sobota, 27 sierpnia 2016

Dominik W. Rettinger,



Elita


Wydawnictwo: Harlequin Polska
Data wydania: 2014 r. 
ISBN:  9788327607089
liczba str.: 463
tytuł oryginału: -------------
tłumaczenie: ------------
kategoria; thriller/sensacja/kryminał






recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl: 





W sumie to rzadko mam okazję czytać i recenzować kryminały, po prostu mnie nie kręcą tego typu atrakcje. Trafiłem na powieść pt. „Elita” Rettingera. Z jednej strony z założenia miałbyć to wątek kryminalny, a z drugiej opis jak się bawi pewna grupa mieszkańców, głównie stolicy, mająca bliskie powiązania zarówno z władzą, jak i mafią. Stawką w tej grze są oczywiście miliony, zazwyczaj dolarów lub euro, choć złotówkami w dzisiejszych czasach również nikt nie gardzi o ile pierwszą cyferkę uzupełnia kilka zer. Czy udało się to założenie?
W sumie trudno powiedzieć. Na początku mamy huk wystrzału, którzy słyszy główna bohaterka Ewa Potulska. Oczywiście to gwarancja, że zbliżają się poważne kłopoty, z którymi skądinąd główna bohaterka będzie miała do czynienia przez całą akcję, dlatego też główna bohaterka szczęśliwie ucieka z miejsca zdarzenia jakim była stajnia. W tej stajni Ewa wynajmuje boks dla swojego konia Grafa. Uciekając samochodem doprowadziła do wypadku w wyniku którego doznała niewielkiej amnezji, po prostu zapomniała co się wydarzyło przez te kilkanaście minut. I do tego sprowadza się ta powieść, Ewa próbuje sobie przypomnieć, wtrąca się w to mafia. Jeżeli ich celem jest zabicie Ewy, to albo robią to wyjątkowo nieudolnie, albo Ewa ma więcej szczęścia niż rozumu.


 
Oczywiście bohaterów tej powieści jest więcej chociażby rodzina Ewy, jej brat Rafał, który zasłynął ze sparringu z panem posłem Gmurzyńskim w sejmowej toalecie, a także córka Ewy 17 latka Marysia. Bohaterkami są także przyjaciółki Ewy: Sandra, Magdalena i Patrycja, ich mężowie Witold, Hubert i Karol. Ewa poznaje barona Maxa von Thorna, który próbuje rozwikłać sprawę porwana innego Niemca Schonenbacha, i jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności to oczywiście ma związek z kłopotami jakie ma Ewa, i właśnie Max parę razy ratuje jej życie. Całkiem ciekawą postacią, raczej drugo, trzecioplanową, jest Renata, ksywka Żenadka, ta kobieta zarabia pieniądze uprawiając nierząd i złodziejstwo, czasem pewnie zajmuje się jednym i drugim jednocześnie. Na pewno ubarwia w ciekawy sposób tą opowieść. Kreacja bohaterów głównych, drugoplanowych i statystów. Ma zadanie opowiedzieć tę historię, przedstawić ich mentalność, w tym stosunek do pieniędzy, innych, ludzi i wiary w Boga. Akcja się rozkręca Ewa ma dar robienia sobie kłopotów i jakimś cudem z nich wychodzenia. Czy sprawa morderstwa zostanie rozwikłana? Czy kłopoty Ewy się skończą? Co z porwanym biznesmenem z Niemiec? 


Podsumowując zwolennicy tego typu literatury będą z tej książki być może zadowoleni. Książkę czyta się dobrze, wciąga czytelnika. Powieść zatytułowaną „Elita” oceniam jako nieco ponad przeciętną. Można przeczytać.

sobota, 20 sierpnia 2016

Joe Abercombie,




Pół wojny



cykl:  Morze Drzazg, t. 3



Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis
Data wydania: 2016 r.
ISBN:  9788378188407
liczba str.: 456
tytuł oryginału:  Half a War
tłumaczenie: Agnieszka Jacewicz 
kategoria: fantastyka, fantasy



recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl: 

  



Jak już przeczytałem dwie części trylogii „Morze Drzazg" to wypadało dorwać i trzecią. Jak to często bywa, ta ostatnia część jest to najlepsza. Tytuł tej książki to „Pół wojny” i sugeruje czytelnikowi, że chodzi o wojnę. Jak czytelnik szybko się przekona będzie to wojna, bowiem armia babki Wexen zaatakowała i koalicja na której czele stanęła królowa Skara, nowa bohaterka, w tej sytuacji musi się przeciwstawić, stanąć do boju.  Podobnie jak w dwóch pierwszych częściach w trudnych sytuacjach radzili sobie Yarvi i Zadra. Ojciec Yarwi podobnie jak w poprzedniej części jest tutaj ministrem i co ciekawe jest osobą coraz bardziej wpływową, i coraz lepiej rozgrywając polityczne rozgrywki osiąga swoje cele. Również w tej wojnie zdrowo miesza, jak wiemy Yarvi nie zapomniał o tym, że pochodzi z rodziny królewskiej i jego ambicja wciąż jest władza, choć jak widzimy niekoniecznie tron. W tym jest podobny do samej babki Wexen, że jako osoba wpływowa może mieć wpływ na wielu królów i robić, divide et impera,* co się chce. Yarvi zagrał o wysoką stawkę? Co na tym zyska?

 
No i wojna, oczywiście nie ma tu, żadnej połowy wojny, bo wojna tu jest prawdziwa i niezwykle krwawa. Chociaż jeżeli czytelnik oczekiwał krwawej jatki jak to sam Abercombie potrafi opisywać, chociażby w genialnej trylogii „Pierwsze prawo”. Tutaj skupił się na tym zabiegach dyplomatycznych, bo tutaj zarówno pokój jak i wojna jest elementem dyplomacji. A opisy kilku bitew zajmują stosunkowo niewiele miejsca pod kątem objętościowym, choć oczywiście są bardzo ważne, bo wszystko się na polach bitew lądowych i morskich rozstrzygało. Oczywiście Abercombie w swoim stylu o mądrościach dotyczących świata polityki, np. o tym, że najlepszym wojownikiem jest ten kto przeżyje i widzi jak wojownikami wroga zajmują się sępy, a najlepszym królem jest ten kto przeżyje i puszcza wroga z dymem.



W sumie troszkę szkoda, że nie ma tu, w tej trylogii postaci na miarę inkwizytora Glokty czy Logana, jest np. Yilling Wspaniały, rycerz, który dowodził wojskami babki Wexen. No ale za wiele opisów dokonań tego typu postaci to nie ma. Widać to wynika z konwencji tej książki, że nie należy młodych czytelników zbytnio szokować. Oczywiście jak można się domyślać wojna i pokój który po niej nastąpił dokonała poważnych przetasowań na scenie politycznej na całym morzu Drzazg. Tak naprawdę nie ma tu antynomii dobro – zło, bo coś takiego w polityce rzadko występuje świadczy chociażby o tym, że występujący teoretycznie po stronie tych dobrych ojciec Yarvi ma marną reputację w przeciwieństwie chociażby do Yillinga Wspaniałego, który widać zdążył wsławić się na polu chwały jako wybitny wojownik. Oczywiście czytelnik może się dowiedzieć sporo o naturze wojny, oprócz zabiegów dyplomatycznych, które padają słowa, które mają straszyć przeciwnika, a więc jest tu pewien element swoistej gry psychologicznej. Nie inaczej jest też na polu bitwy, bo oprócz tego, że bitwę wygrywa ten kto zabije więcej wrogów, ale też decydujący jest element strategii szeroko pojętej, od tej na polu bitwy, ale także przecież liczy się to co się dzieje na zapleczu, czy wojsko jest przygotowane do bitwy, odpowiednio uzbrojone, itd. Tutaj niewątpliwie autor był w swoim żywiole. 

 

Książka jest ciekawa, przyzwoicie napisana, warto przeczytać. Polecam.







Ad.
*Dziel i rządź

piątek, 19 sierpnia 2016

 Thomas R. P. Mielke,



Sakriversum


Wydawnictwo: Solaris
Data wydania; 2004 r.
ISBN:  8388431927
liczba str.: 436
tytuł oryginału: Sakriversum
tłumaczenie: Joanna Filipek
kategoria: fantastyka, postapokalipsa  







  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl: 




Zainteresowałem się książką zatytułowaną „Sakriversum” Thomasa Mielkie’go. Motyw mamy tutaj interesujący, a mianowicie w średniowieczu powstała katedra, a w tej katedrze umieszczono grupę ludzi, którzy odtąd mieli żyć w izolacji czyli nie opuszczać Sakriversum czyli wsi wewnątrz katedry. Na skutek działania ołowiu, ci ludzie zmniejszyli kilkukrotnie swój rozmiar, ich działanie było oparte o pewne masońskie tajemnice. Ta społeczność żyjąca w izolacji przetrwała do czasów współczesnych. W roku 2018 miała miejsce apokalipsa, która zmiotła ludzkość ze świata zewnętrznego. Jakimś cudem przetrwał burmistrz Goetze von Coburg, który miał dostęp do tajemnic loży i w dodatku był krewnym niektórych osób z Sakriversum. Znaleźli się też jacyś włóczędzy, którzy również egzystowali na terenie świątyni. Oczywiście jedna i druga grupa nieufnie podchodziła do siebie, i co też poczną ze sobą? Przywódca włóczęgów król Corway chce znaleźć wspólnego wroga, czyli dużego człowieka i przejąć władzę nad wszystkimi. Jednak niektórzy widząc, że Goetze jest dobrym człowiekiem postanowili przyjąć jego życzliwą pomoc. Interesujące jest to, że budowniczowie katedry przewidzieli, że ludzkość za kilkaset lat doprowadzi do samozagłady i stąd ten pomysł, do ocalenia ludzkości. Plan wydaje się być realizowany, pytanie jedno pada zaskakujące; Czy do apokalipsy musiało dojść? Czy można było ocalić świat? 
 

I tu czytelnik wchodzi w niesamowite głębie tej powieści, czyli do sedna opartego o filozofię i teologię. Bo koncepcja jest wzięta z filozofii średniowiecznej no i teologicznych również. Harmonia świata średniowiecznego jest oparta na Bogu w życiu codziennym. Chociażby rytm dnia pracy człowieka średniowiecznego wytyczały dzwony kościelne, a rok wytyczały pory roku i święta kościelne. Ta próbą utrzymaniu mentalnego średniowiecza było Sakriversum z którego mieszkańcy egzystujący w świątyni byli zadowoleni i szczęśliwi, że żyją lepiej niż świat na zewnątrz, który żyje szybko i goni za pieniędzmi. No i ci z Sakriversum zdołali przetrwać apokalipsę i to na ich barkach spoczęło budowanie wszystkiego od nowa. Pytania mamy tutaj ciekawe: Czy skoro ludzkość zboczyła z drogi zaczęła budować świat bez Boga, a więc coś co w religijnym dyskursie nazywa się cywilizacją śmierci, jak to definiował chociażby papież Jan Paweł II, czy misją Sakriwersum nie powinno być przypadkiem przypominanie o Bogu i o sprawach, które są źródłem cywilizacji Zachodniej? A z drugiej strony czy tego typu przedsięwzięcie żywcem wzięte z koncepcji konserwatywnych może mieć rację bytu? Jak wiemy spróbowali szczęścia obywatele Wielkiej Brytanii, którzy zagłosowali za Brexitem, czyli wystąpieniem z Unii Europejskiej. Jak na tym wyjdą w tzw. długim trwaniu historycznym tego my się nie dowiemy. Jak poradzi sobie Wielka Brytania, no i co z Unią Europejską? Czy Anglikom uda się odbudowywanie realiów bez Unii i imigrantów, których przecież tamtejsza gospodarka stale potrzebuje. Czy w ogóle takie koncepcje w świecie zglobalizowanym da się utrzymać? Pojawili się w książce także imigranci. To, że żadnych włóczęgów nikt by nie chciał to raczej oczywiste, tyle, że to nie rozwiązuje żadnych problemów. O tym już pisał dawno temu Ryszard Kapuściński, że rozwarstwienie między Europą a Afryką jest 400 krotne, czyli są to liczby kosmiczne, a to wynika z kolonializmu. Dlatego to jest poważne problem dzisiejszego świata, że ludzie jadą, idą po torach, płyną morzem Śródziemnym, często się topiąc, byle dotrzeć do lepszego świata. Tyle, że ten świat może przestać być wkrótce lepszy, a sytuacja w Europie będzie przypominała konflikt Izraelsko – Palestyński, jak to prognozują niektórzy analitycy. A więc problem którzy mieli z włóczęgami mieszkańcy Sakriversum jest problemem globalnym. I pod tym kątem ta książka jest genialna, że nawiązuje do bieżącej polityki. Widać nie da się pisać porządnej fantastyki bez oparcia się o realia i tworząc pewne koncepcje i przejaskrawienia literackie trzeba się opierać na faktach tworząc genialnie na sposób fantastyczny, żeby chciało się czytelnikowi to czytać i odkrywać te zaskakujące metaforyki.  



Autor w sposób fascynujący wykreował bohaterów żyjących w izolacji, choć czy to była kompletna izolacja, przecież we współczesności widzieli przez okna katedry wieżowce wyższe od wież kościoła, co pewnie musiało im się wydawać obrazoburcze, bo to przecież w założeniach ideologii średniowiecza to katedry miały być filarami Ziemi. No i potem widzieli apokaliptyczną katastrofę i wiedzieli, że są sami, no może prawie sami.



Książka jest dobra. Warto przeczytać.

środa, 10 sierpnia 2016

Ken Follett,  



Na skrzydłach orłów 




Wydawnictwo: Amber
Data wydania: 1990 r.
ISBN: 8385079203
liczba str.: 396
tytuł oryginału:  On Wings of Eagles
tłumaczenie:  Robert Stażyński
kategoria: thriller/sensacja/kryminał 





  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl: 
 






Książka zatytułowana „Na skrzydłach orłów” Kena Folleta trafiła do mnie dzięki rekomendacji kolegi. Nie żałuję, że ją wytargałem z bibliotecznej półki, bo jest interesująca, znajduje się w niej wszystko co w tego typu thrillerze opartym na faktach historycznych znaleźć się powinno. W sumie to nie jest zaskoczenie, bo Follet jest dobrym pisarzem, jednak ja jako czytelnik dotychczas interesowałem się powieściami historycznymi tego autora, a warto pod katem poznawczym zainteresować się innego rodzaju działalnością literacką, typu powieści wojenne i thrillery faktograficzne, tego pisarza. Jest to próba udana, z chęcią będę sięgał, po te książki autora. 


Mamy tutaj w tej książce rewolucję ajatollaha Chomeiniego w Iranie w 1979 r. , a w tle wydarzenia tuż przed upadkiem szacha Rezy Pahlawie’ego dotyczące uwiezienia dwóch pracowników korporacji EDS z branży IT, byli to pracujący w Iranie na zlecenie tamtejszego ministerstwa zdrowia Paul Chipparone i Bill Gaylord. Zostali oni uwięzieni nie mieli pojęcia za co konkretnie. Potem były sugestie, że mogli mieć coś wspólnego z korupcją, nikt w to nie wierzył, ponieważ standardy firmy EDS na której czele stał Rose Perrot. Biznesmen po prostu wychodził z założenia, że tam gdzie do robienia interesów potrzebne są metody korupcyjne, tam go nie ma i jego firmy. Rose Perrot jako szef miał świadomość, że jego ludzie są niewinni i czuł się w jakiś sposób za nich odpowiedzialny, postanowił jedno; zadziałać. Najpierw konwencjonalnie, negocjacje z władzami Iranu. A potem widząc, że niewiele to daje, a kaucja jest horrendalnie wysoka, postanowił, że konieczne są działania niekonwencjonalne czyli uwolnienie ich z więzienia. 


Od planów powstałych w głowie Rosa Perrota biznesmen i jego współpracownicy szybko przeszli do czynu. I do tego się sprowadza ta cała książka mamy tam szczegółowo przedstawione przedsięwzięcie. Dowodzenia grupą, która wybrała się do Iranu podjął się pułkownik Arthur Simmons, emerytowany wojskowy. Najpierw była koncepcja uwolnienia Paula i Billa z więzienia jednak… namieszała tu historia. Wybuchła rewolucja, która zmiotła rząd szacha Rezy Pahlawiego, a władzę przejęła ekipa ajatollaha Chomeiniego.
Wynikło z tego, że nie trzeba było zdobywać więzienia, bo zajęli się tym rewolucjoniści. Ale to był dopiero początek atrakcji, trzeba było opuścić tą beczkę prochu jaką był zrewolucjonizowany Iran. Czy się uda? Jak zwykle często przy lekturze tego typu książek bywa odpowiedzi nie trudno się tutaj domyśleć. Ale i tak warto o tym poczytać jak było, jak grupa Simmonsa, przy dużym wsparciu samego szefa Rosa Perrota i jego ludzi, także polityków Amerykańskich z którymi Perrot nawiązał kontakt padają tu nazwiska chociażby Zbigniewa Brzezińskiego i Henry’ego Kissingera. 


Oczywiście troszkę uwagi zajęło Folletowi opisanie realiów Iranu w przededniu i w czasie rewolucji przy okazji zahaczył o różnice w mentalności ludzi zachodu i mieszkańców kraju muzułmańskiego i to w trudnych czasach w dodatku. No i dalej jak bohaterowie radzili sobie z tymi wszystkimi trudnościami. Czy Bill i Paul wrócili do kraju? 


Książka jest dobra, warto przeczytać.

czwartek, 4 sierpnia 2016

Andrzej Pilipiuk, 



Wampir z MO  



cykl: Wampir z ..., t. 2




Wydawnictwo> Fabryka słów
Data wydania: 2013 r. 
ISBN: 9788375748666
liczba str.; 384
tytuł oryginału: ------------
tłumaczenie: -------------
kategoria: fantastyka  



  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:
  




Pilipiuk w zbiorze opowiadań zatytułowanym „Wampir z MO” ponownie zaprasza swoich czytelników w literacką podróż w czasie, a konkretnie do końcówki lat 80 – tych, kiedy jeszcze mieliśmy w naszej historii okres PRL, czyli jak to piszę Pilipiuk komunę, której ponoć nikt nie lubił, ale każdy sobie jakoś z tym radził. Do tych rozważań dotyczących realiów tego okresu doszły, tak samo jak w pierwszej części zatytułowanej „Wampir z m3”, motywy bytów bionekrycznych typu wampiry, zombiaki, wilkołaki, i wszelkiej maści tego typu towarzystwo, które zamiast grzecznie leżeć sobie w mogiłach na cmentarzach szwędają się po świecie i robią zamieszanie. Ciekawe jest to, że Pilipiuk napisał te dwie opowieści z tej tzw. wampirze strony. Do tej pory wiadomo mieliśmy chociażby Jakuba Wędrowycza i jego kumpla Semena, i to z ich punktu widzenia czytelnik widział ich wyczyny jak rozprawiali się z różnymi niepożądanym bytami, którzy również do tej opowieści na chwilę zawędrowali, żeby po drodze zmasakrować paru zaświatowych obszarpańców. Bohaterów w tej książce mamy tych samych: wampirzyca Gosia, wampiry Marek, Igor, Profesor, Hrabia, Dziadek Weteran. Mamy też zombiaka Zenka, kolegę z pracy Marka, Zenek dał się zwerbować przez tajny wydział Z, komórkę SB, na której czele stał major Nefrytow, do zwalczania wampiryzmu i wszelkich dziwnych zjawisk. Tajny, no bo przecież z punktu widzenia doktryny komunistycznej wszelkie tego typy zjawisk jak wampiryzm nie istnieją. No ale widać z pragmatycznego punktu widzenia komuniści musieli przyznać, że Marks i Lenin z jakiś przyczyn nie mieli oglądu całej rzeczywistości, skoro widzieli zombiaki i wampiry, tzn., że one jednak są i trzeba było przyjąć to do wiadomości i część pracy. Oczywiście mamy tutaj ciepłych, czyli ludzi przede wszystkim rodzinę Gosi, której celem jest wyeliminowanie Gosi w sensie dosłownym. I co ciekawe ramię z ramię z komuszą rodzinką działała babcia Adelajda, to ta, która w pierwszej części słuchała Głosu Ameryki, no bo na inne radio z pewnego miasta nad Wisłą troszkę musiała poczekać. Mamy też Radka, studenta, agenta SB, brata Gosi. Po za tym jest też koleżanka Gosi Marta. W pierwszej części obie dziewczyny były w nienajlepszych stosunkach. Tu jednak te relacje wyraźnie się poprawiają.

 
Książka mnie zaskoczyła całkiem pozytywnie, bo z tego co my tu mamy Pilipiuk w swoim świetnym stylu zrobił dobrą satyrę na PRL, a swoje zapędy do czarnobiałego przedstawiania rzeczywistości ograniczył do minimum na tyle, że to jest do strawienia dla każdego czytelnika. Książka wiele na tym zyskała. Oprócz rewelacji jak radziły sobie wampiry w PRL-u mamy tu jednak coś więcej.
Bowiem bardzo ważne było dla autora zderzenie ludzi o odmiennych światopoglądach, nie dotyczy to tylko wampirów, ale też ludzi, chodzi tu o relacje ludzi wierzących z niewierzącymi. I w tej kwestii problem nie stracił nic a nic na aktualności. Problemy są dwa dotyczące wzajemnego oceniania siebie, no i też rozmowy. Co z tego może wyniknąć? Np. Gosia była na tyle przesiąknięta ateistycznym światopoglądem, że nie mogła uwierzyć w św. Mikołaja, którego przecież widziała na własne oczy i dostała wartościowy prezent. Myślała, że kumple wampiry kawał jej zrobili. Interesująca jest historia wizyty hrabiny, wampirzycy z Francji. Nasi chcieli się pokazać z jak najlepszej strony w myśl zasady zastaw się a postaw się. A potem wyszło, ze hrabina wyjechała zdegustowana, bo pomyślała, że hrabia to kombinator, który z samym diabłem mógłby się dogadać. Chciała wspomóc hrabiego znaczną suma pieniędzy, a tu kicha doszła do wniosku, że nie ma takiej potrzeby. Troszkę to przypomina klimatem opowieści o. Szustaka z Dobranocek np. przypowieść o misce ryżu król poprosił biedaka o troszkę ryżu. Ten dał mu kilka ziarenek, później znalazł kilka złotych monet. Dumał później, jaki ja głupi, trzeba było dać królowi całą miskę.
Tak samo tutaj z tego opowiadania o wizycie hrabiny coś z tego wynika. 

 

Książka pisana jest typowo w stylu Pilipiukowskim, raczej lekkim, pełnym kolokwializmów, zbliżonym do mowy potocznej, wręcz czasem do slangu ulicznego czasami. Jednak nie jest to język wulgarny, wydaje się to niemożliwe, ale jednak może to się udać. Nie ma tutaj łaciny, zamiast pewnego słówka na „k”, w pewnych momentach, czasem potrzebnego tutaj, żeby wyrazić pewną ekspresję, czasem narwaną ekspresję bohaterów, mamy tu słówko; „urwał”. I to jest dobry pomysł, bo jednak literatura jest literaturą i literaturą powinna pozostać. No i też liczy się szacunek do czytelnika. Pewne rzeczy czytelnik sam sobie dopowie. Nie ma konieczności stosowania nadmiernej dosadności. 

 

Z zadowoleniem przeczytałem tą książkę, bo jest naprawdę przyzwoicie napisana, autor miał fajne pomysły. Książka „Wampir z MO” jest dobra warto przeczytać.
Polecam.

środa, 3 sierpnia 2016

Krzysztof Boruń,



Człowiek z mgły



Wydawnictwo: Alfa
Data wydania: 1986 r. 
ISBN: 8370010598
liczba str. 424
tytuł oryginału: ----------
tłumaczenie: ------------
kategoria: fantastyka, science fiction  



  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:

 

 

Tym razem miałem okazję przeczytać zbiór opowiadań Krzysztofa Borunia zatytułowany „Człowiek z mgły”. Są tam przedstawione interesujące wizje przyszłości w literackiej konwencji science fiction oczywiście. Opowiadania są przeplatane czymś w rodzaju dialogu filologicznego dotyczącego historii literatury science fiction. Rzeczywiście paru ciekawych rzeczy można się dowiedzieć w tej materii. Jest to polemika dotycząca autorów, o czym pisali, no o sensie i potrzebie tworzenia fantastyki naukowej. No i oczywiście jak ewoluowały konkretne koncepcje science fiction w XIX i XX w. Nie jest to może jakaś bardzo głęboka analiza literacka, ale i tak warto się z tym zapoznać. No i są jeszcze opowiadania wszelakie, czy coś je łączy. Myślę, że to co jest nowatorskie, autor w bardzo dużym stopniu skupia się na aspekcie psychologicznym bohaterów. Pytanie jest jedno jak na kolejne zmiany cywilizacyjne w rozumieniu, że ma być to zaawansowany postęp będą reagować poszczególni ludzie, a w konsekwencji cywilizacje przyszłości? I ten problem jest bardzo interesujący. 


Oczywiście nie ma science fiction bez rozważań o kosmosie. W jednym z opowiadań mamy motyw zainspirowany twórczością Clarke’a, że obcy kiedyś tu byli i to oni są dla nas kimś w rodzaju bogów, bo to ponoć, jak można wywnioskować z tego typu opowieści, kosmici zaszczepili rozum w człekokszałtnych istotach, które od małp w zasadzie niewiele się różniły.
A potem wszyscy wiemy jak było, ileś tam tysięcy przewrotów Kopernikańskich w wybitnych umysłach i całych społecznościach również doprowadziły do powstania cywilizacji. Oczywiście kwestia rozumu interesuje filozofów, ale także teologów. Filozofowie zadają pytania jak to było z tym rozumem, dlaczego ludzie zaczęli myśleć, a potem filozofować. W koncepcjach religijnych wiadomo, to wszystko, akt stworzenia świata i człowieka takim jakim jest to wszystko robota Boga. Oczywiście częściowo filozofia z religią prowadzi dialog, bo filozofowie również dumają o roli Pierwszych Poruszycieli w tym całym zamieszaniu zwanym światem?


Oczywiście można tutaj znaleźć pytanie co z nami ludźmi w przyszłości?, i czy przypadkiem odpowiedzi nie da się znaleźć w tym co my teraz wyrabiamy?, czy to z nami, czy z naszą planetą? Oczywiście fantaści mimo, że często piszą o wielu planetach nie mają wątpliwości,  że my ludzie mamy tylko jedną planetę Ziemię. I to nawet jeśli rzeczywiście gdzieś istnieją jacyś obcy, czego wykluczyć nie można, albo nawet planety możliwe do zamieszkania, to z wielu powodów dotarcie hen daleko w przestrzeń milionów lat świetlnych jest niemożliwe. Boruń w jednym z opowiadań opisał motyw podróży kosmicznych. I tu dla autora bardzo ważny jest aspekt psychologiczny, bo przecież astronauci w kosmosie spędziliby wiele lat może nawet wiele pokoleń jeśli koncepcje wydłużenia życia za pomocą metod chociażby hibernacyjnych ma jakikolwiek sens?


Książka jest bardzo dobra, warto przeczytać i przekonać się co ciekawego Krzysztof Boruń wyspekulował w swoich koncepcjach science fiction. Polecam.