sobota, 27 czerwca 2015

Terry Goodkind, 



Kamień łez 



cykl:  Miecz prawdy, t. 4


Wydawnictwo:  Dom wydawniczy Rebis
Data wydania: 2000
ISBN:  8371204876
liczba str.: 891
tytuł oryginału:  Stone of Tears
tłumaczenie: Lucyna Targosz
kategoria: fantastyka, fantasy



 (  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl: 





 




Czytanie cyklu „Miecz prawdy” wciąga tak niesamowicie, że strasznie trudno się od tego oderwać. Co prawda w przypadku tego tomu już widać, że autor planuje zrobić z tego cykl, bo jednak jest tutaj świadome wydłużenie akcji, czytelnik domyśla się już, że Opiekun, pan zaświatów, śmierci i zła szybko nie zostanie pokonany, jeśli w ogóle to nastąpi. Dalej widoczne skupienie się na losach każdego z bohaterów, wszyscy się rozdzielili i mieli przeróżne przygody, a autor w swojej książce drobiazgowo opisuje to co się dzieje i to co bohaterowie przeżywają. Po prostu poznajemy w sposób niezwykły psychikę, Richarda, Khalan i Zedd’a, Adie, a także ludzi z którymi mają do czynienia. Wydawać by się mogło, że akcja traci, dynamizm i pewien impet. Jednak taki jest zamysł autora, że proponuje swojemu czytelnikowi niesamowitą podróż przez przeróżne fantastyczne krainy, a także w głąb ludzkiej psychiki. Jak wiemy z poprzedniej części Rahl Posępny został pokonany, zmarł i został przegnany w zaświaty. Jednak to prawdziwy twardziel ani myśli przyznać się do porażki i wytrwale żąda rewanżu. Pojawia się jako duch i majstruje, tzn. nieźle miesza w tym świecie. Rahl Posępny ma cennego i potężnego sojusznika, jest nim Opiekun zwany też przez niektórych Bezimiennym. Opiekun, jak już wspomniałem, to pan zaświatów, zła i ciemności. Walka z Opiekunem jest trudna, wręcz beznadziejnie trudna, dobro ze złem nie ma tutaj wielkich szans. No ale zawsze jakieś szanse są, tylko nie wolno poddawać się i wykorzystywać te najmniejsze szanse i każde potknięcie wroga. Jak się okazuje cała trójka traci na krótki czas swoje moce. Zedd stracił pamięć, Khalan wylądowała w lochu i miała problem, żeby zadziałać swoją mocą spowiedniczki, a Richard omal nie został pozbawiony mocy przez siostrę mroku Lilian. Najpewniejsza metoda, pozbawienia mocy czarodzieja to obdarcie go ze skóry. Richard musiał sobie z tym poradzić. Powstaje wrażenie, że sytuacja jest beznadziejna. Ale na szczęście ci dobrzy mają Richarda, poszukiwacza, który potrafi wstać z kolan i wtedy kiedy trzeba tym złym potrafi porządnie dokopać!


Trzeba wspomnieć, że kamień łez to magiczny artefakt, jedna z pieczęci zamykająca bramy zaświatów. Tak się złożyło, że kamień łez dotarł do naszego świata. Khalan i Richard mają zamiar się pobrać zgodnie z rytuałem Błotnych ludzi. Jednak wydarzenia ich dogoniły, brama w zaświatach została otwarta, bowiem Rahl Posępny zawarł pakt z opiekunem i on miał jakąś kontrolę nad tym wszystkim. Gdy jego zabrakło zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Pojawiały się scrimy i screelingi, mało sympatyczne potwory z zaświatów. Zachodzi obawa, że brama z zaświatami zostanie całkowicie rozdarta i Opiekun stamtąd wyjdzie i w konsekwencji nasz świat zostanie przez zaświaty wchłonięty. Trzeba temu zapobiec. Tyle, że nasi bohaterowie zostają rozdzieleni. Richard trafił do sióstr światła, kłopot w tym są tam pałacu szkolącym magów siostry mroku. Richard stara się coraz lepiej rozumieć swoją magię, okazuję się, że nie tylko jest poszukiwaczem, ale również czarodziejem wojny, posiadającym obydwie magie: addytywną i substraktywną. Richard jest wyjątkowy, bo ostatni czarodziej wojny urodził się 3000 lat temu, to jeszcze Richard pojawia się w proroctwach starych jak świat. To, że te proroctwa dotyczą Richarda dowodzi tego, że nadchodzą czasy naprawdę trudne i że Opiekun ma zamiar zdrowo dać się we znaki, naruszając odwieczną równowagę miedzy dobrem a złem, a także między życiem a śmiercią. Siostry światła modłą się do Stwórcy, ale większość ludów ma swoje dobre duchy. Zastanawiające jest to, że najważniejsze, finałowe, wydarzenia, mają mieście w czasie zimowego przesilenia, a więc w czasie najdłuższej nocy w roku.
Wtedy potęga mroku jest najsilniejsza i wtedy trzeba ją pokonywać. Przypomina to motyw z religii chrześcijańskiej, pewnej najdłuższej nocy w roku narodził się Jezus Chrystus, po to, żeby zbawić ludzkość i pokonać zło. 


Khalan podąża do Aydindrill, żeby skontaktować się z czarodziejem Zeddem, a ten z kolei odnajduje Adie, a potem oboje, muszą podążyć na koniec świata do Westlandu, żeby zostać wyleczonym z pewnej magicznej choroby. Khalan i troje Błotnych ludzi, którzy z nią podróżują muszą trafić do stolicy Middlandów. Po drodze jednak mają do czynienia z armią Imperialnego Ładu. Spokojnie, takich cudów nie ma, żeby sama jedna Khalan pogoniła 50000 ludzi. Ale wzięła pod dowództwo młodzież z armii Galei i nauczyła chłopaków walczyć. Przekonała ich, że standardowymi metodami nie mają szans. Potrzebne tu są metody wojny partyzanckiej. Jak to wyszło? A to już najlepiej sami przeczytajcie. 


Pojawia się koncepcja dwóch światów, troszkę tu autor namieszał, bo powstaje wrażenie, że chodzi tu granice Middlandów i D’hary z Westlandem, potem wychodzi, że to coś innego, że jest magiczna granica nie do przejścia, ale jak się okazuje, że na nią również są sposoby. 


Podsumowując, przeczytałem książkę zatytułowaną „Kamień łez” z zachwytem. Zdecydowanie polecam.

wtorek, 23 czerwca 2015

 Fiona McIntosh,



Gniew króla


cykl: Trylogia Valisarów, t. 3 
 



Wydawnictwo: Galeria książki
Data wydania: 2013 r. 
ISBN: 9788364297076
liczba str.; 626
tytuł oryginału: King's Wrath
tłumaczenie: Izabella Mazurek
kategoria: fantastyka, fantasy




 (  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl: 







Zdecydowałem się przeczytać ostatnią część „Trylogii Valisarów” mając nadzieję, że autorka będzie miała jakiś fajny pomysł na zakończenie tego cyklu. Zawiodłem się, bo nie ma ani pomysłu, ani czegokolwiek sensownego. Jeśli są jakieś pomysły, chociażby wprowadzenie Genevieve, siostry Leonela i Pivena do akcji, to są zrobione po prostu nieudolnie. Genevieve dawała szanse na stworzenie sensownej narracji. A tymczasem nie ma w tej książce porządnej narracji, jest za to  próba literackiego leczenia kaca po śmierci Freatha, nieudolna zresztą. Autorka jest kompletnie niezdecydowana co ma zrobić z tą książką. Te przepychanki o władzę są tak beznadziejne, że szkoda gadać. Leothar, całkiem przyzwoity władca chce zrezygnować, do władzy pali się Stracker, jego przyrodni brat, no i dzieci Brennusa Leo, Piven i Genevieve, której sztucznie autorka dodała 10 lat, to już chyba lepiej jakby zrobiła kolejne rozciągnięcie w czasie i poukładała wszystko jakoś sensownie, dała dojrzeć całej tej trójce, a Leothar spokojnie mógłby abdykować, bo sprawę w swoje ręce wzięliby, młodsi, mądrzejsi i lepsi. A tak powstaje wrażenie, że Leothar dobrze zrobił, że podbił Koalicję, bo nie ma nikogo, kto ma predyspozycje do sprawowania władzy. To w ogóle jaki jest sens tego całego cyklu?


Czytelnik nadal niewiele się dowiaduje o fantastycznym świecie. Owszem dowiadujemy się, że jest wiele małżeństw mieszanych między ludźmi ze stepu, a mieszkańcami Koalicji, ale co z tego wynika? Jaki to ma wpływ na obyczaje? Na mentalność? Owszem silniejszy jest wpływ kultury bardziej cywilizowanej, ale nie tylko, bo te zmiany zawsze zachodzą obustronnie. Mało prawdopodobne, żeby wszyscy ludzie ze stepu wyrzekli się swojej tożsamości, języka, kultur wierzeń. Nie ma opcji musiało być w kulturze stepowej coś na tyle wartościowego, że warto to przejąć przez ludność Koalicji. Tutaj nawet jeżeli kultura krajów Koalicji jest na wyższym poziomie, to w zasadzie nie wiemy na czym ta wyższość polega. Owszem można się domyślać, że nie są ludami koczowniczymi, że są tam miasta i wsie, gospodarka oparta na pieniądzu np. i parę innych elementów. No ale wypadało, żebym dowiedział się coś z cyklu, który ma prawie 2000 tysiące stron. Nigdy nie jest tak, że główni bohaterowie są pępkiem świata, nawet jeśli są z rodziny królewskiej, czy mają np. talent magiczny. Dookoła jest jakiś świat. Tu ma się wrażenie, że tym światem jest czubek nosa potencjalnego króla Leonela. No bez takich jaj!


Wiemy, że jest w książce wiara w boga Lo, czy nie warto byłoby o tym wspomnieć czytelnikom. Poznajemy raptem jednego księdza i parę zakonnic. Nawet jeżeli religia chrześcijańska jest stuprocentową analogią tutaj w tej książce, to i tak warto by o tym coś napisać. To wszystko tylko przykłady, takich można by mnożyć bez końca. Mamy próby pisania chociażby o magii, ale to po prostu czytelnika nie przekonuje. O co w tej magii chodzi i jaki to ma wpływ na otoczenie? To, że magowie chowają się po kątach jest mocno naciągane, w końcu powinni znaleźć w sobie odwagę powyłazić ze swoich norek i pokazać na co ich stać. W cyklu „Miecz prawdy” Goodkinda spowiedniczka Khalan potrafiła wejść do wojskowego obozu wroga i z takim impetem narobić takiego bałaganu, że sto osób pożegnało się z życiem. Inny czarodziej był w stanie rozpieprzyć mury twierdzy. A tu w cyklu „Trylogia Valisarów” co ci magowie potrafią? Niby Piven ma w sobie jakąś złą magię, ale tylko i wyłącznie głaskaniem grzecznego kiciusia to się skończyło. 


Wniosek jest jeden, cykl jest kompletnie nieprzemyślany przez autorkę. Autorka nie wie co ma zrobić z narracją, a im dalej, to tylko powiela swoje błędy i nie potrafi z tym nic zrobić. Przez pół książki Leothar wychodzi z tego lasu na północy, a w sumie nie bardzo rozumiem po co on się tam pchał? Porządny władca wysłałby tysiąc, albo 2 tysiące wojska do tego lasu na północy, żeby. jeżeli to konieczne spalili każde drzewo dorwali kogo trzeba przywlekli do stolicy i pozamiatane. A ten bawi się w jakieś idiotyczne gierki. Kreacje Leothara jest niekonsekwentna.
Owszem jako barbarzyńca mógł się ucywilizować i nabrać pewnej ogłady, ale po jaką cholerę stał się, użyję tutaj Pilipiukowskiej metafory, jakimś pieprzonym obezjajcem!


Krótko zwięźle i na temat, dajcie sobie spokój z tym trzecim najsłabszym cyklem tej trylogii. Mnie trylogia Valisarów rozczarowała. Omijajcie z daleka te trzy książki.

środa, 17 czerwca 2015

 Fiona McIntosh,


Krew tyrana


cykl:  Trylogia Valisarów, t. 2 



Wydawnictwo: Galeria książki
Data wydania: 2013 r. 
ISBN: 9788362170692
liczba str. : 610
tytuł oryginału:  Tyrant's Blood
tłumaczenie: Izabella Mazurek 
kategoria: fantastyka, fantasy


 (  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:






Książka zatytułowana „Krew tyrana” to część druga cyklu „Trylogia Valisarów”. Akcja ma miejsce 10 lat po wydarzeniach w pierwszym tomie i mam wrażenie nie jest to udany zabieg literacki autorki. Czytelnik musi na nowo się wciągać w całą akcję. Oczywiście, że przy dobrych umiejętnościach literackich autora, to nie jest żaden problem, tutaj tych umiejętności Fionie McIntosh zdecydowanie zabrakło. Autorka postawiła wszystko na jedną kartę i zaryzykowała to, że czytelnik się nie wciągnie w fabułę. Mi jakoś było ciężko przedzierać się przez kolejne przesiąknięte schematem strony książki. W zasadzie tutaj niewiele się dzieje, a jeżeli już coś się dzieje, to przypadkiem. Czytelnik ma wrażenie, że nie ma tu ani ładu, ani składu.

 
O ile pierwszą część czytelnik czyta z chęcią z przyjemnością dowiaduje się o tym fantastycznym świecie, to w drugiej nie dowiaduje się absolutnie nic nowego o świecie, o bohaterach literackich. Zabicie Freatha, doradcę króla Breannusa i imperatora Loethara wykończyło tą powieść! Zalecam autorce, żeby się udała na szkolenie do G. R. R. Martina, żeby się nauczyć jak zabijać postaci w taki sposób, żeby nie ucierpiała na tym książka, a wręcz zrobić z tego swój znak firmowy, jak to uczynił Martin. 


Mam podstawy, żeby obawiać się, że trzecia cześć trylogii może być jeszcze gorsza. Do końca ma się wrażenie, że autorka zastanawia się co zrobić z Loetharem. Autorka uprościła sobie życie ogólnikami, że rządy Loethara były raczej dobre, przynajmniej na tyle, że ludzie jakoś nie marzą o zmianie władzy i idącymi za tym kolejnymi działaniami zbrojnymi. Plusem jest, że wszystko wskazuje na to, że autorka ma zamiar ruszyć temat magii, tutaj mamy wciąż tego niewiele. Na pewno zaskakuje Piven, który nie jest już niemową i osobą, która uchodzi za niespełna rozumu. Dowiadujemy się, że Piven nigdy taki nie był. Po prostu nie chciało mu się gadać, a jak mu się zachciało to się okazało, że jest inteligentnym człowiekiem w dodatku obdarowanym silną mocą magiczną. Czy coś z tego wyniknie? Czytelnik będzie miał okazję się przekonać. Niestety przyznać trzeba, że amatorką trąci postać Leonela. Młody spadkobierca Valisarów najwidoczniej nie zasługuje na to, żeby królem zostać. Leonel działa głupio i pochopnie, a więc robi wszystko, żeby udowodnić, że nie nadaje się do sprawowania władzy, bo go to zwyczajnie przerasta. Tylko cud sprawił, że on i grupa Farisa nie zostali złapani. Mocno naciągany jest motyw, że Loethar nie miał co robić tylko biegać po lasach morderców Freatha ścigać. Było nie było Loethar nie jest głupi, jest imperatorem, a po za tym Freath nawet jeżeli był przydatny nie był kimś bliskim dla niego. Raczej przypuszczać należy, że pewnie nigdy nie wyzbył się podejrzeń wobec niego. Wynika z tego, że zaprezentowana czytelnikom kreacja Loethara jest niekonsekwentna.


Z czystej ciekawości i pełen obaw przeczytam trzecią część trylogii. Tej drugiej części, tak ledwo, ledwo, daje ocenę przeciętną. Jak ktoś już zaczął czytać cykl zrobi zapewne to samo co ja przeczyta tą książkę i będzie chciał czytać dalej trzeci tom. Na podsumowanie całego cyklu przyjdzie jeszcze czas. Mam nadzieję, że autorka wykrzesa coś z siebie, że będzie miała jakiś ciekawy koncept i w efekcie zaskoczy czym ciekawym i oryginalnym czytelnika. Pożyjemy zobaczymy. 


Książkę zatytułowaną „Krew tyrana” można przeczytać.

niedziela, 14 czerwca 2015

Terry Goodkind,


Pierwsze prawo magii


cykl: Miecz prawdy, t. 3



Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis
Data wydania: 2004 r. 
ISBN:   837120843X
liczba str. : 696
tytuł oryginału:  Wizard′s First Rule
tłumaczenie: Lucyna Targosz
kategoria: fantastyka, fantasy



(  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:






Czytając cykl „Miecz prawdy” wszedłem czytelniczo we właściwy cykl. Czytelnik poznaje coraz lepiej tu uniwersum dwóch światów magicznego i nie magicznego Goodkinda. Ściślej to są raczej krainy niż oddzielne światy, dzieli je tylko zaświatowa granica, które teoretycznie nikt nie powinien przejść. Ale jak to bywa teoria do praktyki ma się nijak skoro potrafią się przedostawać ludzie, potwory i zwierzęta. Potwory głównie z zaświatów. Przechodzą nie tylko pojedynczy ludzie, ale i grupami. Rekord należy do Michaela, brata Richarda, który z Westlandu do Midlandów przetransferował całą armię ok. tysiąca osób i robi troszkę zamieszania. Czytelnik ma wrażenie, że opowieść jest pisana wedle schematu Tolkienowskiego. Ale to w żaden sposób nie umniejsza wartości tej genialnej pierwszej części cyklu. Przyznać trzeba, że tutaj dobro jest dobrem, a zło jest złem, acz granica między jednym a drugim jest niebezpiecznie śliska, niemal nieuchwytna. Co z tego wynika? Dokładnie to, że Goodkind jest świetnym psychologiem, dokonał mistrzowskiej próby uchwycenia natury ludzkiej. Jak to wszystko wyszło?, i co konkretnie mam na myśli?, najlepiej będzie jak przekonacie się sami drodzy czytelnicy. Podobnie jest z pierwszym prawem magii, w życiu go w recenzji nie zdradzę, szepnę tylko w ścisłym sekrecie, że nie ma w nim ani odrobiny magii, ani fantazji, jest za to 100 % realizmu. Oczywiście wszystko ładnie zostało ubarwione magiczna otoczką i bardzo ładnie w sposób ezoteryczny zapakowane. Bo taką wiedzę mogą posiadać nieliczni, dla zwykłych jest niedostępna, pewnie dlatego, że w ten sposób posługując się tym pierwszym prawem magii można ludzi kontrolować. A może wyjaśnienie jest inne?


Oczywiście schemat, a więc podział na tych dobrych i złych został zachowany. Zły to Rahl Posępny i jego otoczenie, a także sprzymierzeńcy, a dobrzy, to stary znajomy, o którym była już mowa w „Długu wdzięczności”, a mianowicie Zedd, czarodziej pierwszej kategorii. Ponadto  pojawia się Richard Cypher, który zostaje poszukiwaczem prawdy, a także jego przyjaciółka Khalan, spowiedniczka, a ściślej matka spowiedniczka, która ma w sobie olbrzymia moc magiczną. A więc w praktyce cała opowieść sprowadza się do pojedynku magów lub osób mocą magiczną obdarowanych. Oczywiście nie tylko, bo nawet najpotężniejszym magom przydaje się armia lub przynajmniej osoby, które posługują się przemocą, żeby osiągać pewne cele. Nie trudno się domyśleć, że mamy tutaj walkę dobra ze złem. 


Historia zaczyna się w momencie kiedy matka spowiedniczka Khalan zmuszona jest uciec do Westlandu, bo Rahl Posępny zrobił w magicznym świecie niezły bałagan. Chociażby kazał pozabijać wszystkie spowiedniczki, których powołaniem jest służba prawdzie. Osoba dotknięta przez spowiedniczkę ma potrzebę nie dość, że wyznać swoje wszystkie przewinienia, to jeszcze służyć spowiedniczce, nawet jeśli otrzyma rozkaz, że ma umrzeć. Nie trudno się domyśleć, że Rahlowi Posępnemu taka konkurencja nie jest potrzebna, bo w jego mniemaniu ludzie nie dość, że mają go słuchać, to jeszcze modlić się do niego, a więc służba Rahlowi Posępnemu ociera się wymiar kultowy w sensie religijnym.
Rahl Posępny ma ambicje być panem obydwu światów, a więc nie tylko D’hary, i Middlandów, które do magicznego świata należą, ale również niemagicznego Westlandu. Potrzebne są do tego trzy magiczne szkatułki oraz „Księga opisania mroków” w których zawarta informacja jak się do tych szkatułek dobrać. Wiemy, że Rahl ma dwie szkatułki, potrzebuje do szczęścia trzeciej i tej tajemniczej księgi. Czasu jest niewiele, jeśli szkatułka zostanie ukryta złe zamiary Rahla wobec całego uniwersum Goodkinda się nie powiodą. Czy możliwe jest dokonanie rzeczy niemożliwej, a wiec pokonanie Rahla Posępnego? Dla głównych bohaterów służących dobru i prawdzie droga jest niezwykle długa i kręta. Pełno na niej niebezpieczeństw, cierpień, tylko najlepsi są w stanie sprostać tym niezwykłym wyzwaniom. 


Podsumowując, książka zatytułowana „Pierwsze prawo magii” jest genialna. Mnie to zachęciło do czytania kolejnych części cyklu „Miecz prawdy”. Polecam

wtorek, 9 czerwca 2015

Fiona McIntosh,





Królewski wygnaniec  




cykl: Trylogia Valisarów, t. 1 



Wydawnictwo: Galeria książki
Data wydania: 2013 r. 
ISBN:  9788362170609
liczba str. ; 576
tytuł oryginału:  Royal Exile
tłumaczenie: Izabella Mazurek 
kategoria: fantastyka, fantasy 



(  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl: 







W bibliotece trafiłem na „Trylogię Valisarów” i postanowiłem wypożyczyć. Po troszkę przypomina cykl „Pieśni lodu i ognia” Martina lub „Pierwsze prawo” Abercombi’ego, jest przede wszystkim mało fantastyczna, a to cechuje tego typu książki. Jest tu co prawda mowa o magii, ale w zasadzie nie ma pewności, czy ci magowie rzeczywiście jakiś talent magiczny posiadają. Najbardziej utalentowani są ci którzy skrzętnie swoje umiejętności ukrywają. Czytelnik może odnieść wrażenie, że mamy tu pewne odniesienie do legend Arturiańskich. Jednak to nawiązanie jest dość swobodne, owszem jest miecz, jest król, jest upadłe imperium, są barbarzyńcy, i pewnie jeszcze troszkę podobieństw się znajdzie. Ale to wszystko.


 
O czym jest ta książka? O polityce. Przyznaje, że mnie to zadziwia jak często najbardziej paskudny realnie motyw jak polityka pojawia się w fantastyce. Oczywiście istotny jest motyw kreacji psychologicznych bohaterów, którzy w tej grze zwanej akcją książki biorą udział. Tutaj mamy motyw wydarzeń toczących się na dalekim, bo fantastycznym przecież świecie. Na kontynencie o nazwie Dłoń istnieje Koalicja Denovo, to jest siedem królestw, najważniejsze z nich to Penraven i tu toczy się akcje. Dookoła, szczególnie na wschodzie są stepy, na których żyją koczownicze plemienia. Dotychczas jako barbarzyńcy uznawani za dzikusów byli pomijani we wszelkich kalkulacjach geopolitycznych. I pewnego dnia te stepowe plemiona podniosły rękę na Koalicję. Wszyscy poszczególni królowie myśleli, że każdy z nich z osobna sobie z nimi poradzi. A tu bęcki, niejaki Loethar zjednoczył wszystkie plemiona. Ale to mało, bo przecież podbił kilka cywilizowanych krajów, więc musiał te zjednoczone plemiona przygotować pod kątem wojskowym. No wiecie moi drodzy czytelnicy, strategia, logistyka, wyszkolenie wojskowe, i wiele innych spraw. Element zaskoczenia był ważny, ale samym elementem zaskoczenia nie wygrywa się wojny. Tu trzeba czegoś więcej. Oczywiście analogii historycznych nie brakuje, bo czy to Attyla, czy Dżingis chan i wielu innych robiło podboje i stwarzało imperia. I teraz pytanie czy to imperium Loetharta będzie długotrwałe? Ciekawy jest też motyw wymiany międzykulturowej. Tutaj mamy ledwie pierwsze miesiące po podboju, a to już jest widoczne. Loethar chce ucywilizować kulturowo ludzi ze stepu. Sam zaczyna się ubierać na sposób zachodni ma kobietę Valvę, z Zachodu z księstwa Drost, księstwo to ma zamiar przyłączyć do Koalicji. 


Pod kątem wydarzeniowym patrząc to Loethar podbił Penraven i całą Koalicję i wydawać by się mogło, że wszystko jest pozamiatane. Ale jednak są siły w państwie, którym się zmiana władzy nie podoba i są wierni Valisarom, dynastii, która rządziła Penraven, żyje młody, 12 letni Leonel, a także jego siostra, która się rodzi i celowo została porzucona, żeby przypadkiem wróg jej nie dorwał. Pewnie dowiemy się o jej losach z dwóch kolejnych części trylogii. Na czele opozycji staje Freath, robi to w sposób osobliwy udaje zdrajcę, oportunistę. A po cichutku uprawia swoją niebezpieczną, podwójną grę. Ściągnął do pomocy dwóch magów Clowina i Kirima. W intrygi Freatha jest wtajemniczonych jeszcze raptem kilka osób i to oni muszą zmierzyć się z całą potęgą Loethara. Poznajemy też losy króla Leonela, i jego przyjaciela Gavriela. 


Książka jak to w trylogiach bywa jest specyficznym wprowadzeniem do całości. Dla Koalicji nadeszły trudne czasy, okupacja dzikusów, którą trzeba przeżyć i kombinować jak obalić władzę i przegnać okupantów precz. Ja odnoszę wrażenie, że jednak troszkę to wszystko jest proste, schematyczne, brakuje mi tutaj bardziej skomplikowanych historycznych rozważań. Wszystkiego tu trzeba się domyślać, a przecież ten fantastyczny świat jest na tyle ciekawy, że warto, żeby jego historia była ciekawie opowiedziana. Garść legend to jednak troszkę za mało. Na pewno kreacja Freatha, Loethara i paru innych osób jest wyśmienita. 


Książka jest dobra. Przeczytajcie jak na nią traficie moi drodzy czytelnicy.

środa, 3 czerwca 2015

Terry Goodkind, 



Dług wdzięczności 



cykl: Miecz prawdy, t. 2  




Wydawnictwo: Dom wydawniczy Rebis
Data wydania: 2003 r.
ISBN: 9788373013261
liczba str.  139
tytuł oryginału:  Debt of bones
tłumaczenie; Lucyna Targosz 
kategoria: fantastyka, fantasy


(  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl: 

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/53252/dlug-wdziecznosci/opinia/26346268#opinia26346268   )  


Kolejna, również prequelowa, opowieść wprowadzająca czytelnika w uniwersum dwóch światów, magicznego i niemagicznego. Mamy tu wyjaśnienie o co chodzi z tymi światami, skąd się wzięły i jak powstały? Wzięły się po prostu z protestów części ludności. Tym ludziom nie podobała się władza czarodziejów, a zwłaszcza pierwszego czarodzieja. Zedd Zeddicus dał ludziom wolność wyboru, tym którym się nie podoba magia mogą sobie iść w cholerę do drugiego, nowego świata, pozbawionego magii. Tak powstało uniwersum dwóch światów Terry’ego Goodkind’a.


Z jednej strony ta opowieść ma charakter legendarny i kosmologiczny, a z drugiej jest jednak o zwykłych, niezwykłych ludziach, a także o czymś co ma głęboki etyczny, może nawet religijny, wymiar. Chodzi tu o cenę życia dwóch niewinnych dziewczynek, którą może być wygrana całej wojny i ocalenie w ten sposób wiele istnień ludzkich. To naprawdę niesamowity imperatyw moralny. Pierwszego czarodzieja Zeddicusa Zorandera, zwanego dalej w kolejnych częściach cyklu po prostu Zeddem, i Abby łączy jedno, ich córki zostały wplatane w wojnę. Abba jest córką czarodziejki, która sama nie ma magicznych zdolności, mieszkającą w Conney Crossing, na dość odległej prowincji, na pograniczu Middlandów z D’harą. Te dwa państwa są tutaj w stanie wojny. D’harą rządzi lord, zwany też mistrzem, Rahl, w tym konkretnym momencie jest to Panis Rahl, osobnik zdecydowanie zły, rządzący swoją krainą bezwzględnie i brutalnie, postanowił powiększyć swoje terytorium kosztem Middlandów oczywiście. Władca D’Hary miał świadomość, że Pierwszy Czarodziej stanowi wystarczająco duże zagrożenie, dlatego postanowił porwać jego żonę i córkę. Żona zmarła, córka żyje i robi tutaj za kartę przetargową. Po prostu pierwszy czarodziej ma siedzieć cicho i pozwolić Panisowi Rahlowi na wygranie wojny. Abby spotkało to samo, jej córka jest przetrzymywana przez wroga. Wojska D’Haru prowadząc działania wojenne opanowały Coney Crossing i okolicę, porwali wszystkich mieszkańców.


Oczywiście Abby i Zedd spotykają się bez tego nie byłoby całej tej historii. Abby została wysłana przez wroga, żeby ściągnąć pierwszego czarodzieja do Coney Crossing. Kwestia tajemniczego długu honorowego ma ponoć pierwszego czarodzieja ściągnąć. Tak się stało, to tutaj rozstrzygają się losy wojny. O co chodzi z tym długiem wdzięczności i kto komu jest coś winien i czy ten dług zostanie spłacony? A dalej jak potoczą się losy wojny? Czy wojna zostanie wygrana i dobro zwycięży? Na kartach tej książki znajdziecie odpowiedzi moi drodzy czytelnicy. Warto je znaleźć. 


Tą opowieść chociaż jest krótka, jest naprawdę fascynująca, wręcz genialna. Mnie zachwyciła i jeszcze bardziej zachęciła do czytania cyklu „Miecz prawdy”. Mam przeczucie, że czeka mnie fascynująca podróż po świecie literackim przez Terry’ego Goodkinda wykreowanym. Zdecydowanie warto, a nawet trzeba przeczytać.

poniedziałek, 1 czerwca 2015

 Terry Goodkind, 


Pierwsza spowiedniczka 


cykl: Miecz prawdy, t . 1 




Wydawnictwo: Dom wydawniczy Rebis
Data wydania: 2013 r. 
ISBN:  9788375109542
liczba str. 474
tytuł oryginału:  The First Confessor
tłumaczenie: Lucyna Maria Targosz
kategoria: fantastyka, fantasy



 (  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl: 









Tym razem postanowiłem wejść czytelniczo w kolejny cykl fantasy jest to „Miecz prawdy” Terry’ego Goodkinga. Na te książki trafiałem wielokrotnie w bibliotece zastanawiając się co tam ciekawego się w nich kryje, a wreszcie zdecydowałem wziąć się za nie i przekonać się. Ta książka zatytułowana „Pierwsza spowiedniczka” jest tzw. częścią prequelową., czyli wprowadzeniem w cały cykl. Prequele zazwyczaj powstają jak cykl jest skończony przez autora lub mocno zaawansowany, z tego co się orientuję cykl „Miecz prawdy” nadal jest pisany i podlega procesowi twórczemu. Ja zacząłem czytać cykl od tego prequela, zgadzać się będzie chronologia to niewątpliwy atut, natomiast trudność polega na pewnym oszacowaniu wartości tego co my tu mamy, bo przecież nie mam pojęcia co będzie w cyklu, mogę się tylko tego domyślać. Tutaj mamy ni mniej ni więcej aferę szpiegowską. W tym uniwersum Goodkinga są dwa światy, stary i nowy, na czym to dokładnie polega to zostanie wyjaśnione. Na jednym z nich, nowym świecie, znajduje się imperium Middlandy. Istotną informacją jest kwestia, że akcja tego prequela ma miejsce jakieś 3000 lat przed akcją cyklu. Te czasy są nazwane mrocznymi czasami, wtedy z tych mroków dawnych dziejów pojawia się pierwsza spowiedniczka i koncepcja potrzeby obrony prawdy. I w zasadzie tak to wygląda ta książka, która jest po prostu odrębną całością.


Istotna tu jest postać, głównej bohaterki Magdy Searus, wdowy po pierwszym czarodzieju Barracusie. Magda dowiaduje się o śmierci męża i zastanawia się co się stało, dlaczego Barracus postanowił od niej odejść godząc się na śmierć? Odpowiedź nasunęła się jej tylko jedna, że jej mąż zrobił to dla wyższych celów, żeby ocalić cały nowy świat. Pierwszy czarodziej przekazał swojej żonie pewne wskazówki, że ma podążać dalej drogą prawdy, że tylko prawda może ocalić nowy świat. Magda ostrzega ważnych ludzi, że dzieje się coś złego, ale nikt jej nie słucha. Magda przy pomocy czarodzieja Merrita próbuje rozwikłać zagadkę. Merrit jest czarodziejem konstruktorem stworzył przy pomocy Magdy miecz prawdy, a także zaszła konieczność, żeby została spowiedniczką, to było ryzyko, ponieważ Magda została pierwszą osobą, która uległa tej magicznej przemianie. Dalej sprawa potoczyła się szybko. Czy uda się rozwikłać tą skomplikowaną aferę, czy dobro zwycięży?


Książka jest wystarczająco dobra, żebym zdecydował się dalej kontynuować czytanie cyklu.
Warto przeczytać. Polecam