niedziela, 30 grudnia 2018

Andrzej Ziemiański, Virion - Wyrocznia

Andrzej Ziemiański, 




Virion - Wyrocznia




cykl: Virion, t. 1 



Wydawnictwo: Fabryka słów
Data wydania: 2017 r.
ISBN: 9788379642601
liczba str.: 506
tytuł oryginału: -------
tłumaczenie:--------
kategoria: fantasy 




recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl;


http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4801922/virion-wyrocznia/opinia/49422141#opinia49422141    






Ziemiański postanowił zafundować swoim czytelnikom powrót do świata Achai. Było ryzyko, że czy to dla mnie jako czytelnika będzie ciekawe, ale widać autor postanowił je rozwiać. Mamy tu właściwie mieszankę fantastyki z thrillerem, ba nawet w kierunku horroru cała ta przygoda może pójść. No bo młoda kobieta zagryzająca szyję, tym którzy akurat maja ochotę wejść w drogę jej mężowi zapewni w kolejnych częściach czytelnikowi troszkę krwistych atrakcji. Głównym bohaterem jest oczywiście tytułowy „Virion”, który jak dowiadujemy się z opisu na okładce został szermierzem natchnionym. Z tego wynika, że autor przedstawił swoim czytelnikom historię Viriona, chłopaka z kupieckiego, bogatego domu, który został maszyną do zabijania, zaprogramowaną do krwawej roboty niczym jakiś pieprzony cyborg. Jego ciekawa żonka Niki, która jest upiorem ma w tym spory, żeby Virion miał jakiekolwiek szanse wyjść cało z tej kabały w które się pakuje, zapewne ktoś ma w tym swoje interesy, ponieważ było nie było pokaźny skarb jego ojca gdzieś wyparował, a taki majątek to przecież nie igła w stogu siana.



Dalej, to już mamy chronologiczną historię Viriona, który tuż przed ukończeniem gimnazjonu, ta szkolna inicjacja, o której mowa w tekście, to odpowiednik naszej matury zapewne, wiedzie dość przyjemny, raczej lekkomyślny żywot. Dysponuje jak na nastolatka sporymi funduszami i chęcią dzieli się kumplami stawiając im winko w gospodach. W pewnym momencie trafia razem z kumplami z rocznika do wyroczni, odpowiednik starożytnej wyroczni delfickiej jak można przypuszczać. Przepowiednia jest może i skomplikowana jaką otrzymał nasz główny bohater, ale jedno jest zrozumiałe, że niebawem będzie miał, tu kolokwializm sam się pcha, żeby go użyć, przerąbane jak w ruskim czołgu. Virion szybko się przekonuje, że wyrocznia amatorką w swoim fachu nie jest i sprawy szybko się komplikują, gmatwają coraz bardziej. Czytelnik ma okazję poznać system penitencjarny imperium Luan, tylko zagadka dotycząca skarbu jego ojca odwleka w czasie prokuratorów śledczych, żeby wydać Viriona w ręce sędziów, a potem zaraz katów, bo wyrok, za serię morderstw był oczywisty. Następuje tzw. kontrolowana ucieczka, przynajmniej tak myślą władze. No ale Virion ma swoje plany i z niechęcią przyjął perspektywę powrotu więzienia i krótkiego życia na więziennym wikcie. Inną kwestią pozostaje, że ta wolność Viriona jest najeżona niebezpieczeństwami, bo w praktyce kto może to go ściga, mundurowi wiadomo, a inni dla pokaźnej nagrody. Nie ma, przynajmniej na razie kombinacji z ludźmi z drugiej strony gór, no i Ziemcami, czyli patrząc z perspektywy Achajowego uniwersum ufokami. No ale znając autora to zapewne tylko kwestia czasu aż cały ten cykl wejdzie w ten typowy motyw kojarzony raczej z sf, niż fantasy. Pożyjemy zobaczymy, przeczytamy, zrecenzujemy. 




Książka jest niezła. Warto przeczytać.




sobota, 29 grudnia 2018

Steven Saylor, Cesarstwo

 Steven Saylor,



Cesarstwo


Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis
Data wydania: 2011 r.
ISBN: 9788375106275
liczba str.: 652
tytuł oryginału; Empire
tłumaczenie: Janusz Szczepański
kategoria; powieść historyczna


recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/102126/cesarstwo/opinia/2719383    





Stephen Saylor postanowił kontynuować rewelacyjną powieść zatytułowaną „Rzym” i napisał drugą część zatytułowaną „Cesarstwo”. Jak sam autor tłumaczy ta druga część dotyczącą dwóch stuleci panowania cesarzy od Oktawiana Augusta do Antoninusa Pius, jego poprzednikiem był Hadrian, a następcą Marek Aureliusz, cesarz filozof. Wynika też z tego narracja historyków tego okresu, która skupiała się bardziej na tym co dzieje się na dworach poszczególnych cesarzy, a w dużo mniejszym stopniu jakie były stosunki społeczne, czy np. dwie rodziny patrycjuszowskie żyły w zgodzie lub niezgodzie, czy po prostu problemy społeczne, może poza obowiązującym „Panem et circensis” *, czyli sprowadzaniem zboża z Egiptu i oczywiście wyczyny Gladiatorów w Koloseum i innych tego typu obiektach na prowincji. Co ciekawe od Saylora możemy się dowiedzieć, że kibolstwo, we współczesnym tego rozumieniu to rzymski wynalazek, bowiem nierzadko na trybunach poziom zaangażowania w walki między kibicami był nie mniejszy niż na arenie, i było to jakoś tam tolerowane przez władze. Mnie samego ciekawi na jakiej podstawie te wnioski się pojawiły u autora, ale możemy być raczej pewni tego, że jest to zgodne z prawdą historyczną, bo jak czytelnik może się dowiedzieć autor korzystał z dość obfitych źródeł historycznych z których wiele motywów ze starożytnego Rzymu można odtworzyć dosyć drobiazgowo, i Saylor zrobił to w sposób wyśmienity. O tym już była mowa przy okazji pierwszej części.



Czyli nie dziwi mnie samego i czytelników mojej recenzji również, że ta książka wygląda tak jak wygląda. Dalej oczywiście mamy dalsze losy Pinariuszów, tyle, że ich losy są utrwalone w książce na tle wydarzeń związanymi z tym co działo się na tronie cesarskim. Poznajemy cesarzy w dwóch wy Stephen Saylor postanowił kontynuować rewelacyjną powieść zatytułowaną „Rzym” i napisał drugą część zatytułowaną „Cesarstwo”. Jak sam autor tłumaczy ta druga część dotyczącą dwóch stuleci panowania cesarzy od Oktawiana Augusta do Antoninusa Pius, jego poprzednikiem był Hadrian, a następcą Marek Aureliusz, cesarz filozof. Wynika też z tego narracja historyków tego okresu, która skupiała się bardziej na tym co dzieje się na dworach poszczególnych cesarzy, a w dużo mniejszym stopniu jakie były stosunki społeczne, czy np. dwie rodziny patrycjuszowskie żyły w zgodzie lub niezgodzie, czy po prostu problemy społeczne, może poza obowiązującym „Panem et circensis” *, czyli sprowadzaniem zboża z Egiptu i oczywiście wyczyny Gladiatorów w Koloseum i innych tego typu obiektach na prowincji. Co ciekawe od Saylora możemy się dowiedzieć, że kibolstwo, we współczesnym tego rozumieniu to rzymski wynalazek, bowiem nierzadko na trybunach poziom zaangażowania w walki między kibicami był nie mniejszy niż na arenie, i było to jakoś tam tolerowane przez władze. Mnie samego ciekawi na jakiej podstawie te wnioski się pojawiły u autora, ale możemy być raczej pewni tego, że jest to zgodne z prawdą historyczną, bo jak czytelnik może się dowiedzieć autor korzystał z dość obfitych źródeł historycznych z których wiele motywów ze starożytnego Rzymu można odtworzyć dosyć drobiazgowo, i Saylor zrobił to w sposób wyśmienity. O tym już była mowa przy okazji pierwszej części.

miarach, historycy definiują to jako koncepcje dwóch ciał króla, zarówno jako polityków, czyli jak sprawowali rządy, jakie wojny miały miejsce, jakie budowle w Rzymie wznosili i tego typu wiele motywów. Ale także poznajemy ich jako całkiem zwyczajnych ludzi, w sensie ich doświadczeń codzienności. W sumie mam wrażenie, że mimo wszystko ten rozdział funkcji imperatora od zwyczajności jest trudne do wychwycenia, wszak imperatorami byli 24 h na dobę i wszystko musiało się sprowadzać do polityki, a także codziennych rytuałów dworskich. Ale zapewne to jest możliwe, i z psychologicznego punktu widzenia ich decyzje są do wytłumaczenia i uzasadnienia jakimi oni w ogóle byli ludźmi i co z tego wynikało. Pinariusze radzą sobie raz lepiej raz gorzej, zyskują uznanie władców, inni popadają w niełaski, niektórzy zostają chrześcijanami, inni zdobywają zaszczyty, zostają senatorami. 
 



Książka ma formułę zupełnie inną niż pierwsza część. Czyta się j jak jedną powieść, jedynka w zasadzie był zbiorem opowiadań, tyle, że widać tutaj, że lecą lata, a cesarze zmieniają się jak w kalejdoskopie. Pojawiają się rozważania o pozycji Rzymu w świecie, zarówno w ujęciu politycznym, ale też kulturowym, historiozoficznym wręcz. Autor pozostawia czytelnika w szczytowym okresie potęgi Imperium Romanum, raptem 3 stulecia przed upadkiem. Jakby pytając się nas czy rzeczywiście musiało tak być. Koncepcji przyczyn upadku imperium jest wiele i nie sądzę, żeby była potrzeba wczuwać się w tego typu spekulacje. Rzymianie proponowali koncepcje pax romana** i to była być może pierwsza koncepcja budowania ładu międzynarodowego, oczywiście rozumieli ją po swojemu, to jasne. Jednak nie zmienia to postaci rzeczy, że była interesująca. Starożytni Rzymianie postawili potomnym na tyle ciekawą spóźciznę, że nawiązywało do niej wiele narodów i pewnie przez koleje stulecie Rzym będzie intrygował polityków, ale także twórców kultury w tym literatów, bo ten tren literacki na starożytny Rzym co i rusz się pojawia. Dla mnie ciekawe, że do historii starożytnego Rzymu często nawiązują pisarze tworzący fantastykę i co ciekawe nie tylko fantasy, ale także twórczy science fiction. Sam Steven Saylor napisał retro kryminały z cyklu „Roma sub rosa.”, których akcja ma miejsce w starożytnym Rzymie. Czyli wynika z tego, że antyczny Rzym jest dla pisarzy niewyczerpalną kopalnią niesamowitych koncepcji literackich i też na tym polega potęga kulturowej spuścizny Rzymian, którzy stworzyli byt państwowy który podbił, kawał Europy, Afryki i Azji. Braudel do dziś uważa, że istnieje coś takiego jak cywilizacja morza Śródziemnego i jeżeli ta koncepcja ma rację bytu to niewątpliwie stoją za tym starożytni Rzymianie. 




Książka jest świetna. Warto przeczytać. 






Ad.
*Chleba i igrzysk (łac.) 
**pokój rzymski ( łac )


Remigiusz Mróz, Czarna Madonna

Remigiusz Mróz,


Czarna Madonna



Wydawnictwo: Czwarta Strona
Data wydania: 2017 r.
ISBN: 9788379767106
liczba str.: 460
tytuł oryginału: -----------
tłumaczenie: -------
kategoria; thriller


recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl


http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4742796/czarna-madonna/opinia/49220490       






Sam autor zdradził sekret, że intencją napisania książki pt. „Czarna Madonna” była chęć postraszenia siebie, a skoro to miał taką koncepcje napisał książkę, straszna książkę, być może zainspirowaną ‘Strasznymi rekolekcjami” o. Szustaka. Tam były motywy apokaliptyczne, i takie też mamy w tej książce. Dodać do tego jeszcze motywy typowo egzorcystyczne, czyli motywy walki z demonami, całą armią wręcz, bo pojawił się ponownie słynny Legion, czyli te ki czorstwo, które Jezus pogonił precz 2000 lat temu i po wypędzeniu trafiły one w ciała stada świń, te demony były na tyle paskudne, że wystraszyły nie na żarty słynnego meksykańskiego egzorcystę, więc to była arcytrudna przeprawa. Osobą opętaną była Kinga, szwagierka głównego bohatera Filipa Berga. Motyw zagrożenia końca świata i harcujące demony, do tego tajemnicze zaginione samoloty, niektóre z nich się pojawiły ponownie i wyszedł z nich człowiek, który nazwał siebie Istniejącym. Pytanie kim jest, czy Zbawicielem, który powrócił, czy Antychrystem? Watykan wyraźnie się waha w tej materii, co dopiero mają powiedzieć zwykli ludzie. Autor zgrabnie wszystko to połączył do kupy, no i mamy tutaj ciekawy, brrrrr, straszny klimat.



Zacznijmy wszystko od początku Filip Berg, były ksiądz, i jego narzeczona wybierają się w podróż do Izraela. Pojechał tylko Aneta. Okazało się, że niebawem przed wylądowaniem na lotnisku Ben Guriona w Tel Awiwie, samolot, mówiąc kolokwialnie, po prostu wcięło. Oczywiście zaczęły się medialne spekulacje co się mogło wydarzyć. Z czytaniem każdej kolejnej strony sprawy się gmatwają. Sam Filip ma wrażenie, że jest opętany, wszystko na to wskazuje, potem się okazało, że jest inaczej, że doświadczyła tego Kinga. Nie zostało sprecyzowane dlaczego Filip wydalał, rzygając smołę np., prawdopodobnie to chytra sztuczka demonów, żeby zwieźć egzorcystę. Ale prawdziwy fachowiec o. Cesar Segrente z Meksyku nie dał się zwieść i od razu rozpoznał, że to Kinga doświadczyła opętania. 


W książce jest ciekawie i jest strasznie, jak ktoś lubi tego typu klimaty w książkach będzie zachwycony. Ktoś kto preferuje inne klimaty literackie, jak np. ja, z jednej strony będzie nieco zdziwiony, bo jednak spodziewałem się czegoś troszkę innego po tej książce, jednak uważam, że to nie był czas stracony, parę ciekawych motywów dotyczących wiary tam było, choć i tak można odnieść wrażenie, że jednak autor powinien bardziej wczuć się w zagadnienia i byłoby to jeszcze atrakcyjniejsze dla czytelnika. Pomysł niewątpliwie ciekawy. W sumie książką jest całkiem dobra. Przeczytać można.



Jakub Kuza, Bitwa o Polskę 2020

Jakub Kuza,




Bitwa o Polskę 2020




Wydawnictwo: Bellona
Data wydania: 2018 r.
ISBN: 9788311153424
liczba str.: 300
tytuł oryginału: ---------
tłumaczenie: ----------
kategoria: political fiction







recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl:

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4843648/bitwa-o-polske-2020/opinia/49295157                 





Zapewne pamiętacie moi drodzy czytelnicy, że Geza Vermes napisał książkę zatytułowaną „On wrócił” i ta książka daje zdrowo do myślenia. Niewątpliwie w tej materii Jakub Kuza, autor książki. zatytułowanej "2020- Bitwa o Polskę" żadnej literackiej Ameryki nie odkrył, ale i tak tą książkę koniecznie trzeba przeczytać. 



„Jak to się stało. Nie wiem.” *



Józef Stalin i Adolf Hitler po kilkudziesięcioletniej emeryturze politycznej postanowili wrócić do gry, politycznej gry. A najlepszy przekręt polega na tym, że jednemu i drugiemu przyszło do głowy walczyć o prezydenturę w Polsce. Tak, tak oni naprawdę wrócili na kartach tej książki i co się okazało, że tak jak u Vermesa, zarówno Hitler, tak było u niemieckiego pisarza, ale także Stalin świetnie sobie radzą w realiach szybkiego medialnego przekazu wydarzeń politycznych oraz w czasach gdy coraz większa część polityki jest robiona w internecie, najbardziej znanym użytkownikiem twittera na świecie zapewne jest prezydent USA Donald Trump. Kuza przewidział, że niedaleką przyszłością polityki będą takie platformy internetowe jak np. twitch, czyli internetowa relacja live zapewniająca interakcję z użytkownikami portalu. Skoro da się na tym portalu grać np. w szachy i streamować praktycznie wszystko, to da się tam również w atrakcyjny sposób robić przez polityków komunikację z elektoratem. Z ogłaszaniem końca telewizji jakiej znamy raczej bym się wstrzymywał, ale mam wrażenie, że internet już w najbliższym dziesięcioleciu zacznie pozycję stacji telewizyjnych mocno podkopywać. 


Ale dobra dajmy sobie spokój ze spekulacjami rodem z science fiction, a zajmijmy się książką. Zapytacie zapewne jak to było możliwe, że ta polityczna reaktywacja była możliwa. Otóż dwaj panowie zabawili się w Obeliksa i wpadli do kociołka z napojem magicznym, Nie wiem skąd w Berlinie w 1945 r. się wziął druid Panoramiks. ** No ale faktem jest, że ta woda wiecznej młodości w Berlinie się znalazła i przypadkiem obydwaj przywódcy do niej trafili. A że w końcu znudziło im się kilkadziesiąt lat emerytury politycznej i co ciekawe, że mała Polska, z ich punktu widzenia oczywiście, doskonale się nadaje na przyczółek, żeby wrócić do światowej politycznej ligi mistrzów. 


Mamy styczeń 2020 r., w kalendarzu politycznym Polski są to ostatnie miesiące przed końcem kampanii w wyborach prezydenckich. Stan przygotowań do wyborów jest na tyle zaawansowany, że już właściwie wiadomo kto znajdzie się w decydującej drugiej turze. A tu nagle jak Filip z konopi wyskakują tacy kandydaci, którzy z teoretycznego i praktycznego punktu widzenia nie powinni mieć szans nawet iluzorycznych na wygranie wyborów. Ale, że ci panowie to weterani wielu kampanii politycznych postanowili pokazać na co ich stać, że mimo wielu trudności nie odpuszczą i będą walczyć do końca. Co z tego wyniknie? 

Książkę warto rozpatrywać wielopłaszczyznowo i głowić się razem z autorem, czy rzeczywiście najlepszy ustrój, zdaniem Winstona Churchilla, czyli demokracja jest w kryzysie, że ludzie gotowi są zafundować sobie samym i całej reszcie narodu powtórkę z rozgrywki? Coraz bardziej odnoszę takie wrażenie, że Rosjanin Dmitrij Głuchowski, ten od serii „Metro 2033” nie myli się, że ideologie faszystowskie i komunistyczne będą miał w przyszłości swój revival, odrodzenie. No i pytanie jak to będzie wyglądało? Ta książka prowokuje swoimi pytaniami co będzie jak w kraju zaczną rządzić brunatni lub czerwoni? I czy elektorat w dzisiejszych czasach jest w stanie wybrać którąś z tych opcji politycznych. I czy rzeczywiście wyborca musi godzić się z wyborem tzw. mniejszego zła? I czy rzeczywiście nie jest to efekt manipulacji politycznych? I pytanie na ile tego typu manipulacje mają wpływ na wyniki wyborów? Paradoksem jest, że w dzisiejszych czasach mamy łatwy dostęp do wszelkich możliwych informacji, ale czy potrafimy z tego dobrodziejstwa korzystać, i czy ten nadmiar szumu informacyjnego nie sprowadza kłopotów z ich selekcjonowaniem i w efekcie ktoś za nas będzie to robił i nam wmawiał, jaka informacja jest istotna, a jaka nie. Akurat jeden i drugi kandydat byli w przeszłości ekspertami od majstrowania przy faktach i odpowiedniego ich przygotowywania, żeby ludzie wiedzieli jak mają je interpretować. Ciekawe czy to może być II PRL czy II GG? Chodzi mi po głowie jeszcze jedna niepokojąca analogia historyczna, ostatnich kilkunastu dziesięcioleci I RP, kiedy to cały kawał polskiej polityki była robiona w ambasadach kilku ościennych państw. Decydowało to chociażby o wyborze monarchy.
„ Patrz co robią politycy.
Na elekcjach dawaj kreskę,
Nie za słowo, a za kieskę
Nie za słowo a za kieskę” *** 

Tak czy siak Jakub Kuza miał wyśmienity pomysł na napisanie ciekawej książki z gatunku political fiction, przyznaję cholernie intrygującej. Autor zdaje się dumać, czy nasi politycy są tak beznadziejni, że tego typu transfer polityczny mógłby kiedykolwiek mieć miejsce? Miejmy nadzieję, że autor się myli i nasi politycy okażą się niezastąpieni. 


Polecam. 


Ad.
* Te sformułowanie pojawia się u streamera szachowego FM Kacpra Poloka, tu było konieczne jego użycie. 
** podobnie jak Obeliks i Asteriks, bohaterowie serii komiksów o „Przygodach gala Asteriksa”, autorstwa Rene Gościnnego i Alberto Uderzo.





niedziela, 23 grudnia 2018

Michał Gołkowski, Moskal

Michał Gołkowski,






Moskal



Wydawnictwo: Fabryka słów
Data wydania: 2016 r.
ISBN:  9788379641819
liczba str.: 480
tytuł oryginału: ----------
tłumaczenie: ---------
kategoria: fantastyka




recenzja opublikowana na lubimyczytac: 

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/307132/moskal/opinia/49122540       


   



Ponieważ jeszcze na twórczość Gołkowskiego trafić nie miałem okazji, to wyspekulowałem, że warto z twórczością tego autora się zapoznać. Trafiło na powieść „Moskal” i w sumie trudno to określić, czy to jest właściwie jeszcze fantastyka, czy coś w rodzaju publicystyki obyczajowo politycznej przedstawiającej kulisy robienia biznesu w Polsce i w Rosji w okresie końcówki komunizmu i pierwszych kilkunastu lat transformacji. Oczywiście motyw fantastyczny jest silny, nawiązujący do Tolkiena za pierścień władzy robi piękne drogie zabytkowe pióro, artefakt ten nawiązuje do zamysłu Tolkienowskiego, że jest złem wcielonym w przepięknej postaci obłędnie kuszącej, jakiś bliżej niesprecyzowany Sauron, właściciel piszącego wynalazku próbuje zapanować nad wolą powiernika pióra kusząc go czy się da władzą, pieniędzmi, panienkami itd… A walor publicystyczne poznajemy mentalność Rosjan, ale nie tylko którzy jak sami siebie nazywają ludźmi sowieckimi, którzy radzą sobie w realiach opuszczonego imperium. Oligarchowie z podmoskiewskiej Rublowki robią niewyobrażalnie duże pieniądze przy okazji żyjąc dobrze z mafią i chętnie korzystający z usług osobników z czarnej strefy, tu przydatni są Czeczeńcy, zwani też czurkami. Jak widać wiarę w Mahometa da się pogodzić z liczeniem „szatańskiej zielonej waluty”. 



Tutaj mamy historię Polaka Artura Wiktorowicza, który kupuje pióro na bazarze, a potem czytelnik obserwuje jego życie przez ponad dwie dekady. Żyje dobrze z Rosjanami, którzy i to go winduje coraz bardziej w górze, co ciekawe ambicje Artura sięgają nie tylko biznesu, ale można odnieść wrażenia, że również polityki i tu nowa putinowska władza jest dla tego typu „silnych ludzi” jak ulał i pewnie dlatego większość z nich z władzą dobrze żyje. Myślę, że nie ma potrzeby wdawać się tutaj w szczegóły, jeśli materia zagadnień kogoś z was moi drodzy czytelnicy to warto sięgnąć po tą książkę. 


Mam wrażenie, że autor kreuje się na Masłowską polskiej fantastyki, słówek łacińskich, bynajmniej nie jest to łacina klasyczna, średniowieczna, ani kościelna, nie brakuje w tej książce. Jednak Gołkowski wyraźnie daje też do zrozumienia nam czytelnikom, że to jest dla niego rodzaj litentia poetica, że pisząc o pewnych ludziach konieczne jest, zdaniem autora, wyrażanie ich ekspresji nie tylko mentalnej, ale również językowej. W sumie trudno sobie wyobrazić, żeby delikwent biegający z bejsbolem, a to są najbardziej bezpieczne zabawki jakie mają zwyczaj targać za pazuchą tego typu bohaterowie, raczej w drugiej ręce nie trzymają książek z klasyki literackiej. Nie można zapomnieć, że potrafią robić z tego typu urządzeń niezły użytek, krew leje się tutaj strumieniami. Można się z tym podejściem do tematu lingwistycznego zgadzać lub nie zgadzać. Po prostu autor uznał, że chce w miarę rzetelnie oddać realizm pewnych sytuacji w jakich znajdują się jego bohaterowie. Niewątpliwie to połączenie publicystyki z fantastyką jest interesujące. 


Książka jest dobra. Warto przeczytać.

piątek, 21 grudnia 2018

Ken Follet, Słup ognia

Ken Follet,


Słup ognia


cykl: Filary ziemi, t. 3 



Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 2017 r.
ISBN: 9788365781653
liczba str.: 848
tytuł oryginału: A column of fire
tłumaczenie: Janusz Ochab, Anna Dobrzańska
kategoria: powieść historyczna


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl;


http://lubimyczytac.pl/ksiazka/3904263/slup-ognia/opinia/48575780      





„Słup ognia”, to kolejna książka Kena Folleta z cykluFilary ziemi”. Zapewne jak czytelnik zdążył się domyśleć mamy do czynienia z powieścią historyczną, z motywem miasta Kingsbridge, dwie poprzednie części dotyczyły budowy katedry w tym mieście, druga remontu tejże samej majestatycznej budowli, a trzecia? Z samą katedrą ma w sumie niewiele wspólnego, choć to nie do końca prawda. Bo tu chodzi o zamieszanie związane problemami religijnymi, pojawiają się nowe odłamy chrześcijaństwa, zwane ogólnie protestantyzmem, a więc siłą rzeczy musiało to obejść katedrę. Król Anglii Henryk VIII zdecydował o przejęciu mienia klasztornego na rzecz państwa i tym samym same straciły rację bytu na wyspach. W katedrze co prawda jeszcze odprawia się katolickie msze święte, ale to kwestia czasu, kiedy przejmą ją anglikanie, czyli wyznawcy religii państwowej. Papież ogłasza coś w rodzaju krucjaty przeciwko królowej Anglii Elżbiecie co prowadzi do zadrażnień natury dyplomatycznej z kilkoma krajami Europy. Hiszpanie szykują swoją Wielką Armadę, żeby na morzu rozstrzygnąć losy Anglii. Najeźdźcy chcą przywrócić w Anglię katolicyzmowi, tego chcą również katolicy spiskujący przeciwko królowej Elżbiecie. Ale jednak większość pozostaje wierna monarchii i religii anglikańskiej. Sprawy konfliktu między odłamami chrześcijaństwa toczą się w prawie całej Europie. Tu poznajemy wydarzenia we Francji i Hiszpanii. We Francji protestanckich hugentotów jest całkiem sporo i walczą oni o swoje prawa, jednak monarchowie mają swoje plany. W Hiszpanii jak wiadomo szaleje inkwizycja i potencjalne pomysły z protestantyzmem mieszkańców kraju spala na płonących stosach. 



Oczywiście nie byłoby dobrej powieści historycznej gdyby nie było tam oprócz postaci historycznych pojawiających się w realnych historycznie i fikcyjnych literacko sytuacjach, oraz wielu postaci fikcyjnych rzuconych w wir wydarzeń historycznych. W Kingsbridge mamy rodzinę Neda Willarda, i rodzinę Fitzgerldów, przypuszczalnie tych samych o których mowa w trylogii „Stulecie”, która dotyczy, jak niektórzy z was kojarzą moi drodzy czytelnicy z wydarzeniami XX w. Fitzgeraldowie aspirują do grona arystokracji, zaś Wilardowie są bardzo bogatymi kupcami z Kinsbridge. Ned zakochuje się w Margery. Jednak jej rodzin ma inne plany matrymonialne związane ze wzrostem znaczenia rodziny. Ned wraz z Walsinghamem trafia do Francji i tam prowadzą działalność szpiegowską wspierają też hugenotów. Ned poznaje Sylwie, byłą żonę katolickiego szpiega Pierre’a, który wkradł się w łaski protestantów, żeby potem narobić szkód, część osób zostaje aresztowana, a część osób z notatnika Pierre,a ginie w pamiętnej nocy św. Bartłomieja. W książce ta intryga została drobiazgowo przedstawiona i duży udział w niej Pierre’a. Oprócz Pierra, który znalazł się po złej stronie mocy jest ciekawą postacią jest Rollo, który z pobudek ideologicznych, religijnych konkretnie zdradza swój kraj, przybywa wraz z Hiszpanami na wybrzeża brytyjskie. Tym sposobem tą świetnie opisana bitwę morską widzimy oczami dwóch głównych bohaterów, którzy znaleźli się po dwóch stronach barykady w tym konflikcie zbrojnym. Losy tych bohaterów przeplatają się przez kilkadziesiąt lat, czyli całe ich życie. Jeżeli czegoś brakuje w tej powieści to jednak z mało Kingsbridge, troszkę mamy na początku troszkę mniej na końcu, a w środku prawie nic, dominuje jeśli chodzi o miejsca akcji Londyn i Paryż. Co jest myślę jednak rozczarowujące, bo w dwóch poprzednich powieściach autor uknuł świetna metaforykę, wydarzeń historycznych całej Europy średniowiecznej na podstawie tego co działo się głównie w Kingsbridge, choć długoletnie wyjazdy, najdalej do Włoch, niektórych bohaterów również tam były, a tu w tej części autor nie miał jakoś do tego głowy. Czy może jednak XVI wiek jest jednak bardziej skomplikowany i trudniej taki literacki motyw skonstruować?


W sumie Follet jest świetnym pisarzem i tą powieść również warto polecić. Rzeczywistość historyczna w książce jest po prostu rewelacyjnie pod katem literackim wykreowana. Książka zainteresuje czytelników powieści historycznych to oczywiste, ale być może nie tylko, bo warto poznać losy Neda, Pierre’a, Sylvie, Margery, i innych, poznać przy tym mentalność ludzi opisywanej epoki. Książka jest dobra.








wtorek, 18 grudnia 2018

Andrzej Pilipiuk, Wampir z KC

Andrzej Pilipiuk, 



Wampir z KC 




cykl: Wampir z...., t. 3 








Wydawnictwo: Fabryka słów 
Data wydania: 2018 r.
ISBN: 9788379643127
liczba str.: 512
tytuł oryginału: --------
tłumaczenie: -------
kategoria: fantastyka



recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl






Wakacje [ w: ] A. Pilipiuk, Wampir z KC 




Przeczytałem kolejny tom opowiadań Pilipiuka z cyklu z wampirem w tytule. Trzeci tom cyklu to „Wampir z KC” , tu wchodzi motyw że ‘Mamy kapitalizm, ale kapitalistów zapomnieli dowieźć” i w tym zdaniu zawiera się sedno sprawy, bowiem mamy tu rok 1988 i 1989. Opowiadania z tego pierwszego roku nie różnią się od tych z pierwszych dwóch tomów, czyli mamy tam opisane jak wampiry z warszawskiej Pragi, w sumie jest ich sześć, choć autor raczej skupia się na trójce, czyli Marek, Igor i Gosia, radzą sobie w realiach końcówki lat 80 – tych. W sumie pogląd autora na problem komunizmu jest powszechnie znany i nie omieszka go przedstawiać w swojej książce, tyle, że mamy motywy ewidentnie nostalgiczne i jak to tłumaczyć. Z jednej strony na pewno jest to dokonanie przez Pilipiuka próby nie przedstawiania opisu rzeczywistości w konwencji czarnobiałej, zerojedynkowej, a z drugiej strony pojawia się motyw, że ludzie nie mieli np. problemów z pracą i dobrze sobie radzili z trudnościami tamtych czasów w tym z koniecznością kombinowania na każdym kroku. Jednak pojawiają się stopniowo motywy, w sensie metaforycznym i dosłowny również, że system wyraźnie się chwieje. No i w konsekwencji mamy rok 1989 i wydarzenia w kraju związane z upadkiem komunizmu, i próba ich interpretacji oczywiście na poziomie raczej lekkiej fantastyki, o tym trzeba pamiętać i stąd też biorą się pewne uproszczenie i skróty myślowe, bo nie przypuszczam, żeby znalazło się tutaj miejsce na głębsze analizy. Główni bohaterowie zmagają się z bezrobociem, związane z bankructwem fabryki. No i mamy ich próbę dostosowania się do nowych czasów, jak okazało się ich typowo wampiryczne umięjętności mogą być przydatne w robieniu intratnego biznesu. 



A opowiadanie zatytułowane „Wakacje”, ci pilipiukowscy wampiry–pracocholicy, dzięki którym fabryka przetrwała prawie całe stulecie, wybrali się a wakacje nad Bałtyk, zabrali ze sobą swoją koleżankę Gosię. No i oczywiście zabrali się za kontestowanie systemu, bo to ani nie jedzą, ani rozrywki kulturalne ich za bardzo nie interesowały. Za to znaleźli sobie swoje rozrywki, postanowili przeprawić Bałtyk i wybrać się do Szwecji. O ciekawostka myśląc o książce dumałem, że pewnie pojawi się stary znajomy Jakub Wędrowycz i jego kumpel Semen, i co zaskakujące, ci śmiertelni wrogowie wampirów mieli okazję powalczyć razem z innymi dziwnymi bytami znanymi z horrorów raczej. Zarówno Jakub Wedrowycz, Semen, jak i wampirze towarzystwo czyli Marek, Igor i Gosia trafili na legendarnego latającego holendra i mieli okazję się wykazać. No i ciekawe jak ta konfrontacja się zakończyła?




Jak wspomniałem książka jest łatwa, lekka i przyjemna, choć niewątpliwie swoistym majstersztykiem literackim jest interesujące, niezależnie od tego jakie zdanie, czy poglądy ma czytelnik, mówienie o najnowszej historii kraju, no i o tym jak zwykli ludzie, no tu akurat również nieludzie, czyli wampiry, przeżywają zawirowania historyczne. Książkę warto przeczytać. Polecam.





Arturo Perez Reverte, Szachownica flamandzka

Arturo Perez Reverte, 



Szachownica flamandzka



Wydawnictwo: Muza
Data wydania: 2006 r. .
ISBN:   8373199489
liczba str.: 396
tytuł oryginału: La tabla de Flandes
tłumaczenie: Filip Łobodziński 
kategoria: thriller




recenzja opublikowana na lubimycytac.pl: 


http://lubimyczytac.pl/ksiazka/242830/szachownica-flamandzka/opinia/48666375           







Piszę recenzję, kolejną recenzję w której wcale nie na siłę da się wkręcić motyw szachowy, bowiem w momencie kiedy dwaj najlepsi ludzie na globie toczą między sobą szachową grę o tron, ja czytam i teraz* recenzuję książkę zatytułowaną „Szachownica flamandzka”, której autorem jest Arturo Perez Reverte. Mamy tutaj wyśmienite połączenie motywów sensu stricte szachowych, dalej rozważania na temat historii sztuki, konkretnie pojawia się obraz „Partia szachów” Pietera van Huysa i rozważania typowo historyczne oraz analizy teoretyczne w zakresie teorii sztuki malarskiej, i dalej to wszystko jest połączone ze świetnie napisanym thrillerem psychologicznym co najmniej na miarę Dana Browna, tyle, że hiszpański powieściopisarz był szybszy w wykreowaniu tego typu koncepcji literackiej od znanego amerykańskiego pisarza i odkrył zapotrzebowanie na tego typu tematykę, która pojawia się również u innych autorów. 



Dlaczego wspomniałem o wydarzeniach w Londynie, czyli 12 rundowym meczu o mistrzostwo świata w szachach, który toczą, obecny mistrz świata Magnus Carlsen reprezentujący Norwegię, i jego rywal pretendent do tytułu Amerykanin Fabiano Caruana. Po drugiej stronie Atlantyku wzbudza to emocje ponieważ od czasów słynnego Boby’ego Fisher’a, żaden amerykanin nie dostąpił tego zaszczytu udziału w tej konfrontacji na szczycie, która ma miejsce co 2 lata. Koniecznie wspomnieć trzeba, że pierwsza trwała bitych 7 godzin, było 115 posunięć obydwu graczy. To pokazuje niesamowitą zawziętość obydwu graczy i dawanie do zrozumienia, że odpuszczania tutaj nie będzie, na szybkie remisy też nie ma co liczyć, na razie były dwa remisy, ale to dopiero zawodnicy się rozkręcają i pomyśleć co będzie jak wejdą w decydujące fazę meczu o mistrzostwo świata i czy możliwa jest opcja, że szachiści nie dadzą żyć komentatorom szachowym, kibicom, i oczywiście samym sobie, jeżeli w którejś rundzie będziemy mogli liczyć na pobicie rekordu w turniejowym klasyku szachowym, czyli 20 godzin gry i 269 posunięć? Wszystko tu jest możliwe. Zapytacie zapewne moi drodzy czytelnicy: ki czort? 



Czyli, co ma wspólnego z tym moim oglądaniem z zapartym tchem partii szachowych z Londynu z tym co jest w tej książce?, bo w końcu było nie było zajmuję się recenzowaniem książek. Odpowiedź brzmi; Bardzo dużo bowiem tam wydarzenia są sprowadzone w swej metaforyce do jednej partii szachowej, kontynuacji tego co mamy na obrazie van Huysa. Graczami byli książe Ostenburga Ferdynand Altenhoffen i rycerz, weteran wielu wojen, tych prawdziwych dla odmiany, Rutiger de Pres. Na obrazie mamy również Beatrycze Ostemburską, żonę Ferdydanda, no i oczywiście partię szachów. Wynika z tego której pionki i figury są ustawione z logicznego punktu widzenia/ wiec to niewątpliwie jest prawdziwa partia szachów pełna niesamowitych łamigłówek dających do myślenia. Począwszy od pytania kto zabił rycerza, czyli po angielsku szachowego skoczka.** No i kto jest tym skoczkiem skoro mamy morderstwa w XV w i XX w. Co do obrazu nie ma wątpliwości, że jest to właśnie Rutiger, a współcześnie? Giną osoby z otoczenia Julii, głównej bohaterki, z zawodu specjalistki od renowacji dzieł sztuki. A więc która z zamordowanych osób robi tutaj za szachowego skoczka, czyli rycerza? No i kim są w XV i XX w. kolejne figury i pionki szachowe? Łamigłówka kto tego skoczka zbił z szachowego punktu widzenia jest bardzo fajna, ja sam pogłówkowałem troszkę wykorzystując do tego chess.com-ową tablicę do analiz szachowych dlatego też nie odbiorę wam tej przyjemności moi drodzy czytelnicy, żebyście zrobili to samo. No i dalej próbowali podążać tropem tej partii szachowej, którą musieli toczyć gracze z wysokim poziomem, co najmniej o rankingu FIDE powyżej 2000. ***, i to zarówno ci ze średniowiecza, jak i ci współcześni. Z jednej strony był to szachista z klubu im. Capablanki z Madryty Munoz, a po drugiej tajemniczy niezidentyfikowany gracz, co stanowi jedną z wielu zagadek. Kto gra czarnymi po drugiej stronie szachownicy, w obydwu partiach i jakie jest rozwiązanie tych skomplikowanych zagadek? 

Jak można się domyśleć w książce autor zamieścił próby interpretowania szachów, i dobrze, że dokonuje tego typu analiz koncepcyjnych. Kwestia jest jedna szachy są grą królewską, właściwie starą jak świat, prawie tak starą jak cywilizacja, i co z tego wynika? To, że takich interpretacji może być multum od metafor wojennych począwszy po wiele innych, są grą zaskakującą kryjącą wiele tajemnic do odkrycia i być może szachy internetowe będą miały w przyszłości zasługi na tym polu, choćby z tej racji, że rozgrywanych jest w tym czasie wiele partii, w tym grają również gracze z czołówki światowej, co przyczynia się do popularyzacji tej gry. Oczywiście ścieżka do tego, żeby być dobrym szachistą jest zawsze i będzie trudna niezależnie od tego w jaki rozgrywa się partie, liczy się przede wszystkim siła gry. Na pewno autor pomylił się w jednym człowiek pozostanie człowiekiem i żadna maszyneria nie będzie w stanąć ogarnąć ludzkiego geniuszu i wpływu okoliczności na partie, czy całe turnieje szachowe. No bo np. ciekawe jak program komputerowy interpretował 6 ruchów jednym skoczkiem Carlsena w pierwszych 15 posunięciach, które zagrał absolutny geniusz szachowy i wynikało to z jakiś niesamowitych koncepcji trudnych do zrozumienia i nawet gdyby jakiś wynalazek miał moc obliczeniową setki Carlsenów wszystkiego ”co ludzkie” nie załapie. No ale szachiści dochodzą do tego teraz, Perez Reverte chciał pójść w kierunku SF i da się to zrozumieć. W tym sensie przedstawienie różnych koncepcji szachowych ta książka mogłaby być znacznie zasobniejsza, bo to wynik z bogactwa historycznego, także ideowego jakie ta gra za sobą niesie i wielu ludzi gra w szachy rozumieją tą grę po swojemu. Ja jako pasjonat filozofii tak też tą grę na sposób typowo filozoficzny interpretuję, bo mamy tam mnóstwo kalkulacji, spekulacji, idei, koncepcji, rozegranie dobrej partii to wysiłek porównywalny z przeczytaniem jakiegoś traktatu filozoficznego, inna bajka, że przydaje się w szachach wyobraźnia przestrzenna przy kreowaniu własnych koncepcji logicznych. Chociaż oczywiście można interpretować szachy tak jak to zrobił autor przy wykorzystywaniu przeróżnych koncepcji psychologicznych, w tym psychoanalizy Freuda. Oglądając streamy szachowe można się dowiedzieć, że używa się angielskiego zwrotu „my friends”, nawet jeżeli w partii idzie się na całość i mówi się, zwłaszcza w przypadku ogrania dużo lepszych graczy, że zdobyło się „szachowy skalp” rywala, ale to wynika z wojennej retoryki jakie są szachy same w sobie. 

Mnie oczywiście jako czytelnika fascynuje motyw interpretacji książek szachowych i wypowiadam się o tym w swoich recenzjach i o to też chodzi, żeby te koncepcje intelektualne były interesujące, czasem prowokujące intelektualnie czytelnika recenzji, motywowały do przeczytania książki lub ponownego przeczytania i wydumania skąd taki jeden, autor recenzji wydumał taką koncepcję. Po prostu wychodzę z założenia, że literatura, każdego gatunku, ma swój specyficzny dyskurs, i to jest niezwykle fascynujące odkrywanie tego rodzaju motywów pojawiających się w książkach, co sprawia, że te literackie podróże, tak też nazwałem swojego bloga, są naprawdę fascynujące. 

Książka jest świetna, polecam każdemu, niezależnie od tego, czy interesuje się, sztuką, historią, czy gra w szachy. Bo niewątpliwie to po prostu dobra książka. Czyta się ją z zainteresowaniem, mnie zafascynowały te łamigłówki szachowe, ale te typowe dla kryminału i thrillera zagadki literackie są również ciekawe. Postaci literackie są w sposób niezwykle barwnie wykreowane, w tym ich uczucia motywy postępowania, można by co nieco zdradzić wam moi drodzy czytelnicy coś więcej w tej materii, ale ponieważ to za bardzo by poszło w kierunku spojlera więc niestety nie da rady. Po prostu wchodzi tu jedna opcja przeczytanie tej książki i zlustrowanie samemu jak się sprawy mają. Książkę zdecydowanie polecam.









Ad. 
*( 11 XI 2018 r. ) 
** N - knight 
*** Caruana 2832, Carlsen 2835. Wynik, 6;6, po dogrywce
6 : 9  

 Tytuł mistrza świata obronił  Carlsen, było 12 remisów i  decydowała dogrywka  w tempie rapidowym, szachy szybkie,