niedziela, 30 października 2016

Neal Stephenson,


Żywe srebro, cz. 3 


cykl: Cykl Barokowy, t. 3  




  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl: 

 http://lubimyczytac.pl/ksiazka/34708/zywe-srebro-tom-3/opinia/35938812#opinia35938812  )      





Wydawnictwo: Mag 
Data wydania: 2005 r. .
ISBN: 8374800062
liczba str.: 344
tytuł oryginału: Quicksilver
tłumaczenie: Wojciech Szypuła
kategoria: powieść historyczna 

 






Czytam dalej „Cykl Barokowy” Stephensona, tym razem to jest trzecia i ostatnia część „Żywego srebra” myślę, że wielkich zaskoczeń nie ma, autor dokonuje próby połączenia osób bohaterów z pierwszej i drugiej części. Wraca motyw Daniela Waterhousa i jego kumpli naukowców, reprezentujący nurt nauki, który określają jako filozofia naturalna. Pojawia się Eliza, które została księżną de la Zeur, załatwił to jej Wilhelm Orański, nowy król Anglii pochodzący z Holandii. A wiadomo, że królowi nie wypada zadawać z pannami, które nie są arystokratkami, i tym sposobem kochanki monarchów za zasługi na polu seksualnego zaspokajania władcy obdarowywane bywały tytułami, i idącymi za tym dobrami materialnymi. Nie wiemy czym konkretnie król obdarował Elizę, wiemy, że biedna nie jest, ona sobie potrafi dobrze radzić pomnażając swoje i nie swoje pieniądze na giełdzie w Amsterdamie. Sama trafiła jako szpieg do Wersalu i weszła w komitywę z francuską arystokracją, która na przeprowadzce do Wersalu, jaką zarządził król Ludwik XIV, zbiedniała, i żeby się utrzymać na dworze musiała ruszyć w obieg ekonomiczny swoje złote i srebrne monety. Eliza dawała dobrą przykrywkę do tej działalności polegającą na wzbogaceniu szlachty i arystokracji. Przy okazji czytelnik ma okazję dowiedzieć się na czym polega działalność szpiegowska, która po prawdzie rzadko jest tak brawurowa jak to się przydarzało literackiemu i filmowemu bohaterowi, agentowi 007, Jamesowi Bondowi. Z Bondem Elizę łączy na pewno motyw, że z chęcią ulegała inteligentnym i wpływowym mężczyznom. Daniel Waterhouse, pisał do Leibniza, że Eliza leci na naturalistów, no ale ci ani myślą się na to uskarżać.
 

Jak wspomniałem działalność Elizy była interesująca, ale nie była brawurowa. Po prostu musiała mieć głowę na karku i wyciągać analityczne dane z informacji powszechnie dostępnych np. właśnie transakcji handlowych np. ktoś kupował na dużą skalę coś co będzie przydatne na wojnie, czy to będzie materiał na namioty lub mundury, czy metale służące do produkcji uzbrojenia i gdzie to jest transportowane. Z analizy mapy Francji i pogranicza Eliza wyciąga wnioski gdzie może w najbliższych latach dojść do kolejnej wojny. A więc nie są to żadne tajne informacje skrzętnie skrywane przez służby krajów. Jednak te otwarte dane odpowiednio zanalizowane mogą mieć znaczenie wcale nie mniejsze niż te wydarte wszelakimi sposobami informacje osobom znające tajemnice państwowe. Tak więc działalność szpiegowska bywa żmudna, nudna, wymagająca systematyczności w zdobywaniu informacji, a także kontaktowaniu się z mocodawcami. Eliza tajemnice wywiadowcze przemyca w listach do Leibniza, niby pisze o ploteczkach, co się dzieje w Wersalu, a pokątnie skomplikowanym szyfrem pisze co trzeba. 

 

Nie pojawił się w tej części Jack Sheftowe, czytelnikowi do szczęścia musiał wystarczyć jego brat Bob, który służy jako sierżant w angielskiej armii, ale również on zdołał poznać niektórych intelektualistów w tym Daniela Waterhousa, spotyka Elizę. Biorąc pod uwagę, że Eliza omal nie zabiła jego brata i Bob niemal był przy tym obecny, jego reakcja w stosunku do Elizy jest bardzo wyważona, a już niebawem obydwoje wchodzą w interesującą zażyłość. W sumie to Jack na Elizę był napalony i o nią był szalenie zazdrosny, ale do zbliżenia między nimi nie doszło. Widać ta uznała, że Bob jest troszkę lepszą wersja Jacka, choć, co ciekawe, uważa też, że ta dwójka razem w interesujący sposób się uzupełnia i razem osiągnęliby wiele. Czy ma rację? Zapewne autor wtrąci swoje trzy grosze w celu ubarwienia tej z pozoru nudnej opowieści pełnej naukowego dyskursu, rozważań ekonomicznych, no i precyzyjnych analiz politycznych dotyczących końcówki XVII wieku, bracia Sheftoe troszkę namieszają w pozostałych częściach cyklu. 

 

No cóż mi pozostaje już tylko spuentowanie, że ta część „Cyklu Barokowego" jest świetna i zalecić wam moi drodzy czytelnicy czytanie kolejnych części tego cyklu. Zdecydowanie warto przeczytać.

środa, 26 października 2016

Marek Nowakowski,  





Ten  stary złodziej.
Benek Kwiaciarz




Wydawnictwo: Czytelnik 
Data wydania; 1983 r. .
ISBN:8307006511
liczba str. 380
tytuł oryginału: -----------
tłumaczenie: ------------
kategoria: thriller/sensacja/kryminał 





recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:  






 




Mój kolega doradził mi, żebym przeczytał zbiór opowiadań Marka Nowakowskiego, zatytułowany „Ten stary złodziej. Benek Kwiaciarz”. Przyznaję nie bardzo byłem przekonany, bo powieści sensacyjnych raczej nie czytuję. Częściowo te obawy się potwierdziły, jednak mimo wszystko ta książka jest na tyle dobra pod kątem literackim, że warto ją było przeczytać i zrecenzować, no i zachęcić do przeczytania. 


Mamy tu do czynienia z opowiadaniami dotyczące życia ludzi pochodzących ze środowisk umownie to można nazwać jak to się określa dysfunkcyjnych. Opowiadania należące do zbioru „Ten stary złodziej” dotyczą osób, które mają lub miały w przeszłości problemy z prawem, siedzieli w więzieniu, i o tym wspominają jak są na wolności, a jak są w więzieniu opowiadają o wolności, jaka pogoda, gdzie lubili chodzić na lody czy piwo. Mamy tutaj kilka opowiadań więziennych w których pokrótce przedstawione są realia więzienne. Natomiast drugi typ opowiadań dotyczy ludzi o których nic nie wiadomo czy mieli problemy z prawem, prawdopodobnie nie, mamy tu rzeźników, złociarzy, kwiaciarzy, np. tytułowy Benek, a więc ludzi pracujących w branży usługowej. Można powiedzieć, że jest to pewna szara masa żyjąca w szarej rzeczywistości okresu raczej wczesnego PRL –u. Ci ludzie są bezimienni, często poznajemy ich ksywki, imiona mają ci nieco lepiej sytuowani, np. Benek Kwiaciarz, ma stałą pracę, wiadomo, że mieszka z matką, czyli jest niezamężny, ale prawdopodobnie to kwestia czasu jak można się domyślać. 


Jedną i drugą grupę bohaterów łączą opisy ekscesów alkoholowych, no i kwestia podrywu kobiet, czasem są to panie tzw. lekkich obyczajów, uprawiające nierząd. To są najczęściej bohaterki tych opowiadań, które pojawiają się w czasie libacji alkoholowych. Chociaż inne bohaterki są również np. Benek Kwiaciarz poznał piękną kobietę pracującą w rzeźni i z tego wynika, że próbował wchodzić w konkury. Mamy tutaj pewnie niedopowiedzenie polegające na tym, że Benek popełnia samobójstwo, przynajmniej oficjalnie, a być może komuś groźnemu wszedł w drogę, któremu nie podobało się, że piękna Nina wpadła Benkowi w oko.
Mamy też starego złodzieja, kilkakrotnie pojawia się klimatach więziennych. Ale w tytułowym opowiadaniu „Ten stary złodziej”, stary złodziej tak jest nazywanym, spotkał młodego złodzieja. Ten stary wyszedł z paki, ale u tego młodego ma widać szacunek, pewnie również wzbudza zaufanie, a w złodziejskim fachu jedno i drugie zapewne jest potrzebne, bo widać zaprasza go do spółki. Panowie postanawiają obrabować komis, który stoi na uboczu. Do spółki biorą Kaszubiaka, tego trzeciego, co ma zerkać czy jest spokój, czy trzeba zwiewać. Doszło do rabunku. Jak to się skończyło? 


Tak jak wspomniałem książkę można przeczytać, opowiadań jest dość sporo, są dłuższe, krótsze, sprowadzone do opisu jednej, czasem kilku scen, tak chociażby w tych dwóch tytułowych do których nawiązałem. Mamy tu opisaną swego rodzaju prozę życia, taka jaką doświadczali bohaterowie, szarą, beznadziejną, czasem przydarzyła się jakaś lepsza chwila, kiedy na przykład mieli do czynienia z jakimiś kobietami, a w pobliżu było mnóstwo alkoholu do wypicia. Taką naturalistyczną koncepcję opisu literackiego miał Nowakowski i to warto docenić. Ja jak wspomniałem mnie nie bardzo tego typu koncepcja literacka przekonuje, ale jednak cieszę się, że przeczytałem tą książkę. Czasem warto dotrzeć do czegoś innego i poczytać. Książkę oceniam jako przeciętną. Można przeczytać.

niedziela, 16 października 2016

 China Mieville, 





 Ambasadoria




Wydawnictwo:Zysk i S-ka
Data wydania: 2013 r.
ISBN:   9788377851692
liczba str.: 468
tytuł oryginału: Embassytown
tłumaczenie: Krystyna Chodorowska
kategoria: fantastyka, science fiction 



recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:  

 



Zdecydowałem się sięgnąć ze swojej półki z książkami po powieść zatytułowaną „Ambasadoria” i jak widzę moja czytelnicza intuicja mnie nie zawiodła. China Mielville ma w tej książce do zaproponowania swoim czytelnikom interesującą wizję science fiction. Autor nawiązał do klasyków gatunku, czy to filmowych "Gwiezdnych wojen” czy serii „Uniwersum Diuna” przynajmniej w jednym momencie akcja toczy się gdzieś na kosmicznej prowincji, czyli taka planeta jak tutaj Ambasadoria, teoretycznie powinna być mało istotna, jednak dla metropolii, którą jest planeta Bremen to ma znaczenie. Ambasadorią rządzą ambasadorzy i tu wychodzi kontekst politycznej zależności od Bremen. Bo chociaż wszyscy są z Ambasadorii to jednak kiedy trzeba to centrala potrafi skutecznie upomnieć się o swoje. 


Książka jest zadziwiająca, bo z niby prostego, zwyczajnego motywu powrotu po latach zanurzaczki Avice Brenner Cho na swoją ojczystą planetę która trafiła na przysłowiową ciszę przed burzą. Zanurzanie to forma nawigacji po szlakach kosmicznych. Z tego co zrozumiałem robi się to raczej intuicyjnie, oczywiście trzeba przejść odpowiednie przeszkolenie w tej materii. Avice jako jedna z nielicznych mieszkańców swojej planety opuściła swoją planetę, zwiedziła kawał kosmosu, po prostu osiągnęła sukces. Avice przyjechała ze Scile’m, swoim mężem. W tym czasie rządy rozpoczął namiestnik Bremen ambasador Wyatt. Dotychczas głównymi ambasadorami byli ludzie z Ambasadorii, jednak ktoś w centrali uznał, że należy przyjrzeć się tej planecie. Wyatt jest specjalistą od pacyfikowania dążeń niepodległościowych na planetach kolonialnych. No i z wydarzeniowego punktu widzenia sprawa jest prosta, przyjeżdża Avis i zaczyna się rozróba. 


Jednak to nie takie proste, bo książka jest cholernie skomplikowana, na tyle, że trzeba się naprawdę wczuć w czytanie, żeby te wszystkie zawiłości wyłapać. U Mievilla nie tylko ludzie uchodźcy z Ziemi rozprzestrzenili się po kosmosie, ale wiele planet ma swoich gospodarzy, populacje osobników inteligentnych. Tacy Gospodarze zamieszkują również na Ambasadorii. I na początku wszystko wskazywało na to, że książka sprowadzi się do problemów międzygatunkowych i grożącej planecie wojnie. Wiele wskazuje na to, że ten konflikt został sprowokowany przez centralę z Bremen, żeby spacyfikować potencjalnie niepokorną planetę. Akcja się rozpędza. Trudności w porozumieniu z Gospodarzami nie wynikają z inności co jest oczywiste, ale sposobu komunikacji. Ci kosmici porozumiewają się za pomocą smakowania umysłów, cokolwiek ta metafora ma oznaczać, po prostu jest to jakaś forma komunikacji mentalnej. Tą umiejętność posiadają co niektórzy ambasadorzy, którzy są szkoleni. Polega to na tym, że dwie osoby wchodzą w tak ścisły kontakt mentalny, że praktycznie są jednością, chyba tylko bliźniacy byliby w stanie coś takiego pojąć. Dzięki temu udaje się jakoś porozumiewać z Gospodarzami. Sprawa nie jest prosta, bo materia zagadnienia sama w sobie jest bardzo delikatna. W czasie wielu lat wspólnej egzystencji jedna i druga społeczność popełniła miliony gaf i pewnie nadal je popełnia skoro jednak do zamieszek, które mogły wywołać krwawą wojnę doszło. 


Oczywiście jak można się domyśleć w tego typu książkach jest kontekst kulturowy. Autor zajmuje się zawiłościami filologicznymi. Języki ziemskie mają się całkiem dobrze, chociaż dla ludzi z okolic Bremen Ziemia jest planetą tak odległą w czasie i przestrzeni, że niemal zapomnianą, choć Ziemianie pojawiają się w tym skrawku wszechświata, to raczej traktuje się ich zwyczajnie jako podróżników z dalekiego świata i tyle. Mamy język ogólnokosmiczny jest to język wszechangielski. Funkcjonuje całkiem dobrze wiele ziemskich języków, co ciekawe musiały się pojawić nowe języki wyewoluowane już w kosmosie. Tak naprawdę ten proces dotyczy całej kultury, bo można sobie wyobrazić funkcjonowanie literatury np. czy istnieje jakiś ogólny wszechświatowy kanon literacki, czy poszczególne planety coraz bardziej się różnicują pod kątem kulturowym. No i w ogóle jak motyw podróży kosmicznych wpływa na literaturę, która jest po prostu rzeczywistością, a nie żadnym science fiction. Podobnie rzecz się ma z religią, bo nie ma dobrego science fiction bez rozważań sensu stricte religijnych. Chrześcijaństwo ma się dobrze, choć zapewne powstało wiele nowych odłamów. Tutaj w Bremen, także w Ambasadorii siłą rzeczy dominuje kościół Chrystusa Pantokratora. Mnie ciekawi jedna rzecz jeśli powstało wiele nowych odłamów chrześcijaństwa czy mamy dialog ekumeniczny, a centrala nadal znajduje się na Ziemi, czy po prostu mamy nową erę wojen religijnych? To byłoby ciekawe zagadnienie. No ale autor tylko nakreślił ten problem bez wielkiego wczuwania się, bardziej interesowały go kwestie filologiczne i dla filologów jak sądzę tego typu rozważania to jest nie lada gratka. 


Książka jest niezwykle ciekawa. Warto przeczytać.

niedziela, 9 października 2016

 Rafał Cichowski, 




2049 




Wydawnictwo: Innowacyjne Wydawnictwo Novae Res
Data wydania: 2015 r.
ISBN: 9788379425204
liczba str.:284
tytuł oryginału:----------
tłumaczenie:----------
kategoria: fantastyka, science fiction 




recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:  
 


Tytuł tej książki „2049” Rafała Cichowskiego sugeruje, że to coś w rodzaju hołdu Georgowi Orwellowi, wszak jego „Rok 1984” został wydany w roku 1949. I chyba coś w tym jest, te dwie książki łączy jedno, ludzie odpowiednio zmanipulowani są skłonni pozbyć się własnej wolności i mimo, że praktycznie jej nie mają to są w zasadzie szczęśliwi. No może z wyjątkiem paru jednostek, które wyłapuje i niszczy Wielki Brat. Orwell w swojej książce rozpracował ideologie totalitarne w tym faszyzm i komunizm. U Orwella ludziom wystarczyła ideologia, a sami praktycznie żyli w nędzy, przynajmniej tak to trzeba określić według cywilizowanych standardów. A tu mamy coś przeciwnego. Wielki Brat u Cichowskiego uznał, że skoro komunizm itp. ideologie zbankrutowały, trzeba dać ludziom coś innego, zdobycze kapitalizmu. I to jest szokujące, bo system kapitalistyczny odpowiednio przerobiony może sam w sobie służyć do niewolenia ludzi wcale nie w mniejszym stopniu jak systemy oparte na ideologiach. Tutaj ten system jest praktycznie bezideowy, bowiem jedyną ideologią jest pieniądz, i to jest jego cecha charakterystyczna. I jak się okazuje taki system funkcjonować może nie tylko na kartach powieściowych chociażby „Nowego wspaniałego świata” Huxleya, ale także w rzeczywistości. Ten numer robią komuniści chińscy, zdali sobie sprawę, że system oparty na ideologii Marksa, Lenina i Mao, trzeba przeprogramować i wzbogacić o zdobycze kapitalizmu. Pozornie połączyli ogień z wodą, ale to się udało i działa całkiem sprawnie. Mamy motyw dwóch miast Ketry „A” , i Ketry „B” i co ciekawe motyw złotej klatki wcale nie jest nowy, bo realnie zastosował go król Francji Ludwik XIV, który uznał, że z punktu widzenia jego interesów jako władcy będzie bezpieczniej jak wsadzi całą bandę dworaków, szlachtę w szczególności, do Wersalu i będzie miał wszystkich na oku. Motyw, że ludzie siedzą w wieżowcach ciekawie opisał Głuchowski w „Futu.re” tam cały glob to gigantyczne wieżowce. Nic innego praktycznie nie ma. Funkcjonuje komunikacja między wieżowcami. Tutaj u Cichowskiego mamy kilka wieżowców „Ketry „A”
Tutaj rządzący siedzący na najwyższych piętrach Zero Tower uznali, że będzie lepiej jak osoby inteligentne będą pod kontrolą w złotej klatce. Bo w Ketrze „A” mają wszystko czego można zapragnąć, dobre wykształcenie, łatwą pracę, łatwe pieniądze, dobrobyt na wysoko zaawansowanym poziomie technologicznym. Książka mnie zaskoczyła pozytywnie również tym, że nawiązuje do osiągnięć Janusza Andrzeja Zajdla speca od fantastyki socjologizującej. W „Limes inferior” inteligencja czyli nadzerowcy byli kontrolowani, bo podzerowcami nikt specjalnie się nie przejmował, ci żyli w najwyczajniejszym Matriksie i nie wiedzieli co się dzieje. Wszyscy mają formalnie wyższe wykształcenie, tak jak tu w książce Cichowskiego w Ketrze „ A”.
Tutaj jest coś podobnego jednostki które mogłyby rozpieprzyć system wrzuca się do Ketry „A”, problem jest tylko z dwoma osobami Robertem Welkinem i jego ojcem Kenu Retter’em, architektem, twórcą Ketry „A”, któremu jakoś nie marzyło się zamieszkanie w mieście marzeń, w dodatku Kenu Retter jest podejrzewany o to, że to on że jest hakerem, nick.: Vincent Noir, wrogiem publicznym nr. 1, który ma zamiar zniszczyć Ketrę „A”. Ktoś na górze w Zero Tower uznał, że trzeba zrobić z tym porządek. I tu pojawia się nasz główny bohater. Decyzją sądu Ketry „ A” został wydalony na niższy lewel, dosłownie, bo najniższe poziomy Ketra „ A” znajdują się 100 m. nad Ziemią. A w sensie metaforycznym wiadomo to miało być wygnanie z raju. 


Stało co się miało stać, Robert Welkin ląduje w Ketrze „B” na początku przeżywa traumę, bo wiadomo na górze jak mówią o sobie ci z tego lepszego miasta, spędził całe życie i zlądował na dole. I co? Przechwycił go od razu szef mafii Leonard Constantine, który uznał, że ktoś taki mu się przyda, oferuje dobrze płatną pracę w branży Public Relation, czyli w zasadzie robi to samo co dotychczas, miał tylko świadomość, że pracuje dla przestępców i jeden kaprys szefa może sprawić, że straci łepetynę w sensie dosłownym. Robert Welkin poznaje przy okazji Ketrę „B” dobrze się bawi, wydaje mnóstwo pieniędzy na używki i panny. I ani myśli robić to czego od niego oczekują na górze w Zero Tower, a co zrobiłby praktycznie każdy, czyli nie szuka własnej rodziny, czyli swojego ojca, którego agenci Ketry „A” chcą dopaść. Czy Robert Welkin jest durniem? Czy po prostu wiedział, że jeśli jego ojciec ma przeżyć musi go zostawić w spokoju? A to już sami oceńcie moi drodzy czytelnicy. Tak czy siak Robert Welkin robi swoje brudząc sobie rączki współpracą z mafią i ląduje na moralnym dnie. Korzysta też z wolności, która w tym gorszym świecie jest i oczywiście jest niedoceniana, bo wszyscy marzą o tym, że chcą do Ketry „ A” . Jak się potoczą losy Roberta Welkina? Czy jest skazany na dożywocie w Ketrze „B”? Nie patrzcie tylko moi drodzy czytelnicy na ostatnie zdanie w książce, bo szlag trafi całą przyjemność czytania.


 
Książka jest po prostu genialna warto ją przeczytać i zapoznać się z koncepcją Cichowskiego. Zdecydowanie polecam.

sobota, 8 października 2016

 Neal Stephenson,




Żywe srebro, cz. 2



Cykl: Cykl Barokowy, t. 2 


Wydawnictwo:Mag
Data wydania: 2005 r.
ISBN: 8374800003
liczba str. 302
tytuł oryginału:  Quicksilver
tłumaczenie: Wojciech Szypuła
kategoria: powieść historyczna


(  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:  



 



Stephenson jest niesamowitym autorem, niby to oczywista oczywistość, ale jak widać w cyklu Barokowym pokazuje swą wyśmienitą formę pisarką. Intuicja mnie nie zawiodła, że warto zrecenzować każdą z ośmiu części tego cyklu, a nie traktowanie tego jako trzy części, bo taki jest widać zamysł autora. Jakbyście moi drodzy czytelnicy przeczytali pierwszą część 
„Żywego srebra”, potem drugą, nie wpadlibyście na to, że te dwie książki mają coś ze sobą wspólnego, bo po prostu autor poleciał z zupełnie innej bajki. Oczywiście to wszystko ma jakiś sens i do czegoś zmierza, chodzi o to, że autor w wyśmienity sposób ubarwił swoją opowieść. W pierwszej części mieliśmy ludzi zajmujących się nauką czyli elitę ówczesnego świata. W tej drugiej części na chwilę pojawia się tylko Enoch Rudy, pewnie Stephenson ma jakieś ciekawe plany dotyczące tego bohatera. A tak po za tym głównym bohaterem jest Jack Sheftoe, zwanym Jackiem Półkuską, a także królem wegabundów, ponoć trafił na łamy literatury, kiedy jako wegabunda w czasie epidemii w Paryżu wziął pod opiekę rezydencje jakiegoś bogacza. Epidemia minęła sobie w najlepsze, ale Jackowi niespecjalnie się śpieszyło, żeby opuszczać to domostwo. Bogacz przysyłał kolejnych, żeby ponaglić Jacka, ale Ci robili to samo, żyli w domu na koszt właściciela. W końcu właściciel się wnerwił i uznał, że trzeba pogonić towarzystwo i to zrobił, tylko Jack największy cwaniak z tego  grona zdołał w ostatniej chwili zbiec. 


Historia Jacka jest niezwykle barwna, on z bratem Benem i grupką koleżków z podwórka, z przedmieść Londynu, zarabiali na tym, że podtrzymywali skazańców, przez co śmierć przez powieszenie była odrobinkę lżejsza. Potem Jack imał się różnych zawodów, przewędrował całą Europę wzdłuż i wszerz i w książce też nic innego nie robi. Na dobre opowieść się rozkręca, kiedy Jack trafia pod Wiedeń w 1683 r. , gdzie odbyła się jedna z najważniejszych bitew owych czasów, w której wziął udział król Jan III Sobieski na czele armii Rzeczypospolitej. Nasi wraz z sojusznikami pogonili Turków gdzie pieprz rośnie.
Kawosze mają okazje dowiedzieć się, że ich ulubiony napój rozpowszechnił się dzięki temu laniu Turków w Europie, oni tam u siebie mieli ten wynalazek ponoć dzięki słynnej sułtance Hurrem, ukochanej sułtana Sulejmana Wspaniałego, czyli dobrze ponad sto lat okładem wcześniej już ten napój w Stambule degustowali. Pierwsze kawiarnie powstały w Wiedniu, bo ktoś uznał, że trzeba coś z tymi workami tego specyfiku zrobić. No cóż wojna jest jedną z wielu form wymiany kulturowej. Dla samej akcji Wiedeń jest istotna, bo Jack poznaje tam Elizę, brankę z haremu wielkiego wezyra Kary Mustafy, który dowodził wojskami Tureckimi. Obydwoje umykają z pod Wiednia, troszkę przy okazji się wzbogaciwszy. Wszystko na to wskazuje, że Ci ludzie znikąd jeszcze zaistnieją i dorobią się fortuny. Elizie idzie to łatwiej, robi interesy w Amsterdamie, a później objawiła się również jej smykałka do robienia polityki. Jack próbuje szczęścia, no ale niewątpliwie jego przygody są zdecydowanie barwniejsze. Ale, że jest osobnikiem sprytnym, to znając życie pewnie zląduje niczym kocur na cztery łapy. Zapewne autor ani myśli schować do kąta tak interesujących i barwnych bohaterów. 


Przy okazji lektury całego cyklu poznajemy szeroką panoramę świata końcówki XVII i początków XVIII wieku. To jest naprawdę kawał dobrego historycznego cyklu powieściowego. Dlatego warto czytać tą drugą część „Żywego srebra” A ki czort to żywe srebro?, rtęć, którą używa się do produkcji, ściślej uzyskiwania srebra, przelicznik był taki rtęć o wartości 1 peso służy do wyprodukowania srebra o wartości 10 peso i to się kalkuluje. Jak wspomniałem w tej książce główni bohaterowie zajmują się spekulacjami ekonomicznymi i o tym tu można poczytać.
Zdecydowanie polecam.

czwartek, 6 października 2016

Maria od Jezusa z Agredy, 





Mistyczne Miasto Boże 



Wydawnictwo:  Michalineum
Data wydania: 2012 r.
ISBN: 9788370190026
liczba str.: 340 
tytuł oryginału: Mística ciudad de Dios
tłumaczenie: Ewa Odachowska-Zielińska, Andrzej Robert Zieliński
kategoria: religia





recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/222786/mistyczne-miasto-boze/opinia/35148920#opinia35148920   ) 









Pewna znajoma z lubimyczytac.pl poleciła mi książkę zatytułowaną „Mistyczne miasto Boże” Marii z Agredy. Jak podaje wikipedia, * autorka tego mistycznego dzieła żyła w latach 1606- 1665, była zakonnicą z zakonu franciszkanów w Agredzie ( Hiszpania), od 25 roku życia była opatką zakonu, w zakonie przybrała imię Maria od Jezusa. Maria z Agredy była mistyczką i wizjonerką. Po śmierci zakonnicy rozpoczął się proces beatyfikacyjny w 1673 r. do tej pory nie ukończony. Zacząłem recenzje nietypowo od nakreślenia postaci służebnicy Bożej Marii z Agredy, bo w tym przypadku wiedza kim była autorka książki jest istotna, ponieważ z tego właśnie wynika co w tej mistycznej publikacji zatytułowanej „Mistyczne miasto Boże” jest zawarte. Są to swego rodzaju mistyczne objawienia poparte o pewne refleksje dotyczące wiary, świętości, której przykład dała Maryja, matka Jezusa, syna Bożego – człowieka - Mesjasza, w jednej osobie, no i oczywiście pojawia się również Jezus, bo nie sposób pisać o Maryi nie wspomniawszy o jej synu, naszym zbawicielu. 


Tytuł „Mistyczne miasto Boże” nawiązuje do odwiecznej walki dobra ze złem, które podejmują, jak opisuje autorka, legiony anielskie, żeby pogonić armię wszelkiego diabelstwa z piekła pochodzącej. To miasto Boże to po prostu Niebiańskie Jeruzalem, twierdza nie do zdobycia, bo dobry Bóg jest wielki i zawsze zwycięski. Ta militarystyczna metafora miasta Bożego, Nieba, jako niezdobytej twierdzy jest bardzo interesująca.


Podążając drogą wiary człowiek wcześniej czy później trafi na kwestię świętości, autorka z tej racji, że to jest oczywista oczywistość, nie musi się specjalnie wczuwać, żeby przekonać czytelnika, że świętość Jezusa i Maryi jest najdoskonalsza, a jednak i tak to robi i wyszło jej to po prostu genialnie. Miłość matki do syna i na odwrót w wykonaniu tej dwójki jest miłością niemal niemożliwie doskonałą. Opisując tą miłość autorka cytuje wersy „Pieśni nad pieśniami”. Dalej oczywiście mamy fakty znane i mniej znane z życia Maryi i Jezusa. Pojawia się oczywiście również Józef, który pełni funkcję ojca świętej rodziny. Dalej oczywiście pojawiają się inne postaci znane z Biblii, a także wydarzenia. Począwszy od narodzin, najpierw samej Marii, potem Jezusa, aż do śmierci krzyżowej, zmartwychwstania, wstąpienia do niebios najpierw Jezusa, potem po ok kilkunastu latach również Marii. Według wizji Marii z Agredy Maria po wniebowstąpieniu została ukoronowana królową Nieba. Opisy biograficzne są przeplatane mistycznymi wizjami Marii z Agredy, są tam ostrzeżenia dla ludzkości, żeby np. nie opuszczać kościoła katolickiego, żeby szanować księży, żeby obchodzić święta kościelne, życzenie Matki Boskiej, żeby ludzie zawsze pamiętali o tym czego Jezus dokonał dla wszystkich ludzi, a także, żeby nie być niewdzięcznym wobec Boga, bo to po prostu są podszepty diabelskie, żeby dusze ludzkie sprowadzić na manowce, czyli do piekła, itp. 


Książkę, która nie jest łatwa, bo w tego typu mistykę trzeba głęboko się wczuć, na swój sposób ją przeżyć, zrozumieć, a to na pewno nie jest takie łatwe. Wręcz to naprawdę jest trudne, bo tu nie chodzi tylko o sens poznawczy, choć on oczywiście też jest, jak w każdej książce, i ciekawych rzeczy można się dowiedzieć, tej konkretnej książki, ale też to jest podejmowanie próby wejścia w głębię tej książki przepełnionej wiarą. Jednak warto próbować mierzyć się z tego typu mistycznymi publikacjami, żeby był wcześniej czy później piękny efekt tego w dostrzeganiu na co dzień niesamowitego sensu, piękna pełni wiary, no i w konsekwencji wzbogacania wiary. Zdecydowanie warto przeczytać.







Ad.
*Maria z Agredy -  https://pl.wikipedia.org/wiki/Maria_z_Agredy