wtorek, 24 października 2017

Robert Silverberg,  






Zamek lorda Valentine'a




cykl: Kroniki Majiporu, t. 1 




Wydawnictwo: Solaris
Data wydania:  2008 r.
ISBN:  9788375900170
liczba str.; 600
tytuł oryginału:  Lord Valentine's Castle
tłumaczenie:  Helena Michalska
kategoria: science fiction 



( recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:

 http://lubimyczytac.pl/ksiazka/97391/zamek-lorda-valentine-a  )            


             

 

 



Wciągnąłem się w czytanie cyklu „Kroniki Majipooru” Roberta Silverberga. Nominalnie klasyfikuje się ten cykl powieściowy jako science fiction i rzeczywiście nim jest. Jednak czytelnik odnosi wrażenie, że ta książka ma wiece wspólnego z typowym fantasy. Autor konsekwentnie, od początku do końca, w tym pierwszym tomie zachowuje schemat Tolkienowski. Mamy powieść drogi, wojnę, a nawet powrót króla, zwanego tutaj koronalem. Akcja dzieje się na planecie Majipor, ludzkość z Ziemi przybyła na tą planetę 14 000 lat wcześniej . Nie ma tutaj wyjaśnień co się stało z naszą rodzimą planetą, czy była to jakaś klęska ekologiczna czy może były atomowe fajerwerki jak np. w „Uniwersum Diuna” Franka i Briana Herbertów w czasie dżihadu butleriańskiego. To dopiero pierwszy tom wiec spokojnie sprawa się wyjaśni. Jak wspomniałem ludzie przybyli w przeszłości na tyle odległej, że właściwie zdążyli się na tej wielkiej planecie zadomowić, tyle, że Majipor miał swoich gospodarzy, byli nimi Metamorfowie zwani też Zmiennokształtnymi i tą rasą istot rozumnych homo sapiens zmuszony był sobie radzić, żeby układać skomplikowane relacje. Mowa też jest w książkach o innych osobnikach przybyłych zapewne również z kosmosu np. skandrowie, hjorci, vrooni, którzy również na tej wielkiej planecie znaleźli swój nowy dom. Na tą chwilę kiedy zaczyna się akcja planetę zamieszkuje 20 miliardów ludzi innych istot rozumnych, to nie jest za dużo, wciąż na Majipoorze jest dużo lasów i innych pustkowi, także oceanicznych, ale i tak co niektórzy myśliciele przezornie ostrzegają, żeby planety nadmiernie nie eksploatować. W „Uniwersum Diuna” pojawiły się rozważania typowo filologiczne, tam fremeni mówili galachem mieszanką słowiańsko –anglosaską, tutaj autor nie wczuł się jeszcze w spekulacje czy to jeszcze jest jakiś język ziemski, czy coś zupełnie nowego, co sugerowałaby obecność obcych na planecie i wzajemna interakcja typowo kulturowa. No i jak to z religią na Majioporze było na pewno warto by się dowiedzieć. Mamy postać pontifexa, który jest kimś w rodzaju wyższej instancji do koronala, to w labiryncie pontifexa funkcjonuje rząd. Rzecz oczywista mamy nawiązanie do historii tytuł, pontifex maximus po starożytnych cesarzach rzymskich, wcześniej, w czasach republiki, to był po prostu najwyższy kapłan, odziedziczyli papieże, i nadal ten tytuł funkcjonuje. Oczywiście nawiązaniem do historii jest też sam tytuł królewski, i zapewne w kolejne tomy będą interesujące pod tym względem. Tu mamy troszkę o historii Majipooru, przez te 14 tysięcy lat planetą władali różni koronalowie, ci wybitni dobrzy, przeciętni, słabsi, jak i zwykłe miernoty. Ciekawostką jest to, że koronalowie nie są dziedziczni, lecz rekrutują się i są wybierani z pośród najwyższej kasty, jakiś kilkunastu rodzin magnackich. Przy tym już za rządów koronala wiadomo kto będzie następcą. 


Mamy tu historię młodego człowieka o imieniu Valentine, dziwnym zbiegiem okoliczności jest on imiennikiem obecnie panującego koronala. Pojawia się on znienacka w okolicach miasta Pludreid. Trafia do trupy żonglerów skadra Zalzana Kavola i szybko uczy się tego fachu. Valentine nic nie wie o swojej przeszłości, no i to musiało w końcu dać znać o sobie. Nasz główny bohater ma sny, coś w rodzaju wizji sennych, z których dowiaduje się kim jest naprawdę. Okazało się, że to on jest urzędujący koronalem tyle, że w innym ciele, to jakieś czarodziejskie sztuczki. Podążając wraz z grupą żonglerów po dość olbrzymich obszarach planety Valentine dowiaduje się coraz więcej o sobie i przy okazji inni przekonują się kimon jest. Pierwsza była Carabella, znajoma z grupy Zalzana Kawola, później również kochanka, potem pozostali członkowie trupy żonglerów, no i potem wszyscy inni, na przyjaciołach z młodości Valentine’a skończywszy. Oczywiście celem jest odzyskanie władzy, wcale nie dlatego, że Valentine jej pożąda, ale po prostu uzurpator jest beznadziejny i trzeba szybko w kraju zrobić porządek. Czy Valentine przejdzie tą długą drogę i odzyska władzę? 


Książka jest niezwykle ciekawa, postaci są w sposób niezwykle barwny opisane. Nie brakuje tu interesujących metafor, chociażby nawiązań do Biblii. Książkę warto przeczytać i udać się w ta literacką podróż na daleki Majipoor i wciągnąć się w przygody Valentina. Ciekawi mnie co wydarzy się w kolejnych tomach.
Polecam.

poniedziałek, 23 października 2017

 Benedykt XVI,





Moje duchowe dziedzictwo 




Wydawnictwo: Edycja Św. Pawła
Data wydania; 2013 r. 
ISBN:  9788377971918
liczba str. ; 152
tytuł oryginału:  La mia eredità spirituale
tłumaczenie: praca zbiorowa
kategoria; religia




( recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl: 

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/3943688/moje-duchowe-dziedzictwo   )      

 








Ta książka papieża Benedykta XVI jest co prawda cienka, ale też treściwa. Dla duchownego autora tym tytułowym dziedzictwem są rzecz jasna sprawy wiary i o nich pisze w tej książce. Z jednej strony jest ona może na wskroś osobista, a z drugiej jest to przesłanie dla czytelników, że warto drogą wiary podążać i z tego wynika formuła tej książki jest to swego rodzaju przewodnik po sprawach wiary. 
 

Pierwszy rozdział traktuje o ogólnoludzkiej potrzebie szukania Boga. Jakże by inaczej receptą na właściwe znajdywanie Boga poszukujący znajdzie w tym co proponuje mu wiara chrześcijańska, jeszcze ściślej kościół rzymskokatolicki. W kolejnym rozdziale Benedykt XVI pisze, że Bóg pozwala się znaleźć, i wynika z tego, że wiara jest nadzieją na przyszłość. Jak już przekonamy się, że podążanie droga Chrystusa jest właściwe to trzeba tą wiarę w sobie budować, i wtedy jest silna gdy na te wierze jesteśmy zbudowani. „(…) Wiara jako przylgniecie do Chrystusa objawia się przez miłość, którą potęguje dobro, jakie stwórca wpisał w ludzką naturę każdego, każdej z nas, w osobowość każdego człowieka i we wszystko to co istnieje w świecie. Kto wierzy kocha, staje się budowniczym cywilizacji miłości, której centrum jest Chrystus (…)” . W tym pogłębianiu wiary przydatne są rozważania dotyczące Maryi, która miała wiarę wprost niezwykłą i bezgranicznie ufała Bogu. Dalej pojawiają się refleksje Benedykta XVI, że my wszyscy jesteśmy kościołem, którego zadaniem jest przekazywanie dobrej nowiny o Bogu. „ (…) Wiara jest cnotą teologalną daną przez Boga, lecz przekazywaną przez kościół na przestrzeni całej historii. (…)” * Nie trudno się domyśleć, że te rozważania niemieckiego papieża kończą się kwestiami dotyczącymi modlitwy. Mamy tu przypomnienie o tym, że modlitwa jest bardzo ważna, bo jest ona formą rozmowy z Bogiem. Autor używa metafor, że modlitwa jest dla człowieka wierzącego nie tylko schronieniem, ale jest też oazą spokoju z której czerpiemy wodę, która zasila nasze życie duchowe, przemieniając w ten sposób nasze życie. Modląc się wierzymy, że jesteśmy blisko Boga, który obdarza nas światłem. 

 

Jak możecie wywnioskować z tego co napisałem i zacytowałem, moi drodzy czytelnicy, konstrukcja tej książki jest wręcz banalnie prosta, lecz niech was to nie zwiedzie, bo ta książka jest naprawdę niezwykła i przepojona wiarą, a także ciekawą refleksją filozoficzną i teologiczną. Na drodze poszukiwania Boga, a także na drodze wiary jest to to naprawdę świetna publikacja.
Warto zapoznać się z tą książką.

 


 




Ad.
*cytaty pochodzą z ksiażki Benedykt XVI, Moje duchowe dziedzictwo

niedziela, 22 października 2017

Dariusz Domagalski, 



Angele Dei




Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis
Data wydania: 2016 r.
ISBN: 9788380620117
liczba str.:408
tytuł oryginału: ---------
tłumaczenie: --------
kategoria: fantastyka



( recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/310989/angele-dei/opinia/42495073#opinia42495073  )                          




Przeczytałem książkę Domagalskiego zatytułowaną „Angele dei” . Autor w swojej książce kreuje świat literacki na pograniczu dwóch rzeczywistości naszej, realnej historycznej w czasie i w przestrzeni i zaświatowej, czyli piekła i nieba. Autor tworząc tego typu interpretację mitologii hebrajsko – chrześcijańskiej podjął się karkołomnej próby udowodnienia, że może być ona równie ciekawa z czysto literackiego punktu widzenia, co mitologia skandynawska dotycząca wierzeń wikingów lub grecka. Mamy tu koncepcję, która pojawiła się również u innych fantastów Marii Lidii Kossakowskiej i Jakuba Ćwieka, że Bóg odszedł, a jak Pana nie ma to myszy, tu aniołowie, harcują i narobili niezłego bałaganu. Dosłownie cały Wszechświat się trzęsie!
 
Można się domyślać, że autor zastosował personifikację istot niebieskich, aniołowie, to bohaterowie z krwi i kości, kochają się, w tym pożądają, nienawidzą, i to właściwie niezależnie od tego, czy po dobrej stronie są obdarowani łaską Bożą, czy w piekle są skuci łańcuchami i cierpią. Są istotami piekielnie zazdrosnymi o nas ludzi, że Bóg obdarował nas duszą i wolna wolą, a oni, mimo, że przecież co niektórzy są obdarowani wielką mocą, to i tak są stworzeni po to, żeby służyć Bogu, ale widać bycie na posyłki Boga przez wieczność co niektórych wybitnie irytuje. Mało tego aniołowie w ludzkiej postaci krążą po Ziemi i wykonują misję swoich zleceniodawców, a czasami robią swoją politykę, albo sterują władcami imperiów, albo sami pojawiają się w ich ciele. Archanioł Gabriel opanował szczyty władzy imperium Medów, i poszukuje Arki Przymierza. Bo o ten właśnie legendarny biblijny artefakt mamy tutaj to całe literackie zamieszanie. Rzecz jasna bohaterami są też ludzie, mamy trzech strażników arki, Habakuk ( VI w. p. n. e ) Hugo von Salza, brat Hermana, (XIII w.) , i Marek Burzyński, pisarz, ( XXI w.), i to oni dostali misję tak trudną, że niemożliwą do wykonania, najpierw odnalezienia arki a potem jej pilnowania, a chętnych na Ziemi, niebie i w piekle nie brakuje, żeby przejąć arkę i narobić kłopotów strażnikom. Ci mężczyźni najlepiej jak potrafią wywiązują się ze swoich obowiązków.

 

Książka ma bardzo ciekawą strukturę, niby mamy normalne rozdziały, których wstęp został opatrzony kartą tarota z dość ogólnym opisem co one oznaczają, a potem każdy, z wyjątkiem dwóch ostatnich, zostaje podzielony na trzy części, pierwsza to losy Habakuka, druga to losy krzyżaka Hugo, a trzecia to losy pisarza. W teorii literackiej stosowanie tego typu retrospekcji i powrotów to w zasadzie nic niezwykłego, ale tu jest co innego jest interesujące, czytając książkę od deski do deski akcja leci normalnie jednym ciągiem strona po stronie, i to jest majstersztyk, bo przecież mamy rozrzut w akcji 2500 lat, do tego stopnia, że nie wiadomo czy ktoś by z tego coś zrozumiał gdyby czytał każdą retrospekcje po kolei, na pewno byłaby to zupełnie inna książka. 


Książka jest fascynująca, niesamowicie wciągająca, trudno się od niej oderwać. Pytania, co z tą Arką Przymierza, tablicami dziesięciu przykazań? Czy dobro wygra? Czy Bóg wróci i zrobi porządek, po tych wszystkich atrakcjach jakie sympatyczne aniołki całemu światu we wszystkich wymiarach zafundowali, niczym w filmie „Bruce Wszechmogący"?

piątek, 13 października 2017

 Marcin Wolski, 





Eurodżihad 




Wydawnictwo: Zysk i S- ka
Data wydania: 2008 r.
ISBN: 835062342
liczba str.: 292
tytuł oryginału: --------------
tłumaczenie: -----------
kategoria: thriller


( recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/29956/eurodzihad/opinia/42346070#opinia42346070   )   

 

 
   




„Eurodżihad” to odpowiedź Wolskiego na motywy wojny z terroryzmem w literaturze. Forsyth napisał „Afgańczyka” i „Czarna listę” wynika z tego, że niewątpliwie zagadnienie to, żyje swoim życiem na kartach książek. Dobrze, że Wolski spróbował szczęścia bo ta problematyka nurtuje ludzi w tym czytelników książek. Autor napisał tę książkę w 2008 r. i to ma o tyle znaczenie, że pisze o tym, że grupa terrorystów przemieszczała się po naszych polskich drogach. Atak w Berlinie w którym zginął polski kierowca wynajętej w Polsce ciężarówki dowiódł, że w globalnym świecie islamiści również u nas robią jakieś ciche interesy. Wolski pisze bez ogródek, że nie lubi Arabów i jakby znalazł się sposób, żeby wysłać z powrotem wyznawców proroka Mahometa do Azji i Afryki to byłby szczęśliwy z tego powodu. 


Tu w książce na ten pomysł wpadł charyzmatyczny prezydent Francji Victor Mitrei. Ni mniej ni więcej ten polityk i jego najbliższe otoczenie wpadli na koncept, że trzeba powołać grupę Eurodżihad, która narobi troszkę bałaganu, a potem zbawcy Europy, czyli założyciele grupy ją rozwiążą. Wpadli nawet na iście szalony pomysł podarowania Omarowi z Iranu, i Szamilowi z Czeczenii i reszcie paczki zaginionej bomby atomowej. Wszystko ładnie pięknie tyle, że natchnieni wolą Allacha, jak sami mówili, islamiści postanowili uwolnić się spod kurateli opiekunów i dalej kontynuować zbrodniczą działalność. Ataki były dwa, w pierwszym oberwało się homoseksualistom, w drugim Żydom, a trzecim miało być wystrzelenie atomówki w kierunku Brukseli, tyle, że grupa zmieniła plany i chciała dokonać zniszczenia Rzymu w ramach zemsty za to, że nie powiódł się zamach Ali Agcy na Jana Pawła II. 


No i mamy też polskiego kowboja, szeryfa, hydraulika, byłego policjanta Stanisława Frąckowiaka, który najpierw znalazł się dziwnym zbiegiem okoliczności najpierw na miejscu jednego zamachu, a potem odprowadzał przyjaciela Dawida Rosenfelda na pociąg relacji Paryż – Oświęcim, który kilkaset kilometrów dalej został wysadzony w powietrze. Dawid przeżył tyko dlatego, że toalety w poprzednich wagonach były zajęte, trafił do ostatniego wagonu, który ocalał. Obydwaj panowie mieli misję dokopania terrorystom, zauważyli bowiem, że władze są zaskakująco nieudolne. Do spółki dołączyła kobieta Sylvia Flugel, Szwajcarka, bowiem jej siostra Renate, która została zamordowana, była w sprawy Eurodżihadu zaplątana. Sprawa się rozkręca, akcja pędzi coraz szybciej, napięcie rośnie, wreszcie sięga zenitu i…


No właśnie czy zamierzenie terrorystów się powiedzie?, czy zostanie wyjaśniona rola polityków francuskich w tej aferze? Czy błyskotliwy polski hydraulik zrobi porządek? 


Książka jest ciekawie napisana, bohaterowie nieźle wykreowani. Mamy tutaj troszkę politycznych spekulacji. Chociaż czasem czytelnik może odnieść wrażenie, że troszkę naciągane jest to wszystko. Książka jest dobra można ją przeczytać.
 Elżbieta Cherezińska, 




Płomienna korona 




cykl: Odrodzone królestwo, t. 3




Wydawnictwo: Zysk  i S -ka 
Data wydania: 2017 r.
ISBN: : 9788381160582
liczba str.; 1084
tytuł oryginału:--------------
tłumaczenie:----------- 
kategoria: powieść historyczna




( recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4632243/plomienna-korona#reviews  )        

 

 


Przeczytałem powieść zatytułowaną „Płomienna korona”, która jest zwieńczeniem cyklu „Odrodzone królestwo”. Przeczytałem ponownie dwa pozostałe tomy, uznałem to za konieczność, żeby ponownie wciągnąć się w akcję, o i wszystko w głowie logicznie poukładać. W sumie to tytuł cyklu już jest spoilerowy, bo wiadomo od samego początku, że w Krakowie w 1320 r. sprawa się zakończy. 


No ale jednak warto prześledzić ten cały proces historyczny jak do koronacji Władysława Łokietka i ponownego odbudowania królestwa doszło. Najpierw kraj zjednoczył Przemysł II, potem były rządy Wacława II ( w książce Vaclawa II ) , no i dalej była walka o koronę. Była to naprawdę trudna batalia, bo i wrogów wewnętrznych i zewnętrznych było multum i z tym wszystkim książę musiał się uporać. To niewątpliwie była trudna batalia, na północy Krzyżacy mieszali, a także Brandemburgia, tych łupem padł Gdańsk, a potem Krzyżacy urządzili prawdziwą krwawą jatkę w zdobytym już mieście. Na południu Czesi mieli pretensję do naszej korony, mimo, że dynastia Przemyślidów wygasła. Do tego zabiegi w kurii rzymskiej, a ściślej awiniońskiej o uznanie korony i zdjęcie klątwy na księciu Władysławie. A więc ta książka opisuje nie tylko batalie typowo wojenne, ale też zabiegi dyplomatyczne, często też sprowadzające się do swatania córek i synów, co przekładało się na sojusze polityczne, co było istotne w czasie wojen chociażby. Akcja trzeciego tomu trylogii zaczyna się w roku 1306 królestwo nadal jest rozbite, aspiracje typowo senioralne ma dwoje książąt Władysław Łokietek ( Małopolska, Kujawy ) i Henryk Głogowski ( Wielkopolska, Księstwo Głogowskie ), po śmierci Henryka jego synowie byli tak nieudolni, że możnowładcy tej dzielnicy postanowili zaprosić ponownie na tron książęcy Władysława Łokietka i te trzy dzielnice wchodziły w skład Królestwa. Pomorza zajętego przez Krzyżaków nie dało się odzyskać. Sama autorka wspomina, że rozważa wydarzenia historyczne pod katem typowo procesualnym i rzeczywiście widać tu pewne procesy Brandemburgia śni o potędze, wiadomo co z tego wyniknie kilka stuleci później.
Politycy polscy maja aspirację Wielkiej Polski od Poznania po Kijów, bardzo skromne, bo bywały, że i słynne od morza do morza się pojawiały później. Czechy natomiast uległy osłabieniu i zostały praktycznie wchłonięte przez Rzeszę, a tyle kłopotów nam narobili wcześniej. Przemysł Ottokar i Wacław II, za tych królów Czechy były regionalną potęgą, która zagrażała nawet polityce Rzeszy w pewnym momencie, którzy patrzyli na Śląsk i Małopolskę, a nawet jak się okazało aspiracje królewskie dało się zrealizować. Długo to nie trwało a Czesi byli traktowani jak okupanci na czym skorzystał po powrocie z wygnania swój Władysław Łokietek i uparcie dążył do celu. 


Ta cała trylogia jest w ciekawy sposób skonstruowana z jednej strony mamy jak na powieść historyczną przystało opisaną faktografię, także postaci i wydarzenia typowo fikcyjne, ciekawe jest to, że autorka pokombinowała z motywami typowo fantastycznymi, mamy zielone kobiety Dębiny, starców Trzygława, nawet złotego smoka Michała Zarębę Cherezińska zdołała wytrząsnąć. Nawiązanie do G. R. R. Martina i Sapkowskiego jest tutaj ewidentne. Styl pisania, w sensie, że poszczególne postaci występują w roli narratorów też zapewne autorka od Martina zaczęrpnęła. 


Na pewno warto „Płomienną koronę” i cały cykl przeczytać. Można się czegoś z tej książki dowiedzieć, ale także delektować się tym wszystkim co w dobrej literaturze jest i być powinno. Mnie książka zafascynowała, ciekawie autorka rozpracowała batalistykę w książce, znakomicie oddaje mentalność bohaterów i całej epoki, w sumie cała trylogia zawiera w sobie 70 lat, a to jest niebagatelny okres w dziejach, no i niełatwy przecież. A jednak co niektórzy politycy potrafili wznieść się na wyżyny intelektualne, żeby marzyć o odrodzeniu kraju i z pasja, determinacją, często też hardością i uporem brać się za konkretną robotę i działać, żeby sprostać wyzwaniom. Po tym kątem rozważając to historia tych kilkudziesięciu lat są tak naprawdę trudne jak cała historia naszego kraju, mamy tu walkę o pozycję w Europie, mając przy tym na głowie potężnych wrogów w tym rosnących w siłę Krzyżaków. Postaci w ciekawy sposób wykreowane, królowie zajmują się nie tylko polityką, ale też relacjom z rodziną np. Przemysł II, Wacław II, no i Władysław Łokietek. Musiało znaleźć się miejsce dla kobiet, np. dwie Rikissy, matka i córka, na pewno ciekawą postacią jest Mechtylda Askańska, nazywaną czerwoną panią, piękną tak samo jak złą w dodatku. Na pewno miała silny charakter wpływała na mężczyzn którzy mają władzę, to ona kreowała dążenia Brandemburgii do zdobycia silnej pozycji, gdyby jej Krzyżacy i nasz książę Łokietek, wcześniej Przemysł II w paradę nie wleźli to kto wie co by było. Nawiązaniem do Martina jest nie tylko konstrukcja książki ale też fakt, że bohaterowie mieli niezłego fioła na punkcie herbowych zwierzaków, tak np. paradują sobie trzy lwy, herb Rikissy, po praskim zamku, co wybitnie irytuje jej męża króla Wacława II, mamy też orły, gryfy, które blisko swoich bohaterów latają, jak bohater wygrywa, te dumnie pokazują pazurki, a jak bohater zbiera cięgi spieprzają gdzie pieprz rośnie. Mamy też całkiem zwyczajnych bohaterów, role jakie odrywają służące giermkowie, pojawiają się chłopi, zielone panny pojawiają się na dworach i w roli kochanek, a także jakoszpiedzy wydobywają cenne informacje. Mamy rywalizację cichych ludzi, czyli wykwalifikowanych morderców Jana de Guntersberga i karła Grunhagena, temu pierwszemu pomaga Hunia, córka Jana, zwaną też jako Hugo i uczy się fachu, żeby przejąć później rodzinny interes. Nie trzeba pewnie mówić, że to artyści w swojej branży, w niemal mistrzowski wyrafinowany sposób ginie z ich ręki wielu bohaterów, w tym koronowane głowy. 


Zdecydowanie warto „Płomienną koronę” i cały cykl „ Odrodzone królestwo” przeczytać.

czwartek, 5 października 2017

 Wojtek Miłoszewski, 




Inwazja





Wydawnictwo: W. A. B. 
Data wydania: 2017 r.
ISBN:  9788328044234
liczba str.: 500
tytuł oryginału: ---------
tłumaczenie; ------------
kategoria: thriller 




( recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4539161/inwazja/opinia/42197923#opinia42197923   )   

 

 






Skusiłem się na „Inwazję” Miłoszewskiego gdy trafiłem na książkę w biedronkowej półce z książkami. I niewątpliwie to był trafny zakup bibliofilski. Pierwsze słowo w książce „Katowice”, ostatnie „Irkuck” i wszystko jasne. Mógłbym sobie właściwie darować całą resztę recenzji. 

 
No ale, że nie mam czegoś takiego w zwyczaju to warto o tej książce coś więcej pisać. Motyw mamy tutaj taki rok 2017 i mamy tu w kraju nad Wisłą wojnę z jednym naszych potężnych sąsiadów z Rosją, drugi z sąsiadów Niemcy, nie śpieszą się do wojny. Inna bajka, że jeżeli Rosja z Niemcami graniczy to chyba nikt nie ma złudzeń, że zadyma w Europie gotowa. Tym bardziej, że od swojej stolicy Niemcy mieliby Rosję ok godziny jazdy samochodem. Na razie politycy na Zachodzie po obydwu stronach Atlantyku liczą na to, że Putin zadowoli się Ukrainą i Polską i nie będzie chciał przekraczać Odry. W Monachium dogadując się z Hitlerem też na to liczyli. Putinowi w to graj, jak to sformułował w książce, „tak to naprawdę jest wojna, możecie sobie państwo być solidarni z Polska na facebooku”. Sytuacja robi się o tyle interesująca, że na innych rubieżach rosyjskich robi się gorąco, bo paru graczy z politycznej pierwszej i drugiej ligi chce wykorzystać sytuację. a to wszystko powoduje, że rusza powoli tzw. efekt domina i czy da się to zatrzymać? A my mamy pecha, bo znów wszystko zaczyna się w pieprzonym Gdańsku, tutaj akurat Katowicach, bo ofensywa ruszyła o dziwo od południa ze strony Słowacji. Science fiction? Niekoniecznie, na wojnie liczy się element zaskoczenia, a na coś takiego żaden analityk by nie wpadł. 


Miłoszewski wyspekulował, że sytuacja w Europie i na świecie przypomina tą z 1939 r.? W 2017 roku jesteśmy w NATO i UE. W teorii jest ładnie pięknie, prezydent USA Donald Trump, w czasie wizyty w Polsce opowiedział nam jacy to my Polacy jesteśmy fajni. Tyle, że akurat ten prezydent jeżeli nie jest wprost prorosyjski, raczej uznałbym to za przesadę, to i tak jest skłonny traktować resztę świata jako swoisty zimnowojenny podział łupów, to jest nasze, to wasze i po sprawie. 


Oczywiście z typowo literackiego punktu widzenia gdyby książka zawierała tylko i wyłącznie analitykę polityczną nie byłaby aż tak ciekawa dla zwykłego czytelnika. Choć akurat mnie tego typu atrakcje czytelnicze interesują. Miłoszewski zwraca uwagę na jedna rzecz, że skutki eksperymentów politycznych typu dobre i czy inne zmiany, będą dla wszystkich równie korzystne lub niekorzystne, zależy od dokonań polityków. Wynika z tego, że jeżeli jakiś obóz polityczny po prostu spieprzy sprawę oberwiemy my wszyscy Polacy niezależnie od tego pod jakimi listami partyjnymi stawialiśmy znak „x” . Jednym mnie Miłoszewski zaskoczył, że przewidział co się wydarzy latem na scenie politycznej, że panu prezydentowi znudzi się rola Adriana z Ucha Prezesa, którego do prezesa nie chcą wpuścić, choć prezes gości na Nowogrodzkiej właściwie każdego kto ma na to ochotę i że te weta, to domaganie się szacunku dla głowy państwa. Zapewne niewielkiego jaki zyskał na tym, ale dobre chociaż i to zapewne. 


Politycy obozu rządzącego zostali przedstawienie tutaj w tej książce przez Miłoszewskiego w sposób jeszcze bardziej karykaturalny niż to zrobili producenci you tubowego serialu „Ucho prezesa”, to po prostu zwykłe gamonie, którzy są wpatrzeni w swojego prezesa, nawet wtedy gdy pali się nasz dom zwany Polską. W efekcie polityka zwycięskich porażek typu 27;1 przynosi wyśmienite efekty. Teraz tu mamy wojnę i nawet jeśli by komuś się chciało ruszyć cztery litery, żeby nam pomóc, a tacy są, mimo wszystko, to nasi politycy są w stanie sprawić, że skutecznie im się tego odechciewa. Polska po raz kolejny ma pecha! Domyślać się można, że media na całym świecie pewnie kilka dni żyją wojną, potem szybko się ją nudzą, bo przecież pojawiają się kolejne niesamowite newsy. Nami zwykłymi Polakami pies z kulawą nogą się interesuje, a jeżeli już jest poruszana jakaś kwestia, to, znowu ci uchodźcy! Jakby nam Polaków w USA, Wielkiej Brytanii czy gdziekolwiek było mało. 


I o to tu chodzi w tej książce. Bohaterami przez Miłoszewskiego wykreowanymi są tutaj zwykli Polacy i to oni zostali wtłoczeni w realia tej wojny. Ulice naszych miast przypominają wojenne Aleppo, Grozny, czy Srebrenicę i to w sensie dosłownym mamy tu wciągu raptem kilku katastrofę humanitarną. Cena 1 jajka szybko winduje się do 80 zł, o ile w ogóle ktoś złotówkami jest zainteresowany, lepszą walutą są dolary lub po prostu złoto.
Miasta w szybkim czasie stają zwykłymi gruzowiskami ludzie przeżywają gehennę. Linie frontu w czasie trwania działań zbrojnych są dynamiczne, galerie handlowe, zakłady pracy, szkoły, itp. Staja się siedzibami sztabów formacji zbrojnych, walki toczą się o każdy budynek, który staje się z jakiegoś powodu obiektem o charakterze strategicznym. Dla zwykłego człowieka oznacza to, że nawet wyście do sklepu a raczej do tego co z niego pozostało trwać może kilka godzin o ile człowiek ma szczęście i nie trafi w środek działań zbrojnych i nie trafi przypadkiem na bandytów, którzy się w realiach wojny rozzuchwalili. Życie ludzkie staje się nic nie warte. Nagle nie wiadomo skąd wszyscy stają się posiadaczami broni palnej i innych narzędzi nadających się do zabijania. Przeżycie każdego dnia w tych warunkach jest niebywałym osiągnięciem, często zwykłym szczęściem, bywa, że okupionym krwią bliźniego. Bohaterów w tej książce nie ma wielu, głównych kilku, kilkunastu, oprócz ogólnej zbiorowości, całych mas wojska. Oczywiście są też politycy, w którzy w swoich gabinetach robią politykę, a jedną z metod działania politycznego jest właśnie wojna. Niektórzy z bohaterów się zastanawiają po jaką cholerę ruscy przyleźli nas podbijać, bo przecież oprócz pechowego położenia w środku Europy między Niemcami i Rosją nie ma u nas nie wiadomo jakich bogactw strategicznych. A jednak Rosjanie dali przekonywującą odpowiedź jest nią kapitał ludzki, który w warunkach wojennych można wykorzystać, żeby funkcjonowały opuszczone fabryki, których pracownicy zostali zmobilizowani na potrzeby kolejnych wojen. Na pewno rzuca się w oczy brutalizacja języka, ludzie częściej niż zwykle nawijają tzw. łaciną, która wyraża ekspresję emocji, nawet ludzie którzy potrzeby takiej na co dzień, żeby przeklinać nie mieli szybko się dostosowują i to przestaje kogokolwiek szokować. To też pod kątem mentalności ludzi w czasie tej kilkutygodniowej kampanii wojennej ma znaczenie. Duże problemy ma szeroko rozumiana służba zdrowia, apteki padają łupem złodziei tak samo jak sklepy spożywcze, bo leki w chorobach przewlekłych są niezbędne. Do tego dochodzi problem z funkcjonowaniem szpitali. Śmiertelność ludzi wzrasta wraz z pogorszeniem się higieny i warunków egzystencjalnych.


Oczywiście jest w tej książce to czego czytelnik się po niej spodziewa, a mianowicie szczegółowo opisane losy kampanii wojennej. Na pewno autor dokonał próby przedstawienia obydwu stron konfliktu, choć nie zawsze jest w tym konsekwentny.  Pojawiają się relacje z walk o jakiś budynek, podwórko, most, drogę czy cokolwiek innego na co uwagi nie zwracamy na codzień staje się miejscem strategicznym za który umierają dziesiątki, setki, czasem tysiące ludzi nawet. Opisy kampanii są pod katem warsztatu literackiego są świetnie. Przede wszystkim te emocje jakimi ludźmi targają, co przeżywają, w tym także wojskowi, często są to ludzie bardzo młodzi, którzy szybko muszą się dostosować. Logika wojny jest taka ”albo my ich załatwimy, albo oni nas”. Bowiem oprócz wygranej liczy się przeżycie, żeby wygrywać poszczególne starcia jak najmniejszym kosztem przy zadaniu wrogowi jak największych strat, bo przecież po przegrupowaniu czeka wojskowych wiele kolejnych jeszcze krwawszych batalii. Po tym, że mamy do czynienia z wojną współczesną widać chociażby po tym, że w pierwszej kolejności padły media, telewizja, radio, internet, prąd zresztą też bardzo szybko jest wyłączany. Człowiek informacyjnie szybko cofnął się do średniowiecza, decydująca jest tutaj plotka, i tymi tzw. metodami pantoflowymi ludzie dowiadują się co się dzieje, gdzie trwają walki jakie ulice wróg zdobywa, a jakie nasi odbijają itp. 


Zdarza mi się czasem czytać tego typu książki wojenne, rzadziej recenzuję, ale nie mam wątpliwości, że na tym tle książka Wojtka Miłoszewskiego wygląda bardzo dobrze, właśnie przez tą dbałość o szczegóły, i dbałość o to, żeby czytelnik tak naprawdę zrozumiał czym jest wojna i czym ona się stanie dla każdego z nas jeśli te kasandryczne wizje o wojnie z Rosją jeszcze w 2017 r. się spełnią. Autor w przekonujący sposób wykreował bohaterów literackich no i wyśmienicie oddał klimat współczesnej wojny. Zwraca uwagę strona graficzna okładki. Celowo jest ona poszatkowana na częściowo kolorowe figury geometryczne, a częściowo czarnobiałe, Daje to naprawdę piorunujący efekt, mamy rozpieprzony bombami katowicki Spodek, no i pożar tej budowli architektonicznej, mamy kłęby dymu, zwłaszcza te czarnobiałe robią przygnębiające wrażenie. W książce mamy wojnę ludzie próbują sobie radzić, dominująca jest specyficznie Polska kombinatoryka stosowana pozwalająca przeżyć w każdych okolicznościach, a niektórzy nawet na wojnie dorabiają się olbrzymich fortun. To również dowodzi niezwykłości doboru bohaterów, których losy splatają się ze sobą w zadziwiających okolicznościach. 


Książka jest wybitna. Każdy powinien ją przeczytać. Polecam.