czwartek, 31 grudnia 2020

Wojtek Miłoszewski, Kontra

 Wojtek Miłoszewski,


Kontra 


cykl: Wojna.pl, t. 3


Wydawnictwo: W. A. B.

Data wydania: 2019  r. 

ISBN:  9788328066014

liczba str.: 480

tytuł oryginału: ----------

tłumaczenie:-------

kategoria: thriller



recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4882191/kontra/opinia/62015663#opinia62015663    





   

„Kontra” to ksiązka kończąca trylogie „Wojna.pl”. Warto przypomnieć, że pierwszy tom to inwazja Rosjan na Polskę, drugi tom to coś w rodzaju stabilizacji po wygranej wojsk rosyjskich, no i przedstawienie działalności organizacji Farba, która walczy z najeźdźcą. Ale, że carowi, to nie jest retoryka, bo prezydent Rosji Władimir Putin faktycznie koronował się i został carem Władimirem I w tej trylogii, mało było wojowania to ruszył dalej na Berlin i calutką resztę Europy. Amerykanie tym razem nie odpuścili i doszło do konfrontacji zbrojnej. Byli skuteczni, siły wroga zostały odparte, w wyniku czego frontowa nawałnica ponownie przeszła przez Polskę. Amerykanie parli naprzód a Rosjanie szybko wycofali się na terytorium Ukrainy i Białorusi. Potem koleje tej wojny były ciekawe, bo Rosjanie wykorzystali tajemniczą kosmiczną technologię i zdołali wyłączyć Amerykańskie satelity. Amerykanie poprosili o wsparcie Chińczyków, ci nie odmówili, ale oczywiście nie za darmo. O czym Rosjanie mają się przekonać. Czy będzie dotarcie Amerykanów do Moskwy, i czy będzie to oznaczało wygraną i upragniony pokój, no i co to będzie oznaczać dla Polski?



Oczywiście mamy dalsze losy bohaterów książki, którzy przeżywali swoje koleje losu w tle tych fikcyjnych wydarzeń historycznych. Niektórzy walczyli dalej za sprawę u boku sojuszników z Ameryki, kombinatorzy kombinowali dalej i dobrze sobie radzili. Ciekawe są losy rodziny, która trafiła do Irkucka, w ramach zdobyczy wojennej, jak to już bywało wcześniej na przestrzeni ostatnich dwustu lat. Książka jest niewątpliwie ciekawa, spójna logicznie, w stosunku do poprzednich części, acz myślę, że jest przewidywalna. Rzecz jasna my czytelnicy życzymy sobie, żeby pozostała tylko pewnym political fiction, pewną możliwą opcją, i niczym więcej. Bo jakoś wojny w środku Europy nie chcemy. Tak czy siak książkę warto przeczytać



czwartek, 17 grudnia 2020

Miroslav Żamboch, Łowcy

 Miroslav Żamboch, 


Łowcy



Wydawnictwo: Fabryka słów

Data wydania: 2019 r. 

ISBN:   9788379643998

liczba str: 517

tytuł oryginału: Predátoři

tłumaczenie: Rafał Wojtczak

kategoria: science ficton



recenzja opublikowana na:


https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4877299/lowcy#lista-opinii


https://www.facebook.com/groups/829004030782178




                                                      

W czeskiej edycji Book - Trottera zdecydowałem się na książkę Miroslava Żambocha, zatytułowana „Łowcy”, sam tytuł właściwie jest niewiele mówiący, czytelnik, który nie kojarzyłby tego autora głowiłby się, czy to w ogóle jest fantastyka. No ale jak otworzy książkę, poczyta, przekona się bardzo szybko, że jest to bardzo ciekawy koncept, mieszanka pomysłów w stylu „Park jurajski” z przeróżnymi opcjami „Powrotów do przeszłości”, czyli zabawy z wehikułem czasu. Wyszło to dosyć oryginalnie, nie ma tu mowy o nudzie, książka wciąga od pierwszej do ostatniej strony, w dodatku autor pozostawił sobie furtkę na możliwą kontynuację, no ale to już temat na odrębne spekulacje czy to może mieć sens?


Nie ma tu maszynki, do której się wsiada i jazda z motywem, gdzie się tylko chce majstrować w historii i losach ludzi, przy czym wcale tak fajnie wychodzić to nie musi jakby się chciało. A tutaj mamy podróż w niewyobrażalnie odległą przeszłość, sto milionów lat wstecz, i nie chodzi tylko to, że były dinozaury, ale też o to, że nasza planeta wyglądała jak zupełnie inna. I nasi bohaterowie szybko przekonali się, że nie są u siebie, bo wszystko wygląda po prostu inaczej. Szybko czytelnik dowiaduje się kto tutaj na kogo poluje, no i że potencjalne ofiary nie są wcale w ciemię bite, i jakoś nie mają ochoty dać się przerobić na zgniłe mięso ku uciesze milionerów z przyszłości, którzy wzięli udział w tej tajemniczej ekspedycji w przeszłość, no i oczywiście padlinożerców bo przecież ekologiczny recykling w naturze musi być.


Głównym bohaterem jest naukowiec Markus Telli, który pracuje w instytucie badawczym, przy komputerach siedzi i bada potencjalne wektory, które mogą przenosić ludzkość w różne miejsca w czasoprzestrzeni. Wydaje się, że to jest takie science fiction, że tego typu koncept ma szanse powodzenia tak niewielkie, że jest bliskie zeru. Ale jednak ta wygrana na loterii, czyli rozpracowanie prawidłowego wektora wydarzyła się i Marcus odnalazł wektor, którym można obyć podróże sto milionów lat wstecz. Tym naukowym odkryciem zainteresował się kolega Marca Jan Petr Fluks, bogaty biznesmen, który szybko przekalkulował, że na tym odkryciu da się zarobić miliony, bo znajdą się ludzie którzy zapłacą 50 milionów dolarów od głowy za taką wyprawę. Firma Hard Hunters podjęła działania i sprawa ruszyła. Od szczegółów organizacyjnych, zebranie ekipy, po samą wyprawę. Oczywiście Mark Telli wziął udział jako personel firmy, którego zadaniem było wysłać wszystkich w przeszłość, no i po dwóch miesiącach, wrócić. Jeżeli coś budzi wątpliwości w lekturze „Łowców”, to czy tego typu majstrowanie w przeszłości nic nie zmieni, w kontekście, że nikt się nie zastanawia, że będą konsekwencje tej podróży w czasie i polowania na dinozaury. One oczywiście są, ale nie ma o tym pisać, co było w ostatnich zdaniach książki, i to jest zaskakujące, ale zmiany mogły być inne. Jednak jakie by nie były, to szkoda, że nie ma w książce tego typu spekulacji, co raczej banalizuje koncept.


Kreacje bohaterów są bardzo ciekawe, przeżycia również, można odnieść wrażenie, że to jest dobry thriller, liczy się tylko jedno; jak przeżyć to piekło, w które sami się wepchali, i jakie były postawy poszczególnych bohaterów, wobec zagrożenia, którego dotychczas nie znali, zwierzęta wielkości hipopotamów czy nosorożców są tutaj całkowicie nieszkodliwe, a dinozaury wielkości wieżowców tutaj dzielą i rządzą. Wszyscy przybysze, którzy liczyli na to, że to będzie łatwy i przyjemny surwiwal, a wszyscy wrócą z łupami, których zazdrościć będzie im cały świat. No ale nie jest tak różowo, że łatwo o zwycięstwo na wyjeździe, i miejscowi dadzą sobie napakować kilka goli, nawet jeśli są tylko dinozaurami. Ale jak podróżnicy w czasie szybko się miejscowi dają radę i robią to zaskakująco dobrze. A to oznacza spore kłopoty. Dosłownie jest to walka o przeżycie. Emocji nie brakuje! A to gwarantuje ciekawą lekturę. Książka jest bardzo dobra. Zdecydowanie polecam.



                  










środa, 9 grudnia 2020

Robert Silverberg, Zamkniety świat

 Robert Silverberg,



 Zamknięty świat  



Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Data wydania: 1997 r.

ISBN:  8371806108

liczba str.; 239

tytuł oryginału:  The World Inside

tłumaczenie: praca zbiorowa

kategoria: science fiction


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/55195/zamkniety-swiat   




   
Silverberg to bardzo ciekawy autor, na tyle jest dobry, że można a nawet trzeba spróbować każdej książki jaką da się znaleźć na półce bibliotecznej lub księgarskiej. Oczywiście najlepszy jest cykl „Kroniki Majipooru”, ale to nie znaczy, że inne książki są do niczego. Teraz przeczytałem książkę zatytułowaną „Zamknięty świat”. Fabularnie za wiele się nie działo, ale zaręczam, że było ciekawie. W przyszłości, rok 2381, na Wenus funkcjonowała ludzka kolonia, podzielona na wiele monad, a w każdej monadzie ludzie tłoczą się w kilkuset miastowcach. To są bardzo wysokie wieżowce, w każdym mieszka ok 800 tysięcy ludzi. Wszyscy gnieżdżą się w miastowcu. Przypomina to książkę Głuchowskiego „Futu.re”, tam w przyszłości powstało jedno wielkie miasto na Ziemi, i ludzie mieszkają w globalnym blokowisku. Wiemy, że przemieszczanie się między miastowcami jest możliwe, ale nie bardzo wiadomo jak, bo raczej planeta jest niezbyt gościnna. Ludzie raczej swoich miastowców nie opuszczają, chyba, że dostają akurat skierowanie do innych miejsc, bo jest przeludnienie w miastowcu. I to jest kłopot w tej książce standard prokreacyjny to 2+11, przy czym naciągana jest ta dwójka, bo jak się okazuje, że któryś z partnerów jest bezpłodny, to ludzie nie unikają przygód seksualnych, zwanych tutaj lunatykowaniem w celu „pokrywania szpara”, wręcz przeciwnie, tego typu przygody to styl życia powszechnie akceptowany. No i do rozważań w tej materii sprowadza się cała książka. Główni bohaterowie Charles Mattern i jego żona Micaela, ma tylko czwórkę dzieci i czują wyraźną presję społeczną, że z tego powodu zostaną zepchnięci na margines społeczności lub nawet wykluczeni. Wygląda na to, że ten system działa sprawnie. Wielki Brat się nie obija.                                                                    


Mamy perspektywę teraźniejszości i tzw. ciemnego XX w. Autor stosuje porównania, no bo przypadkiem główny bohater jest historykiem, a że w dużym stopniu historyk przyszłości będzie działał na materiałach video, np. filmów starych jak świat. Nawet trudno spekulować na ile pełna jest ta wiedza tego historyka, czytelnik odnosi wrażenie, że jest bardzo fragmentaryczna, raczej nie ma ona wspólnego z lukami w wykształceniu, tylko z tego, co z naszych czasów pozostanie. Domyślamy się, że kolejne stulecia to cała seria wydarzeń apokaliptycznych, niewykluczone wcale, że ludzkość była zmuszona do opuszczenia ojczystego globu. Jak nietrudno się domyśleć mamy w książce również spekulacje typowo filozoficzne, główny bohater, jako człowiek wykształcony jest człowiekiem dociekliwym. Możliwe, że Charles Mattern przypomina Winstona z „Roku 1984” Orwella, dochodzi do wniosku, że chociaż dawniej wieki były może i ciemne, ale ludzie byli wolni i byli z tego powodu szczęśliwi. Autor zastanawia się o co tu chodzi, i oczywiście odkrywa, że ten świat w którym żyje jest precyzyjną inżynierią społeczna, gdzie każdy ma swoje miejsce, i jakieś humanistyczne dumania są passe. Czy bohater będzie miał okazję przekonać się o tym na własnej skórze?


Książka teoretycznie ma stosunkowo prostą konstrukcje, fabuła wygląda na bardzo banalną wręcz. A jednak przemyślenia, w które w umysłach niektórych bohaterów się pojawiają są interesujące i dają do myślenia. To jest niewątpliwy atut tej książki. Książka jest bardzo dobra. Polecam.


sobota, 5 grudnia 2020

Lee Childe, Jednym strzałem

Lee Childe, 



Jednym strzałem




cykl: Jack Reacher, t. 9



Wydawnictwo: Albatros

Data wydania: 2020 r.

ISBN: 9788381258357

liczba str.; 480 str.

tytuł oryginału:  One shot

tłumaczenie;Zbigniew A. Królicki 

kategoria: thriller


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl:


https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4914634/jednym-strzalem/opinia/61709840#opinia61709840  




Jak Reacher to bohater wielu książek, których autorem jest Lee Childe. Nie inaczej jest z książką zatytułowaną „Jednym strzałem”. Akcja książki zaczyna się niezwykle brawurowo. W ciągu raptem kilku sekund pada sześć strzałów, z czego pięć precyzyjnie trafia w cel, i te pięć osób natychmiast umiera. Jeżeli to jest wybitny fachowiec w krwawej robocie, to o co chodzi z tym pudłem? Snajperem był Emerson, kumpel Jacka Reachera z wojska, co z powodowało, że sam główny bohater został wciągnięty w to zamieszanie. W ocenie Reachera, Emerson był dobrym snajperem, ale nie wybitnym, jak to zostało zinterpretowane, to wydarzenie, to Emerson musiał sporo trenować. Kim tak naprawdę jest Emerson? No i oczywiście o co w tym wszystkim chodzi? Czy to był tylko rajd szaleńca? Czy jednak mamy do czynienia z precyzyjnym działaniem, a ofiary nie były przypadkowe, jak to na początku mogło się wydawać?


Oczywiście po tych morderstwach rusza cała prawnicza procedura. Co dziwne Emerson wyglądał na zaskoczonego. Nieosiągalny normalnie Reacher, bo takie ma hobby, jednak znalazł się w zasięgu wymiaru sprawiedliwości. Dzięki czemu mógł odpowiadać na pytania dotyczące sprawcy i sprawa mogła toczyć się dalej, podobnie jak akcja powieści.


Książka jest dobra, jak ktoś lubi thrillery i twórczość Lee Childa, no i oczywiście genialną kreację Jacka Reachera, który przeżywa w każdej książce coraz to ciekawsze przygody w których krew leje się strumieniami. Czytelnicy, którzy nie mieli okazji sięgnąć po książki tego autora mogą spokojnie rozważyć, czy warto poznać tego charyzmatycznego głównego bohatera i kolejne opowieści w ramach tej serii. Warto przeczytać.

niedziela, 29 listopada 2020

Ilona Andrews, Magia niszczy


Ilona Andrews, 


 Magia niszczy 


cykl: Kate Daniels, t. 7




Wydawnictwo: Fabryka słów
Data wydania: 2019 r. 
ISBN: 9788379644056
liczba str.: 460
tytuł oryginału:  Magic Breaks
tłumaczenie: Kaja Wiszniewska - Mazgiel
kategoria: fantastyka


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl:







Czytam serię „Kate Daniels”, którą pisze cały czas duet autorski o pseudonimie Ilona Andrews, no i nie było opcji, żeby nie wpadła mi w ręce kolejna, siódma już, część, zatytowałana „Magia niszczy”. Te książki nie są jakoś bardzo skomplikowane jeśli chodzi o fabułę, te uniwersum jest w miarę proste, z nielicznymi wyjątkami ogranicza się do jednego miasta Atlanta i okolic, nie zmienia to w tym nic, że to uniwersum jest bardzo ciekawe, interesujące, rozpracowane jest pod katem analitycznym bardzo szczegółowo, a kolejny tom ubogaca kwestię coraz głębiej. Bo prawdą jest, że ta seria to nie tylko główna bohaterka wywijająca niczym jakiś wiedźmin mieczami i innymi narzędziami którymi można masakrować i w konsekwencji zabijać wrogów, ale jest to masa wiele ciekawych postaci ludzi, w połowie ludzi, umarlaków i czort wie jeszcze jakich potworów, które wzbogaciłyby niejeden bestiariusz. Zbliża się nieuchronnie spotkanie z Rolandem, w sumie starcie to jest zapowiadane od pierwszego tomu już, jednak jak widać, słychać i czuć robi się naprawdę gorąco i finał już jest bliski. To będzie wojna o przeżycie, bo w tej masakrze jeńców brać nikt nie będzie! Dobrą stroną jest fakt, że Kate nie jest sama, ma sojuszników, chociażby wilcza Gromada, a że wilki to paskudne szkodniki można się przekonać grając serię Wiedźmin chociażby, gdzie wilki, wilkołaki uchodzą zawsze za trudnych bossów, nowy Assassin’S Creed Valhalla też dwa grosze do tego co wilczury potrafią dokłada, tam naprawdę wiele się dzieje w tych walkach. Chociaż Roland to okropny piernik, który jako wielki mag przetrwał niemagicznych kilka tysiącleci, to Kate i jej sojusznicy nie będą bez szans w tej potencjalnej bohaterskiej, prawdziwie epickiej walce. Po za tym w fabule wilcza Gromada ma zatargi z Rodem Wampirzym, ciekawe czy dobrze mi się wydaje, że obie strony chociaż nieufne wobec siebie jednak sprzymierzą się w walce z wielkim bossem, używając metaforyki z gier, czyli naprawdę trudnym oponentem.


Oprócz warstwy typowo wydarzeniowej w tej serii jest istoty motyw życia codziennego, o trudnościach życia w realiach, kiedy są uderzenia magii, a kiedy rzeczywistość jest racjonalnie normalna. Trudność polega na tym, że tej sfery magicznej nie da się przewidzieć, kiedy uderzy i jak długo to trwa. Jednak jak można zrozumieć to ludzkość jakoś to po prostu ogarnęła i radzi sobie. To jest naprawdę fantastyka, i jest niewyobrażalne, niektóre dzielnice wyglądają jak po apokalipsie, inne żyją własnym życiem, bo magia ma swoje plany urbanistyczne jak widać.


Ludzie funkcjonują, w społeczności, gdzie po ulicach biegają nie tylko uzbrojeni przestępcy, ale też na półnieluddzcy osobnicy, którzy bez broni palnej czy innej białej sobie poradzą, bo mają zęby pazury i inny asortyment bojowy, bo berserki bojowe zawsze sobie dobrze radzą w warunkach bojowych. Tutaj jest motyw relacji miedzy graczami w mieście w sferze obyczajowej, jak to jest w sferze różnych interakcji. Jeszcze ciekawiej jest w sferze typowo prawnej, no bo czy przestępstwo zrobione jako wilk ma takie samo znaczenie niż zrobione jako człowiek, bo przecież wchodzą różne instynkty, pewnie dla prawodawców, bo przecież przeróżne normy prawne które i tak są skomplikowane muszą skomplikować się jeszcze bardziej, do granic niemożliwości wręcz. No i jest potem dla prawników to niezły zawrót głowy jak to musi w praktyce zadziałać.


Wynika z tego, że jak autorzy napiszą kolejnych kilka, kilkanaście tomów tej opowieści to te literackie uniwersum będzie rozpracowane bardzo szczegółowo. Co jest ciekawe, udowadnia po raz, że fantastyka ma naprawdę niewyobrażalnie wielkie możliwości i każdy twórca ma co wymyślać. I w tym tkwi oryginalność tej serii. Ciekawe jest też historyczność tej serii, przeszłość dzieli się na okresy magiczne i niemagiczne, pewnie po środku da się zinterpretować różne natężenia magii i racjonalizmu. Wiemy, że w starożytności istniała harmonia doskonała między światem magii i racjonalnej technologii istniała harmonia doskonała. Ludzkość w dziejach miała różne podejścia do spraw magii i czy to wystarczający powód do zanikania magii w różnych okresach? A epoka współczesna praktycznie jej istnienie wykluczyła, a tu taka niewyobrażalna sprawa, że magia upomniała się o swoje. Z jednej strony cywilizcje niemal diabli biorą, a z drugiej w dłuższym kontekście nie da się wykluczyć, że cywilizacja się umocni. To tylko spekulacja, ale mam wrażenie, że o to chodzi. Czy wygrana oczywiście, walka z Rolandem i ocalenie świata, będzie nowym mitem założycielskim nowej magicznej cywilizcji? Skoro harmonijne istnienie tych światów teoretycznie sprzecznych jest możliwa, to po prostu innego wyjścia nie będzie Jakby tak historycy podeszli do historii to byłoby ciekawe i można się zastanawiać wyglądać mogłyby podręczniki i inne książki historyczne.


Jest też nawiązanie do klasyki fantasy, począwszy od legend arturiańskich po Tolkiena i inne książki. Nazewnictwo mieczy mamy u klasyków. Kate posługuje się mieczem o nazwie Zabójca, a teraz dostaje od królowej Semiramidy, swojej babki, nowy miecz o nazwie Królowa. Jeden i drugi wynalazek ma w sobie kość starożytnej królowej. Czytelnik domyśla się, że do tej walki z Rolandem zostanie dorobiona, niemal legendarna ideologia, a ten motyw mieczy to dopiero początek.
Rola Kate jako małżonki Władcy Bestii Currana rośnie, i ma wpływ na sprawy gromady i całego miasta Atlanta, możliwe, że też całego świata, w kontekście walki z potężnym starożytnym magiem, ojcem Kate, który ma zwyczaj zabijać własne potomstwo z obawy, że któreś z nich go wygryzie i przejmie wielką moc.
Czy Kate szczęśliwie ocalała, po to, żeby ocalić świat i wykorzystywać potężną magię do dobrych celów? Zapewne czytelnik będzie miał okazje się przekonać jakie koncepty na kontynuowanie fabuły będą mieli autorzy w kolejnych częściach.


Książka jest ciekawa, bohaterowie zostali ciekawie wykreowani. Nowość to początkowa kwestia Barabasza, prawnika Gromady, jest ważna, bo wyjaśnia w sposób bardzo czytelny wiele kwestii dotyczących samej Kate, jej rodziców Rolanda i Kaliny, cudownego ocalenia Kate, i co konkretnie z tego wszystkiego wynika. Potem wraca, stara dobrze znana narracja samej Kate i wydarzeń fabularnych widzianych z jej perspektywy. Zarówno książkę „Magia niszczy”, jak i całą serię warto przeczytać. Polecam
 





niedziela, 8 listopada 2020

Ben Kene, Hannibal - Chmury wojny

 Ben Kene,



 Hannibal - Chmury wojny



cykl: Hannibal, t. 3 



Wydawnictwo: Znak 

Data wydania: 2019 r.

ISBN:   9788324054961

liczba str.; 527

tytuł oryginału: Hannibal: Clouds of War

tłumaczenie: Arkadiusz Romanek 

kategoria: powieść historyczna




recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl:

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4885718/hannibal-chmury-wojny   



Przeczytałem ostatni tom trylogii „Hannibal” Bena Kane’a. Ostatni tom zatytułowany jest „Hannibal – Chmury wojny”. Akcja tego trzeciego tomu zaczyna się w momencie kiedy skończyła się bitwa po Kannami ( 216 r. p. n. e. ) w której Rzymianie odnieśli porażkę z wojskami Hannibala. W efekcie wojska Kartagińczyków zadomowiły się na dłużej na terenie Italii. Co prawda Kartagińczycy chcieli wynegocjować korzystny dla nich oczywiście pokój, jednak Rzymianie nie stracili zapału do dalszej walki i w efekcie przegnania wroga precz z Italii. Teraz w trzecim tomie wydarzenia zmieniły miejsce akcji, a mianowicie zarówno Rzymianie jak i Kartagińczycy przemieścili się na Sycylię, która była jednym frontów tej kilkunastoletniej wojny. Widocznie rozstrzygnięcia z Sycylii były na tyle istotne, przełomowe, że autor nie uznał za stosowne kontynuowania wydarzeń wojennych w cyklu powieściowym. Ponieważ zarówno wojska Kartaginy jak i Rzymianie byli zainteresowanie zdobyciem greckiej kolonii, miasta Syrkuzy. Wydarzenia miały miejsce w roku 213 r. Syrakuzy zdobyli Rzymianie.


Oczywiście w wir tych wydarzeń wojennych wplątane zostały postaci fikcyjne, kartagińczyk Hanno i rzymianin Kwintus, którzy chociaż byli przyjaciółmi walczyli po obydwu stronach wojny, otwarcie sobie sprzyjać nie mogli, żeby nie być posądzeni o zdradę, a wiadomo zwłaszcza na wojnie nikt się nie patyczkuje w takiej sytuacji. I to jest ciekawe jak oni sobie radzili z tymi problemami natury moralnej. Oczywiście będąc cały czas w ferworze walki, wykonywanych rozkazów, wykonywania misji wojskowych i rozwiązywania innych problemów wojennych.


Podsumowując, zarówno ten trzeci tom, jak i cały cykl, jest interesujący. Czytelnik poznaje wydarzenia historyczne, ciekawie się czyta opisy batalistyczne w czasie bitew, bliższe poznanie poszczególnych bohaterów, zarówno kartagińczyków i rzymian. Co jest bardzo interesujące. Kreacje postaci są ciekawe, zarówno tych fikcyjnych, jak i historycznych. Czytelnicy powieści historycznych, zwłaszcza ci, którzy są zainteresowani motywami rzymskimi w powieściach historycznych nie zawiodą się. Warto przeczytać.





wtorek, 27 października 2020

John Morressy, Wyprawa Kedrigerna





John Morressy, 

  


Wyprawa Kedrigerna  



cykl: Kedrigern, t. 2 


Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Data wydania: 1996 r. 

ISBN:   8386868171

liczba str.: 260

tłumaczenie: Hanna Posierska

tytuł: The Questing of Kedrigern

kategoria: fantasy



recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl:


https://lubimyczytac.pl/ksiazka/56142/wyprawa-kedrigerna/opinia/61047652?#opinia61047652  



    

"Wyprawa Kedrigerna” to ciekawe, sympatyczne i półżartobliwe literckie podejście do gatunku fantasy dokonane przez amerykańskiego pisarza Johna Morressy’ego. Autor świetnie się bawi pisząc książkę w bajowych konwencjach i zaprasza do czytelnika, żeby odbył tą fascynującą podróż w niezwykłym uniwersum rozpoznając bajki o które ociera się to uniwersum. Przypominające troszkę film "Shrek", bo w końcu tam też mamy zamieszanie związane z magicznymi przemianami, które dotyka czasem nie tylko księżniczki, czy książąt, ale też różne inne persony. Oczywiście jest tam tez smok, podobnie zresztą jak i w książce Morressy’ego, te groźne bestia musiały się oczywiście pojawić. Chociaż we książce jest przyjemnie i wesoło to wcale nie tak bajkowo jakby to mogło wyglądać. Bo przecież co to by były za bajki gdyby jakieś licho nie namieszało i dopiero wtedy zaczęło się dziać, często bardzo źle. Czytelnik dowiaduje się, że zabawy z magią są piekielnie niebezpieczne, zwłaszcza jeśli biorą się za nie osoby nie mające do tego predyspozycji, bo albo są na poziomie szkolenia magicznego, albo ich zasób wiedzy magicznej nie jest najwyższy wynikający z braków w doświadczeniu i nabytej wiedzy. A z konsekwencjami tego typu igraszek mają problemy nawet wielcy mistrzowie magii czyli czarodzieje. Sporo tutaj o licznych transformacjach magicznych o przemianach w muchy, ropuchy, dziwne, bliżej nieokreślone stwory. Wszystko się zaczęło od tego, że czarodziej Kedrigern, który odczarował wcześniej swoją żonę księżniczkę z żabiej postaci, kłopot w tym, że tego typu czar, wedle wiedzy specjalistów da się odczynić tylko raz, niezwykle rzadko opuszczał swój dom bo lubił swoje zajęcia i kochał swoją księżniczkę więc uznawał za słuszne stosowanie dystansu społecznego. No ale w końcu dał się namówić, żeby wybrać się na Czarkon, zjazd magów i dopiero zaczęły się kłopoty. Efektem była wyprawa Kedrigerna przez kawał świata, a nawet trafiwszy na jego koniec, trafił do naszego świata, lata 80 XX wieku.



Na Czarkonie Kedrigern i jego piękna żona byli gośćmi specjalnymi. Oczywiście magowie na tego typu zjazdach prowadzą nie tylko magiczne dysputy, ale także po prostu imprezują nie gardząc trunkami z wysokim procentem alkoholu. Na jednej z tego typu hulanek doszło do dramatu dwaj niesforni młodzi magowie znowu przemienili księżniczkę w żabkę. Ktoś w odwecie przemienił winowajców w muchy, które niezwłocznie żabka - księżniczka zjadła, bo poczuła żabi instynkt głodu, a przecież muszki są taki pyszne. I to było przyczyną dramatu, bo nie sposób było dojść jaki czar został użyty. Trzeba było skontaktować się z ich mentorem czarodziejem Arlebanem, bo tylko on mógł mieć zielone pojęcie czym posłużyli się jego dawni uczniowie. Wyprawa ruszyło, jak można się domyślać z konwencji fantasy mieli niesamowite przygody, nawet na pewnym etapie zebrała się niezła drużyna, co oczywiście nawiązuje do mistrza Tolkiena i zamieszania związanego z pewnym pierścieniem.


Warto jednak dodać, że ta książka, choć sam w sobie jest naprawdę zabawna, i czytelnik nie raz ma okazję zdrowo się pośmiać, to jednak są też ta rzeczy poważne związane zarówno z polityką, a nawet filozofią historii. Autor pisze o tym, że niektóre królestwa mają się lepiej, inne gorzej, a jeszcze inne dawno upadły i wiedzę o nich magowie i mędrcy czerpią z zakurzonych książek, ewentualnie z ruin miast i zamków. Przybycie do Los Angeles daje autorowi narzędzie do tego, żeby wybitny człowiek epoki stylizowanej na średniowiecze mógł nadziwić się jak wygląda nasz świat. Dziwiły go wynalazki, typu samochody, czy windy, albo zielone papierki które są walutą. Zapewne jako człowiek swojej epoki cenił monety w szczególności te złote oczywiście. Kedrigern był w naszym świecie bardzo krótko, ale miał na tyle otwarty umysł, że nie ma wątpliwości, że poradził sobie zaskakująco dobrze.


Książka jest bardzo ciekawa. Jest w niej spora dawka dobrego humoru, ciekawi bohaterowie, rewelacyjnie literacko przedstawieni. Książka jest napisana przystępnie, czytelnik wciąga się w czytanie. Warto przeczytać. Polecam.







niedziela, 25 października 2020

Karen Blixen, Pożegnanie z Afryką

 Karen Blixen,




 Pożegnanie z Afryką



Wydawnictwo:  De Agostini, Editiones Altaya Polska

Data wydania: 2001 r.

ISBN:   8373161546

liczba str: 378

tytuł oryginału: Out of Africa

tłumaczenie: Józef Giebułtowicz

kategoria: autobiografia, książki podróżnicze


recenzja opublikowana na lubimycytac.pl:

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/62487/pozegnanie-z-afryka/opinia/659653?#opinia659653   


https://www.facebook.com/groups/829004030782178


Jestem przekonany, że książka zatytułowana „Pożegnanie z Afryką”, której autorką jest duńska pisarka Karen Blixen jak najbardziej pasuje do koncepcji wyzwania Book Trotter. Z jednej strony pisarka z Dani, to rzecz oczywista, ale też jest to książka autobiograficzno – podróżnicza, coś w stylu jak już recenzowałem przy okazji norwerskiego wyzwania książkę Asne Seierstad „Księgarz z Kabulu” odmienny kontynent klimat, mentalność itd. Można w nieskończoność powymieniać. Ksiażka nie jest typową powieścią, są tam raczej pewne przypowieści dotyczące różnych zdarzeń w układzie niechronologicznym. Chodź początek i koniec jest, z pierwszych zdań dowiadujemy się, że autorka miała farmę w Kenii, gdzieś w okolicach Nairobi, stolicy kraju, wtedy, pierwsze dekady XX w. kolonii. A z ostatnich zdań dowiadujemy się, że pisarka i główna bohaterka książki w jednej osobie, wyjechała z kraju. Pierwsza cześć książki jest typowo wspomnieniowa, pisana po latach, natomiast druga cześć to coś w rodzaju bieżących notatek, które ocalały i przydały się pisarce do napisania książki, oprócz typowych motywów, które właściwie nic nie różnią od tej części wspomnieniowej, mamy też notatki z życia codziennego, czyli co trzeba kupić, kogoś po coś posłać do stolicy, spotkania z kimś w celach biznesowych, rozważania o koniukturach ekonomicznych, jak można się domyśleć były one dla farmy, której właścicielką była Keren Blixen były one niesprzyjające. Dlatego musiała wrócić do Danii. Nie wiemy czy ma to cos wspólnego z polityką, bo tej właściwie tu nie ma, oprócz dosłownie pojedynczych zdań z kontekstu urwanych, których czytelnik domyśla się znając burzliwą historię tego regionu świata w kolejnych dziesięcioleciach. 




Ja widzę cechę zbieżną koncepcji na tworzenie książki jaką miał Ryszard Kapuściński, z tą różnicą, że duńska pisarka, długi czas w Afryce mieszkała, a nasz rodak był podróżnikiem, tak podróżnikiem, a nie turystą, bo raczej omijał miejsca dostępne dla turystów z Zachodu, a jeździł wszędzie, doświadczał losu tubylców, głodował, chorował, bywał gościem w zwyczajnych domach, których domownicy dzielili się prawdziwym majątkiem jakim były posiadane resztki jedzenia czy wody. Karen Blixen pisze również sporo o mentalności, o tym, że fascynują ją różnice kulturowe, nawet podejście do przyjmowanego chrześcijaństwa jest troszkę inne niż na zachodzie. Na pewno widać u autorki fascynacje Afryką, ludźmi, pięknem przyrody, wszystkim. Mamy bardzo ciekawe opisy tubylców, dostrzega różnice między afrykańskimi nacjami, co z typowo europejskiej perspektywy oczywiste przecież nie jest, bo osoba czarnoskóra dla nas to po prostu murzyn i tyle pewnie, a czy pochodzi z Kenii czy Ugandy to jeden czort. A przecież tak nie jest i w tym temacie nas czytelników z Europy świetnie autorka uświadamia.



Książka jest ciekawa, chociaż nie ma takiej typowej akcji, książka jest pisana raczej na spokojnie. Bowiem celem autorki jest przedstawienie to co się dzieje na farmie, w okolicznej przyrodzie, jak się mają zwierzęta, niektóre z nich są literacko upersonifikowane, jak np. w bajkach, jak wygląda życie miasta Nairobia, jak wygląda codzienne życie z sąsiadami, jak pojawiają się jacyś niespodziewani goście. Warto zapoznać się z tą książkę czytając o odległej Afryce.

Polecam.






środa, 14 października 2020

Ben Kane, Hannibal - Pola krwi

Ben Kane, 


Hannibal Pola krwi 


Wydawnictwo: Znak 

Data wydania: 2018

ISBN:  9788324054565

liczba str.: 592

tytuł oryginału: Hannibal: Fields of Blood

tłumaczenie: Arkadiusz Romanek 

kategoria: powieść historyczna 


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl:

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4855892/hannibal-pola-krwi/opinia/60514649?#opinia60514649


                                                                                               

Kontynuuję czytanie trylogii „Hannibal” Bena Kane’a, drugi, środkowy tam zatytułowany „Pola krwii”, jak sugeruje tytuł mamy tutaj eskalację działań wojennych między wojskami Kartaginy i Rzymu. Motywy batalistyczne są świetnie opisane, autor spróbował wczuć się w autentyczne dźwięki jakie mogli usłyszeć żołnierze po obu stronach, Są to dźwięki marszowe, dźwięki stali w czasie walki,, dźwięki łamanych kości, jęki umierających, krzyki, rozkazy, przekleństwa, wyzwiska wobec wrogów, okrzyki bojowe, mowy dowódców, absolutnie wszystko co może wydarzyć się na polu bitwy i wychodzi to naprawdę genialnie. To czytanie wciąga czytelnika i jest ciekaw co będzie w finalnym tomie. Dowiadujemy się kolejnych ciekawostek historycznych, jak wyglądało pax romana, dobrze wiemy, legiony rzymskie masakrowały wrogów i zdobywały coraz to większe terytorium, bo gospodarka imperium potrzebowała oprócz terenów złupionych skarbów oraz oczywiście niewolników. Natomiast Kartagińczycy woleli używać do swoich podbojów narzędzi typowo ekonomicznych, czyli uzyskiwanie wpływów gospodarczych nad sąsiednimi terytoriami, i rzecz jasna robić politykę. No ale jak trafili na siebie dwaj tytani na poziomie regionalnym, to musiało dojść do wojny, aż któryś z nich nie padnie. Do czego w końcu doszło na skutek działań w kolejnej trzeciej wojnie punickiej 149 -146 r. p. n. e.



Kane tłumaczy, że napisał swoją książke o drugiej wojnie punickiej, ponieważ uważa, że lata drugiej wojny punickiej 218 – 201 r. p. n. e. były najciekawsze w historii starożytnego Rzymu. Można się zastanawiać czy rzeczywiście tak było, ale nie ulega wątpliwości, że było ciekawie i sporo się działo, a wojska kartagińskie robiły co chciały w niektórych prowincjach rzymskiej Italii, w tym Kapui, gdzie toczy się spora część akcji trylogii. Tym sposobem Kartagińczyk Hanno ma okazje spotkać się z rodziną, u której wcześniej był niewolnikiem i przyjacielem rodzeństwa Kwintusa i Aurelii dzieci Fabrycjusza. Można się zastanawiać, czy ten motyw, że przyjaciele walczą w wojnie po obydwu stronach, ale na pewno z czysto literackiego punktu widzenia to jest ciekawe, wręcz brawurowe. I czytelnika ciekawi jak będzie. Hanno dowiedział się, że przyjaciel Segittare, którego pozostawił w Kapui został zamordowany i poprzysiągł zemstę na nadzorcy niewolników. Znając logikę konstrukcji powieści Bena Kane’a wiemy z góry czego się spodziewać, ale i tak warto o tym wszystkim poczytać.
Postaci zostały interesująco przedstawione przez autora. Cała ta fabularna konstrukcja jest bardzo interesująca.

Książka jest bardzo ciekawa warto przeczytać. 

środa, 30 września 2020

Roberto Santiago, Ana

 Roberto Santiago,  



Ana



Wydawnictwo: Muza

Data wydania: 2018 r.

ISBN:   9788328710221

liczba str.: 992

tytuł oryginału: Ana

tłumaczenie: Grzegorz Ostrowski, Joanna Ostrowska 

kategoria; thriller 



recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl:

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4858266/ana/opinia/60208315#opinia60208315           



Przeczytałem thriller zatytułowany „Ana”, którego autorem jest Roberto Santiago. Spora cześć akcji dzieje się na sali sądowej, co z jednej strony sugeruje, że mamy tu nawiązania do książek Johna Grishama, a z drugiej mamy jednak całkiem oryginalny hiszpański klimat tej opowieści, pojawiają się też polskie wątki w tej opowieści, a konkretnie rodzina Kowalczyków rodzeństwo Sebastian i Helena, oraz jej syn Martin, który jest synem Alejandro Tramela. Sebastian jest Krupierem w kasynie Gran Castilla, w tym miejscu mamy akcję, nazwałbym retrospektywną, bo tam Alejadro Tramel grał w przeróżne gry hazardowe i zadłużył się na niebagatelną kwotę, co jest przedmiotem sporu prawniczego w sądzie. Kasyno chce odzyskać pieniądze od żony zmarłego Heleny Tramel Kowalczyk.



Książka zaczyna się od tego, że Alejandro trafia do więzienia i zanim popełnił samobójstwo zdążył poprosić swoją siostrę, główną bohaterkę, Anę o pomoc. Po śmierci Ana potrzebowała dużo czasu, żeby pozbierać się po śmierci brata. I odegrać się na kasynie za przymuszanie, jak się okazało do grania i dalszego zadłużania się, mimo, że ten był świadom swojego uzależnienia i chciał z tym skończyć. Wydawać się może, że to było szaleństwo, że zdecydowała się na spór prawniczy z największym kasynem w Hiszpani, działającym na granicy prawa, które reprezentowała jedna z najlepszych kancelarii adwokackich w Madrycie. Ona była prawnikiem, ale zajmowała się raczej drobnymi sprawami np. mandatami, a w rozgrywaniu prawniczych potyczek w poważnym sporze sądowym doświadczeń nie miała. Jednak jak widać tak intuicyjne działanie jest wpisane w jej pełen sprzeczności i nieprzewidywalności charakter, co sprawiło rywalom sporo trudności.


Książka jest dobrze napisana, zgodnie z logiką gatunku jaką są thrillery, nie brakuje tu zwrotów akcji, scen pełnych napięcia, które nie wiadomo jak się skończą. Bardzo ciekawa jest kreacja bohaterów, w tym samej Any, kobiety po 40 uzależnionej, od trunków, leków, seksu, była do brata niesamowicie podobna, z tą różnicą, że nie zbliżała się do kasyn, ale tą rozgrywkę rozgrywała wręcz w sposób mistrzowski, grając ostro jak trzeba, i taktycznie również dobrze kalkulowała. Pewnie też miałaby smykałkę do gier hazardowych jak brat, który uchodził za mistrza w te klocki, co może wydawać się co najmniej dziwne, biorąc pod uwagę skalę spirali zadłużenia w której się znalazł,, do tego przyczyniły się nie tylko błędy w kalkulacjach karcianych ale też raczej rozrzutny styl życia. Na pewno to warto przyznać, że autor pisze o bohaterach, tacy jacy są, mają słabości wszelakie nałogi, a inni z tego żyją. Tak widać kręci się świat jak nas przekonuje autor. Fascynująca jest kreacja głównej bohaterki tytułowej Any, pięknej, niezwykle inteligentnej silnej, pełnej samozaparcia i woli walki o sprawy ważne. Książka zdecydowanie jest warta polecenia. Warto przeczytać.

środa, 23 września 2020

Oliver Bowden, AC - Pojednanie

           






















                       
           

 Oliver Bowden,  



Assasin,S Creed - Pojednanie 





cykl: Assasin,S Creed, t. 7 



Wydawnictwo: Insignis

Data wydania: 2014 r.

ISBN:   9788363944704

liczba str.: 480

tytuł oryginału:   Assassin's Creed : Unity

tłumaczenie:  Przemysław Bieliński 

kategoria:  fantastyka, gry komputerowe



recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/234823/assassin-s-creed-pojednanie/opinia/58738691#opinia58738691        


             




Świat fantastyczny w oparciu o wydarzenia historyczne, który wykreowała cała seria gier Assassins Creed jest fascynujący, w szczególności odwieczna rywalizacja templariuszy i asasynów, która toczyła się na kartach gier oraz książek. Jest to specyficzna podróż przez czas i przestrzeń. Tym razem w książce Oliwera Bowdena „Assasins Creed – Pojednanie” my czytenicy mamy okazję wybrać się w końcówkę XVIII wieku do Francji, tak jak było w grze „Assasins Creed – Unity”, a w książce jest urozmaicenie o podróż Elise de la Serre do Anglii. W grze głównym bohaterem jest Arno, asasyn, a w książce jego ukochana Elise, templariuszka. Cała seria pod katem interakcji templariuszowsko –asasyńskich jest fascynująca. Więc niby czemu nie mogła to być para, w którym obydwoje należą do dwóch zwalczających się organizacji, które nazywają siebie zakonami. Ostatnie kilkanaście lat XVIII wieku jest niezwykle barwne, a dominuje oczywiście czerwony kolor krwi. Nowy wynalazek gilotyna, niemal przemysłowo masakruje wrogów, a na koniec rewolucja wykańcza samą siebie. Cholernie intryguje wątek, że śmierć króla Francji, oczywiście głowa monarchy znalazła pod brzytwą nowego rewolucyjnego wynalazku, jest przedstawiona jako zemsta templariuszy za śmierć Jakuba de Molay w XIV w, , do której przyczynił się król Filip Piękny, oczywiście nie było opcji, żeby asasyni się w śmierć wroga czyli wielkiego mistrza zakonu Templariuszy się nie przyczynili. Niedługo potem nastąpiła oficjalna likwidacja templariuszy. Oczywiście w tej teoriospikowej konwencji zarówno asasyni jak i templariusze dalej rywalizują sobie w najlepsze przez kolejne stulecia, oczywiście w XXI wieku też ta odwieczna regularna wojna ma miejsce. Wygląda na to, że ten tytuł nie jest przypadkowy, bo książkowy Heytam Kenway zastanawiał się na ten temat, a to też jest mniej więcej ten sam okres, tyle, że to było po drugiej stronie Atlantyku. Tu ten motyw też rozpracowuje templariuszka Elise w czasie wizyty w Londynie, kiedy poznała angielskich asasynów. Wiadomo, że to oczywistość, że logika tego sporu na to nie pozwoli, że ta rywalizacja, o to kto jest lepszy i jak wykorzysta artefakty Prawdawnych musi trwać. Ale też okazuje się, że zdarzają się momenty, że jest blisko, czy coś z tego kiedyś wyniknie?


W książce poznajemy szczegółowo historię Elise de la Serre, która niemal z pochodzenia była templariuszką, takie rzeczy się zdarzały, że kolejne genaracje rodów wchodziły do jednego z dwóch rywalizujących zakonów. I co ciekawe, że rodzina de la Serre wychowywała młodego Arno, którego ojciec zginął w zamachu, który miał miejsce w Wersalu, o którym wiedziano, że jest z rodziny asasyńskiej, i jak wiemy z gry Arno właśnie asasynem został. Losy Arno poznajemy w grze, począwszy od wtajemniczenia w sprawy Asasynów, szkolenie, wykonywanie różnych misji skrytobójczych, bo w takich w szczególności asasyni się specjalizowali. Książka doskonale uzupełniając te motywy opowiada o losach pięknej Elise. Oczywiście siłą rzeczy te wątki muszą się łączyć ,wcale nie tylko dlatego, że Elise i Arno są parą. Ale mają wspólne przeżycia, w pewnym momencie, Elise popada w niełaskę u swoich, a Arno u asasynów i próbują działać na własną rękę. Oczywiście pojawia się w tym wszystkim, jak zwykle zresztą mnóstwo postaci historycznych, tutaj są to doskonale znani kart historii dygnitarze rewolucyjni, którzy działali po obydwu stronach i w ten sposób można wyjaśnić krwawe starcia pomiędzy frakcjami rewolucyjnymi. W tym też może tkwić klucz do rozwikłania zagadki, jak ta rywalizacja ma dalej funkcjonować, no ale tego być może dowiemy się w kolejnych częściach gier, książek, które jeszcze nie powstały. To tylko udowadnia, że seria Assasins Creed nie są prostymi grami, i niesamowicie daje do myślenia. Wiemy też, że nawet motywy znane ze starożytności miały duży wpływ na historię asasynów i templariuszy, i przy okazji całego świata w tym niezwykle fascynującym uniwersum, nawet jeśli oficjalnie tak się jedni i drudzy tak się nie nazywali.


Podsumowując to jest ciekawe, że ta seria wciąż jest rozwijana i za każdym razem jest równie ciekawa, niezależnie w jakich realiach historycznych motyw zarówno dawnej cywilizacji, jak i asasynów i templariuszy się pojawia. Książki są naprawdę wyśmienitym uzupełnieniem gier i to jest bardzo ciekawe, że w książce można poznać nieco inne punkty widzenia na całą historię. I to jest fajne. Ta książka jest ciekawa, niezwykle barwna, postaci zostały fajnie wykreowane, to dorobienie teoriospiskowych ideologii do realiów jak najbardziej historycznych jest ciekawe jak zawsze. Książkę warto przeczytać, i zalecam się wciąganie w tą historie w grach i książkach oczywiście.