piątek, 28 sierpnia 2020

Alfred Elton van Vogt, Krypta bestii

Alfred Elton van Vogt,



Krypta bestii 



Wydawnictwo: Alfa

Data wydania: 1988 r.

ISBN:  8370012094

liczba str.: 304

tytuł oryginału:  Destination Universe

tłumaczenie: Ewa Kieruzalska-Gewartowska

kategoria: science fiction 



recenzja opublikowana na: 

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/47981/krypta-bestii/opinia/59703508#opinia59703508

https://www.facebook.com/groups/829004030782178








          

Kooot! [w :] Alfred Elton van Vogt, Krypta bestii


"Krypta bestii” van Vogta to zbiór opowiadań. Te opowiadania są różne, jedne dłuższe na kilkadziesiąt stron po nawet bardzo krótkie. Są to opowiadania science fiction traktujące o podróżach w czasie, o kosmicznych peregrynacjach, o relacjach z innymi rasami na gruncie obyczajowym, chociażby relacje typowo partnerskie, w kontekście damsko – męskim. Opowiadania, nawet te długie są formą krótką, nawet te teoretycznie dłuższe i skończoną, choć zdarza się, że z jednego opowiadania powstają książki, czasem nawet cykle, chociażby nasz „Wiedźmin” Sapkowskiego, inne mają potencjał, ale autorzy ich dalej nie rozwijają, bo mają inne zajęcia. Te opowiadania z tego zbioru raczej wielkiego potencjału tego typu nie mają i chyba autorowi o to dokładnie chodziło. Są krótkie treściwe, są jakimś luźnymi fragmentami rzeczywistości literackich, raczej nieskomplikowanych. W sumie ta forma ekspresji literackiej może być ciekawa dlatego warto czasem do zbiorów opowiadań zaglądać.



Ja swoim zwyczajem wybieram jedno, ma ono bardzo swojski tytuł „Koot”. Fabuła opowiadania zaczyna się całkiem zwyczajnie. Kumple siedzą w knajpie, tańczą, popijają trunki, słuchają muzyki, luźno rozmawiają, itp., choć nie tylko luźno, bo w dyskursie pojawiły się tematy filozoficzne, w szczególności pytania o naturę ludzką. Do stolika tej grupy rozmówców zbliża się tajemniczy nieznajomy, bo zaintrygował go przebieg tej rozmowy, a konkretnie zagadnienie, problem jaki się pojawił w dyskursie. Zarówno czytelnik, jak i zapewne goście siedzący przy stoliku, dowiadują się, że nieznajomy spotkany w lokalu jest naukowcem,, biologiem. Postanowił zainteresować nowych znajomych pewną, dziwną historią. Otóż opowiada on niezwykłą historię, o spotkaniu z kotopodobną bestią z kosmosu. Rzecz jasna to rodzaj kamuflażu, bo zielony ludzik, czy jak tam niewyobrażalnie może wyglądać kosmita wzbudziłby niemałą sensacje, a tego przybysz z odległej planety z drugiego końca Drogi mlecznej chciał uniknąć. Bohater dokonał szczegółowej analizy anatomicznej i jest pewny, że kotem to on nie jest, czy zwykły człowiek poradziłby sobie równie dobrze, nie wiem. Tak czy siak obydwoje rozmówców człowiek i jak się okazało kosmita w ciele kota w etykietki się nie wczuwali, nazwali rozmowę spotkaniem z kotem. No i niczym bohaterowie książek Pilipiuka, ten bohater miał okazję z kotem sobie pogadać. Kotek opowiedział, że jest gościem z kosmosu, że jest studentem, który w ramach czegoś w rodzaju dyplomowej kosmicznej podróży przez galaktykę, na zakończenie studiów, poznaje cywilizacje galaktyki. Ta peregrynacja przez wielkie przestrzenie kosmosu ma trwać bagatela tysiąc lat. Szkoda. że rozmówca z Ziemi, nie zapytał ile trwają studia u nich, o i w ogóle ile żyją, wiemy tylko, że nie wiecznie, ale tyle co elfy z kilku uniwersów fantasy spokojnie zapewne. Student – kosmita - kot ma za zadanie porozmawiać z jedną istota z danego gatunku, zabrać jakiś artefakt o obdarować delikwenta życiem na tyle długim że niemal wiecznym. Kiciuś dostał od ziemianina krzyżyk z wizerunkiem Jezusa Chrystusa, dowiedział się, że ziemianie są ludźmi religijnymi. No i to koniec całej historii. W sumie nie wiemy czy goście, rozmówcy z lokalu uwierzyli w tą niezwykłą historię i jak dużo czasu minęło od rozmowy z futrzakiem. Pytań byłoby więcej, ale opcji na ich zadawanie nie ma zbyt wiele. Atutem opowiadania jest, że pojawiła się możliwość do pofilozofowania. Ciekawe, czy gdyby kotek miał okazję pogadać z większą ilością ludzi to odpowiedź byłaby ta sama? No ale tego się nie dowiemy, autor również nie jest tym zainteresowany.

Te opowiadanie jest interesujące. Książka jest ciekawa. Polecam




czwartek, 27 sierpnia 2020

Terry Goodkind, Wojenna nawałnica

 Terry Goodkind, 



Wojenna nawałnica



cykl: Kroniki Nicci, t. 3



seria: Uniwersum Miecz Prawdy, t. 20



Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis

Data wydania:  2020 r.

ISBN:  9788380625075

liczba str: 592

tytuł oryginału:  Siege of Stone

tłumaczenie:  Lucyna Targosz

kategoria: fantasy


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4883442/wojenna-nawalnica/opinia/59991462#opinia59991462    


                                                            


                                                                                             

Jak już miałem okazję wypożyczyć kolejną cześć cyklu „Kronik Nicci” Goodkinda zatytułowaną „Wojenna nawałnica”. Czarodziejka Nicci, czarodziej Nathan i Bannon pozostają w Ildakarze.  Dopiero co odbyła się rebelia Lustrzanej Maski, czyli czarodzieja Maxima, który z nudów rozkręcił rewolucję, żeby uprzykrzyć życie swojej żonie czarodziejce Thorze, która od wieków rządziła miastem stojąc na czele rady czarodziejów. Armia generała Utrosa jest bardzo liczna, porównywalna z wojskami Impierialnego Ładu, którymi dowodził imperator Jagang, wojska imperatora Sulahana, które przybyły z żaświatów, no i oczywiście wojska d’harańskie lorda Richarda Rahla, który chce zjednoczyć Nowy i Stary świat. Dyplomatyczna misja Nicci i Nathana do Starego świata ma być uświadomienie ludzi z nieznanych rubieży znanego świata, że lord Rahl zrobił porządek i jego intencja jest, żeby był pokój wolność, czyli było ładnie pięknie. No ale jednak różni ludzie, watażkowie, piraci, inni źli ludzie mają inne plany. Sprowadza się to do tego, że dyplomatyczna misja Nicci i Nathana sprowadza się do prowadzenia regularnych kampanii wojennych. I tak jest też tutaj. Wcześniej były mniejsze bitwy, obrona mniejszych miast. Ta cześć jak sugeruje tytuł dominuje motyw oblężenia Ildakaru.



I to jest rzeczywiście ciekawe, mimo, że w tej serii, bo przecież ten cykl jest kontynuacją cyklu „Miecz prawdy”, a więc de facto jest serią, która ma miejsce w tym samym uniwersum. Rzecz jasna żołnierze po obu stronach udowadniają, że są kompetentni w swojej robocie, czyli masakrowaniu wrogów. Do tego dochodzą czarodziejskie wyczyny nie tylko Nicci i Nathana, który odzyskał swój dar, ale także czarodziejów Ildakaru, którzy mimo, że ich magia osłabła być, to jednak potrafią sobie doskonale radzić. Po drugiej stronie są dwie czarodziejki bliźniaczki, które znają się na czarodziejskiej robocie. Chociażby wystarczył jeden włos z pięknych blond włosów Nicci, żeby czarodziejkę zaatakować, próbować ją zabić, no ale Panią Śmierci nie łatwo załatwić. A to wszystko zapewnia świetne uatrakcyjnienie tej książki dla czytelnika, która i bez tego jest świetna.


Problem w tym, że w połowie kamienni wojownicy genarała Utroksa są tak bardzo liczni, że chociaż wszystkie sztuczki typowo konwencjonalne i magiczne powodują ciężkie straty u wroga to potencjał tej armii wciąż jest olbrzymi, na tyle groźny, że sam lord Richard będzie zmuszony do interwencji zbrojnej. No ale tego my czytelnicy dowiemy się tego w kolejnych częściach cyklu „Kroniki Nicci” . Nie ma opcji autor jest w świetnej formie i ma rewelacyjne pomysły na kontynuację tego cyklu, i czytelnik może być spokojny, że wiele ciekawych rzeczy się pojawi. I będzie się działo. Mamy powrót smoka Broma wezwał Utros, ale Nicci przekręciła go na swoją stronę i smoczy ogień wypalił część wojsk Utrosa.


Książka jest ciekawa, czyta się szybko, pojawiają się nowi bohaterowie, którzy szybko wkomponowują się w koncepcje autora, są bardzo ciekawie kreowane. Motyw wojny na pewno jest trudny do opisania, mamy przecież także opisane nastroje ludzkości Ildakaru i innych miast. Na pewno solidny potencjał stanowią piraci Norukai, pojawili się już w poprzednim tomie, którzy mają spore ambicje, dążą do podboju Ildakaru i oczywistością jest że muszą spotkać wojska generała Utrosa. Co z tego wyniknie? Książka jest bardzo ciekawa, interesująca. Polecam.






piątek, 14 sierpnia 2020

Andrzej Ziemiański, Virion - szermierz

 Andrzej Ziemiański, 




Virion - szermierz



cykl: Virion., t .4 



Wydawnictwo: Fabryka słów

Data wydania: 2019 r.

ISBN:  9788379645169

liczba str.: 640

tytuł oryginału: -------

tłumaczenie: -------

kategoria: fantasy



recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 


http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4901959/virion-szermierz/opinia/59792250#opinia59792250      




Autor postanowił zakończyć przygody Viriona na tym czwartym tomie zatytułowanym „Virion – szermierz”. Myśle, że zdecydownaie za szybko biorąc pod uwagę, tempo, logikę, całej tej opowieści, tutaj autor spinał się, żeby logicznie poukładać wątki i to zakończyć. Zdradzić można, że drużyna Viriona podążyła do Troy i tam wszyscy czekają na finał. Zapewne od początku czytelnik się zastanawia, jak człowiek wyjęty spod prawa, poszukiwany przez wymiar sprawiedliwości kilku krajów ma zostać szermierzem natchnionym, czyli kimś kto broni słusznej sprawy i zapewne cesarza Luan też. Wyjaśnienie jest proste, ale jak do tego doszło to już jest bardziej skomplikowane. Właściwie ten cykl taki thriller w świecie fantasy, we wszystkich czterech częściach autor pisze sporo o funkcjonowania państwa, różnych służb jawnych, tajnych i powiązania z władzą cesarza, oczywiście władzą absolutną. Są też typowo polityczne spekulacje dotyczących różnych państw tego uniwersum, po drugiej stronie bardzo wysokich gór, jak powszechnie wiadomo z poprzednich książek dotyczących uniwersum świata Achai. Zwłaszcza istotne są różnice między Luan a Troy, które jak wiadomo już niebawem wejdą w skład Cesarstwa Arkach, które obejmie dwa wielkie i mocarstwa i raczej niewielki kraj, a ten byt obejmie prawie cały kontynent.



W sumie ten cykl to dosyć sentymentalny powrót do tego uniwersum. Wyszło to nie najgorzej, wykreowanie ciekawej postaci Viriona i wielu innych, bardzo barwnie przedstawionej. Jednak dużo mniej jest w tym tej całej mitologii, sprowadzone jest to wszystko do poczynań Zakonu w sprawie upiorów, nie tylko upiorzyc jak się okazuje, bo Niki, Nikt, Zmora, Mara, mają również kolegów. Jest to tak opowiedziane, w sposób niemal ezoteryczny, że trudno się domyśleć o co w tym chodzi. Na pewno ten cykl uzupełnia wiedzę o tym uniwersum. Nie ma rozważań o zmianie epok historycznych, o których mowa w klasyku, czyli cyklu „Achaja”.
Tytuł sugeruje czytelnikowi, że szkolenie jakie chcąc nie chcąc Virion podjął u Horecha powoli dobiega końca i mamy okazję przekonać się, że to prawda, Virion, to prawdziwy cyborg, maszyna do zabijania. Nie mniej ciekawe są przygody prokurator Taidy i jej czarownicy, teraz niewolnicy Luny. Obie wykazały się niesamowitym samozaparciem i konsekwentnie dążyły do celów. Miały bardzo trudnych przeciwników, Zakon, organizację bardzo wpływową we wszystkich krajach znanego świata. Na pewno Taida dokonała ciekawie sprzymierzając się z upiorami, no i Virionem oczywiście, przeciwko Zakonowi.
Najlepszym efektem tego owocnego współdziałania, była prawdziwa inwazja na siedziby Zakonu w Luan i Troy, dokładnie tego samego dnia.


Jak zwykle ciekawa jest kreacja upiornej żony Viriona Niki. Jej umiejętności są jak najbardziej przydatne w tych wszystkich epickich przygodach Viriona i jego towarzyszy podróży, a ta podróż ma dwa znaczenia, ten dosłowny, czyli transfer, z jednego miejsca do drugiego, po przenośny, każdy z nas odbywa swoistą pielgrzymkę przez życie, i to doświadczenia generują to kim jesteśmy. U Viriona ta przemiana jest niesamowita od nieśmiałego chłopca, przeciętnego ucznia Gimnazjonu w Mygarth, po człowieka, który musiał używać głowy do różnych celów, żeby przeżyć, i stać się kim został, z jednej strony proces masakrowania ludzi jest szybki, agresywny, niemal bezmyślny, choć to akurat niewłaściwe słowo, bo jak w każdej nauce czegoś nowego, proces myślenia jest tu niezbędny, nawet jeśli uczy się czegoś takiego jak zabijania.


Ciekawe jest to, że również przemiana Viriona polegająca na tym, że powoli wchodzi na taki poziom perfekcji w morderczej robocie, że z ucznia, którym by do tej pory, zmienia się w nauczyciela, i to on uczy delikatną szlachciankę Natriję jak ma się bronić i okazało się, że ma w niej pojętną uczennicę. Natrija dwa razy trafiła w ręce Zakonu, raz wyrwał ją Viron robiąc przy okazji spory bałagan, a drugi raz poradziła sobie sama zabijając trzech rycerzy, a czwartego sprytnie porobiła intelektem, sprytem i bardzo ładnym uśmiechem. Dowodzi to ewidentnie, że w tej krwawej robocie intelekt bardzo się przydaje.


Biorąc pod uwagę, że autor przyjął założenie, że ma zamiar przedstawić młodość Viriona, pełną szalonych przygód, i wychodzenie z opresji z których nie da się wyjść, a jednak daje radę, to książka jest poprawna i jest zgodna z oczekiwaniami. Ciekawe są te motywy, które zbliżają książkę do thrillera, rozpracowywanie przez służby Zakonu, który jest państwem w państwie, a nawet w państwach, bo wszędzie ma swoje wpływy, uzasadniając swoje działania obroną cywilizacji. I tego typu motywów jest zdecydowanie za mało, bo przecież na mitologia nawet zbliżająca uniwersum Achai do science fiction. Ziemiański ustami swoich bohaterów mówi nam, że w kosmosie mogą być tylko ludzie, zielone i jakieś inne dziwne, obce ludziki to fikcja. Można się z tym zgadzać lub nie, ale ma to jakiś sens. Na pewno rozwijanie motywu tego uniwersum jest ciekawe jeśli autor będzie się tego w przyszłości podejmował. Książka jest bardzo dobra, po przeczytaniu ostatniej strony czytelnik żałuje, że to już koniec, a to przecież nie są cienkie, pod kątem zawartości, liczby stron, książki. Ten cykl czyta się niesamowicie szybko, ciężko się oderwać od czytania, a to niewątpliwie jest zaleta. Czytelnik niewątpliwie dostrzega kunszt pisarski autora. Kreacja postaci jest rewelacyjna, bohaterowie są ciekawi, wiarygodni, interesujący. Właściwie mamy tu cały przekrój społeczny, od elit władzy Cesarstwa Luan, po chłopów i niewolników. Teoretycznie nie istnieje instytucja wyzwoleńców jak w starożytnym Rzymie, ale wiadomo, że są niewolnicy, elity, wśród tej grupy, którzy prosperują całkiem dobrze jak np. Luna, czy nałożnica cesarza, w praktyce piąta osoba w państwie, mająca władzę większą niż monarchowie z mniejszych krajów. Podobnie ma się sprawa z kreacją tego całego literackiego świata, uniwersum Achai, jest ciekawa, nie brakuje nawiązań do starożytnego Rzymu, ale tez pamiętamy, że świat jest u progu przemian, czyli wejście w nową epokę, która potrwa tutaj zdaje się ok tysiąca lat, aż do przybycia ludzi z za gór, czyli marynarka wojenna Rzeczypospolitej Polskiej. No ale o tym akurat w tej książce tego nie ma. Po za tym co czytelnik już wie, że ludność tego świata ma otwarte umysły i poradzi sobie z różnymi przemianami zachodzącymi w świecie. A to jak pokazuje historia jak najbardziej naszego świata, jest to bezcenna umiejętność. Książka zatytułowana „Virion –szermierz” jest bardzo dobra, podobnie pozostałe książki tego cyklu. Polecam.

środa, 5 sierpnia 2020

Margaret Atwood, Opowieść podręcznej

Margaret Atwood, 



Opowieść podręcznej 



cykl: Opowieść podręcznej, t. 1 



Wydawnictwo: Wielka Litera
Data wydania: 2017 r. 
ISBN:  9788380321717
liczba str.: 368
tytuł oryginału: The Handmaid's Tale
tłumaczenie: Zofia Uhrynowska - Hanasz
kategoria: science fiction 


recenzja opublikowana na: 














 
Ubi tu, Caius, ibi ego, Caia”*, ta sentencja dowodzi, że w Gilehadzie, kraju, który powstał, po obaleniu demokracji liberalnej w Ameryce, gdzieś w bliżej nieokreślonej przyszłości nawiaząnia do tego motywu w starożytnym Rzymie. Główna bohaterka książki nazywała się Freda, bo została własnością Freda, została podręczną, bo uznano, że jest w stanie spłodzić kilku potencjalnych bojowników, którzy pójdą w bój w walce o idee fundamentalistycznej rewolucji. A to dopiero początek licznych analogii historycznych, które zafundowała autorka, żeby stworzyć bardzo ponurą wizję przyszłości, która w dziwny sposób koresponduje z książką Omara El Akkada, "Ameryka w ogniu", także była recenzowana w ramach wyzwania Book Trotter, i to mimo faktu, że obie książki różni prawie 40 lat. A także, że imię autora świadczy o tym, że pochodzi z innej kultury i doszedł z grubsza do tych samych wniosków co autorka z Kanady. Że trzecie świat może wydarzyć się wszędzie, bo dobrobyt i demokrację da się utracić. Te dwie książki łączy również fakt, że jedną z przyczyn były jakieś perturbacje bliżej u El Akkada była to sprawa niekorzystnych zmian klimatu u Margaret Atwood jest to bliżej nieokreślone, być może związane z dramatycznymi rozstrzygnięciami ziemnej wojny. Są te same pytania co dalej?
W obydwu książkach zachowano ten sam mechanizm, losy jednej rodziny na podstawie wojennej nawałnicy, która opanowała Stany Zjednoczone. Freda straciła swoją rodzinę i została sama na świecie u El Akkada rodzina Chesnutów musiała sobie radzić w ekstremalnych warunkach. Podobieństwo jest uderzające.
Jedna książka uzupełni drugą, bo przecież nie jest tajemnicą, że czerwonych, którzy wygrali rzutem na taśmę, wspierało nowo powstałe imperium Arabskie, i nie trudno się domyśleć jaki porządek ustrojowy będzie preferowany? Wizja Margaret Atwood jest wiarygodną i przerażającą próbą odpowiedzi na te pytanie.


Jak wspomniałem jest tu mowa o wielu koncepcjach historycznych, od świata arabskiego, innych kultur bliskowschodnich, po motywy z wzięte z pomysłów nazistowskich, komunistycznych też bez problemu można znaleźć. Tego typu rewelacje proponują również różne sekty i widocznie autorka ma dobre rozeznanie w tym zagadnieniu. Na pewno to jest dobry intelektualny dyskurs interpretacyjny. Choć nie można powiedzieć o tym, że nie ma w tym wszystkim inwencji twórczej pisarki. Zazwyczaj palenie książek odbywa się troszkę inaczej niż mamy w tej książce. Robią to wszelkiej maści strażnicy, duchowni i świeccy, indeksów, ksiąg zakazanych, wchodzą i rozpalają stos. Tutaj czytelnik odnosi wrażenie, że to jest niemal oddolna inicjatywa, ludzie palą książki, bawią się, tańczą, piją duże ilości alkoholu i cieszą się, że dawny zły świat przemija. Robią to ludzie, którzy pokończyli różne studia tak jak np. Freda, główna bohaterka. Tu rodzą się pytania jak to było możliwe? Wkrótce poszły restrykcje typu, że kobietom zabroniono posiadania kont bankowych np. A to dopiero początek dalej poszło, że kobietom zabroniono wszelkiej aktywności intelektualnej, czytanie było surowo zabronione. To mężczyźni powinni im czytać pożyteczne lektury głównie wybrane fragmenty Biblii, świadczące o zasadności panującego ustroju. Wreszcie doszło do tego, że kobiety nie miały żadnych praw, stały się rzeczami z którymi można robić wszystko. Teoretycznie w trosce o bezpieczeństwo kobiet, jak to można usłyszeć w Afganistanie na przykład. Wprowadzono zasadniczy podział kobiet na żony, marty, podręczne, ciotki, kobiety zachowujące dawny styl życia na potrzeby elit i delegacji z innych krajów, i więźniarki obozów, ta ostatnia, zdecydowanie najgorsza kategoria, to kobiety w podeszłym wieku i oczywiście niepokorne. Właściwie trudno powiedzieć która kategoria gorsza. Kobiety robią wszystko, żeby przeżyć parę lat, a i tak opcja obozowej właściwie nie sposób uniknąć. Schematem jest rozrost instytucji kontrolujących, najniższy szczebel to ciotki, konfidentki, to znane jest z obozów koncentracyjnych. Dalej aniołowie, funkcjonariusze, strażnicy, pilnujący moralności swoich podopiecznych i całe mrowie jawnych i tajnych służb strażników rewolucji, po komendantów, szefów resortów, dowódców na froncie, kasty absolutnie uprzywilejowanej.


Opowieść Fredy przetrwała ponoć na kasecie magnetofonowej, jedną z interpretacji jest, że jest to swoisty manifest feministyczny, a jako taki musi być jawnie wrogi dla ustroju Gileahadu. Ciekawostką jest, że z Kuby nadaje Radio Wolna Ameryka, nie trzeba nikomu tłumaczyć skąd znany jest ten motyw. Właściwie każdy dzień w życiu Fredy to wolność o przetrwanie. Pewnie pomagało jej to, że była piękną kobietą. Bo inaczej jakim cudem przeżyłaby próbę zdrady kraju, czyli ucieczkę do „zachodniej” Kanady. Umieszczono ją w specjalnej instytucji, gdzie kiedyś była szkoła, i pilnowano. Miłość w naszym rozumieniu była zbrodnią, karaną śmiercią. Seks z obydwu stron był właściwie obowiązkiem wobec ojczyzny, nie mogło być mowy o przyjemności, z jednej i drugiej strony, żeby przychodzili na świat nowi bojownicy rewolucji i dziewczynki, które będą kolejnymi podręcznymi na przykład.

Książka jest trudna w ocenie. Z jednej strony jest ciekawa, na pewno potrzebna, z drugiej strony trudno sobie wyobrazić, żeby była realistyczna, żeby standardy budowane przez tysiąc lat tak cywilizacji Zachodu łatwo, zdecydowanie a łatwo szlag trafił. To jest mocno naciągane jednak. Tak samo jest to naciągane jak w książce „Meczet Notre Dame 2048” Czudinowej, że Arabowie podbiją Europę i niemal natychmiast wprowadzą radykalny szariat i to przejdzie. Mężczyźni nagle staną się bojownikami za sprawę Islamu i jako terroryści będą podkładać bomby w innych regionach świata, a kobiety potulnie dadzą się sprowadzić do funkcji rzeczy, gdzie ich kotek czy piesek będzie miał większe prawa niż one. Przypuszczam, że ta książka jest z natury rzeczy skandalizująca i prowokująca, a tego typu prowokacje intelektualne są ciekawe. Książka Omara El Akkada, do pewnego stopnia też taka jest tyle tylko, że lepiej zostały tam wytłumaczone sprawy geopolityczne i nie da się odmówić logiczności tym spekulacjom. Natomiast w książce Margaret Atwood niewiele tego jest, zdecydowanie za mało. A jednak niedobrze, no bo przecież tego typu radykałowie jakby wzięli się z Marsa, czy jakiegoś kraju arabskiego byliby dobrze zingwigilowani, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, a gdyby tworzyli zagrożenie byliby wyeliminowani. To musieliby być prawdopodobnie republikanie wspierani funduszami z zagranicy, żeby się udało obalić ustrój i wprowadzić radykalny, dyktatorski, reżim, ale nie da się czegoś takiego z dnia na dzień zrobić w dodatku bez opcji zdemaskownia. Co nie znaczy, że możemy spać spokojnie, że coś takiego nie ma szans nigdzie się wydarzyć. I dlatego ta wstrząsająca książka jest potrzebna, bo być może wszystko kiedyś będzie w naszych rękach. Książka jest bardzo dobra. Polecam



Ad.
*Gdzie ty Kajus, tam i ja Kaja – starożytna sentencja przysięgi małżeńskiej w starożytnym Rzymie