sobota, 29 kwietnia 2017

Marcin Sergiusz Przybyłek, 




Orzeł Biały 




Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis
Data wydania: 2016 r. 
ISBN:  9788380620100
liczba str.; 705
tytuł oryginału: -----------
tłumaczenie: ------------
kategoria: science fiction




( recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:








Z ciekawości przeczytałem książkę Przybyłka, pod pewnymi względami jest podobna do książki Roberta Szmidta, tam we Wrocławiu w czasie epidemii w 1963 r. milicjanci tłukli zombiaki, a tutaj wojsko polskie zajmuje się orkami. Ludzie na całym globie zmienili się w orki po zużyciu tajemniczego N – genu, który ponoć miał przedłużać życie, ale naukowcy coś spaprali i efekcie popaprali ludziom życie. Polska się ponoć uchowała przed tą tajemniczą epidemią właściwie cudem. Autor chciałby nam zasugerować, że to dlatego, że sto lat za murzynami jesteśmy, tylko o tyle coś tu nie pasuje, bo trendy z Zachodu trafiają bardzo szybko do nas i są przechwytywane. Podobieństwo do „Szczurów Wrocławia” polega na tym, że również Przybyłek umieścił w książce postaci autentyczne, kreując je literacko na swój sposób. 


Przybyłek pisze fantastykę z lewicowego punktu widzenia. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że spora większość twórców polskiej fantastyki to prawicowcy i to w książkach jest to bardziej lub mniej widoczne. Raczej lewicowy punkt widzenia na sprawy publiczne pojawił się u Jacka Piekary w książce „Przenajświętsza Rzeczpospolita” wynika z niej, że wybranie pewnej partii grozi wystąpieniem Polski z UE i wynikną z tego pewne kłopoty. Jak się okazuje fantaści miewają czasem niezłe wyczucie co się może wydarzyć w przyszłości. Tutaj Przybyłek wyraźnie daje do zrozumienia, że tej partii nie darzy sympatią. Król Alojzy Kaczucha okazał się niekompetentny i go szybko wywalili, natomiast Antoni Macier przepoczwarzył się w orka, rozwalił czołg i spalił się żywcem. W sumie to jednak liczyłem na to, że elementów typowo publicystycznych będzie troszkę więcej. Widziałbym też nawiązanie do książki Grzegorza Wójcika „Asgaria. Falcon” to ciekawe publicystyczne fantasy pisane z prawicowego punktu widzenia, tam też mamy polowanie na wynaturzone osobniki i bardzo ciekawe z punktu widzenia publicystyczne uzasadnienie kwestii. Oczywiście literackich można doszukać się dużo więcej np. do książki „Łzy diabła” Magdaleny Kozak, bo niewątpliwie kwestie batalistyczne są tutaj w książce Przybyłka wysunięte na pierwszy plan. 


Mamy tutaj Twierdzę Polska, bo jak wiadomo nasz kraj jest jedyny, który otacza miliardy orków. Swoją droga przypomina to globus Kaczyńskiego z kabaretowego serialu „Ucho prezesa” Globus przedstawia tylko i wyłącznie mapę Polski. Ale wracając do tematu zostało zmienione godło, w taki sposób, żeby pokazać siłę odnowionego kraju, „już my wam pieprzone zielone bydlaki dowalimy!” Jest u autora motyw, że kraj musi sobie radzić, bo wszystko to co nazywamy współczesnym kapitalizmem walnęło, a więc gospodarczy system naczyń połączonych się posypał i nagle Polska musiała zmienić strategie, bardzo szybko musiała stać się krajem w stu procentach samowystarczalnym, no i jeszcze wiodącą rolę z konieczności musi odgrywać armia. Orki są paskudne nie dlatego, że takie są, bo to jest prawda, ale dostają szału na punkcie różowego mięcha, czyli paskudniki jedne uwielbiają ludzinę. O mięsie koloru innych ras ludzkich jakoś cicho sza. 


Od kilkunastu lat trwa regularna wojna pojawiają się coraz to nowe kolejne bandy orków, niektórym z nich udaje się zapuścić w głąb kraju. Co niektóre osobniki zdołały nawet dostać się do Warszawy, efekt, zginęła królowa Magdalena Kozak, a król Justyn Łyżwa był raniony. Wydaje się, że kraj jest skazany na krwiożerczą wojnę o przetrwanie, jednak może się okazać, że niekoniecznie, bo było nie było orki jednak są ludźmi i same zdają sobie o tym przypominać. Z jednej strony tworzy to poważne zagrożenie, którego rzeczywiście strach się bać, bo inteligentne orki z miażdżącą siłą będą w stanie wykończyć Twierdzę Polska, a z drugiej strony orki zaczynają myśleć jak ludzie, w głębi kraju powstają pierwsze cywilizacje tworzone przez orki. Na razie są one gdzieś mentalnie w średniowieczu. No i mamy tutaj pytanie czy pokojowe współistnienie gatunku homo sapiens i zielonego orka kiedykolwiek będzie możliwe. Pierwsze próby przekonania władz Twierdzy Polska do zmiany nastawienia są robione. Czy to ma sens? 


W głąb krajów zachodnich Niemcy i Francję rusza ekspedycja, żeby zlustrować jak wyglądają elektrownie atomowe, gdyby dorwały się do tego inteligentne orki zagrożenie dla Twierdzy Polska byłoby realne, A te skubańce są odporne na promieniowanie radioaktywne więc oni mogliby wejść na nasze tereny nawet gdyby wybuchłyby atomówki, tak wiec sprawa okazuje się priorytetowa. 


Jak przebiega batalia na froncie Twierdza Polska – orki?
 
Książka jest dobra, warto przeczytać.

czwartek, 27 kwietnia 2017

Marcin Wolski, 





Prezydent  von  Dyzma  




Wydawnictwo: Zysk i S -ka
Data wydania: 2013 r. .
ISBN:  9788377852200
liczba str.: 352
tytuł oryginału: ------------
tłumaczenie: ----------
kategoria: thriller



( recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:
 
Tym razem Marcin Wolski nie napisał książki z gatunku historia alternatywna tylko świetny thriller szpiegowski, zatytułowany „Prezydent von Dyzma” choć o koncepcję alternatywną autor troszkę tutaj się ociera i rozważania z zakresu gdybologii stosowanej, naszej narodowej specjalności. Koncepcja ta polega na tym, że Hitler wpadł na pomysł, że warto znaleźć Nikodema Dyzmę, tego samego, bohatera książki Tadeusza Dołęgi Mostowicza i zrobić z niego męża opatrznościowego narodu, który stanie na czele Polski i to wystarczy, żeby żołnierze z kraju nad Wisłą zechcieli walczyć z Rosją Radziecką po stronie Niemców. Co na ten temat myśleliby nasi ma wizję Hans Frank, pojawiały się w niej okrzyki „Prezydent won Dyzma”. Wiadomo w prawie to v, ale to prawie robi różnicę. Jednak naziści próbują szczęścia licząc na to, że Polaków da się przekonać. W poszukiwania zaangażowana została czołówka NSDAP, czyli Heinrich Himler, Joseph Geobels i Hans Frank. W teorii wszyscy działają razem, w końcu tworzą jeden team, ale w praktyce miejsce nr. 1 po ustąpieniu Hitlera może być tylko jedno, a to wystarczająca motywacja, żeby panowie działali na własną rękę i w dodatku nawzajem siebie szpiegowali z czego wynika, że nawzajem krzyżują sobie szyki.


Nikodem Dyzma, który miał zostać premierem, czemu po kilkunastu latach nie mógłby zostać prezydentem i to lojalnym komu trzeba? Widać polityczni gracze z międzynarodowej pierwszej ligi i to obydwu stron frontu II wojny światowej uznali, że się nadaje. I tym sposobem Nikodem Dyzma ma swoje kilka minut nawet w światowej geopolityce, bo widząc zainteresowanie Niemców tą ważną personą, swoje plany wobec Dyzmy zaczęli mieć zarówno Rosjanie, Brytyjczycy i Amerykanie. Najzabawniejsze jest, że sam o tym nie wie, bo zapewne wszystkim by wykręcił jakiś numer w stylu Dyzmy. Przez całą książkę ucieka przed Niemcami, bo podejrzewał, że czymś się jednak zdołał się czymś narazić. Mamy tutaj wojenną epopeję Dyzmy, trzymał się z dala od polityki wszelakiej, robił mniejsze większe biznesy w branży rozrywkowej. Miał udziały w knajpach, burdelach, zdarzało mu się brać udział w złodziejskim procederze, itp. Czyli robił dokładnie to czego po tej postaci można było się spodziewać. Tą opinię znanego hochsztaplera i niezłego kombinatora psuje Dyźmie fakt, że uratował życie swojego syna i znanej Żydowskiej artystki, o istnieniu którego nie wiedział, z getta od niechybnej śmierci. Czym zasłużył sobie na miejsce sprawiedliwi wśród narodów świata w Instytucie Yad Vashem w Izraelu.


Rozpoczęła się ta szalona gra wywiadów w której stawką większą niż życie jest dorwanie Dyzmy. Udział w niej wzięli: Hans Kross, Max Sterlitz, Otto Skorzenny, a także swoje trzy grosze wsadził w to zamieszanie niejaki James Blond, który zadebiutował w ten sposób w tej szpiegowskiej rozgrywce. Niemiecki szpieg dr. Neddle został namierzony i musiał ratować się ucieczką z wysp Brytyjskich. Blond także w tej książce zdobywa serca pięknych kobiet i niemal natychmiast ochoczo je łamie, bo przecież wiele piękności tylko czeka na swoją kolej. No wiadomo wybitny szpieg nie mógł odbiegać zbytnio od postaci przez Iana Fleminga wykreowanego. Książka jest co najmniej równie brawurowa i krwawa, co literackie i filmowe wyczyny agenta 007, no bo przecież do roboty wzięli się tutaj najlepsi fachowcy, szpiedzy z licencją na zabijanie, którzy reprezentują kilku graczy w światowej geopolityce. Czasu jest niewiele, praktycznie na wczoraj, akcja trwa dokładnie tydzień. Mamy ostatnie miesiące 1944 r., a więc niemal przeddzień katastrofy idei tysiącletniej Rzeszy i wygranej wojny przez aliantów. Co niektórzy dowódcy Niemieccy zdawali sobie sprawę, że klęska jest nieuchronna i od tego może uchronić III Rzeszę jakieś genialne i zaskakujące posunięcie, I Dyzma miał być tym remedium. Pytanie czy udałoby się przekonać Polaków do tej koncepcji? Czy jakikolwiek Quisling, o ile by się rzeczywiście znalazł, pchałby się na stołek w chwili gdy Niemcy zbierają tęgie baty na froncie? Czy Dyzma na to by poszedł? Chyba jednak dał odpowiedź na to pytanie próbując uciekać Niemcom. Jak to wszystko się zakończy?


Książkę warto polecić, bo jest świetna. Czyta się ją niesamowicie szybko, ponieważ wciąga nieziemsko, ciężko się oderwać od tej lektury. Zdecydowanie warto po tą książkę sięgnąć.

niedziela, 23 kwietnia 2017

Marek Krajewski,  




Koniec świata w Breslau  






Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: 2004 r.
ISBN: 8374141484
liczba str.: 318
tytuł oryginału: -------------
tłumaczenie: --------------
kategoria: kryminał, thriller 







 ( recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:

 http://lubimyczytac.pl/ksiazka/30252/koniec-swiata-w-breslau/opinia/39407399#opinia39407399  )   
















O twórczości Krajewskiego słyszałem co nieco od kilku osób, wynikało z tych wypowiedzi, że warto spróbować. Już same tytuły książek sugerują, że autor umieszcza akcję we Wrocławiu, wiadomo, że oprócz tego jest to Lwów. W książce zatytułowanej „Koniec świata w Breslau” oprócz Wrocławia jest to Berlin i Wiesbaden. Mamy tu do czynienia z kryminałem retro. A wiec motyw kryminalny z próbą przedstawienia wyniku stricte historycznych dociekań jak to było we Wrocławiu późna jesienią i wczesną zimą w 1927 r., a więc są to dwa ostatnie miesiące tegoż roku. Znawcom twórczości Krajewskiego postaci radcy kryminalnego Eberharda Mocka przedstawiać zapewne nie trzeba. Główny bohater wykreowany przez Krajewskiego jest specem od trudnych śledztw, przydaje się nie tylko interesujące analizy psychologiczne potencjalnych przestępców, które robi tutaj śledczy, ale też zachodzi potrzeba czasem do sięgania do archiwów, gdzie przydaje się autorowi rozeznanie jakie nabył w czasie nieskończonych studiów na kierunku filologia klasyczna, czyli znajomość łaciny i greki. 


W ogóle kreacja samego Eberharda Mocka i wszystkich innych bohaterów jest interesująca, ponieważ autora nie interesują tylko i wyłącznie kryminaliści, ale także zwykli ludzie, którzy czasem po ludzku upadając na tej granicy czasem się znajdują, a jednak jej nie przekraczają, pozostają w tym schemacie każdego kryminału po stronie dobra. O Eberhardzie Mocku czytelnik dowie się wszystkiego, zarówno pod kątem życia prywatnego i zawodowego. W jednym i drugim czasem Eberhard Mock zawodził, mimo to szefowie doceniają walory radcy kryminalnego, ponieważ ma nietuzinkowy umysł i jak się za coś bierze to konkretnie, a że czasem zawita do knajpy, skonsumować trunki, albo zawiera interesujące znajomości z córami Koryntu? Jak sam powie to specyfika tej pracy. Bohaterką, jeśli nie wiodącą, to na tyle ważną, że warto o niej wspomnieć, jest żona Eberharda Mocka Sophie. Ona jest jakieś 20 lat młodsza od niego, i między innymi stąd wynikają problemy z niezrozumieniem się obydwojga ludzi co prowadzi do poważnego kryzysu. Tu w zasadzie mamy małżeństwo w ostatnich fazach rozkładu, co zaowocowało rozejściem się obydwojga.


O tyle jest istotne, że Sophie została wplątana w wątek kryminalno –teoriospiskowy. Niejaki Władimir Orłow, rosyjski arystokrata, wieści koniec świata. Te proroctwo ma poprzedzić seria krwawych mordów, które będą powtórką tego co się wydarzyło w przeszłości mniej lub bardziej odległej. Powtarzają się daty dzienne, stąd też te morderstwa są nazywane kalendarzowymi, bo morderca oznacza kiedy to się dokonało. Sprawa jest na tyle skomplikowana, że policja potrzebuje pomocy branżowych historyków, bibliotekarzy, filologów, archiwistów, którzy pomagają Mockowi grzebać w archiwach w wyjaśnianiu sprawy. Są podejrzenia, że w tej grupie znalazł się morderca. 


Akcja stopniowo się rozkręca, z wątku typowo kryminalnego, mamy też wątek thrillerowy, a więc przepowiednie końca świata, a także koncepcja, że Zbawiciel narodzi się w wigilię, a matką będzie nierządnica babilońską. Czy będzie koniec świata? Czy sprawa zostanie rozwiązana, a morderca i jego mocodawcy zostaną schwytani?



Książka jest interesująca, w bardzo ciekawy sposób autor odtwarza realia Wrocławia lat 20 XX wieku. Poznajemy mentalność bohaterów. Także przekonujemy się, że koncepcja końca świata działa na wyobraźnię ludzi, i co niektórzy liderzy sekt skrzętnie coś takiego wykorzystują, wzbogacając się kosztem swoich wyznawców. Podsumowując książkę zatytułowaną „Koniec świata w Breslau” warto przeczytać. Polecam.

wtorek, 18 kwietnia 2017

John Varley,

 


Złoty wiek




Wydawnictwo: Prószyński i S-kaa
Data wydania: 1997 r.
ISBN: 8371801890 .
liczba str.: 296
tytuł oryginału: Millenium
tłumaczenie; Lech Jęczmyk
kategoria: science fiction



 ( recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:

  



Powieść Johna Varleya jest fascynująca i niezwykła, jest ona i słusznie z gatunku science fiction tyle, że na początku nic na to nie wskazuje, bo co mogą mieć wspólnego katastrofy lotnicze z dość skomplikowanymi rozważaniami science fiction dotyczącymi podróży w czasie, a także tego gdzie ludzkość znajdzie się za 50 tysięcy lat? Nawiązań literackich jest tutaj bardzo wiele i autor mówi o nich wprost, tytuły rozdziałów mają tytuły innych książek. Jednak to najważniejsze dotyczy „Wehikułu czasu” Wellsa. Czytelnik poradzi sobie z tym doskonale, mamy dość odległą przyszłość i koncepcję, że ludzkość zmierza do upadku. Ludzie żyjący w tym czasie nazywają swoje czasy Dniem Ostatnim, a przynajmniej nie mają wątpliwości, że są bardzo blisko czasów ostatecznych. Za to nasze czasy, w tym wypadku lata 80 XX wieku są bardzo bliskie Złotego Wieku i to właśnie ponoć my wszystko spieprzyliśmy, całą przyszłość ludzkości, budując bomby atomowe na potęgę. System społeczny jest ciekawy mamy robotników i tumanów. Rządzą ci pierwsi,  a ci drudzy ponoć nic nie robią. Autor interpretuje, że jest to nawiązanie do Wellsa gdzie mamy elojów i morloków, jedni zjadają drugich i to gwarantuje przetrwanie ludzkości. Ten system jest bliższy temu co opisał Dukaj w „Perfekcyjnej niedoskonałości” , tam stahsowie i poebowie, to nieliczna elita, która pracuje i rządzi, a reszta to wasale, A więc mamy tu nawiązanie do średniowiecznego systemu feudalnego. Tyle, że zdają sobie z tego sprawę ci rządzący, ci drudzy niekoniecznie tutaj w tej książce zapewne też tak jest. Interesujący jest motyw, który pojawił się u Radosława Lewandowskiego w cyklu „Yggdrasil” a mianowicie ludzie z przyszłości oglądają sobie wydarzenia z przeszłości niczym film i analizują w jaki sposób interwencje w przeszłość zmienia przyszłość tzn. ich teraźniejszość. Ryzyko jest bardzo duże, bo mieszanie się w historię oznaczać może nawet zagładę ludzkości, bo Brama służąca do transferów w czasie to nie zabawka. Po za tym materia podróży w czasie jest bardzo skomplikowana i tak też Varley to opisuje. Co ciekawe istnieje w dalekiej przyszłości zawód historyka, tylko jest on troszkę inaczej rozumiany, bo tutaj historycy pracują przy programie Brama, dokonują skomplikowanych analiz historycznych. Jak wejść do przeszłości, żeby ryzyko zmian, a więc doprowadzenie do wydarzeń alternatywnych w dziejach było znikome. I to raczej specom od historii się udaje. Pozostaje pytanie dlaczego oni to robią, muszą to robić? Ale o tym za chwilę.

 
Czas najwyższy żeby pojawili się w mojej recenzji dwaj główni bohaterowie, kobieta i mężczyzna. Bill Smith żyjący w latach 80 XX wieku pracuje na kierowniczym stanowisku w Komisji Badań Wypadków Lotniczych. Nie trudno się domyślać, że w tej komisji pracuje szereg specjalistów, którzy badają wypadki lotnicze. Akcja zaczyna się w momencie gdy cała ekipa badaczy wyrusza w środku nocy z Waszyngtonu na drugi koniec USA, spędzają kilka godzin w samolocie i przygotowują się do tego co nastąpi po tym jak dotrą na miejsce, czyli kilkadziesiąt godzin wytężonej pracy na miejscu. Roboty jest dużo, bo wpadły na siebie i eksplodowały dwa samoloty DC – 10 i Boening 474. Nikt nie przeżył. Z punktu widzenia Billa Smitha wygląda to na rutynową robotę. Podejrzenie awarii komputera na lotnisku w skutek czego obydwa samoloty zostały błędnie naprowadzone na siebie. Bill Smith jest inteligentnym facetem o ścisłym analitycznym umyśle. I nic dziwnego, że przy tej katastrofie po prostu musiał trafić na tą ingerencję ludzi z przyszłości. I nawet taki drobiazg, że ktoś kompetentny mógł się czegoś domyśleć mogło spowodować poważne zawirowania w przyszłości. Dlatego ludzie z drugiej strony bramy, czyli 50 000 lat później drobiazgowo analizują postać Billa Smitha. No i dochodzą do wniosku, że problem jest duży, zniknął paralizator, potężna pod względem siły rażenia broń, a pod kątem wielkości stosunkowo niewielka, na pierwszy rzut oka przypomina pistolet zabawkę. No ale gdyby ludzie z XX wieku coś takiego by przechwycili zmian w historii nie trudno się domyśleć. I tu pojawia się nasza bohaterka Louis Baltimore z przyszłości, która wielokrotnie przechodzi przez Bramę, pojawia się w otoczeniu Billa Smitha na tyle często, że on ją zapamiętuje. Najczęściej widzi ja w uniformie stewardessy. Ale jednak dochodzi też do interakcji między nimi, jedzą kolację, jedną, drugą, spacerują po mieście, rozmawiają, jeżdżą samochodem, ona kradnie luksusową brykę, nie zdając sobie sprawy z wartości tego cacka. Autko było niewielkie spodobało jej się i tyle. W końcu lądują ze sobą w łóżku. I sprawa rozkręca się coraz ciekawiej. 


Książka jest naprawdę niesamowita, przepełniona niesamowitymi emocjami, indywidualnymi, zbiorowymi. Poznajemy psychikę obydwojga głównych bohaterów, no innych z teraźniejszości i przyszłości, z którymi się stykają. Są to najczęściej kumple z roboty. W przypadku Louis mamy też dwa komputery, jej osobisty, w nieco innym tego słowa znaczeniu, czyli dosłownym, komputer Sherman. Ona wie, że z technicznego punktu widzenia, to są kabelki, układy scalone, a także na zewnątrz skórę przypominającą ludzką. Dla niej Sherman jest kimś w rodzaju przyjaciela, którym można pogadać, przytulić się itp. No i Wielki K. czyli komputer de facto rządzący przyszłością, ma do pomocy siedmioosobową radę, ale to raczej fasada. No i akcja rozkręca się tych interakcji w przeszłość, czyli życie prywatne i zawodowe Billa Smitha jest coraz więcej. Bo okazuje się, że sytuacja się komplikuje. Co dalej z tego wyniknie? 


Ten pomysł, że Luis i Bill zachodzą w relacje typowo międzyludzka jest ciekawy, autor opisuje jak oni nawzajem widzą siebie. Próbuje oddać tok myślenia Louis, jak ona ocenia nas ludzi współcześnie żyjących. Pojawiają się wstawki, że jesteśmy, zdrowi, żyjemy w rzeczywistości bliskiej raju na Ziemi, a jesteśmy tak popaprani, że nie potrafimy tego docenić, tylko wciąż uparcie do samozagłady dążymy budując te pieprzone atomówki i inne ciekawe zabawki znajdujące się w arsenałach państwowych. Poznajemy też dociekliwość Billa jak on widzi Louis, widzi ją jako piękną kobietę ubrana w skórokombinezon jakiejś gwiazdy, która zmarła w roku 2034. 


Książka jest ciekawa, tak jak wspomniałem nominalnie to jest science fiction z elementami typowego thrillera, ale także co ciekawe postapokalipsy, bo trudno rzeczywistość z przyszłości inaczej nazwać. Ta cywilizacja jest na wykończeniu, żeby przetrwać potrzebuje tych transferów w czasie i zabierania baranów, jak w slangowym języku określani ludzie, którzy są przerzucani przez bramę, żeby dało się z nich zrobić skórokombinezony. Bo ci ludzie z przyszłości umierają bardzo szybko. Louis ma 27 lat życia i wie, że za rok umrze. W swoich czasach i tak uchodzi za osobę dość wiekową. Gdyby przeżyła jeszcze parę lat miałaby szansę trafić do rady doradzającej Wielkiemu K.


 
Książka jest tak fascynująca, że wciąga niesamowicie od samego początku, aż do końca, wprost nie można się od niej oderwać. Koncepcje literackie Varleya są naprawdę fascynujące.


Książkę zdecydowanie polecam.

wtorek, 11 kwietnia 2017

 Dean Koontz,




Recenzja




Wydawnictwo: Albatros - Andrzej Kuryłowicz
Data wydania: 2012 r.
ISBN:  9788326800375
liczba str.: 416
tytuł oryginału; Relentess
tłumaczenie: Robert Sudół
kategoria: thriller



 
 ( recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:

 




„Recenzja” ten tytuł książki mnie zaintrygował i postanowiłem ściągnąć ją z bibliotecznej półki i wypożyczyć, przy okazji zapoznałem się z twórczością Deana Koontza. W sumie wygląda to na książkę banalną, zwykła recenzja uruchomiła szereg zdarzeń, tak można wnioskować z pierwszych stron z książki. Potem jednak okazuje się, że tych recenzji było więcej, nie tylko literackich, ale też były recenzje opisujące dzieła sztuki np. obrazy. Co łączy te wszystkie recenzje? Otóż łączy je fakt, że po opublikowaniu recenzji artyści zaczęli mieć kłopoty i to całkiem innej natury niż można się domyślać. Okazało się, że autorzy recenzowanych dzieł i ich rodziny zaczęli być hurtem wysyłani na tamten świat, często były to tortury najpierw emocjonalne, a potem fizyczne. Ginęli członkowie rodziny, czasem przyjaciele, a na samym końcu ofiarami byli zdesperowani i złamani psychicznie pisarze, którzy przed śmiercią byli torturowani.


O co chodzi w tym całym zamieszaniu? Jak zwykle bywa w thrillerach o władzę, pieniądze wpływy. Tu sposób na jej zdobycie jest interesujący. Wpływ na szeroko rozumianą kulturę, i eliminowanie ludzi, których twórczość w jakiś sposób nie pasuje do koncepcji. O tym wszystkim czytelnik dowiaduje się niemal na końcu książki dlatego też tu muszę postawić przysłowiową kropkę i zaprosić czytelnika, żeby się z tą intrygującą koncepcją literacką zapoznał. A wspomnieć koniecznie trzeba było o tym, bo warto o tym poinformować was, że nie jest to książka tak banalna na jaką z pozoru wygląda. 


Mamy tu rodzinę pisarza Cullena Greenwicha, który wydał swoją szóstą książkę, okazała się ona po raz kolejny bestsellerem. Żoną Cullena jest Penny Boom, synem sześcioletni geniusz Milo, który bawiąc się w fizyka konstruuje ciekawe urządzenia. Wychodzi to raz lepiej raz gorzej. Rzecz jasna wiadomo z kosmitami jeszcze nikt gadał, bo nie wiemy czy istnieją, ale krótkie, kilkuminutowe transfery w czasie o niewielkim zasięgu przestrzennym małemu geniuszowi jakoś wyszły i jak się okazuje jest to kluczowe dla akcji książki. Po opublikowaniu książki Greenwicha, zainteresował się nią znany krytyk Sherman Waxx, i była to krytyka totalna, autor recenzji pojechał po bandzie i zmieszał z błotem, było nie było znanego i cenionego już pisarza. Kłopoty dla rodziny Grenwichów dopiero się zaczęły. Wylatuje w powietrze dom, wcześniej było parę wizyt złośliwego krytyka. Pisarz dowiedział się o losie jego kolegów po fachu i postanowił, że nie da się bez walki. Sprawa wygląda na kompletnie beznadziejną, bo gdziekolwiek się pojawili natychmiast byli namierzani, i trzeba było się bronić z bronią w ręku przed oprawcami. Bo jak się szybko okazało prześladowcą nie był tylko jeden nawiedzony krytyk, ale cała grupa ludzi mająca wpływy w FBI i innych agencjach rządowych. 


Książkę czyta się szybko, wciąga niesamowicie, akcja rozkręca się i pędzi jak szalona. Czy rodzinie Grenwichów uda się wyjść cało z tej opresji? No i czy po drodze będą w stanie dokopać prześladowcom? Książkę warto przeczytać.

czwartek, 6 kwietnia 2017

Neal Stephenson,



Ustrój świata, cz. 2 



cykl: Cykl Barokowy,  t. 7





Wydawnictwo:Mag
Data wydania: 2008 r.
ISBN:  9788374800587
liczba str.:  350
tytuł oryginału:  System of the World
tłumaczenie: Wojciech Szypuła
kategoria;  powieść historyczna








 ( recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:


 



Kontynuuję czytanie „Cyklu Barokowego” Nela Stephensona, teraz przeczytałem tom siódmy, czyli drugą część „Ustroju świata”. Tutaj sprawa kręci wokół sir Isaaca Newtona i kłopotów które narobił mu jako dyrektorowi mennicy nie kto inny jak oczywiście Jack Sheftoe, który działał na zlecenie króla francuskiego Ludwika XIV. Monarsze zza drugiej strony kanału La Manche chodziło o to, żeby osłabić silną brytyjską walutę, a Jackowi wiadomo, jako królowi wegabundów o zrobienie niezłej rozróby. Jack i jego ludzie ukradli z mennicy oryginalne monety, i podłożyli taką samą ilość falsyfikatów. Oczywiście wszystko się wydało i zrobiło się niezłe zamieszanie. Wiarygodność Newtona na tym musiała ucierpieć. W rozwikłaniu tej zagadki pomaga oczywiście Daniel Waterhause. Niebawem ma dojść do ważenia monet w Pyxis, Jeśli Newton nie odzyska monet, zważenie fałszywek oznacza dla niego mnóstwo jeszcze większych kłopotów. Trwają w tej sprawie pertraktacje z Jackiem Sheftoe. Jak sprawa się zakończy.



Są ciekawostki, chociażby taka, że było jedno spotkanie Jacka z Elizą. Jestem ciekaw jakie rozstrzygnięcie odnośnie relacji tej dwójki przyniesie ostatni tom cyklu. Natomiast bardzo interesująca jest wizyta cara Piotra I w Londynie, w tej sprawie ma co nieco do powiedzenia Jacka Sheftoe, bo chodzi tutaj o jego ciężkie złoto z Minerwy. Anglicy i Rosjanie zażarcie walczą o zdobycie resztek skarbu króla Salomona. Z władcą Rosji przybył Leibniz, który w Petersburgu firmuje swoim nazwiskiem nowo powstającą Akademię Nauk. Natomiast w Londynie oprócz ciężkiego złota, które interesuje głównie alchemików i naukowców, dochodzi do spotkania tych dwóch naukowych adwersarzy. Różnią się jednym Leibniz ujawnia publicznie wyniki swoich badań, a Newton skrzętnie chowa je po szufladach. Leibniz uważa, że kolega z Anglii robi bardzo nieładnie, bo interesują go sprawy związane z rachunkiem różniczkowym, a m. in.  tymi zagadnieniami zajmuje się Newton. Niewątpliwie to byli wielcy intelektualiści, i na tym też polega urok tego całego cyklu, że autor zgrabnie połączył przygody Jacka i Elizy z rozważaniami na tematy naukowe, w tym sporo miejsca poświęcając sprawom ekonomii. Oczywiście wydarzeń typowo historycznych tutaj nie brakuje, w które w jakimś stopniu są uwikłani bohaterowie książki. Nie zapominajmy, że Jach Sheftoe i Eliza poznają się w czasie bitwy pod Wiedniem w 1683 r., co autorowi dało też okazję do opisania roli polskiego króla Jana III Sobieskiego. Ta znajomość Jacka i Elizy ciągnie się przez te wszystkie części cyklu i ponad 30 lat już. Tu mamy podobnie jak w poprzedniej części rok 1714. Czytelnikowi daje to wszystko ciekawe spojrzenie, na realia tej epoki, znanej raczej z powieści płaszcza i szpady niż tego typu książek co ta Stephensona. Ciekawostką niewątpliwie jest, że brat Jacka Bob spotyka w którejś części, na którymś z pól bitewnych d’Artagniana. 



Co tu dużo więcej można dodać ten „Cykl Barokowy” jest naprawdę wybitny i koniecznie trzeba przeczytać.

wtorek, 4 kwietnia 2017

Lauren Miller,




Aplikacja




Wydawnictwo: Feeria Young
Data wydania: 2015 r.
ISBN: 978837229449.
liczba str.:456
tytuł oryginału: Free to Falll
tłumaczenie:Jarosław Irzykowski
kategoria: science fiction  



 ( recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl: 
 
  




„Aplikacja”, której autorką jest Lauren Miller, jest interesującą książką, choć niewątpliwie z jednej strony można by ja zakwalifikować do literatury młodzieżowej, a z drugiej mamy tu interesujący motyw science fiction w połączeniu koncepcją teoriospiskową. Jak się okazuje połączenie motywów które czytelnik kojarzy z twórczością Dana Browna i podobnych pisarzy z twórczością nawiązującą do Arthur C. Clark’a, chociażby motyw burzy słoneczne i Dana Simmonsa, nawiązanie do Hyperiona. W tym interesujące nawiązania do Biblii, a także filozofów znanych z antycznej Grecji, czyli Sokratesa, Platona, Arystotelesa i resztę paczki. Oczywiście tych nawiązań literackich jest więcej. A motyw młodzieżowy? Głównymi bohaterami są nastolatki Aurora, Hershey, Liam, North, Beck, i parę innych osób i to oni zostali uwikłani w tajemniczą intrygę. Trafili między ludzi, którzy chcą rządzić światem. Sami zwą siebie Nielicznymi. 


Książka zaczyna się teoretycznie bardzo banalnie, Aurora i jej koleżanka z tej samej miejscowości Hershey dostały się do prestiżowej szkoły Theden. Trafiają tam najlepsi z najlepszych mający wysoki potencjał intelektualny, przynajmniej w teorii, bo w praktyce bywa różnie, bo przez to skomplikowane sito przechodzą też dzieci, których rodzice dysponują dużymi zasobami pieniężnymi, albo są wystarczająco wpływowi. Aurora i Hershey niezbyt się lubią, są kompletnie z innej bajki, Aurora jest raczej typem kujonki, a Hershey typem imprezowiczki, i nic nie wskazywało na to, że obie mogą zostać przyjaciółkami. Ale jednak takie rzeczy się zdarzają. Aurora zakochuje się w North'onie, chłopaku, który pracuje jako barman ,a na boku zajmuje się hakerką, jest dobry w te klocki i zarabia duże pieniądze. Widać ktoś taki jak on jest potrzebny głównej bohaterce, bo ledwo semestr w szkole się zaczął zaczyna się interesująca literacka jazda, jak najbardziej z podtekstem informatycznym.


Mamy rok 2032, ludzie coraz bardziej powierzają swoje sprawy urządzeniom informatycznym, komputerom, tabletom, smartfonom, itp. Firma Gnosis, która jest właścicielem szkoły w Theden stworzyła aplikacje Lux, która ma funkcje doradcze od spraw drobnych jak się ubrać, co zjeść, po zdecydowanie ważniejsze wybory np. czy pójść do pracy, czy wziąć sobie wolne, żeby załatwić sprawy w banki, po arcyważne wybory życiowe, w kim się zakochać, jaką wybrać, szkołę czy uczelnię, potem do jakiej pracy pójść. To jest niewątpliwie kuszące i ludzie chętnie z tego korzystają. Nie muszą myśleć, myśli za nich aplikacja. Na czym polega zagrożenie, wystarczy przejąć kontrolę nad Luxem, który można jeszcze bardziej udoskonalić, pracę trwają, wszczepić do ludzkiej mózgownicy miskroskopijne nanoroboty, i tym, sposobem w krótkim czasie można przejąć władzę nad światem. Tak kombinują Nieliczni, którzy rekrutują się z uczniowskiego tajnego stowarzyszenia ze szkoły w Theden. Składają oni coś w rodzaju rytualnej przysięgi, podobnej jakie maja masoni i inne tajne organizacje, nawiązuje to też do satanizmu, bo to właściwie jest zaprzedanie duszy diabłu. Symbolem jest wąż, czyli to samo diabelstwo co skusiło pierwszych ludzi Adama i Ewę, żeby skonsumowali zakazane jabłko z Drzewa Życia. Ciąg dalszy tej historii wszyscy znamy.


Pozostaje pytanie czy uda się wygrać w tej nierównej walce, z góry skazanej na porażkę, bo pamiętajmy Aurora i jej grupka przyjaciół ma do czynienia z ludźmi wpływowymi, którzy każdego mogą zniszczyć. Podobne starcie wykończyło 16 lat wcześniej matkę Aurory Avianę, która również uczyła się w Theden. Przy okazji Aurora ma okazję dowiedzieć się wszystkiego o swojej matce, w tym również tego kto jest jej biologicznym ojcem. Interesujące jest też to jak funkcjonuje szkoła w Theden jakie zajęcia są prowadzone. Dużo miejsca w tym procesie edukacyjnym poświęca się filozofii i logice.


Książka jest interesująca, szybko i dobrze się czyta. Warto do niej zajrzeć poznać los Aurory i jej znajomych. Polecam