie i inne odcienie życia 



Wydawnictwo:  Novae Res 
Data wydania: 2015 r. ( recenzja przedpremierowa ) 
ISBN: 9788379427079
liczba str. : 87
tytuł oryginału: ------------
tłumaczenie: ---------
kategoria: literatura współczesna


(  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:






W ramach akcji „Polacy nie gęsi i innych autorów mają” przytrafiła mi się okazja przeczytania i zrecenzowania książki zatytułowanej „Czarny, biały, pragnienie i inne odcienie życia”. Od razu na wstępie wspomnę, że wbrew zapewnieniom, że czytelnik znajdzie porady jak odnaleźć pragnienie wolności tutaj czytelnik  ich nie znajdzie. Troszkę improwizując, bo tak naprawdę mam wrażenie, że trudno dociec o co autorowi naprawdę chodzi, można stwierdzić, że mamy tutaj typowo psychologiczne rozważania o tym dlaczego ludzie miewają myśli samobójcze. Bo mają dość życia wszystkiego, prób wtłaczania w system, czyli w coś co Gombrowicz nazwałby upupianiem. I w zasadzie do tego to się sprowadza. 


Można również tą książkę spróbować rozpracować na sposób typowo chrześcijański, a więc motyw, że człowiek jest zagubiony w życiu i potrzebuje wiary w Boga, bo wiara jest po prostu immanetną cechą wbudowaną w osobowość każdego z nas. Człowiek chce wierzyć, ale to wszystko co mamy dookoła np. telewizja, internet, używki, i wiele innych atrakcji odciągają człowieka od pójścia dobrą drogą. Bohater, bezimienny, pracownik korporacji, zajmującej się spowiadaniem, a więc czymś pośrednim między standardową funkcją księdza, a branżowego psychologa, daje się diabelstwu skusić. To wredne licho przybrało postać jakiejś tajemniczej sekty, bohater podpisuje pakt faustowski, sprzedaje duszę za talent artystyczny, zostaje malarzem. Potem się reflektuje, prosi Boga, o zbawienie tej duszy, która zawędrowała gdzieś hen daleko. Bóg się zlitował nad naszym bezimiennym bohaterem, ale nie ma nic za darmo, bohater stracił rękę, którą podpisywał pakt z diabłem. W końcu jak głosi Biblia, lepiej dać sobie urżnąć tą część ciała, która jest przyczyną grzechu, niż w grzechu żyć. Na szczęście taki radykalizm jest rzadko stosowany przez samego Boga, bo pewnie inaczej, z tej racji, że wszyscy jesteśmy grzesznikami, bylibyśmy kalekami. Ale jak widać w tej sytuacji to było konieczne. 


Podsumowując co do wolności, to dwa skrajne kolory w tytule, czarny, biały, mówią nam, że mamy wybór dobra i zła, i chyba do tego należy sprowadzić sens życia. Przeczytałem tą książkę z zaciekawieniem, ale bez zachwytu, ale może tych z was, którzy lubią tego typu psychologiczne refleksje ta książka zainteresuje. 


Zastanówcie się.



wtorek, 17 marca 2015

 Radosław Lewandowski 




Yggdrasil. Struny czasu 




cykl: Yggdrasil, t. 1  


Wydawnictwo: RW 2010
Data wydania: 2014 r. ( promocja książki )
ISBN:   9788379490974
liczba str. 281
tytuł oryginału; -----------
tłumaczenie: ----------
kategoria: fantastyka, science fiction



  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:



Z zainteresowaniem i zaciekawieniem sięgnąłem po książkę zatytułowaną „Yggdrasil. Struny czasu” i nie rozczarowałem się. Mamy tutaj niezłą, fantastyczną jazdę po bandzie, a takie literackie fazy po prostu uwielbiam. Autor ma zamiar zrobić z tego cykl, który zapowiada się bardzo ciekawie, a więc to dopiero początek atrakcji i nieźle zakręconego miksowania konwencjami literackimi. Jeżeli chodzi o skojarzenia literackie, bo o takowych często wspominam w moich recenzjach, to jest zakręcona mieszanka Clarke’a z Pilipiukiem. U tego autora to przede wszystkim cykl „Oko jelenia” gdzie Staszek i Marek z XX wieku, a także Hela z XIX wieku, trafili do wieku XVI gdzie jako niewolnicy Skrata, kosmity, którego reprezentuje łasica, poszukują oka jelenia. Natomiast Clark i Baxter napisali bardzo ciekawy cykl „Odyseja czasu" i tam było nie tylko o kwestiach kosmicznych, a więc mniej więcej powtórzenie tego co było w „Odysei kosmicznej” Clarke'a, ale również jest to zabawa z historią polegającą na tym, że poszczególni bohaterowie zostali przetransferowani w czasie, w zasadzie cały glob to zlepek różnych epok historycznych. Tą aferę spowodowali kosmici, tak samo, na to wygląda, w cyklu Yggdrasil jakaś obca cywilizacja z kosmosu miesza naszą planetą, bo  ma zamiar nas wykończyć. Żeby było ciekawiej miesza nie tylko naszą rzeczywistością, ale również rzeczywistościami alternatywnymi. Tak więc ten pierwszy tom to tak naprawdę wprowadzenie i zaproszenie czytelnika do bardzo ciekawej podróży literackiej przez różne koncepcje fantastyczne. Co ciekawe wygląda na to, że w niektórych rzeczywistościach alternatywnych nie wygrywa wcale człowiek, tylko jakieś inne zwierzęta. A więc zanosi się na niemal jawne nawiązanie do „Trylogii mrówczej” Bernarda Werbera, tam było, że mrówki są w stanie stworzyć cywilizację, coś podobnego pojawia się w "Planecie małp" Pierre'a Boulle'a, w tej książce na jednej z planet rządzą inteligentne małpy. Muszę przyznać, że cholernie ciekawi mnie co Lewandowski wyspekulował. 


Tutaj w pierwszej części mamy raczej niewiele tego miksowania, bo widać autor uznał, że należy spokojnie, śpiesząc się powoli, czytelnika wprowadzać w klimat cyklu. Mamy jakby trzy poziomy: Pierwszy, to w okolicach roku 3000 mamy zebranie w korporacji NOVA, na którą zaproszono między innymi premiera rządu Światowego. Zaproszeni na konferencję goście, oglądają niczym film przygody ludzi średniowiecza, rok 994. 

Drugi poziom trafiamy na teren Polski, początek rządów księcia Bolesława Chrobrego, potem króla. Mamy tutaj osadę w lesie, do której trafia kupiec wraz z obstawą kilku wikingów, przewodzi nimi młody Eryk, postać fikcyjna, syn Świętosławy Sygrydy, królowej Szwecji i Danii, siostry Bolesława Chrobrego oraz Eryka Zwycięskiego, króla Szwecji, drugi w kolejce do tronu, pierwszym był Olof Skotskonung, postać autentyczna, został królem Szwecji. Wikingowie zostali przyjęci przyjaźnie, natomiast rano napatoczył się oddział Niemców i doszło do potyczki. Osada się obroniła resztki oddziału wroga poszły sobie precz! I nagle…
Tu mamy trzeci poziom, osada nie wiadomo jakim sposobem została przeniesiona jakieś 35 tysięcy lat wstecz do paleolitu, miejsce mniej więcej to samo, teren Polski, tyle, że było ono nie do poznania inny klimat, inne otoczenie, ludzie. Obok siebie żyją neandertalczycy i homo sapiens. Walka o przetrwanie jest brutalna. Tutaj Eryk, przywódca wikingów, resztek oddziału Niemców, a także całej osady, postanowił sprzymierzyć się z neandertalczykami. Uznał bowiem, że razem mają jakieś szanse przetrwać. Doszło do bitwy, w które teoretycznie ludzie z osady z nowymi sojusznikami byli bez szans. Jak było przekonacie się jak sięgniecie po książkę. Ciekawe jest to, że wszystko wskazuje na to, że właśnie w tej rzeczywistości alternatywnej neandertalczycy nie dość, że nie wymrą to jeszcze to oni zdobędą dominacje, stworzą cywilizacje. Bardzo ciekawy pomysł.


Podsumowując autor ma ciekawy pomysł na świetną książkę i go realizuje, i jak mam nadzieję, pozostałe części cyklu będą przynajmniej równie dobre, a nawet lepsze. Warto przeżyć tą fascynującą przygodę literacką czytając pierwszą część cyklu. Książka mi się spodobała, dalej mam zamiar kontynuować czytanie cyklu. Naprawdę warto.  





czwartek, 12 marca 2015

Inga Iwasiów 


Na krótko 




Wydawnictwo: Wielka Litera
Data wydania; 2012 r. 
ISBN:  9788363387099
liczba str. : 368
tytuł oryginału: ---------
tłumaczenie: ------------
kategoria: literatura współczesna 


  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:








Mam dla pani Iwasiów komplement, mi ta książka kojarzy się z „Kamienną tratwą” Jose Saramago. Tego autora sobie niezwykle cenię. W książce pisarza z Portugalii, półwysep Iberyjski odłączył się od Europy i dryfuje się sobie w najlepsze po Atlantyku, a autor zadaje pytania czy Hiszpanie i Portugalczycy mentalnie są w Europie? Dokładnie to samo zrobiła autorka książki „Na krótko”. Tutaj, w niedalekiej przyszłości, może połowa XXI wieku, pewne tajemnicze miasto ze Środkowej Europy postanowiło odłączyć się od Polski, a także wystąpić z Unii Europejskiej. Bo rządzącym tym miastem przeszkadzała biurokracja unijna z mierzeniem wielkości i długości bananów czy ogórków, a więc manią wręcz absurdalnej standaryzacji, a także z postępującą macdonaldyzają, i bigbratheryzacją oraz innymi atrakcjami. Tyle, że dla Polski Unia, niezależnie jak ją oceniać, przyniosła postęp cywilizacyjny, gospodarczy. A tu nagle ktoś uznał: My żadnego postępu nie chcemy. Chcemy być sobą, chcemy być wolni. Efekt na początku wydawać by się mogło nic się nie dzieje, świat się jakoś kręci. Tyle, że Unia robi swoje, rozwija się, a tajemnicze miasteczko cofa się w rozwoju wraz z upływem czasu jest to coraz bardziej widoczne. Symbolicznie można rozpracować to tak, na początku książki naukowa działalność literacka jak i ta typowo bibliotekarska jest nazywana muzealnictwem, a pod koniec już nie, biblioteki i literaturoznawstwo wróciło do łask. Ma to swoje dobre i złe strony, dobre, bo ludzie wrócili do czytania, tyle, że cywilizacyjnie ludzie zaczęli odstawiać. I stąd pytania, o Polskę, Unię, cały świat, a także o granice wolności. 


Wszystko rozgrywa się w tej książce w skali mikro i w skali makro. O tej drugiej już było, to wszystko co się dzieje w świecie, a skala mikro to przede wszystkim pewien salon fryzjerski. Poznają się dwie kobiety Rut, fryzjerka i Sylwia, doktor filologii polskiej. Obie rozmawiają niby to o zwyczajnych sprawach, a potem wraz z lepszym poznawaniem się te rozmowy stają się głębsze, rozmawiają chociażby o swoich kontaktach z mężczyznami, Rut opowiada o relacji z Kazikiem, fryzjerem, byłym mężem, który wyjechał do USA, a także Witkiem, bratem, z zawodu bibliotekarzem. Obie panie rozmawiają o swoich rodzinach, pracy, poznają wzajemne kobiece sekrety. A więc w teorii jest to książka o tych dwóch kobietach, uwikłanych jakoś w bieżące realia, które wpływają na to kim one są. Autorka bardzo dobrze rozpracowała mentalność swoich bohaterów. 


Podsumowując ta książka funkcjonuje w dwóch wymiarach mikro i makro, pierwszy to co się dzieje w procesie poznawczym między Sylwią i Rut, a druga cała ta sfera polityczna i nie tylko przecież, bo mamy tutaj poważne pytania dotyczące nas wszystkich, które dają do myślenia. A więc obydwie warstwy tej książki są tak samo istotne i obydwie warto potraktować poważnie i refleksyjnie. 


Polecam, bo warto przeczytać.
Jakub Wojtaszczyk 


Portret trumienny 


Wydawnictwo: Simple Publishing
Data wydania: 2014 r.  ( promocja książki )
ISBN:   9788379750016
liczba str. ; 138
tytuł oryginału: ------------
tłumaczenie: -----------
kategoria: literatura współczesna 


  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:




 Simple Publishing  - wydawca książki 



Książka przypomina „Gnój” Kuczoka. Tutaj w „Portrecie trumiennym” mamy opisany jeden dzień z życia głównego bohatera. Aleksander wsiada do pociągu i jedzie do rodzinnej miejscowości, niewielkiego miasteczka. Tam odbywa się zjazd rodzinny, urodziny matki. Opisane są punkt po punkcie wydarzenia, rozmowy, oglądane seriale, wiadomości, kłótnie na punkcie światopoglądowym. Po prostu zwyczajna codzienność, no może świąteczna codzienność.
 

Ten środek wyrazu artystycznego był autorowi potrzebny, żeby przedstawić w książce mocno przejaskrawiony obraz rodziny, a raczej zaniku relacji między członkami tej konkretnej rodziny. Co prawda jest tutaj wyraźnie zakreślona opozycja osoby z aspiracjami intelektualnymi i ludzie, którzy takowych nie mają i idące za tym różnice światopoglądowe, styl życia i wiele innych. Owszem ma ona jakieś znaczenie, często bardzo duże, ale nie jest ono tak znaczące jak to autor opisuje. Zanik relacji w rodzinach to jest po prostu specyfika naszych czasów, jak to się mawia, z rodziną najlepiej na zdjęciu. I chyba do tego autor nawiązuje tworząc makabryczne, kompletnie oderwane od rzeczywistości zakończenie. Główny bohater bierze spluwę i z zimną krwią zabija wszystkich. A potem robi zdjęcia zabitych, portrety trumienne, dokładnie tak jak to robili naziści. To jednak jest zaskakujące i kompletnie bezsensowne zakończenie powieści. Jak mam wrażenie sam autor daje tutaj interpretacyjną furtkę, że to mogłoby delirium senne. Inaczej to by się kompletnie kupy nie trzymało! Aleksander, nasz główny bohater, w myślach określa co niektórych, że mają nazistowska mentalność, a jeśli to naprawdę zrobił znaczyłoby to ni mniej więcej, że praktycznie niczym się od swojej rodziny nie różni. A nawet jest od nich gorszy. Nie wiem co autor chciał osiągnąć, bo na pewno czytelnika do swoich racji tym nie przekonał, nawet trudno to uznać za coś szczególnie bulwersującego, wszak nie takie numery na kartach literatury odchodzą, to jest po prostu głupie!

 

Głównym bohaterem jest Aleksander, z zawodu historyk sztuki, pracujący w galerii sztuki, w życiu prywatnym jest gejem, wie o tym cały świat tylko nie rodzina. Świadczy to o tym, że wstydzi się tego kim jest, bo wiedział z góry, że to nie będzie zaakceptowane. Pewnie by nie było, ale to, że w żaden sposób się nie stara przekonać do swoich racji, pokazać kim jest naprawdę. To trudne, ale próbować zawsze trzeba, zwłaszcza jeśli uważa się za kogoś mądrzejszego. Jasne, że mam świadomość, że to nigdy nie jest łatwe, że rodziny sobie nie wybieramy itd. Wręcz człowieka czasem zwyczajnie trafia szlag i to jest zrozumiałe, ale pójście na łatwiznę, w stylu, „nie, bo nie”, usprawiedliwieniem, ani rozwiązaniem nie jest. 

 

Ta książka miała szanse być przyzwoitą książką, ale niestety autor spieprzył robotę. Lepiej dać sobie spokój.



wtorek, 10 marca 2015

 Andrzej Ziemiański, 


Pomnik cesarzowej Achai 


cykl: Pomnik cesarzowej Achai, t. 4   


Wydawnictwo:  Fabryka słów
Data wydania:  2014 r. 
ISBN:  9788379640232
liczba str. ; 709 
tytuł oryginału: ----------
tłumaczenie: ---------
kategoria: fantastyka



recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/214735/pomnik-cesarzowej-achai---tom-iv/opinia/24680273#opinia24680273  )
                                                                                             
                                                                                






Z radością przyjąłem możliwość powrotu do Achajowego uniwersum. Jak wspominałem recenzując trzeci tom „Pomnika cesarzowej Achai” wróciłem z ciekawości, pomimo faktu, że częściowo ta poprzednia część mnie rozczarowała.
Ta czwarta część jest jednak nieco lepsza, mamy tu więcej zamieszania, no i pomysły ma autor całkiem ciekawe, rozpracowanie, drugiego kontynentu w świecie Achai wyszło świetnie. Trafiły tam, do państwa Nayer, Kai i Nuk, jako cesarsy szpiedzy, natomiast komandor Tomaszewski trafił, do sąsiedniego państwa Wolne miasta, które z Nayer jest w stanie wojny. Na ten drugi kontynent trafili jacyś ludzie zza gór, wygląda na to, że jednak nie są to Anglosasi, choć po angielsku gadają. Ciekawe czy dobrze trafiłem w swoich spekulacjach, że są to wyznawcy Allacha? A to się okaże w ostatniej piątej części. Nayer mając po swojej stronie tajemniczych ludzi zza gór, którzy są tu o wiele dłużej, jakieś 20 lat, niż Polacy, robią niezłe zamieszanie. Mam tylko nadzieję, że wojacy się nie zapędzą i nie przyjdzie im do głowy używanie Głupiego Jasia, czyli atomówki, ci drudzy ponoć jej nie mają, ale czort wie jaka jest prawda. 


Rozkręca się też powoli powstanie ludowe, na której czele stanęła Shen. Czy ten pomysł z próbą budowania demokracji na siłę jest dobry? Jak wiemy tego typu próby robione w krajach Arabskich przez USA do udanych nie należą. Owszem zbudować demokrację gdzieniegdzie może się udać ale co z tego skoro stanie się ona trampoliną do zdobycia władzy radykalnych fundamentalistów, którzy zrobią co zechcą, czyli niezły bajzel zapewne. Autor stara się przekonać, że RP jako mocarstwo jest od mądrzejsze od mocarstw kolonialnych Polacy jak dotychczas zachowują się w miarę przyzwoicie, wiadomo osiągają swoje cele, mają zamiar dobrać się chociażby do ropy naftowej i innych złóż strategicznych, ale robią to umiejętnie. Dlatego co im da obalanie cesarzowej? No niby idea jest słuszna, że postęp i te sprawy. Jednak jak pokazuje przykład Nayer za postępem technologicznym nie musi iść postęp mentalny czy ustrojowy. Nayer przypomina państwa komunistyczne, w dzisiejszych czasach Korę północną. Tutaj cesarz Nayer jest obdarzany niemal boskim kultem i w zasadzie nie różni się to niczym od czczenia Kim Ir Sena i jego następców w Korei Północnej. Cesarstwo Arkach może i trudno nazwać oazą dobrobytu, ale z toku myślowego Kai i Nuk wynika, że w porównaniu z Nayer, to mentalność mieszkańców jest zupełnie inna. W Arkach ludzie, bez przerwy coś robią, załatwiają swoje sprawy, imprezują, a w Nayer, gdzie za byle co np. za to, że ktoś zbyt słabo rozpaczał po śmierci wodza można trafić do pudła. Albo inny motyw, łysy szewc rozpracował migiem Kai i Nuk, że te przybyły, żeby szpiegować, i co robi? Nic, nie donosi, wręcz pomaga, dziewczynom. Czyżby mieszkańcy Nayer przypominali mieszkańców Kambodży dla których okupacja Wietnamu była o wiele znośniejsza niż niepodległość pod władzą Pol Pota? 


Rzecz jasna nie należy zapominać, że światy w tym Achajowym uniwersum są trzy, w tym świecie, dwie strony gór, do tej pory przez tysiące lat niedostępne, a jednak ta bariera musiała w końcu paść, no i jeszcze nasza Ziemie, np. inżynier Wyszyńska, czy przedstawiciele firmy farmaceutycznej Kocyan i wspólnicy, tak naprawdę to oni wszystkim trzęsą i mają co nieco do ugrania. Rozwiązanie zagadki znajduję się w "Wielkiej Księdze Wszystkich Bogów", zwaną też "Księgą Przejścia". O co chodzi nie wiemy, bo autor zrobił czytelnikom kawał. Kai czyta książkę, czyta, czyta i czyta, i widzimy napis koniec tomu czwartego. Ten piąty kończący cykl zapowiada się jeszcze ciekawiej.



Jak ktoś przeczytał poprzednie trzy części „Pomnika cesarzowej Achai” to po tą książkę i tak sięgnie. Jeśli ktoś się zastanawia, czy sięgnąć cykl to powiem, warto, to nie będzie czas stracony, choć klasykiem na miarę trylogii „Achai” tego samego autora „Pomnik cesarzowej Achai” na pewno nie jest. Po prostu warto to poczytać dla rozrywki, z czystej ciekawości co będzie dalej, poczytać o przygodach bohaterów no i o zderzeniach mentalności między cywilizacjami. Tyle? Czasem wystarczy.

poniedziałek, 9 marca 2015

Aleksandra Katarzyna Maludy,



Rok 1863.
Opowieść o miłości,  wojnie i gotowaniu 





 Wydawnictwo: Novae Res
 Data wydania: 2015 r. ( recenzja przedpremierowa ) 
 ISBN:  9788379426003
 liczba str.: 264
 tytuł oryginału:  ---------
 tłumaczenie: ------------
 kategoria: powieść historyczna




recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:




Wydawnictwo ; Novae Res ( wydawca książki ) 





Trafiła do mnie niewielka pod względem wielkości i ilości stron książka, której autorką jest Aleksandra Katarzyna Maludy, książka zatytułowana „Rok 1863. Opowieść miłości wojnie i gotowaniu.” Koncepcja dość ciekawa, jest to próba połączenia zwyczajności z niezwyczajnym. Zwyczajność, to losy kilku szlacheckich rodzin na Kujawach, głównie dworki szlacheckie w Drozdowie, Kondrajcu i parę innych. W te zwyczajne losy chociażby Anielki głównej bohaterki, czy kucharki Józefowej, został wprzątnięty motyw powstania styczniowego. Czytając zastanawiałem się czy autorka przypadkiem nie ma zamiaru wpakować się na minę. No jednak takie połączenie z martyrologicznym problemami naszego narodu z całkiem zwyczajnymi losami może nie być łatwe po kątem czysto technicznym. A jednak z tymi potencjalnymi trudnościami autorka poradziła sobie całkiem zgrabnie. Wszystko jest dobrze wypośrodkowane, zarówno prywatne losy bohaterów nie przesłaniają wydarzeń historycznych, jak i te drugie dobrze współgrają z przeżyciami bohaterów. 


Pozytywne w tej książce jest przedstawienie problematyki pod kątem mentalności. Tutaj bohaterowie są całkiem wiarygodni. W sumie autorka nie przesądza o słuszności czy nie decyzji o wybuchu powstania, przedstawia problem w formie dyskusji salonowych. I dobrze, że w ten sposób sprawę nie rozwikłaną autorka pozostawiła. My czytelnicy możemy próbować zrozumieć tu głównych bohaterów, ale oceniać raczej nie powinniśmy, bo wszystko wskazuje na to, że nie będziemy nigdy na ich miejscu i całe szczęście. Mamy wolny kraj, i problemy, zagadnienia z tym związane są zupełnie inne. Na pewno jednego autorka dowiodła, że nawet jeżeli człowiek nie interesuje się polityką, to ona wcześniej czy później do człowieka się dorwie i żyć nie da. Po prostu w taki czy inny sposób jesteśmy we własną współczesność uwikłani. 


W zasadzie to co my tu mamy jest naszkicowane, mamy kilka bohaterów, w tym Anielka, 17 latka, świeżo upieczona absolwentka szkoły dla panien w Płocku. Wróciła do domu w Drozdowie w czasie gdy miał miejsce ferment intelektualny związany z problematyką powstania, a później przygotowania pod kątem logistycznym do tego wydarzenia. No wiadomo trzeba dla wojaków żarcie przygotować, no i jakieś szpitale polowe we dworkach usytuować,  bo już pierwsze dni powstania dowiodły, że wojna to nie zabawa. Szpitale moment były przepełnione, a i śmierć zbierała obfite żniwo. W sumie scen batalistycznych w książce jest niewiele. Jedna jest ciekawa, gdzieś pod koniec powstania, nasi zostali oblężeni przez przeważające siły wroga, można było uciec tylko przez bagna. No i uciekają. Ale jeden z powstańców, niejaki Kolbe poświęca się, daje raptem te parę minut potrzebnych na zorganizowanie ucieczki i ocalenie życia pozostałym, sam jeden strzela do wrogów, a tymczasem pozostali wycofują się z tej kabały, Kolbe zdawał sobie sprawę, że idzie na pewną śmierć. 


Autorka uświadamia nam w bardzo piękny sposób, że powstań narodowych nie robili jakieś pieprzone cyborgi, ale normalni, całkiem zwyczajni ludzie, którzy mieli swoje życie, swoje sprawy, a jednak dla podjęcia próby spełnienia marzeń o wolnym kraju zaryzykowali praktycznie wszystko, życie, kariery, majątki. Poszli walczyć, ta odwaga nie była tania. Jasne, że teraz możemy historycznie dywagować, czy było warto czy nie, ale trzeba pamiętać o jednym my tymi ludźmi nigdy nie będziemy, i nie mamy pojęcia co nimi kierowało, a pewno nie mieli tej wiedzy historycznej, którą mamy my. 


Podsumowując to połączenie całkiem normalnej zwyczajności z niezwyczajną kwestia powstania, autorce się powiodło. Z jednej strony mamy politykę, i wszystko co jest z nią związane, a z drugiej ot banalne sprawy, możemy się dowiedzieć na przykład, jakie pączki piekła pani Józefowa, a także, że wszyscy zajadali ze smakiem jej smalec domowej roboty. To mówi wiele o tym co my tu mamy. 


Książka jest warta polecenia. Życzę miłej lektury.




wtorek, 3 marca 2015


Dmitrij Głuchowski,  


Czas zmierzchu



Wydawnictwo: Insignis
Data wydania: 2011 
ISBN: 9788361428473
liczba str.: 400
tytuł oryginału; Sumierki wremieni 
tłumaczenie: Paweł Podmiotko
kategoria; fantastyka

(  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:   

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/116909/czas-zmierzchu/opinia/23023924#opinia23023924  )     

 



Z zaciekawieniem sięgnąłem po książkę autora najbardziej znanego z „Metra 2033” Dmitrija Głuchowskiego. Tym razem rosyjski pisarz wygramolił się na powierzchnię i wyspekulował, że przydałoby się Moskwę nieco uatrakcyjnić urbanistycznie, przydałaby się tu jakaś świątynia Majów. Wiadomo to nie lada wyczyn i trzeba tu zastosować kombinatorykę stosowaną. Wystarczy wcisnąć komuś do przetłumaczenia tajne zapiski z wyprawy na Jukatanie w celu odkrycia świątyni Majów, którą zlecił biskup Diego de Landa, i znajdujących się w nim artefaktów mających dla Majów znaczenie religijne dla nas archeologiczne raczej, i zacznie się dziać coś dziwnego, pojawi się świątynia i niezły bajzel w rosyjskiej stolicy. Tym kimś kto otrzymał te zapiski jest nasz główny bohater tłumacz, który zajął się to translatorską robótką, przetłumaczył te stare jak świat kartki z języka hiszpańskiego na rosyjski. Czytelnik odnosi wrażenie, że na autora zadziałała magia roku 2012, czyli rzekomego końca świata Majów i postanowił zafundować Moskwie i światu armagedon. Problem jest tylko jednej natury, że ludzie są tak zabiegani, czasu nie mają, że nawet nie raczyli tego zauważyć. Niezły przekręt przyznacie moi drodzy czytelnicy. 


Książka zareklamowana została w taki sposób, że została przedstawiona, że ma coś wspólnego z literackimi wyczynami Dana Browna. W moim przekonaniu nawet jeżeli tak jest, to jednak wpływ amerykańskiego pisarza jest stosunkowo niewielki. Głuchowski jest na tyle dobrym pisarzem, że nie musi się oglądać na swego kolegę po fachu z dalekiej Ameryki, żeby napisać dobrą książkę. Mi to bardziej przypomina książkę o książkach, sam parę takich recenzowałem, więc zapewne wiecie co mam na myśli moi drodzy czytelnicy. Autor zagłębia się w lekturę konkwistadorskich zapisków z XVI wieku, i jak się wydało, im bardziej się wczytuje coś się z nim dzieje. Sam ma wrażenie, że świruje, no i w ogóle z całym światem, który ma zamiar się skończyć, tyle, że na ludziach nie robi to wrażenia. Czyżby autor chciał zasugerować, że przydałby się nam jakiś tu Diego de Landa, który urządziłby jakiś inkwizytorki fajerwerk, żeby wbić ludziom do łepetyny, że wiara jest ważna? Swoją drogą postać biskupa de Landy jest ciekawa z jednej strony puścił z dymem niemal wszystkie artefakty Majów a z drugiej ocalił Majów dla nauki, opisując o wierzeniach i mentalności Majów, a także pisząc o ich cywilizacji. Jako gorliwego katolika irytowało go, że Majowie robią ofiary z ludzi, i w jego przekonaniu byli oni jakimiś diabelskimi pomiotami, które trzeba zniszczyć i oczyścić teren żywym ogniem i w ten sposób sprawić, że niemal wszystkie Majańskie artefakty pochłonęły płomienie tego wielkiego ogniska. Potem widać zrozumiał, że się mylił, zawsze lepiej późno niż wcale.


Wynika z tego, że to wcale nie jest książka o Majach, choć możemy się dosyć sporo z tej książki o nich dowiedzieć, ale o ludziach jak najbardziej współczesnych, stąd porównanie do Gogola jest jak najbardziej uprawnione. Jest to książka o ludziach którzy w Boga nie wierzą, bo albo nie chcą wierzyć, albo nie mają czasu, bo ich pochłaniają sprawy doczesne. A tu mamy sporo rozważań o Bogu, kim jest, czy rzeczywiście Bóg umarł, jak wyspekulował to Nietzsche? Niekoniecznie skoro Bóg jednak się pojawia w książce i sam opowiada, że jakoś kupy trzyma się Arystotelesowska koncepcja Boga, w której mamy, że Bóg puścił w ruch mechanizm zwany wszechświatem i dalej nawet jakby chciał nie może z tym nic zrobić. Czyżby to miało jakiś sens, ten Bóg przedstawiony przez Głuchowskiego jest zadziwiająco bezradny, czy tak jest, czy to może my ludzie czynimy Boga bezradnym? Te pytania filozoficzne i koncepcje religijne są tutaj naprawdę bardzo ciekawe. Oczywiście próbuje wszystko zestawić z wierzeniami Majów. Chyba chodzi o to, że religia Majów dla wyznawcy tej religii była bardziej czytelna, a dla wyznawców religii monoteistycznych jest trudna do zrozumienia. A może wcale nie, może nam się tylko wydaje, może potrzebujemy religii która nie jest łatwa do zrozumienia, żeby ją relatywizować kiedy tylko nam jest to wygodne. To jest rzeczywiście zastawiające. 


Tak wiec jest tu wszystko co lubię w tej książce, jakaś zakręcona akcja oparta niesamowitymi filozoficznymi rozważaniami. Jest to książka, którą można na wszelakie sposoby interpretować, a to uwielbiam. Przeczytajcie sami moi drodzy czytelnicy i przekonajcie się, że to jest przyzwoita książka. 


Zdecydowanie warto przeczytać.