czwartek, 4 sierpnia 2016

Andrzej Pilipiuk, 



Wampir z MO  



cykl: Wampir z ..., t. 2




Wydawnictwo> Fabryka słów
Data wydania: 2013 r. 
ISBN: 9788375748666
liczba str.; 384
tytuł oryginału: ------------
tłumaczenie: -------------
kategoria: fantastyka  



  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:
  




Pilipiuk w zbiorze opowiadań zatytułowanym „Wampir z MO” ponownie zaprasza swoich czytelników w literacką podróż w czasie, a konkretnie do końcówki lat 80 – tych, kiedy jeszcze mieliśmy w naszej historii okres PRL, czyli jak to piszę Pilipiuk komunę, której ponoć nikt nie lubił, ale każdy sobie jakoś z tym radził. Do tych rozważań dotyczących realiów tego okresu doszły, tak samo jak w pierwszej części zatytułowanej „Wampir z m3”, motywy bytów bionekrycznych typu wampiry, zombiaki, wilkołaki, i wszelkiej maści tego typu towarzystwo, które zamiast grzecznie leżeć sobie w mogiłach na cmentarzach szwędają się po świecie i robią zamieszanie. Ciekawe jest to, że Pilipiuk napisał te dwie opowieści z tej tzw. wampirze strony. Do tej pory wiadomo mieliśmy chociażby Jakuba Wędrowycza i jego kumpla Semena, i to z ich punktu widzenia czytelnik widział ich wyczyny jak rozprawiali się z różnymi niepożądanym bytami, którzy również do tej opowieści na chwilę zawędrowali, żeby po drodze zmasakrować paru zaświatowych obszarpańców. Bohaterów w tej książce mamy tych samych: wampirzyca Gosia, wampiry Marek, Igor, Profesor, Hrabia, Dziadek Weteran. Mamy też zombiaka Zenka, kolegę z pracy Marka, Zenek dał się zwerbować przez tajny wydział Z, komórkę SB, na której czele stał major Nefrytow, do zwalczania wampiryzmu i wszelkich dziwnych zjawisk. Tajny, no bo przecież z punktu widzenia doktryny komunistycznej wszelkie tego typy zjawisk jak wampiryzm nie istnieją. No ale widać z pragmatycznego punktu widzenia komuniści musieli przyznać, że Marks i Lenin z jakiś przyczyn nie mieli oglądu całej rzeczywistości, skoro widzieli zombiaki i wampiry, tzn., że one jednak są i trzeba było przyjąć to do wiadomości i część pracy. Oczywiście mamy tutaj ciepłych, czyli ludzi przede wszystkim rodzinę Gosi, której celem jest wyeliminowanie Gosi w sensie dosłownym. I co ciekawe ramię z ramię z komuszą rodzinką działała babcia Adelajda, to ta, która w pierwszej części słuchała Głosu Ameryki, no bo na inne radio z pewnego miasta nad Wisłą troszkę musiała poczekać. Mamy też Radka, studenta, agenta SB, brata Gosi. Po za tym jest też koleżanka Gosi Marta. W pierwszej części obie dziewczyny były w nienajlepszych stosunkach. Tu jednak te relacje wyraźnie się poprawiają.

 
Książka mnie zaskoczyła całkiem pozytywnie, bo z tego co my tu mamy Pilipiuk w swoim świetnym stylu zrobił dobrą satyrę na PRL, a swoje zapędy do czarnobiałego przedstawiania rzeczywistości ograniczył do minimum na tyle, że to jest do strawienia dla każdego czytelnika. Książka wiele na tym zyskała. Oprócz rewelacji jak radziły sobie wampiry w PRL-u mamy tu jednak coś więcej.
Bowiem bardzo ważne było dla autora zderzenie ludzi o odmiennych światopoglądach, nie dotyczy to tylko wampirów, ale też ludzi, chodzi tu o relacje ludzi wierzących z niewierzącymi. I w tej kwestii problem nie stracił nic a nic na aktualności. Problemy są dwa dotyczące wzajemnego oceniania siebie, no i też rozmowy. Co z tego może wyniknąć? Np. Gosia była na tyle przesiąknięta ateistycznym światopoglądem, że nie mogła uwierzyć w św. Mikołaja, którego przecież widziała na własne oczy i dostała wartościowy prezent. Myślała, że kumple wampiry kawał jej zrobili. Interesująca jest historia wizyty hrabiny, wampirzycy z Francji. Nasi chcieli się pokazać z jak najlepszej strony w myśl zasady zastaw się a postaw się. A potem wyszło, ze hrabina wyjechała zdegustowana, bo pomyślała, że hrabia to kombinator, który z samym diabłem mógłby się dogadać. Chciała wspomóc hrabiego znaczną suma pieniędzy, a tu kicha doszła do wniosku, że nie ma takiej potrzeby. Troszkę to przypomina klimatem opowieści o. Szustaka z Dobranocek np. przypowieść o misce ryżu król poprosił biedaka o troszkę ryżu. Ten dał mu kilka ziarenek, później znalazł kilka złotych monet. Dumał później, jaki ja głupi, trzeba było dać królowi całą miskę.
Tak samo tutaj z tego opowiadania o wizycie hrabiny coś z tego wynika. 

 

Książka pisana jest typowo w stylu Pilipiukowskim, raczej lekkim, pełnym kolokwializmów, zbliżonym do mowy potocznej, wręcz czasem do slangu ulicznego czasami. Jednak nie jest to język wulgarny, wydaje się to niemożliwe, ale jednak może to się udać. Nie ma tutaj łaciny, zamiast pewnego słówka na „k”, w pewnych momentach, czasem potrzebnego tutaj, żeby wyrazić pewną ekspresję, czasem narwaną ekspresję bohaterów, mamy tu słówko; „urwał”. I to jest dobry pomysł, bo jednak literatura jest literaturą i literaturą powinna pozostać. No i też liczy się szacunek do czytelnika. Pewne rzeczy czytelnik sam sobie dopowie. Nie ma konieczności stosowania nadmiernej dosadności. 

 

Z zadowoleniem przeczytałem tą książkę, bo jest naprawdę przyzwoicie napisana, autor miał fajne pomysły. Książka „Wampir z MO” jest dobra warto przeczytać.
Polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz