poniedziałek, 27 kwietnia 2020

Dominik Sokołowski, Adamantowy miecz

Dominik Sokołowski, 




Adamantowy miecz




cykl: Kroniki Arkadyjskie, t. 2 



Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis
Data wydania:: 2013 r.
ISBN:   9788375109788 
liczba str.: 384
tytuł oryginału:--------
tłumaczenie:-------
kategoria; fantasy


recenzja opublikowana na lubimyczuyac.pl:

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/177524/adamantowy-miecz/opinia/57340633#opinia57340633     

                                                                                                                                                       





Kontynuuję czytanie cyklu „Kroniki Arkadyjskie”, którego autorem jest Dominik Sokołowski. Druga cześć ma tytuł „Adamantowy miecz” i tu nie ma jakiegoś zaskoczenia, bo w prawie wszystkich książkach fantasy jest jakiś tego typu artefakt i rzeczywiście bardzo często to jest jakiś miecz. Wiemy, że ten adamantowy, po prostu żelazny, jak nam czytelnikom tłumaczy sam autor. Wiemy, że tym mieczem można utłuc demony, pewnie o jego wyjątkowości w trzecim ostatnim, a więc decydującym tomie będziemy mieli okazje się przekonać. W tej części on po prostu krąży, został wykonany na zlecenie tajemniczych sił, które kierują Isaksiosem, żeby opanował tron, a przy tej okazji zrobił niezły bałagan w imperium, bowiem żaden kraj nie może mieć dwóch władców, czyli siłą rzeczy jednego trzeba się pozbyć, wysłać na tamtem świat, a po drodze zginie wielu rycerzy i osłabianie się imperium będzie kontynuowane. Isaksios zdołał zebrać dostateczne poparcie, żeby pokusić się, żeby zdobyć stolice Chrystopolis. Czy mu się to uda? Nawet jeżeli to urzędujący monarcha nie ma zamiar przespać tej zmiany na tronie. I dopóki żyje nie odpuści, a przecież na wojnie się zna. I na tym polega zasadnicza trudność stronnictwa Isaksiosa, żeby zdobyć władzę musi pokonać trudnego przeciwnika. Isaksios, jeden z głównych bohaterów, jest legalnym następcą tronu i właściwie to powinno wystarczyć, ale to oczywiście nie takie proste. Ferment jaki te aspiracje do tronu młodego Do tego wszystkiego dochodzą kompletnie mistyczne motywy, przepowiednie końca świata.



Tak jak w poprzedniej części pojawiają się znane postaci, w tym wspominany już Isaksios, Łamignat, Michelle i parę innych osób. Pojawił się wątek miłosny Michelle i Besaraba. Tyle, że jej duchowni mocodawcy zachwyceni nie byli i narobili jej sporo problemów. Mamy kolejne intrygi polityczne. Mocno naciągany jest motyw, że Isaksios zabija Łamignata, przynajmniej tak myśli, że mu się to udało, bo mu głosy to podpowiedziały, a po jakimś czasie po tym jak ten przeżył. jak gdyby nigdy nic Łamignat wraca wiernie służyć swojemu panu. Pewnie autor miał jakąś koncepcję, którą zmienił w czasie procesu tworzenia książki, cyklu.




Podsumowując książka jest ciekaw, bo niewątpliwie koncepcja stylizowana na konkretne historyczne realia, Konstanynopol i dość spory kawał Europy, a także ,Afryki i Azji. Czyli wykreownie świata globalnego jaki ludzie wtedy znali. Pojawiają się ludzie różnych nacji mający różny stosunek do imperium. Chociażby po to warto książkę przeczytać i orientować się, e cos takiego zostało napisane. Wiadomo można spekulować o tym, że niewątpliwie widać niedociągnięcia, ale po pierwsze to jest debiut pisarski, i to może być trudność równoległe rozłożenie akcji książki i utrzymania jej poziomu na trzy tomy, mam wrażenie, że trzeba tu więcej doświadczenia typowo pisarskiego. Wynika z tego, że przypuszczalnie książka mogłaby się lepiej obronić gdyby była w jednym tomie. Z drugim, środkowym tomem zawsze jest trudność, bo trzeba poprowadzić akcje tak, żeby rozwiązania nie pojawiły się zbyt szybko, a z drugiej, żeby to było ciekawe dla czytelnika. Ja książkę oceniam dobrze i mam nadzieje, że ostatni trzeci tom będzie ciekawy, że autor ma fajne pomysły na koniec. Książka jest ciekawa. Polecam.




sobota, 25 kwietnia 2020

Arthur C. Clarke, Koniec dzieciństwa

Arthur C. Clarke,  




Koniec dzieciństwa



seria; Wehikuł czasu ( Rebis) 


Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis
Data wydania: 2019 r. 
ISBN: 9788380623729
liczba str.: 272
tytuł oryginału: Childhood's End
tłumaczenie: Zbigniew A. Królicki, Andrzej Sawicki 
kategoria:science fiction 






recenzja opublikowana na: 

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4879025/koniec-dziecinstwa/opinia/56185454#opinia56185454



https://www.facebook.com/groups/829004030782178/?multi_permalinks=1113977465618165%2C1112884662394112&notif_id=1587711905520316&notif_t=group_activity


                                                                                                                            

                                 

Clarke jest pisarzem znanym z serii „Odyseja kosmiczna”. Pierwsza część "Odyseja kosmiczna 2001” została genialnie sfilmowana, więc ten motyw przez większość z was moi drodzy czytelnicy jest zapewne kojarzony. Książka zatytułowana „Koniec dzieciństwa” jest również bardzo znaną i genialną książką tego autora. Istotna jest data napisania – 1953 r. . Autor usiłuje snuć rozważania jak będzie wyglądał wiek XXI, cześć koncepcji jak do tej pory są koncepcje, którą są zrealizowane, np. niebywały postęp, inne się nie zrealizowały, bo wiadomo gospodarka jest globalna i nie wiadomo czy istnieje jakiekolwiek państwo, które jest samowystarczalne w 100%.




Motyw tzw. końca historii, bo do czegoś podobnego, choć książki amerykańskiego politologa wtedy nie było, które wylansował Fukuyama też okazał się niewiele warty. Ciekawy jest koncept państwa globalnego, ziemskiego, który narzucili kosmici, choć wydaje się niedorzeczny, projekty federacyjne typu Unia Europejska, Afrykańska, Azjatycka, Północno -Amerykański Układ Wolnego Handlu, napotykają szereg problemów, a to Brytyjczykom zachciało się Brexitu, Szkoci z kolei chcą wrócić do Unii, kto wie co z Katalonią? Kto wie czy Brexit nie będzie zaraźliwy i Unia się nie rozpadnie? Amerykanie budują sobie mur na granicy z Meksykiem. Problem uchodźców mają wszystkie bogatsze kraje. Z drugiej strony wszyscy zastanawiają się jakie będą konsekwencje długofalowe pandemii Koronawirusa, i przypuszczalnie obalenia mitu, że w przyszłości wszyscy ludzie będą zdrowi i będą żyli długo. długo, no i problemów z ociepleniem klimatu. No i czy przypadkiem efektem pandemii nie będzie wymuszenia większej samowystarczalności przez państwa, bo inaczej całą gospodarkę światową przejmą Chiny i doskonale sobie z tą dominacją poradzą. Jedną z hipotez jest, że czeka nas niebawem kolejna rewolucja technologiczna, na początek zaniknięcie papierowych pieniędzy. Dalej pojawienie się chipów, bo okaże się, że kontrola ludzkości w tym „Nowym Wspaniałym Świecie”, tak jak u Huxley, będzie konieczna, niezależnie od tego na ile dużym zagrożeniem jest terroryzm. Czyli rozumując tym tokiem myślenia będzie, jeszcze więcej kamer na każdym kroku, jakiś Wielki Brat będzie wiedział gdzie jesteś, bo zyska dostęp do Twojego smartfona, nawet jeśli będziesz dzikusem i będziesz kontestował zmiany i schowasz się w lesie lub na pustyni. To nic nowego bo to w wielu różnych koncepcjach futurologicznych było, np. u Zajdla. Dowodzi to tego, że tzw. soft science fiction, czyli koncepcje socjologizujące dotyczące przyszłości stają się rzeczywistością. Ale też mamy mnóstwo apokaliptycznych koncepcji, że politykom puszczą nerwy i w ruch ruszą atomówki i zagłada cywilizacji będzie efektem wojen atomowych. King w „Bastionie” pisał, że cywilizacje wykończy jakaś tajemnicza epidemia. W podobnym tonie wypowiada się Celine Minard w książce „Ostatni świat”, tam w tej koncepcji ludzie znikną niemal dnia na dzień. Przeżyje jeden, ten który był w kosmosie i spóźnił się na zagładę ludzkości. Był miliarderem, był mistrzem świata, był jedyny. Lem w „Kongresie futurologicznym” pisał, że załatwi nas klimat, tyle, że radykalne ochłodzenie.

Pisał też, że wcześniej czy później wykończy nas konsumpcjonizm, bo gospodarka nie da rady, bo zabraknie zasobów naturalnych. Clark w książce "Koniec dzieciństwa” zastanawia się czy w przyszłości ludzkość zostanie zmuszona do utworzenia jednego państwa, bo walka z zagrożeniami będzie wymagała zbiorowego, globalnego wysiłku, a małe państwa sobie nie poradzą. Czy epidemia koronawirusa potwierdza to założenie? I czy ludzkość czekają kolejne tego typu atrakcje i okaże się, że Clark pomylił się w swojej kalkulacji o jakieś 100 lat np. czyli nie aż tak dużo znowu? Tak czy siak nawet jak poradzimy sobie ze starymi zagrożeniami to zaraz jakąś tylną furtką wepchają się nowe i zabawa zacznie się od początku!



Czy tego typu odniesienia do koncepcji literackiej science fiction, w której przybyli kosmici i zrobili porządek na Ziemi i tym samym dowiedli, że my jesteśmy cieniasy i nie potrafimy sobie poradzić sami ze sobą. Myślę, że to ma sens, bo książka powstała w jakiejś konkretnej rzeczywistości, ledwo skończyła się II wojna światowa, na horyzoncie kisi się zimna wojna, i zagrożenie atomowe nie jest problemem wydumanym, raptem za 9 lat będzie kryzys kubański. Tak więc te refleksje dotyczące czasów aktualnych miały wpływ na to co będzie. I ten pesymizm, że my ludzie sobie nie poradzimy z pokojem na świecie, z dobrobytem, chorobami, i wieloma problemami, które ludzkość ma przez całą historię wszystkich cywilizacji. Czyli muszą istnieć jacyś Zwierzchnicy, którzy z łatwością poradzą sobie z problemami, które nam by zajęły kolejne tysiąc lat, o ile się sami nie wykończymy wcześniej.



Pytanie jakie zdają sobie nieliczni rebelianci jaki interes w tym mają w tym Zwierzchnicy, że przybyli do nas i jak na okupantów rządzą zaskakująco dobrze.
Odpowiedź jest dziwna, pokręcona, zrozumieć można wtedy jak ktoś czytał cykl „Odyseja kosmiczna” oraz „Odyseja czasu”, wtedy to się wydaje troszkę bardziej logiczne. Pierworodni, Zwierzchnicy, kolesie od Monolitów traktują kosmos niczym ogród. Ten Bóg – Ogrodnik, bo dla nas kosmici są niczym bogowie, pozbywa się zielska, wycina gałęzie, czasem całe drzewa nie rokujące nadziei, pielęgnuje te rośliny, które wydadzą ładne owoce i ogrodnik na nich zarobi. Z jednej strony jest to koncepcja filozoficzna, a tego typu atrakcji intelektualnych jest pełno w książkach Clarka. Ale też tego typu koncepcja jawnie odnosi się do przypowieści biblijnych. Więc można odnieść wrażenie, że sam autor nam wkręca, że po naszych ziemskich religiach nic nie zostanie, i będziemy budować nowe świątynie na cześć kosmitów. Inna bajka czy kosmitom to byłoby potrzebne. Mi przychodzi na myśl zarówno roboty z cyklu „Fundacja” Asimova z R Danaelem Olivavem, którzy byli genius loci ludzkości oraz ludzie z dawnej, bardzo zaawansowanej z cyklu „Assasins Creed” cywilizacji, awatar Junony i Minerwy, którzy opiekują się ludzkością, pomagają zapobiec zagładzie ludzkości, co przydarzyło się tej cywilizacji. Oni dali ludziom Jabłko Edenu i szereg innych artefaktów, które w niewłaściwy rękach są niebezpieczne, a we właściwych, czytaj asasynów, robią dużo dobrej roboty. Zwierzchnicy zostawili nam kilka olbrzymich statków kosmicznych, niewyobrażalnie wielkie ufo, z których sterują Ziemią, rzadko zapuszczając się na powierzchnię. Czyli rola Zwierzchników jest zbliżona jak R. Danaela Olivava oraz Minerwy i Junony, bo uważają, że ludzkość trzeba nakierunkować, żeby był z nas jakiś pożytek. Sam tytuł książki jest intrygujący, ale tego typu refleksję zachowam dla siebie, żebyście też mogli troszkę pogłówkować, o co w tym chodzi?


Na pewno o to, żeby czytelnikowi dać zdrowo do myślenia. I o to często chodzi w tych najlepszych, genialnych książkach, które na długo pozostają w pamięci czytelnika. Ta książka niewątpliwie do takich należy. Autor świetnie wykreował postaci, o ile nas ziemian jakoś poszło, bo autor zastosował pewne archetypowe analogie, a z kosmitami to już dużo trudniej było. Ale jakoś poszło. Zdecydowanie warto przeczytać. Polecam.



                         





piątek, 24 kwietnia 2020

Rober Harris, Vaterland

Robert Harris, 




Vaterland 



Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 2018 r.
ISBN: 9788381252546
liczba str.: 432
tytuł oryginału: Fatherland
tłumaczenie: Andrzej Szulc
kategoria: historia alternatywna



recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl:

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4821269/vaterland/opinia/57542215#opinia57542215           









Mnie historie alternatywne bardzo interesują, bo żeby rozpracować dobrze jakąś koncepcje historii alternatywnej trzeba się dobrze przyłożyć, żeby tego typu historyczne spekulacje, również w typowo literackim wydaniu, były konkretne spójne i logiczne. Bardzo ciekawie zajmuje się tą tematyką chociażby Marcin Wolski, myślę, że nie ma większej potrzeby odnoszenie się tutaj do różnych koncepcji poszczególnych autorów, lepiej zająć się tym co zaoferował nam Robert Harris w książce zatytułowanej „Vaterland” . Traktuje ona o tym, że „Hitler ( nie) skończył na grobie idei chorej swojej”* . Mamy rok 1964 r. nazistowskie Niemcy są potęgą, przynajmniej regionalną, jeżeli nie światową.



Oczywiście zagraża Niemcom Ameryka, walczyć próbują radzieccy komuniści, trwają wciąż walki na dalekiej Syberii, pewnie Chiny też mają coś do powiedzenia. Japończycy wypadli z gry, bo Amerykanie na dalekim wschodzie zrobili porządek, atomówki i te sprawy. Niemcy wypuścili skutecznie, rakietę V- 3 na Nowy York i zapał amerykanów, żeby walczyć z nazizmem wyraźnie osłabł.

Wcześniej pokojową opcję wybrali Brytyjczycy. Po wojnie, która zakończyła się w 1946 r mamy Europejską Wspólnotę Gospodarczą, w 100 % zależną gospodarczo od Niemców. Hitler i spółka byli łaskawymi panami, opuścili Zachód, zadowalając się zwasalizowaniem kilku/kilkunastu krajów. Zgodnie z logiką Hitlerowskiej doktryny cała siła Rzeszy poszła na wschód. Granice Niemców z Rosją ustalono na Uralu. A że Syberia to złoża gazu i ropy potrzebnego gospodarce nowego imperium, to walki na wschodzie trwają dalej. Rosjan wspiera Ameryka, i tu jest pies pogrzebany. Dotychczas relacje obu krajów na gruncie dyplomatycznym były raczej burzliwe, zwano to zimną wojną.

No ale w końcu zabiegi dyplomatów zdają się przynosić powodzenie. Prezydent Joseph Kennedy jest skłonny przystać na ocieplenie stosunków dyplomatycznych z Rzeszą. I tu zaczyna się na dobre ta opowieść.




Oficer policji kryminalnej, należący do formacji SS, z Berlina Xavier March otrzymał rutynowe zlecenie zbadanie przyczyn śmierci, jedno z przypuszczeń to utonięcie, nieznanego osobnika, tożsamość nieustalona w początkowej fazie śledztwa. I szybko się okazuje, że sprawą zainteresowało się Gestapo na zlecenie polityków z państwowej i partyjnej czołówki. Ta afera rozkręca się coraz bardziej. Czytelnik głowi się o co w tym chodzi, domyśla się, że ma to związek z urodzinami, 75, Hitlera i przybyciem do Berlina gościa z Ameryki. Myślę, że jednak każdy trafi bez pudła, wiedząc, że amerykańskim dyskursie politycznym wcześniej czy później wątek praw człowieka się pojawia, inna bajka, że często nasilenie problemu jest wprost proporcjonalne do politycznych i biznesowych interesów Ameryki. I tu w przypadku Rzeszy też tak jest, co raczej nie dziwi, Niemcy są bogatym krajem, naukowcy z Niemiec nie mieli kiedy pojawić się w Stanach, wcale nie wydaje się bzdurnym konceptem że jakiś oficer SS wyprzedził Jurija Gagarina w kosmosie, a także amerykanów, tym bardziej, że Rosjanie w tej koncepcji historii alternatywnej mają mnóstwo problemów. Tak więc mimo napiętej relacji USA- Niemcy politycy zza oceanu muszą liczyć się z Niemcami.

O Żydach, wiadomo, że wyparowali i nie wiadomo gdzie są, koncepcje o rozwiązaniach kwestii Żydowskiej są tajemnicą państwową, pilnie strzeżoną, żeby nie wyciekły za granice. A jednak, istnieją jakieś dokumenty, dotyczące holokaustu, uprzemysłowionego ludobójstwa Żydów i kilku innych nacji. I o to toczy się ta gra w tej książce. Xavier March poznaje amerykankę Charlotte Maguire, dziennikarkę, niemieckiego pochodzenia, mówiącą mową Goethego na tyle dobrze, że może za Niemkę uchodzić. Oczywiście mentalność osoby żyjącej w demokratycznym kraju jest inna niż osoby żyjącej w brutalnym reżimie nazistowskim. I to akurat widać gołym okiem. Z trudem ale główny bohater dogaduje się z koleżanką z USA i w konsekwencji razem prowadzą śledztwo.  Obydwoje myśleli, że rozwiązują sprawę kradzieży dzieł sztuki, co też nie byłoby zaskakujące, no ale wcześniej czy później musiało do nich dotrzeć, że to sprawa grubszego kalibru, może nawet jej konsekwencje doprowadzą do III wojny światowej i do upadku tzw. 1000 letniej Rzeszy.





Książka jest niesamowita, napisana z rozmachem, jest upiornie wiarygodna, pierwsza myśl jaka się pojawiła, że mamy tu wersję „ Roku 1984” Orwella, tyle, że w nazistowskim wydaniu. Różni to, że aryjczycy, prawidłowo według nazistowskich teorii zindoktrynowani żyli w dobrobycie, cała reszta z grubsza się zgadza. Jeżeli coś przeraża to fakt, że ten twór polityczny funkcjonował przez kilkanaście lat, i opcja, że zdołają wygrać wojnę istniała. I jaki byłby ten świat? I to pytanie stanowi swoisty klucz do tej książki, co by było, „gdyby nie słupek gdyby nie poprzeczka”**?






Książka jest rewelacyjna, postaci zostały świetnie wykreowane, autor starał się wgłębić w mentalność poszczególnych bohaterów, co tutaj jest bardzo istotne. Cieszyć się możemy, że z taką sytuacją geopolityczną, w której miejsca, chociażby dla nas Polaków nie ma i nie może być, nie ma i jest tylko i wyłącznie literacką fikcją. Książka jest tez bardzo poważną przestrogą, że miejsce tego typu upiorów jest w niebycie, i nie wolno ich nigdy z tego niebytu wywoływać.







Ad. *Kazik, płyta „Melasa”, piosenka „Kochajcie dzieci swoje”: https://www.youtube.com/watch?v=Ra39p9c6N6k

** Kazik , "Plamy na słońcu":



środa, 8 kwietnia 2020

Andrzej Ziemiański, Virion - Adept

Andrzej Ziemiański, 


Virion -Adept



cykl: Virion - Imperium Achai, t. 3 



Wydawnictwo: Fabryka słów
Data wydania: 2019 r.
ISBN: 9788379644155
liczba str.: 580
tytuł oryginału: -------
tłumaczenie: -------
kategoria: fantasy 




recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4873571/virion-adept/opinia/57272491#opinia57272491


                                                                           



Z rozpędu przeczytałem kolejny tom cyklu „Imperium Achai”, zatytułowaną "Viron – Adept”, czyli kolejną książkę traktującą o niesamowitych przygodach Viriona. Przypuszczam, że nietrudno się domyśleć, że schemat Andrzej Ziemiański zachowa podobny, czyli nowa ekipa Viriona, podąża przez pograniczny teren, a wszystko zakończy się krwawym zamieszaniem. Tym razem prawie całą książkę spędzi w jednym z większych przygranicznych miast imperium Troy, które wciąż jest w stanie wojny z ojczyzną Viriona Luan. To już czytelnik wie, że chodzi o złoto, które ponoć znaleziono na pograniczu, a to mogłoby dać przewagę któremuś z mocarstw. Nie stanowi to niespodzianki, że obydwa imperia niebawem upadną i trzeci gracz pozamiata, czyli na tą chwilę niewielkie państwo Arkach, i powstanie wielkie imperium cesarzowej Achai. Czyli wszystko na to wskazuje będzie tutaj powtórka z rozrywki, nawiązanie do klasycznego cyklu „Achaja”. Czytelnik nie ma czego żałować, bo książki z tego cyklu są ciekawe, nawiązujące do rewelacyjnej koncepcji umiejscowionego w tym samym Achajowym uniwersum. Poznanie motywy jak Virion został szermierzem natchnionym, czyli wysoko wykwalifikowaną maszynką do zabijania. Tytuł wskazuje, że został adeptem mistrza Horecha i robi w tej krwawej, masakrycznej robocie niebywałe postępy. Słyszy od swojego mistrza jedno słowo: „Zrozumiałeś.” I wszystko jasne.



Przeciwników drużyna Viriona ma niebagatelnych, Zakon. Który poszukuje upiorów, czyli ni mniej ni więcej żonę Viriona Niki, oprócz pięknej Nikt, którą Virion poznał w okolicach ruin, i to ona udzieliła Virionowi i Niki ślubu według rytuału ślubu według ludu upiorów, noc poślubna była obowiązkowa, dzięki czemu Niki rozpoczęła proces wybudzania się, stała się bardziej komunikatywna, poznajemy, jako czytelnicy, kolejną koleżankę upiornej żonki głównego bohatera, Zmorę. Powili wyjaśnia się czego chce Zakon, choć do końca to nie jest jasne. Powoli czytelnik na nowo odkrywa wszystkie atrakcje Achajowego uniwersum. A to świetnie rokuje na kolejne części tego cyklu. Wszystko zmierza do tego, że szykuje się interesująca zmiana sojuszy. Pani prokurator Taida, ścigała Viriona i jego upiorzycę Niki. Ale z racji, ze w grze jest mocny przeciwnik i obydwie strony mają w tym swoje interesy. Taida awansowała i pracuje w Tajnych Służbach więc ma dużo większe pole manewru, a i sam Virion, jak wspomniałem twórczo rozwija swój talent jakim jest zabijanie ludzi. Na razie obydwie grupy uświadamiają sobie, że nie mogą bez siebie żyć. Najgorzej ma czarownica Luna, bowiem jako niewolnica jej każdy dzień to walka o przeżycie. I tak sukcesem jest, że przeżyła masakrę jaką zgotowała jej Niki pod koniec poprzedniej części.






Podsumowując, dzieje się jest ciekawie i zapowiada się, że kolejne części będą jeszcze bardziej fascynujące. Książkę czyta się z ciekawością, szybko, z zainteresowaniem. Szczególnie fani książek dotyczących Achajowego uniwersum nie zawiodą się. A pozostali mają okazję przekonać się w czym rzecz, że warto te książki czytać. Polecam.