środa, 30 listopada 2016

Św. Faustyna Kowalska






Dzienniczek. Miłość Cię znajdzie.
Wybór tekstów





Wydawnictwo: Misericordia
Data wydania: 2012 r. 
ISBN: 9788363916411
liczba str; 288
tytuł oryginału: ------------
tłumaczenie:---------
kategoria:religia 




recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:

 





Przeczytałem zakupiony w Świętej Lipce „Dzienniczek” św. Faustyny. Wcześniej czytało go paru moich znajomych dlatego też uznałem, że warto się z tą książka zapoznać. Ten tekst jest to naprawdę interesujący przykład literatury mistycznej, napisany w formie jak sugeruje tytuł dzienniczka, pamiętnika po prostu. Wyjątkowe jest na pewno to, że dla św. Faustyny przeżycia mistyczne, a więc widzenie Jezusa, który do niej mówi, i to jest dla niej najważniejsze, przeplata się z tym co św. Faustyna przeżywała każdego dnia, czy to były prace w ogródku, czy jakieś inne w klasztorze, czy po prostu mówi o rekolekcjach, o przyjmowanych sakramentach świętych i przeżyciach z tym związanymi. 


Bardzo dużo miejsca św. Faustyna poświęca cierpieniu. Czy to jest cierpienie wynikające z niezrozumienia przez inne siostry zakonne, a więc powątpiewanie w jej objawienia, i zastanawianie się, czy nie są one przypadkiem efektem choroby psychicznej. Z filmu „Faustyna” można dowiedzieć się, że siostra Faustyna była badana przez biegłych psychiatrów pod tym kątem. Niewątpliwie to musiało być dla siostry Faustyny dokuczliwe, bardzo trudne, jednak jej wiara była tak wielka, że zniosła to dzielnie. Na pewno to mistyczne obcowanie z Jezusem jej pomagało znosić wszelkie trudności. Ale także jest to cierpienie wynikające z choroby, którą siostra Faustyna doświadczyła, zresztą zmarła młodo. Istotne są tutaj dwie rzeczy; Św. Faustyna pisze o tym, że cierpienie upodabnia nas do Zbawiciela. Natomiast wspomina o tym, czego dowiaduje się od Jezusa, że ten krzyż który nosi każdy z nas jest taki jaki możemy i jesteśmy w stanie znieść, bo Bóg każdego z nas zna najlepiej. Mi osobiście dało to wiele do myślenia. Są tutaj rady jak radzić sobie z cierpieniem, no i że trzeba bezgranicznie zaufać Bogu. A to w sytuacjach trudnych bywa skomplikowane. To wie zapewne każdy z nas, wiedziała, też oczywiście św. Faustyna. A mimo to pisze tutaj to co pisze z głęboką, niezwykłą wiarą. Ona po prostu naprawdę tym żyła. Ale po prostu trzeba stale tą wiarę w sobie odnajdywać i swoje cierpienia Bogu powierzać. Nie mam wątpliwości, że zagłębiając się w lekturze przeżywałem to bardzo osobiście. I o to właśnie tu chodzi, że w „Dzienniczku” każdy znajdzie coś dla siebie, coś co może okazać się istotne z jego punktu widzenia, z problemów życiowych. Nadziei, otuchy, pomocy, trzeba szukać w Bogu przede wszystkim. 


Na pewno w tym „Dzienniczku” czytelnik znajdzie sporo o Bożym miłosierdziu, które jest po prostu tak niezwykłe, że jest nie do pojęcia dla zwykłego śmiertelnika po prostu. Dlatego też ten „Dzienniczek” jest dla każdego z nas, po pierwsze, żebyśmy dowiedzieli się o miłości Boga. Faustyna modliła się za grzeszników, bo Jezus w swoim objawieniu o tym jej opowiadał, że jest zmartwiony. Dużo miejsca i to jest ciekawe zajmują rozważania o Polsce. Czyżby było w tym coś w rodzaju proroctwa, na krótko przed wybuchem II wojny światowej, że nasz kraj czeka trudny okres w historii?

 
Niewątpliwie literatura mistyczna jest trudnym gatunkiem literatury religijnej, chociaż stylistycznie „Dzienniczek” pisany jest stosunkowo prostym językiem, ale jego trudność polega na tym, że trzeba wejść naprawdę daleko i głęboko w głębie wiary, żeby to pojąć, a na to tak naprawdę to trzeba lat w funkcjonowaniu w głębokiej wierze i powierzaniu wszystkiego Bogu. Na pewno warto czytać tego typu książki, oprócz rzecz jasna Biblii. No i uczyć się tej wiary. Jak głoszą specjaliści od Nowej Ewangelizacji „Wiara rodzi się ze słuchania”, z czytania zapewne również jak sądzę. 


„ Dzienniczek” jest książką absolutnie wyjątkową. Polecam.

sobota, 26 listopada 2016

Neal Stephenson, 




Zamęt, cz. 1




 cykl: Cykl Barokowy, t. 4 



Wydawnictwo: Mag
Data wydania; 2006 r.
ISBN:  9788374800259
liczba str.: 469 
tytuł oryginału:  The Confusion
tłumaczenie; Wojciech Szypuła
kategoria: powieść historyczna 



recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:








 
Kontynuuję czytanie „Cyklu Barokowego” Stephensona. Tym razem jest to pierwsza część książki zatytułowanej „Zamęt”, która stanowi czwartą część z ośmiu części cyklu. Jak słusznie wywnioskowałem w poprzednich recenzjach głównymi bohaterami są Eliza i Jack Sheftoe. I tak też auto podzielił dwuczęściowy „Zamęt”, rozdziały nazywane ”Juncto” i "Bonanza" się przeplatają. Pierwsze dotyczą tego co działo się u Elizy, a drugie co słychać u Jacka. 


Eliza jak czytelnik się domyśla nadal kręci się po salonach Wersalu, parę rady wpada, niemal dosłownie, na króla słońce Ludwika XIV. Swoja drogą Eliza ciekawe towarzystwo sobie dobiera, w tym dwóch monarchów, bo z królem Anglii Wilhelmem również miała do czynienia, intelektualiści, arystokraci, w tej części zainteresowany Elizą jest kryptograf Rossingol. Duet interesujący Eliza stworzyła szyfr niemal nie do złamania oparty na runach rodzimego języka, mało znanego, a Rossingol wiadomo zawodowo rozpracowywał takich jak ona. No i Eliza lubiła osoby spoza elit, w tym bracia Sheftoe, dalej ma romans z Bobem, a Jacka z chęcią by dorwała za fraki i powtórzyła swój wyczyn z Amsterdamu, ale też go podziwia, rozwalić imprezę arystokratów i to w obecności króla to na pewno jest wyczyn. Tym samym sława króla wegabundów rośnie. Niczym kariera Robin Hooda, Janosika i jemu podobnych. Mężem Elizy jest John Bart, korsarz, znajomość zaczęła się od tego, że Bart pozbawił Elizę majątku, a potem ją zamknął, porwał i przetrzymywał, a z tego zrodziło się uczucie. Chociaż Eliza wciąż była uważana za obcą w Wersalu stała się osobą znaną i uznaną, w końcu jak ktoś wpada łaski króla musiał zyskać szacunek na dworze, bo tak to po prostu działa. Po za tym Eliza jest w swoim żywiole zajmuje się, szpiegowaniem, intrygami, robieniem interesów, np. handel drzewem, oczywiście srebrem, sztucznie podbija i tak wysoką cenę tego surowca, które za chwile spadnie na łeb na szyję. Po prostu informacja ma swoja cenę, i grę ekonomiczną wygrywa ten kto ma informacje i ma smykałkę do analitycznego myślenia, a Eliza zmysł do interesów niewątpliwie ma. 


Z kolei John podąża szlakiem Elizy, jako galernik trafia do Algieru, tam też trafiła Eliza jako branka, która trafiła później do haremu wielkiego wezyra. Potem Jack z kumplami z galery trafia do portu Bonanza i tam dobiera się do złota i srebra, podobno ten skarb, to skarb króla Salomona, potem trafia do Egiptu, żeby dogadać się z inwestorami, żeby dostarczyć im ich działkę. Wiadomo taka sytuacja wzbudzać musi nieufności i troszkę się tam działo. Ale widać zwyciężyła uczciwość. Jack jakoś wyszedł cało z tej imprezy, dalej podobno Jack wędruje po krajach arabskich, ale o tym Stephenson napisze w kolejnej części zapewne. Ciekawe jest to, że chociaż Eliza i Jack są daleko od siebie, to jednak dziwnym trafem, to co robi jedno odbija się jakimś sposobem na losy drugiego, tak jakby rzeczywiście ta dwójka bohaterów była na siebie skazana. 


Oczywiście koncepcja tego cyklu jest taka, że autora interesują nie tylko losy głównych bohaterów, interesujące i niezwykle barwne, ale też wiele spraw co się dzieje na świecie, w polityce, w działalności naukowej, a przede wszystkim w ekonomii, która się z polityką się przeplata, z wynalazczością również rzecz jasna.
To jest fascynujące, że Stephenson potrafi w tak interesujący sposób pisać o wszelkich fluktuacjach w gospodarce. Widać autor jest przekonany, że ten okres ma istotne znaczenie z punktu widzenia kapitalizmu, który rozkręca się coraz bardziej. Interesującym miastem jest Lyon gdzie funkcjonował nowoczesny system rozliczeń finansowych oparty o zaufanie osób biorących udział w kupnie, sprzedaży, itp., są to rozliczenia bezgotówkowe, mało tego nawet waluta jest wirtualna, lokalna waluta ecu, czyli poprzedniczka euro, która w EWG i UE, była wirtualną waluta rozliczeniową. A więc ten pomysł biznesu opartego o wzajemne zaufanie graczy na rynku jest stary jak świat jak się okazuje. 


Podsumowując książka jest świetna. Polecam. Dalej czytam ten cykl. Warto.

czwartek, 24 listopada 2016

Leopold Tyrmand, 





Zły  




Wydawnictwo; Czytelnik 
Data wydania: 1990 r.
ISBN: 8307019826
liczba str.: 656
tytuł oryginału: ------------
tłumaczenie: -------------
kategoria: thriller/sensacja/kryminał 




recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:  

 






Dałem się namówić koledze na przeczytanie książki zatytułowanej „Zły" Tyrmanda. Chociaż wynika z tego, że to jest kryminał, bo mamy motyw przestępczości, od drobnych wybryków chuligańskich począwszy, po wszelkiego rodzaju zbrodnie, a także przestępczość zorganizowaną, a także przeróżne afery gospodarcze. Tak więc mamy wykreowanych tutaj przestępców i funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej. Przede wszystkim porucznik Dziarski, który prowadzi prestiżową sprawę ścigania przestępcy o kryptonimie „Zły”. Postać ta jest na tyle tajemnicza, że niewiele o tej postaci wiadomo, mimo iż o działalności tegoż osobnika obszernie rozpisuje się prasa, chociażby Expres Wieczorny i jej dwaj dziennikarze Edwin Kolanko i młody adept sztuki dziennikarskiej Jakub Wirus, między obydwoma kolegami z pracy zachodzi coś w rodzaju relacji mistrz - uczeń. Ta tajemniczość „Złego” sprawia, że właściwie jest on nieuchwytny. Pojawia się i znika…
Inną parę kaloszy stanowi fakt, ze niektóre zbrodnie bossów mafijnych „obywatela Kudłatego” i Filipa Merynosa trafiają na konto „Złego”. No bo ponoć „Zły” jest tak miły i lubi zostawiać wizytówki na miejscu zbrodni. Tak więc schemat kryminału został zachowany, są przestępcy, są detektywi, w tej roli są milicjanci i dwaj dziennikarze, którzy z porucznikiem Dziarskim współpracują. No i dalej cała robota dochodzeniowa mająca na celu złapanie „Złego”, człowieka legendy, przynajmniej na tyle, że niektórzy powątpiewają w istnienie Złego, że może być on postacią wirtualną. Jakie są fakty, to już drogi czytelniku, czytelniczko sam/sama się przekonaj. 


Czas akcji lata 50 XX w., miejsce Warszawa i okoliczne wsie i miasteczka. Te informacje są istotne, wiadomo to są pierwsze lata powojenne, i losy wszystkich bohaterów z tej racji są tak samo skomplikowane jak historia naszego kraju. Wielkiego pola do popisu autor z racji realiów politycznych mógł nie mieć, ale i tak poradził sobie z tym problemem zaskakująco dobrze.


Są w tej książce również wątki miłosne, chociażby rywalizacja dr. Witolda Halskiego i prezesa spółdzielni „Woreczek” Filipa Merynosa, który, jak już wspomniałem, na boku gangsterką się trudnił, o piękną kobietę Olimpię Woreczek. Panowie wiedzieli o tych konkurach do tej samej damy i z tej racji nie darzyli siebie nawzajem sympatią.


W warstwie wydarzeniowej z grubsza to tyle, choć niezwykle ciekawych i barwnych postaci jest tu w tej książce o wiele więcej. Koniecznie trzeba wspomnieć, że autor każdą postać i dokonania poszczególnych bohaterów opisuje z detalami. Jak można się domyśleć dużą wagę Tyrmand przykłada do wydarzeń natury kryminalnej. Akcje w autobusach, tramwajach, pociągach podmiejskich pisze tak drobiazgowo z dbaniem o szczegóły, że coś niesamowitego. Świadczy to na pewno o niesamowitej maestrii artystycznej pisarza. 


Mistrzostwo Tyrmanda polega na tym, że jest warstwa głębsza tej powieści, bohaterem „Złego” jest tak naprawdę całe miasto Warszawa, i w ciekawy sposób autor opisuje ulice Warszawy, na których umieścił w fascynujący sposób wykreowanych bohaterów, którzy są po prostu ludźmi z krwi i kości. Są dobrzy, źli, mają, swoje, zainteresowania, namiętności np. typu picie wódki, panienki, wszelkiej maści rozróby w knajpach, itp., dla niektórych są to rozmowy o filmach ,w szczególności o westernach, Polemiki redaktora Kolanko z porucznikiem Dziarskim są na tematy filmowe interesujące. Autor traktuje to jako specyficzną metaforę walki dobra ze złem. Autor próbuje stosować swego rodzaju analizy socjologiczne, miasto traktuje całościowo jako pewną grupę społeczną i do opisu tej grupy jednostek społecznych stosuje terminologię zbliżoną do dyskursu socjologicznego. Oczywiście jest zainteresowany problemem zła pod katem psychologicznym, i też pod tym kątem dokonuje analizy każdej postaci literackiej.
 
Czy poznajemy „Złego”?


Kusi odpowiedzieć na to pytanie, ale gdyby się tu odpowiedź znalazła całą przyjemność czytania tej książki mógłby szlag trafić, dlatego przekonajcie się sami moi drodzy czytelnicy. Dla wytrawnych czytelników kryminałów zakończenie być może nie będzie zaskakujące, bo jednak za bardzo od konwencji tego gatunku Tyrmand nie miał zamiaru odejść, więc zapewne wielu ciekawych rzeczy można się domyśleć. Mimo wszystko warto poznać i się przekonać jak autor to rozwiązał. 


Nie przypuszczałem, że kiedykolwiek tak podsumuję jakiś kryminał, ale takie są fakty, książkę koniecznie trzeba przeczytać, jest genialna. Polecam.

sobota, 5 listopada 2016

 Szymun Wroczek,



Piter



Seria: Projekt Glukchowsky, Metro uniwersum 2033



Wydawnictwo: Insignis
Data wydania: 2011 r.
ISBN:  9788361428466
liczba str.: 600
tytuł oryginału: Piter
tłumaczenie: Paweł Podmiotko 
kategoria: fantastyka, postapokalipsa 





  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl: 






„Piter” Szymuna Wroczka, to ponoć pierwsza książka zainspirowana twórczością Dmitrija Głuchowskiego, potem te wszystkie książki weszły w skład serii „Uniwersum Metro 2033”. Pytanie jest jedno czy jest sens czytania kolejnych książek z tej serii chociaż wiadomo co będzie, wałkowany opis metra lub innych podziemi w realiach epoki postapokaliptycznej, czyli rzeczywistego końca historii jakiej znamy? Moja odpowiedź jest twierdząca skoro czytam i chcę czytać kolejne książki z tej serii. Zgadza się, że wszyscy autorzy trzymają się standardów literackich przez samego Głuchowskiego wyznaczonymi, jednak jest coś jeszcze każdy z autorów ma coś do powiedzenia, dodaje coś od siebie, co sprawia, że tworzy się z tego naprawdę pełnoprawne uniwersum. No i poza tym każdy pisarz jest sobą i kreuje swoje koncepcje po swojemu dodać trzeba, że to jest projekt międzynarodowy, w tym nasi Robert J. Szmidt i Paweł Majka swoje trzy grosze dorzucili, u pierwszego pisarza to jest Wrocław, a u drugiego Kraków, no i oczywiście opowiadania Polskich fanów „Uniwersum Metro 2033”, tak więc widać popularność tej serii jest znacząca. Dlatego dobrze, że wielu pisarzy z różnych krajów opisuje realia postapokalipsy. Szymun Wroczek miał pomysł interesujący, skoro było metro Moskiewskie, czemu nie rozpracować na kartach książki metra Petersburskiego? I to się udało. 


Czasem czytelnik ma się nieodparte wrażenie, że pisze to sam Głuchowski, opisy realiów metra, jeden z bohaterów z trzeciego planu nazywa się Artem, to oczywiście zbieg okoliczności, podobnie jak w Moskwie mamy frakcje, które opanowały poszczególne linie metra i o stacje węzłowe, a więc istotne z ekonomicznego punktu widzenia toczą się tu nieustanne wojny. Jednak nie było u Głuchowskiego nowego rasizmu o ile sobie przypominam, frakcji było tam wiele w tym faszyści i komuniści, jednak stanowili wszyscy mimo wszystko jednolity element metra, nad którym ktoś trzymał piecze, i miejsca dla nieludzi po prostu być nie mogło, a tutaj się ten motyw pojawił. Weganie uchodzą za nieludzi, po prostu potwory, które trzeba wytępić, ponieważ zdaniem rasistów są bytem zmiennym ewolucyjnie. Nie brakuje takich u Roberta Szmidta chociażby  tam jest refleksja, że czy to się komu podoba czy nie to nieludzie wygrają ponieważ lepiej się dostosowali do nowych realiów. Pojawia się czarnoskóry bohater o pseudonimie Mandela, za danych czasów przed katastrofą przyjechał studiować z Kenii na politechnice w Sankt Petersburgu. Był uważany za swojego.
Dziwi mnie jedno, że ani u Głuchowskiego, ani u Wroczka nie widać jakoś za bardzo Czeczeńców, Dagestańczyków, a więc ludzi z peryferiów wielkiego kraju, których w Moskwie, Petersburgu zapewne również, jest pełno i jak wiemy dają się władzy we znaki, chociażby wybuchy bomb w metrze Moskiewskim. No ale widać ten element narodowościowy jakoś autorom do koncepcji nie pasował, czy inni autorzy z tej serii się tym problemem zajęli zapewne będzie okazja się przekonać. 


Głównym bohaterem tej książki, jest Iwan Mierkułow, digger, odpowiednik stalkera, który pochodzi ze stacji Wasilieostrowskiej. Szykuje się wojna Aliansu z Chodnikami. Nazwa ta wzięła się z tego, że jedna ze stacji metra jest połączona podziemnym tunelem z dworcem kolejowym, także ludzie przede wszystkim z Moskwy mieli okazję czmychnąć do metra. A więc byli obcymi w Piterze, a więc metrze Peterburskim, a widać animozje między tymi miastami nawet po katastrofie są silne. Jak chce się zrobić wojnę to pretekst się znajdzie. Chodniki zostali oskarżeni o kradzież agregatu prądotwórczego jednej ze stacji, a prąd wiadomo w metrze sprawa życia i śmierci. Cały Alians przyłączył się do tej wendety i wojna gotowa. Krwi się przelało mnóstwo. Warto o tej wojnie poczytać, bo Wroczek świetnie batalistykę opisuje. Przy okazji wypłynęła sprawa Wegan, a więc kolejna wojna wisi w powietrzu. 


Oczywiście w książkach tej serii nie chodzi tylko o motywy typowo ostrzegawcze jak my to ludzie spieprzyliśmy sobie świat, a więc motyw braku refleksji jaka będzie przyszłość globu, i ludzie niczym szczury muszą chować po przeróżnej maści czarnych dziurach. Ale też o to na ile człowiek siedzący w metrze może pozostać człowiekiem cywilizowanym. W metrze próbowali, niektórzy wykorzystywali fakt, że książki były tanie i znajdywali czas, żeby czytać, i to nie tylko profesorowie, bo tacy też się uchowali, znajdywali zatrudnienie w instytucie technologicznym na jednej ze stacji, chociażby profesor Wodianik, główny bohater. Inni woleli rozrywki całkiem przyziemne, chodzili na mecze, grały dwie drużyny, jedna to miejscowy Zenit, druga, nazwała się Manchester United, pewnie przyjęcie nazwy Spartak czy Lokomotiw Moskwa to byłby wstyd. Dalej słuchali muzyki, cała książka jest przepełniona bluesem, no i chodzili słuchać muzyki operowej. Wznowiono dawny zwyczaj, że wykonywali ją kastraci. Oczywiście nie mogło zabraknąć motywu, że ludziom na powierzchni życie uprzykrzali potwory, zwłaszcza zwierzęta z zoo ciekawie ewoluowały. Trwa wojna o przetrwanie, człowiek, który siedzi w podziemiach jest w trudnej pozycji. Co ciekawe u Wroczka kandydatami na zwycięzców tej nowej postapokaliptycznej wojny ewolucyjnej są szczury, bo te postanowiły wyleźć na powierzchnię i dobrze się trzymają. Zżerają wszystko co zjeść się da, ponoć są większe, zdrowsze, o dziwo, żyją dłużej i jak nie będzie co jeść na powierzchni wrócą do metra i zajmą się bardzo ładnie ludźmi. Czy to jest możliwe? Podobno, jak głosi legenda myszy były wstanie zjeść króla Popiela, więc kto wie. Ciekawostka, tutaj u Wroczka, jednym z bohaterów jest niejaki kapitan Kmicic. 


 

Polecam to zagłębienie się w postapokaliptyczną koncepcję metra Petersburskiego Szymuna Wroczka. Warto przeczytać.

czwartek, 3 listopada 2016

 Szymon Hołownia, 




Święci codziennego użytku 




Wydawnictwo: Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Data wydania: 2015 r. 
ISBN: 9788324040506
liczba str.: 320
tytuł oryginału: ----------
tłumaczenie: -----------
kategoria: religia





  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:  

 
 







Zainteresowałem się książką Szymona Hołowni „Święci codziennego użytku”, do lektury książek tego autora zachęcała mnie bliska mi osoba z lc, która czyta książki Hołowni i przynajmniej jedną recenzowała. Czytałem ją długo, dwa miesiące, bo autor omawia 52 postaci świętych. Postanowiłem, że na każdy dzień to będzie jedna postać, żeby zwyczajnie oprócz czytania była jakaś refleksja na temat kolejnej postaci. Jak wy się za tą książkę weźmiecie moi drodzy czytelniczy to wasza sprawa, ja mówię, jak ja to czytałem i ten sposób czytania uważam za sensowny.


Autor nie przedstawia świętych w sposób typowo hagiograficzny raczej jest to ogólny zarys tych postaci, zarówno jacy byli, a także ich dokonań, a także co istotne Hołownia pisze o osobistym stosunku do konkretnych postaci, że np. modli się do konkretnego świetnego w jakiejś sytuacji. Pisze też o trendach, o ile to właściwe określenie, bo święci nie są przecież celebrytami, a kult trwa cały czas, jakie są, do niedawna była to św. Rita, a teraz ponoć na fali jest św. Charbel, i informacje dotyczące tego świętego można tu znaleźć. Przy okazji autor snuje osobiste refleksje natury ogólnej, skojarzeniowej bardziej niż dotyczące konkretnej postaci, np. jak pisał o św. Sergiuszu z Rodoneża, pisał, że Rosjanie jak przepędzali Polaków spod Moskwy robili to  mając na sztandarach Maryję i świętych. My zresztą wielokrotnie robiliśmy to samo, czy to walcząc z Rosjanami, Szwedami, a nawet z Krzyżakami, było nie było pieśń „Bogurodzica” śpiewna przez rycerstwo Polskie w bitwie pod Grunwaldem jest wciąż dla nas ważna. Hołownia zastanawia się, czy to ma sens teologiczny posługiwanie się sprawami wiary do często słusznych ziemskich spraw. Widocznie ma, bo wiara dodaje otuchy walczącym, a koncepcje wojny świętej bądź sprawiedliwej nie my wymyśliliśmy, korzystamy z dorobku jaki przyniosła nam cywilizacja Zachodnia, w tym chrześcijaństwo również. Dodać koniecznie trzeba, że książka jest napisana, na luzie, na pograniczu niemal języka kolokwialnego, chodziło Hołowni o to, żeby to było zrozumiałe dla przeciętnego czytelnika i miał zamiar tak to zrobić, żeby nie był to żaden traktat teologiczny, ale książka dla każdego, jako zachęta do podążania drogą wiary i ewentualnego dalszego zgłębiania zagadnienia jeśli kogoś problematyka świętych i świętości zainteresuje. 


Wracając do tematu, dzięki tej książce możemy poznać świętych znanych i mniej znanych, rozrzut w czasie, od późnej starożytności aż po czasy prawie współczesne. Są to święci znani mniej znani, co ciekawe autor umieścił dość dużo świętych uznanych i czczonych przez kościół prawosławny. Osobowości świętych są niesamowite, są to zarówno, mistycy, męczennicy, ludzie uczeni, władcy, świeccy, zakonnicy, itd. Święty Łukasz Wojno Jasieniecki jako jedyny święty załapał się na nagrodę Stalinowską, za działalność medyczną, a np. święty Mojżesz Etiopczyk, zanim się nawrócił był bossem mafijnym, ciekawa postać to święta Olga, jako regentka, na wojnach puszczała miasta z dymem, a w późniejszym okresie po nawróceniu była osobą wyjątkową, świętą. Te wszystkie i wiele innych przekładów z tej książki udowadnia, że droga do świętości nie jest drogą prostą, jest krętą i zawiłą, ale jednak Ci wyjątkowi ludzie podejmowali ten trud, zostawali świętymi. Pojawia się znany ze średniowiecznej hagiografii, która była omawiana w ogólniaku, św. Aleksy. Widać, że tematyka świętości, który jest niezwykły, fascynuje autora i postanowił się tym podzielić ze swoimi czytelnikami.


Myślę, że nie ma potrzeby wczuwać się w opisywanie zagadnienia na konkretnych przykładach najlepiej będzie jak po prostu weźmiecie książkę w garść i przeczytacie i sami wyciągniecie wnioski z lektury moi drodzy czytelnicy.
Książka jest rewelacyjna, koniecznie trzeba przeczytać.