sobota, 26 września 2015

 Terry Goodkind, 



Skradzione dusze 



cykl: Miecz prawdy, t. 16 


Wydawnictwo:  Dom Wydawniczy Rebis
Data wydania: 2015 r. 
ISBN: 9788378186663
liczba str. 464
tytuł oryginału:  Severed Souls
tłumaczenie: Lucyna Targosz
kategoria: fantastyka, fantasy


 (  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl: 



Nadszedł czas, żeby przynajmniej na razie, dopóki nie zostaną napisane i wydane kolejne części cyklu, zakończyć czytanie cyklu „Miecz prawdy”, to smutna i radosna jednocześnie okoliczność. Smutna, bo wiadomo człowiek się wciągnął przez te ponad 4 miesiące czytania tego cyklu, a radosna, bo niewątpliwie wiele ciekawych przemyśleń, które pojawiły się dzięki refleksji Goodkinda w mojej głowie pozostanie. Jedna z nich jest na pewno docenianie życia, że życie jest najważniejszą wartością, o którą warto i trzeba walczyć. Oczywiście tego wszystkiego jest o wiele więcej, co mi przychodziło do głowy już pojawiało się w recenzjach, pewnie będą się te refleksje pojawiać przy okazji recenzowania innych książek. Bo jak wiecie moi drodzy czytelnicy często piszę o analogiach i skojarzeniach z innymi książkami. Goodkind napisał świetny cykl, kawał rewelacyjnej fantasy. Oczywiście, że wspominałem, że poszczególne części są nierówne, a niektóre z nich są wyraźnie słabsze, od tych, które są po prostu genialne. Trzeba przyznać, że Goodkind wysoko postawił poprzeczkę. I za to cenię tego autora, mimo, że nie zawsze udaje mu się spełnione przez siebie założenia realizować, bowiem artyzm pisania na tym też polega, że utrzymanie jednego, zwłaszcza wysokiego poziomu jest niezwykle trudne. 
 


O analogiach literackich cyklu „Miecz prawdy” już częściowo wspominałem w poprzednich recenzjach, głównie były to nawiązania do Tolkiena, ale także Brandona Sandersona i Trudy Canawan. Warto dodać jeszcze jedną ciekawy motyw, który mi się kojarzy. A mianowicie jest to porównanie do serii "Uniwersum Diuna" Franka i Briana Herberów, a także Kevina J. Andersona. Tam też, w tej książce science fiction jest motyw mesjasza Paula Muad’Diba. Tutaj w książkach Goodkinda wybrańcem jest rzecz jasna Richard Rahl, który podążając przez wszystkie krainy używając miecz prawdy broni ludzkość przed złymi ludźmi i potworami. W koncepcji literackiej uniwersum Diuna mamy czarownice Bene Gesserit. One prowadzą tam program genetyczny, który ma na celu wygenerowanie metodą kombinacji genami kogoś kto będzie kwisath haderach, czyli nadczłowiekiem. Sprawa wymknęła się spod kontroli, bowiem jedna z czarownic Rebeka spłodziła księciu Leto I, potomka i był nim chłopiec, a nie jak powinno być wedle programu dziewczynka, która wedle tych założeń miała spłodzić oczekiwanego nadczłowieka. Tutaj u Goodkinda były siostry światła i siostry mroku z Pałacu Proroków w Tamarang, w Starym Świecie. One również miały swój program, była to próba nauki kontrolowania magii przez czarodziejów. Jedne siostry miały w założeniu dobre cele, a więc działanie ku chwale Stwórcy, a drugie sprzedały swoje dusze Opiekunowi i podejmowały działania tylko i wyłącznie ku chwale złym mrocznym siłom. W obydwu cyklach czarownice Bene Gesserit i siostry miały olbrzymie moce i we wszystkich wydarzeniach odgrywały dużą rolę. Jedno jest też podobne koncepcja wybrańca, na którego świat czekał tysiące lat. Tutaj olbrzymią rolę odgrywa kandydat na kwisath haderach Paul Muad’Dib, a u Goodkinda prorokowanym mesjaszem, zwany dalej dawcą śmierci, ( fuer grissa ost drauka, w starożytnym języku górnod’harańskim) , jest Richard.


Oczywiście warto coś konkretnie o recenzowanej książce, a więc o „Skradzionych duszach”, jednym zdaniem zdradzę, że Goodkind najwidoczniej wraca do wyśmienitej pisarskiej formy, bo ta część robi się naprawdę ciekawa, a zakończenie, to mistrzostwo świata.  Zdradzę wam, że czytając  ostatnie kilkadziesiąt stron tak się niesamowicie wciągnąłem, że nie sposób było się od książki oderwać, a czytając bardzo rzadko aż tak się wczuwam. Oczywiście podtrzymuję to co napisałem, że motyw półludzi i żywych trupów, które wygramoliły się zza Północnego muru i sieją zamęt, a w konsekwencji maja zamiar zniszczyć świat, jest naciągany i przejaskrawiony. Jednak Goodkind konsekwentnie to podtrzymuje i ciekawie to wszystko uzasadnia. Za tym wszystkim stoją rządzący prowincją Fajin, zwaną Mrocznymi Ziemiami biskup Hannis Arc i jego współpracownik opat Dreier, którzy władają czarna magią i wskrzesili imperatora Sulachana. Akcja rozpędza się jak szalona. Znowu młoda Samanta dała czarodziejski popis ponownie uśmiercając półludzi Shun Tuk, co jest prawie niemożliwe, a jednak jak się pogłówkuje, to da radę się to zrobić. Szykuje się trudna batalia, niemal niemożliwa do wygrania. Richard i Khalan mają kłopoty, bo muszą sobie poradzić z mroczną skazą i ich dni, godziny, minuty są praktycznie policzone. Co było dalej zdradzać nie mogę, no chyba tylko tyle w sekrecie da się powiedzieć, że akcja przenosi się do cytadeli w Saavedrze, stolicy Mrocznych Ziem. Twierdzę opuścił biskup Hannis Arc, zajął ją opat Dreier, który jak się okazuje jest niebezpiecznym osobnikiem. Khalan ma poważny problem, musi zabić swoją i Richarda przyjaciółkę Nicci, bo tak mówi proroctwo.  Co z tego wszystkiego wynikło? Chyba każdemu z nas Goodkind postanowił dać zdrowo do myślenia. Mam wrażenie, że o to może chodzić, że znając kogoś nie powinniśmy obawiać się kierować swoją intuicją i rozumem. Bo jeżeli kogoś znamy to naprawdę wiemy co trzeba i nie potrzebne tu są np. żadne proroctwa. Dobrze, że autor wraca do rozpracowywania koncepcji psychologicznych. Bohaterowie Goodkinda są zadziwiająco ludzcy Richard i nie tylko on ma pokusę rzucić wszystko w cholerę i zająć się swoim życiem i jej ukochanej Khalan. Tym razem podpowiada mu to jego dziadek Zedd, a także Khalan, kiedy bardzo zmartwiona dowiedziała się o proroctwie, które dotyczy Nicci. Richard już raz to zrobił, zabrał Khalan i Carę w góry, gdzieś w Westlandzie. Teraz jednak przekonał się, że nie można być indywidualnie szczęśliwym kiedy świat się wali I czasem trzeba zrobić porządek! Dotychczas ostatnie spisane prawo magii mówi o tym, że zawsze będą tacy, którzy nienawidzą. I to jest bardzo smutna prawda o ludzkości. Bóg daje nam wiarę, nie tylko po to, żebyśmy w Boga wierzyli, ale także miłowali bliźniego. I mimo, że Richard, a także w domyśle sam autor, to wszystko definiuje inaczej, jednak paradoksalnie w tym wszystkim można dostrzec niesamowitą głębię wiary. Bo z wiary wynika szacunek życia, trzeba żyć, cenić własne życie, żeby dzielnie podążać przez nasze życie, a po śmierci znaleźć się dokładnie tam gdzie kochający Bóg chce nasz wszystkich wysłać. 


Zdecydowanie polecam książkę "Skradzione dusze” i cały cykl „Miecz prawdy”

wtorek, 22 września 2015

 Terry Goodkind, 



Trzecie królestwo



cykl: Miecz prawdy, t. 15


Wydawnictwo:  Dom Wydawniczy Rebis
Data wydania:  2014 r. 
ISBN:  9788378184690
liczba str. 424
tytuł oryginału:  The Third Kingdom
tłumaczenie; Lucyna Targosz
kategoria: fantastyka, fantasy


 (  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:






Tym razem czytając cykl „Miecz prawdy” Goodkinda trafiłem na książkę „Trzecie królestwo” i trzeba zacząć moją refleksje od tego, że ta część jest zdecydowanie lepsza od dwóch poprzednich. Wreszcie Goodkind ma jakąś koncepcję, co się dzieje i do czego te wydarzenia zmierzają. Oczywiście słudzy Opiekuna mają zamiar mieszkańcom literackiego uniwersum przez Goodkinda kreowanego zatruć życie. Jednak trzeba wspomnieć, że chociaż ta część jest lepsza, to jednak daleko jej do najlepszych osiągnięć autora. Bo chociaż jakieś pomysły autor ma to jednak widać pewien schematyzm w nich. Zabrakło imperatora Jaganga, to ktoś w wiarygodny sposób musiał tą lukę wypełnić. Doszło do wskrzeszenia imperatora Sulachana, władca ten rządził Starym światem dawno temu  i próbował podbić nowy, podobnie zresztą jak Jagang. Naciągany jest motyw żywych trupów i półludzi. Bo o ile we właściwym cyklu, co niektórzy mieszkańcy starego świata odrzucili ideologię imperialnego Ładu i wybrali wolność i koncepcję życia zaproponowana przez Richarda. Tak tutaj w tych dodatkowych częściach żadnego kompromisu nie ma, wszyscy muszą być poddani bezwarunkowej eksterminacji. To wszystko właściwie przypomina jakiś tandetny horror niż przyzwoitą fantastykę. Dobre jest to, że przynajmniej częściowo Goodkind nawiązał do poprzednich części, poznajemy tych złych bohaterów opata Dreiera, biskupa Hannisa Arca, tytułującego się lordem, choć daleko mu do opanowania Pałacu Ludu. No i z krwi Richarda wskrzeszona została postać legendarnego imperatora Sulachana. Ta postać intelektem i przebiegłością prześciga imperatora Jaganga. A to wszystko sprawia, że Richard ma trudny orzech do zgryzienia chcąc wysłać Sulachana i jego armię trupów i półludzi w zaświaty,  dokładnie tam gdzie ich miejsce. Sulachan w przeciwieństwie do Hannisa Arca, nie lekceważy zagrożenia jakim jest dla niego Richard. W końcu wyspekulował, że byle kto wojny z Jagangiem nie wygrał. A pewnie zdążył spotkać nie tylko Rahla Posępnego, ale również Jaganga, w domenie Opiekuna, czyli w zaświatach. 


O co tu chodzi z tym Trzecim królestwem? Trzecie królestwo to coś w rodzaju świata pomiędzy zaświatami, a tym naszym światem. Mieszkańcy pół ludzie i żywe trupy maja w sobie zarówno pierwiastek życia, jak i pierwiastek śmierci. Jedni i drudzy mają obsesję na punkcie dusz. Sami zostali duszy pozbawieni i myślą, że jedząc ludzkie mięso, zdołają wykraść duszę osoby konsumowanej. Dawni czarodzieje uznali, że ci osobnicy stanowią poważne zagrożenie i postanowili oddzielić Trzecie królestwo potężnym magicznym murem. Chore ambicje Hannisa Arca sprawiły, że ten mur padł. W efekcie koniec świata jest bliski. I znów Richard Rahl i jego przyjaciele maja pełne ręce roboty. Richard i Kahlan, po przejściach jakie przydarzyły im się u zaszytej służki trafili do Stroyzy, wsi w Mrocznych Ziemiach, która znajduje się w jaskiniach. Poznajemy nową bohaterkę stamtąd pochodzącą, młodą 15 letnią czarodziejkę Samantę. Choć Samanta jest młoda, jest niesamowicie utalentowana, a także zdeterminowana, żeby uwolnić własną matkę i pomóc Richardowi w jego walce z wrogiem. Jak Richard poradzi sobie z tak trudnymi wyzwaniami? Ponoć jego misją, jako prorokowanego dawcy śmierci jest zakończenie proroctwa. Co z tego wszystkiego wynika? 


Podsumowując książka jest ciekawa, warta przeczytania. Z zaciekawieniem sięgnę po kolejną część.

piątek, 18 września 2015

Terry Goodkind,



Wróżebna machina 


cykl: Miecz prawdy, t. 14 



Wydawnictwo:  Dom Wydawniczy Rebis
Data wydania: 2012 r. 
ISBN:   9788375107968
liczba str. 360
tytuł oryginału:   The Omen Machine
tłumaczenie; Lucyna Targosz
kategoria; fantastyka, fantasy



 recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:











Goodkind postanowił kontynuować cykl „Miecz prawdy”, mimo, że właściwie zasadnicza fabuła cyklu została zakończona. Wojna z Imperialnym Ładem została wygrana, a wszyscy, którzy nie chcieli magii, w tym niemal wszyscy słudzy Opiekuna zostali przegnani precz! Jednak nawet magiczny świat fantastyczny nie jest ani piękny ani cudowny, bo co niektórzy słudzy Opiekuna jakoś się uchowali. Czyżby Richard amatorkę zrobił? A może po prostu przegnanie wszystkich sług Opiekuna było niemożliwe, bo przecież co to za koncepcja świata fantastycznego, która jest idealna? Bo przecież świat idealny nie jest, więc literackie koncepcje świata fantastycznego też nie mogą takie być.
 
No dobra wojna została wygrana, świat się kręci dalej. W zasadzie imperium D’Hary jest na tą chwilę jedynym supermocarsatwem, a jeżeli tak jest to nic dziwnego, że znajdą się chętni, którzy z chęcią zastąpią lorda Rahla i wypełnią jego trudne obowiązki jakim jest rządzenie krajem. Nie wiadomo skąd tworzy się poważna opozycja wobec Richarda Rahla i jego małżonki, matki spowiedniczki Khalan. Zastrzeżenie opozycjoniści maja jedno. Richard ukrywa proroctwa. A tych się pojawia bez liku i co ciekawe, niemal natychmiast są one spełniane. Z dotychczasowych rozważań o proroctwach w uniwersum Goodkinda wiemy, iż proroctwa rzadko są dosłowne, dalej ich chronologia jest niepewna, a jeszcze dalej niepewne są również odgałęzienia proroctw. Bo proroctwa zakładają istnienie wolnej woli, a więc rozgałęzienie to konsekwencja dokonania wyborów życiowych przez osoby, których proroctwa dotyczą. Jak wiemy, większość starożytnych proroctw dotyczyła misji Richarda, który jako czarodziej wojny, poszukiwacz prawdy i mistrz Rahl miał pokonać zło. Dosłowność proroctw to jednak coś nowego i nie dziwi tutaj sceptycyzm Richarda, że ktoś za tym stoi, kto ma za tym jakieś brudne interesy. Bardzo ciekawe jest to, że Richard odnajduje tytułową wróżebną machinę, która przez tysiąclecia była zamurowana, i nikt nie miał do niej dostępu. Jednak ktoś o tym wiedział i chciał, żeby istnienie owej machiny wyszło na światło dzienne dosłownie i w przenośni. Interesujące jest to, że machina wypluwa z siebie proroctwa niemal identycznej treści, co wszelkiej maści prorocy – amatorzy. Oczywiście dowiadujemy się kto za tym stoi, tą osobą jest Hannis Arc, biskup, tak postanowił nazwać funkcję tej postaci, prowincji Fujjin, zwaną też Mroczną krainą, bowiem podobno chodzą po niej żywe trupy. Hannis Arc ma cenną sojuszniczkę, jest nią zaszyta służka Jitt. Nicci ostrzegła Richarda, że wszyscy są bezbronni wobec jej magii. Podpowiedź, jak sobie poradzić, dała wróżebna machina. Jak ją Richard wykorzysta? Czy poradzi sobie z zaszytą służką? Podążał tam z kilku powodów, jeden z nich, to oczywiście Khalan, która w ręce tej mało sympatycznej postaci trafiła. 


Goodkind postanowił ograniczyć do minimum spekulacje natury psychologicznej i na tym ta książka traci. Bez tych intelektualnych kombinacji cykl „Miecz prawdy” traci coś co jest naprawdę cenne i wartościowe. Akcja teoretycznie jakaś jest od samego początku. Zaczyna się w momencie ślubu Cary i Benjamina. Potem Richard i Khalan trafiają na Henrika, który wypowiada pierwsze proroctwo, „że mrok, w Pałacu Ludu, szuka mroku”


Tych którzy przebrnęli przez całych cykl „Miecz prawdy” zapewne i tak przeczytają „Wróżebną machinę”, w moim przekonaniu ta część jest troszkę lepsza od poprzedniej części zatytułowanej „Spowiedniczka” jednak jakiegoś wielkiego zachwytu nie ma. Widać, że Goodkind się po prostu wypalił twórczo. Raczej nie spodziewam się jakiś cudów po kolejnych częściach, choć chciałbym się mylić, bo jednak wciągnęły mnie losy Richarda, Khalan i reszty paczki i fajnie, gdyby ich przygody zostały ciekawie opowiedziane. No ale cóż, pożyjemy, zobaczymy, przeczytamy, zrecenzujemy. 


Przeczytajcie jeśli chcecie moi drodzy czytelnicy.

poniedziałek, 14 września 2015

 Terry Goodkind,


Spowiedniczka


cykl: Miecz prawdy,  t. 13


 
Wydawnictwo:  Dom Wydawniczy Rebis

Data wydania; 2008 r. 
ISBN:  9788375101522
liczba str.: 544
tytuł oryginału: Confessor
tłumaczenie: Lucyna Targosz
kategoria: fantastyka, fantasy



 (  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:

 http://lubimyczytac.pl/ksiazka/7007/spowiedniczka/opinia/28267944#opinia28267944  )     




Kontynuuję czytanie cyklu „Miecz prawdy”. Książka zatytułowana „Spowiedniczka” jest ostatnim, finalnym tomem cyklu „Miecz prawdy”, chociaż z jakiegoś powodu autor postanowił dopisać kilka części przygód Richarda, Khalan i reszty paczki. Ale teraz zajmijmy się książką zatytułowaną „Spowiedniczka”. Przyznam mnie troszkę rozczarowała. W moim przekonaniu, autor powinien zrobić z tego dwie części. Jeśli Goodkind chciał, żeby Richard pograł sobie w Ja La, jako jeniec Imperialnego Ładu, to mógł zrobić z tego jedną cześć, a zakończenie całego cyklu jednak lepiej dopracować, już w kolejnym tomie, a więc dać tym wydarzeniom należną mu rangę. A tak wychodzi na to, że świat się wali a Richard, prorokowany mesjasz, ugania się za jakąś pieprzoną piłką? Dalej czytelnik odnosi wrażenie, że jednak brakuje tutaj tej decydującej bitwy, a nie, że Richard poddaje bez walki Pałac Ludu, a ostatecznym zwycięstwie decyduje jakaś magiczna sztuczka, zwykłe cwaniactwo. A jakby tego było mało, pokonanych, tym, którzy nie chcą magii wysyła w cholerę do diabła czyli do nowego, stworzonego przez siebie świata. To jest zbyt fantastyczne, nawet jak na fantastykę i kompletnie nieprzemyślane. Bo jednak dobra koncepcja fantastyczna musi być spójna i logiczna, nie może być tak, że logika jest naciągana aż do granic niemożliwości. No bo co „ciemny lud to kupi?” No już bardziej realistyczne byłoby ponowne ustanowienie zaświatowych granic, między krainami i światami. A ta zabawa w Boga Richarda jest mocno naciągana. W efekcie wynikł z tego sztuczny podział na tych, którzy chcą się modlić, a tym którym nie jest potrzebna do niczego. Goodkind w najlepsze poleciał antynomiami, czyli sprzecznościami. Zaprzeczył sam sobie. Bo z jednej strony niemal we wszystkich tomach opisywał jakie znaczenie przez tysiąclecia miała dla ludzi modlitwa do mistrza Rahla. Tu nawet nie chodziło o to, że jest akt poddańczy Rahlowi, i magiczna ochrona przed nawiedzającymi sny, ale też ta modlitwa dawała ludziom otuchę w każdym tego słowa rozumieniu. Jednym z najważniejszych było, że wojskowi są stalą przeciwko stali, a lord Rahl jest magią przeciwko magii. Czytelnik ma wrażenie, że tym razem autor przeszarżował ze spekulacjami natury psychologicznej. Do tej pory jako tako udawało się autorowi utrzymywanie równowagi między psychologią, a wydarzeniami, co sprawiało, że ten cykl jest ciekawy i chce się go czytać. Tym razem chyba wyszło ewidentne zmęczenie pisaniem u autora. No bo zakończyć to wszystko taką banalizą, to aż wstyd. 


Oczywiście nie należy potępiać w czambuł całej tej książki, bo jednak ciekawych motywów jest bez liku, znalazł swój finał wątek zapomnienia przez wszystkich Khalan, a także jej amnezji jaką wywołał czar chainfire. Ryzykowne było, że Khalan dowie się wszystkiego i w konsekwencji plan odwrócenia tego czaru spali na panewce. Jak Richard i Khalan poradzą sobie z tym wszystkim. Przyjaciółka Richarda, siostra Nicci, znowu trafiła w niewolę Imperialnego Ładu, imperator miał wobec niej swoje plany i z zapałem i niesamowitym pożądaniem je realizował. Na swój sposób ją kochał, tylko nie potrafił okazywać tych uczuć. Nicci tych uczuć nie odwzajemniała, mimo, że mogła to wykorzystać i po prostu zostać tak jak Jagang miał w planach imperatorową. Ciekawą rolę odgrywa znowu mała Rachel. To ona przywróciła magiczną moc Richardowi. A także mamy pojedynek wiedźm Shoty i Six, obie nie są w ciemię bite. Jak ta rywalizacja się zakończy? 


Oczywiście, osoby które przeczytały poprzednie części cyklu z chęcią przeczytają i ten tom. Ja oceniam „Spowiedniczkę” nieco powyżej przeciętnej, jak na Goodkinda bardzo słabo. No ale może autor spróbuje w kolejnych częściach się zrehabilitować. Jestem ciekaw.   Polecam.







Ad.
* Nawiązując do klasyka z naszego politycznego podwórka, zapewne się domyślicie moi drodzy czytelnicy, że chodzi o Jacka Kurskiego.

niedziela, 13 września 2015

 Joe Abercombie, 



Pół świata 


cykl: Morze drzazg, t. 2 


Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis
Data wydania: 2015 r. 
ISBN:   9788378187103
liczba str. : 400
tytuł oryginału:  Half the World
tłumaczenie: Agnieszka Jacewicz 
kategoria; fantastyka, fantasy 



 (  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:   






Tym razem trafiłem na książkę zatytułowaną „Pół świata”, jest to druga część trylogii „Morze Drzazg”. Co prawda jest to kontynuacja, ale również ta książka jest całością sama w sobie. Bowiem główną bohaterką jest tutaj Zadra Bathu. Oczywiście, że pojawia się tutaj stary znajomy Yarvi, który jest na tą chwilę ministrem. Książka jest o tym, że Matka Wojny, jedno z bóstw świata literackiego przez Abercombie’ego wykreowanego, czasem naznacza dziewczynę. Tym razem padło na Zadrę. Imię swojej bohaterce autor nadał odpowiednie, takiej to lepiej w drogę nie wchodzić, Na Sali treningowej spróbowało szczęścia aż trzech cwaniaków na raz. Zadra sobie z nimi poradziła, w tym jeden z nich stracił życie. Oczywiście, że to był wypadek, ale mimo to uznano, że Zadra jest morderczynią. No i od tego zaczęła się ta cała historia. Zadra w nieszczęściu miała szczęście, że minister Yarvi uznał że mu się ktoś taki jak ona przyda. I tym sposobem Zadra poznając przy okazji możnych tego świata, w tym mordercę swojego ojca, trafiła w sam środek intryg politycznych. Jak sugeruje tytuł, Yarvi wybrał się ponownie na morze Drzazg, Zadra została w czasie tej podróży dobrze wyszkolona w wojennym rzemiośle. Widać to jest konieczne, bo wszystko zmierza do wojny, wszak tytuł ostatniej części, nie jest tajemnicą, a mianowicie „Pół wojny”


Książka ma te same cechy, co pierwsza cześć cyklu zatytułowana „Pół króla”, jest książką dla młodzieży opowiada pewną historię. Zadra pod pewnymi względami do Yarvi’ego jest podobna. Ma zbliżone cechy charaktery, jest dzielna i zawzięta, ma też swoją zemstę do wykonania. Podobnie jak Yarwi wcześniej musiała opuścić ojczyznę, i przepłynąć Morze Drzazg. Historia jest ciekawa, całkiem dobrze opowiedziana.  



Warto przeczytać.

piątek, 4 września 2015

 Terry Goodkind, 



Fantom 



cykl: Miecz prawdy, t. 12 

 


Wydawnictwo:  Dom wydawniczy Rebis
Data wydania: 2007 r. 
ISBN:  9788375100174
liczba str. : 536
tytuł oryginału; Phantom 
tłumaczenie: Lucyna Targosz
kategoria; fantastyka, fantasy



(  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:








Ciąg dalszy czytania cyklu „Miecz prawdy” Goodkinda trwa, a w nim walka o ocalenie świata, bo ciemność jest coraz ciemniejsza a zło zwiera szyki. Walka z imperatorem Jagangiem i jego przeogromną armią jest tutaj tylko jedną z linii frontu. Bo jest jeszcze jeden front, magiczny. I tutaj walka na tym froncie mimo, że są to tylko rytuały i słowa formuł magicznych, to jednak magia ma olbrzymią moc zdolną zniszczyć lub ocalić świat. W grze znowu znalazły się szkatuły Ordena. Z jednej strony magia tych szkatuł może przywołać Opiekuna i zniszczyć świat, a z drugiej ocalić świat i przegnać precz Opiekuna tam gdzie jego miejsce, do zaświatów. Szkatuły Ordena blokują czar chainfire, a więc żeby świat przypomniał sobie o istnieniu matki spowiedniczki Khalan te szkatuły muszą zostać użyte. Stawka gry jest poważna. 



Wszystko wskazuje na to, że sprawy przybierają zły obrót wiedźma Six pozbawiła mocy Richarda, niemal cudem Richard zdołał umknąć. Khalan wciąż jest zapomniana, od kompletnego zapomnienia uratowały ją demony, które Richard przegnał do zaświatów jakiś czas temu. Mimo to demony zdołały zdrowo narozrabiać, skaziły całą magię. I jest to jednocześnie dobra i zła wiadomość. Bo raz uruchomione chainfire działa i kontynuuje dzieło zniszczenia, magii, które zapoczątkowały demony. A dobra, bo zarówno Ulicii i jej koleżankom siostrom mroku, nie wszystko wychodzi tak jakby chciały, no i wrednej Six, która ma swoje plany. Goodkind przypomniał sobie o Rachel, która znowu znalazła się w Tamarang w niewoli u królowej Violet, tyle, że towarzyszy jej Six i de facto to ona rządzi królestwem. Rachel, nie jest już tą małą dziewczynką z trzeciej części cyklu*, bowiem została doskonale wyszkolona przez strażnika granicy Chase’a. A że w ciemię bita nie jest to powtórzyła ten sam numer z trzeciej części. Uciekła z Tamarang i wyniosła stamtąd jedną ze szkatuł Ordena. Walka dobra ze złem szykuje się na twardą i zaciętą. Na froncie wojennym zmiany, Richard jako lord Rahl postanowił, że nie przyjmie warunków wojny jakie ustanowił Jagang , tylko doszedł do wniosku, że trzeba walczyć po swojemu. Wysłał armię d’harańską do Starego Świata, żeby poczyniła tam niezłe spustoszenie. Zadaniem wojskowych jest wybicie ogniem i mieczem z głów ludzi idei Imperialnego Ładu. 



Jedną z idei Imperialnego Ładu jest, że człowiek znajdzie szczęście po śmierci, a to przypomina koncepcje, które zawiera religia chrześcijańska. Spokojnie, nie sądzę, żeby Gooodking chciał czytelnikowi powiedzieć, że chrześcijaństwo jest złe, bo idee Ładu są złe. Złe są intencje polityków, w tym samego Jaganga i Bractwa Ładu, ideologów tej doktryny politycznej. Co z tego wynika, to co mamy w realnym świecie, że religie są wykorzystywane przez polityków do zły celów. Forsyth w książce zatytułowanej „Afgańczyk” pisze o tym, że dla terrorystów powołujących się na religię Mahometa, w gruncie rzeczy Islam jest tylko etykietką, Bo jak się bliżej przyjrzeć, to łamią oni niejeden dogmat swojej religii. Chociażby motyw śmierci samobójczej. Mahomet stanowczo tego zabrania. Zginąć w chwale można tylko w boju z rąk wroga, a terrorystę zabija bomba, którą sam stworzył i zdetonował. Podobnie jest tutaj z ideami Ładu, są jednoznacznie złe dlatego, że służą chorym ambicjom imperatora Jaganga, bo za mało mu, że podbił Stary Świat, musi przecież podbić Nowy Świat. Wojna trwa dalej. 



Książka jest świetna, autor niesamowicie buduje napięcie, troszkę to przypomina Tolkienowską wojną Zachodu ze Wschodem, a więc Mordorem. I tutaj u Gooodkinda, wielkie przestrzenie Starego Świata są na wschodzie, a zło chce opanować cały świat. Ale oczywiście nowatorskich i kreatywnych pomysłów Goodkindowi nie brakuje, i warto czytać ten genialny cykl. 


Zdecydowanie polecam. 








Ad.
* Przyjmując kolejność jaką przyjąłem na swoim blogu, a więc wliczając dwie tzw. prequelowe części cyklu. Tym sposobem książka "Pierwsze prawo magii" , nominalnie pierwszy tom cyklu "Miecz prawdy" , w tej numeracji jest tomem trzecim.