czwartek, 28 maja 2020

Dominik Sokolowski, Słowo stworzenia

Dominik Sokołowski, 



Słowo stworzenia


cykl: Kroniki Arkadyjskie



Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis
Data wydania: 2015 r.
ISBN:   9788378186694
liczba str.: 432
tytuł oryginału: -----------
tłumaczenie: --------
kategoria: fantasy




recenzja opublikowana na lubimiczytac.pl:

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/201317/slowo-stworzenia/opinia/57991208#opinia57991208




                                                                                                           




Kontynuuję czytanie cyklu „Kroniki Arkadyjskie”, trzecia i, jak na razie, ostatnia część nosi tytuł „Słowo stworzenia”. Czy będą kolejne trudno powiedzieć, miałem wrażenie, że to jest trylogia, ale trudno mi wywnioskować, że tak jest. Motyw, jak już pisałem, imperium Arkadyjskiego, przypomina Bizancjum, a Chrystopolis oczywiście stolice Konstantynopol. Realia z grubsza też przypominają te średniowieczne. Co do struktury społecznej tego państwa z tego uniwersum też przypomina Drugi Rzym. Z elementów typowo fantasy mamy smoki, niektóre potwory nawiązujące jawnie do cyklu „Saga o wiedźminie” Sapkowskiego, mamy też różnych magów, pełno demonów, tajemnicze sekty, motyw walki dobra ze złem jest tu ściśle powiązany z religią, oprócz kościoła Sotera, bardzo dobrze prosperuje Inkwizytorium. Ta warstwa, można tak ją nazwać, mistyczną, jest ciekawa, pełno jest przepowiedni dotyczących końca świata. W sumie można w tym kontekście się zastanawiać czy nie dotyczy ona bardziej upadku Imperium Arkadyjskiego, które wyraźnie się chwieje i czeka na barbarzyńców? Pomysł autor miał ciekawy, pierwszy tom być świetny, drugi tom wyraźnie słabszy, trzeci lepszy od poprzedniego, ale jeżeli miałby to być tom finalny, zwieńczający tą trylogię, to jednak troszkę zawodzi.



Motyw typu gry o tron jest popularny w literaturze i raczej zachęca do czytania. Tutaj intryg politycznych nie brakuje, ale też ta książka pogrąża się w chaosie, dokładnie tak samo jak wykreowane tutaj Imperium Arkadyjskie, wszyscy politycy nawzajem są siebie warci, i jak na koncept walki dobra ze złem, że niby Isaaksiosa napędza jakiś demon, to samo z nadwornym magiem Chesroesem, ale nie ma przekonującego argumentu, że jest dobry lub zły, jest po prostu nijaki, beznadziejnie letni, jakby zastosować tutaj metaforykę biblijną. O ile w pierwszym tomie autor przekonał czytelnika, ze sprawa Isaaksiosa jest dobra i słuszna, młody następca tronu został wykołowany przez rywali politycznych, którzy odebrali mu wszystko i trzeba coś z tym zrobić. I dzieje się, to jest rewelacja. Isaksios i ludzie którzy są z nim działają skutecznie, można mieć zastrzeżenia, że troszkę intuicyjnie, ale szczęście też trzeba w polityce i w życiu mieć, być w czepku urodzonym. To w drugim i trzecim, mamy kompletne zaprzeczenie tej koncepcji, słabe to. Isaksiosowi uderza sodówka do głowy, i czytelnik traci sympatię do niego i jego sprawy, ma wręcz wrażenie, że ta jego sprawa pogrążyła imperium w jeszcze większym chaosie i regresie. W końcu dostał czego chciał i władcą okazał się co najwyżej przeciętnym. Wrogowie Nikeforos, a po jego śmierci jego brat Konstantinos, może też nie są wybitni, ale przynajmniej są kompetentnymi politykami, na okrągło tłuką wrogów na granicach mocarstwa. Isaaksios co prawda potrafi władać bronią, może nawet dowodzić kilkoma oddziałami, ale jak sprawdziłby się jako strategos, wódz na wojnie, tego nie wiemy raczej. Cokolwiek wydarzyło się w Laszki to tam trzeba doszukać się, że mówiąc kolokwialnie, mu odbiło. Łamignat, znowu jest w opozycji, tego to czytelnik za cholerę nie jest w stanie pojąć. Piękna Michelle, działająca jako szpieg na zlecenie Inkwizytorium, ma równie piękną koleżankę Lisę, która została faworyta Isaksiosa. Bardzo ciekawa postać.

Książka jest przeciętna, cały cykl w sumie również. Uważam, że książkę warto przeczytać, próba przełożenia realiów historycznych na powieść fantasy jest pomysłem interesującym, w końcu całkiem dobrze to wyszło chociażby G. R. R. Martinowi i ludzie chcą takie książki czytać. Tutaj głowiąc się jaki to może być konkretnie okres w historii przypuszczam, że mamy do czynienia raczej z ostatnimi wiekami, może nawet ostatnimi kilkunastu dziesięciolecioleciami, kiedy upadek Arkadii/Bizancjum jest przesądzony, bo to tylko kwestia czasu. Na razie, troszkę spojlerując, najeźdźcy nie poszaleli, ale twierdza została wyraźnie naruszona i jest to oczywiście wyraźną zachętą dla kolejnych barbarzyńców, żeby zdobyć stolicę imperium i sięgnąć po jej bogactwa. Polecam.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz