poniedziałek, 9 maja 2016

Philip K. Dick,
Roger Zelazny,


Deus Irae



Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis  
Data wydania: 2016 r.
ISBN:  9788373016473
liczba str; 269
tytuł oryginału:  Deus Irae
tłumaczenie; Paweł Kruk 
kategoria: fantastyka, postapokalipsa 



recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:





Tytuł to pewien zlepek gry słów, dies irae, czyli dzień gniewu nastał, stoi za tym w Deus Irae, czyli Bóg gniewu. O tym jak każdy z was moi czytelnicy odbierze zależy jakie macie podejście do Boga i jak go sobie wyobrażacie. Czy widzicie w Bogu Ojca, dobrego pasterza miłującego swoich wiernych, do tego stopnia, że wysłał tutaj do nas swojego syna Jezusa Chrystusa? Czy może macie obraz Boga bliższy temu co jest w Starym Testamencie, a więc nie ma żadnego Mesjasza, nie ma obiecanej nam opcji pójścia do Nieba, a Bóg w niebiosach nie ma co robić, tylko duma jak tu ludziom dokopać? A więc już na wstępie autor zmusza czytelnika do refleksji, a dalej jak zagłębimy się w lekturę książki jest jeszcze ciekawiej. 


Autorzy, Philip K. Dick i Roger Zelazny, w książce „Deus irae” w literacki sposób rozpracowuje kulturowe koncepcje wynikające z judaizmu i chrześcijaństwa. Jak wspomniałem nastał dzień gniewu, świat doczekał nuklearnej katastrofy. Co ciekawe udało się udowodnić, że stoi za tym jeden człowiek. Po prawdzie jest to o tyle mało prawdopodobne, żeby tak było, jeśli ten człowiek nie jest prezydentem jednego z nuklearnych mocarstw, a i taka obecność na prezydenckim stołku człowieka opanowanego szaloną manią zniszczenia świata nie gwarantuje, że do apokalipsy dojdzie, bo wszak do tego tanga, trzeba co najmniej dwojga. Już nie mówiąc o tym, że nawet zakładając, że w którymś kraju dysponującym dużym potencjałem nuklearnym nie ma standardów demokratycznych to raczej wątpliwe, że taki dyktator taka decyzję podejmie sam i dokona takiego kroku bez wiedzy swojej administracji czy dowództwa wojskowego. O ile mi wiadomo sprawca nieszczęść jakie opisali autorzy nie jest kimś takim, co najwyżej ma dostęp do broni atomowej, a to troszkę mało. No ale jakoś wątek autorzy musieli sklecić. I winny, wcielony demon, indywiduum opętane przez szatana wróg ludzkości, dziwnym trafem okoliczności musiał znaleźć się jeden! I co zrobili ludzie? Dorwali drania i zrobili z nim porządek? Zdziwicie się, zrobili coś innego, zrobili z niego boga, Boga Gniewu. Według wierzeń Kościoła Boga Gniewu, ten ich demoniczny absolut ma powłokę zarówno cielesną, wszak Carleton Lufteufel, bo o nim mowa, żył długo dożył sędziwej starości, a także jak wierzą wierni ma powłokę boską, ponoć jest bytem wiecznym. Co niektórzy wierni mają tego typu objawienia. Istnieje również kościół chrześcijański, choć jest w mniejszości, kościół Boga Gniewu jest kościołem fałszywym, a Carleton Lufteufel jest tylko człowiekiem, który umarł jak każdy śmiertelnik i jego boskość jest mocno naciągana. Czy chrześcijanie zdołają przekonać swoich rywali w wierze, że błądzą i oddają cześć diabłu tak naprawdę? 


Ciekawy jest motyw, że postapokaliptyczna katastrofa, w której ginie większość ludzkości globu oznacza nie tylko przemiany cywilizacyjne, jak opisuje wiele klasyków tego gatunku następuje w szybkim czasie, kilku, kilkunastu, kilkudziesięciu, cofnięcie się mentalne i cywilizacyjne człowieka co najmniej do średniowiecza. I tu w tej książce dokładnie też tak jest. Co prawda politycy postanowili się zabezpieczyć, i głęboko w Ziemi zakopali dane pozwalające odtworzyć cywilizację, cokolwiek to odtworzenie ma oznaczać. Jednak zapomnieli o pewnym drobiazgu, po nuklearnej terapii szokowej ludzkość jakoś nie miała głowy do tego, żeby szukać tych informacji, bo trzeba było szukać żarcia, zadbać o bezpieczeństwo, czyli przeżyć, a dopiero potem martwić się o idee. I mogło wyniknąć z tego, dokładnie to co my tu mamy, kompletnie pomieszane koncepcji, w tym wypadku religijnych. Większość ludzi straciła zainteresowanie Starym Bogiem, bo przecież znaleźli sobie nowego, sprawcę wszystkich nieszczęść złego Boga Gniewu, który bardziej odpowiadał na ich instynktowne i prymitywne zapotrzebowanie, dokładnie takie jacy byli oni sami. Bóg którzy się gniewa i zsyła na nich bomby atomowe bardziej do tych ludzi przemówił niż miłosierny Bóg, który wysłał swojego syna, żeby umarł za wszystkich ludzi na krzyżu i odkupił wszystkie nasze winy. 



Głównym bohaterem jest Tibor McMasters, jest osobą niepełnosprawną, nie ma rąk, ani nóg, jest impem, ma sztuczne kończyny ułatwiające funkcjonowanie, istotną informacja jest, że jest artystą, ponoć najlepszym na Ziemi i jego zadaniem jest namalowanie w kościele Boga Gniewu w Charlottensville w stanie Utah, w Stanach Zjednoczonych, gigantycznego fresku Boga gniewu. Tibor McMasters dysponuje jakimś zdjęciem, ale chce zobaczyć żywe wcielenie Boga Gniewu, żeby uwiecznić jego wizerunek. W rozumieniu chrześcijaństwa Jezus Chrystus dokładnie to zrobił, uwiecznił swój wizerunek chociażby w całunie Turyńskim, i stąd z teologicznego punktu widzenia jest możliwe przedstawianie wizerunku naszego Zbawiciela. Przedstawiciele fałszywego kościoła mieli taką sama potrzebę uwieczniania swojego Boga Gniewu, który w istocie jest swego rodzaju ideologiczną kombinacją opartą na tym co już było czyli chrześcijaństwie i judaizmie, tylko inaczej w tej doktrynie religijnej zostały porozkładane akcenty, bo tu przecież najważniejszy jest gniew. Czy ta misja Tibora McMastera powiedzie się?


Podsumowując, ta książka ma przesłanie sensu stricte religijne, bowiem autorzy przekonują nas swoich czytelników, że budowanie czegokolwiek bez Boga, lub na podstawie fałszywego obrazu Boga jest złe. I my ludzie dobrze o tym wiemy, lecz zły czort zawsze znajdzie sposób, żeby to swoje zło dobrze sprzedać przekonać nas ludzi, którzy przecież nie chcemy tego zła, że te zło, które nam diabeł wciska, jest tylko troszeczkę złe, że nie ma się czym w ogóle martwić. Miejmy odwagę odpowiadać, krótko, zwięźle i na temat: Idź precz szatanie! 

 
Książkę jest dobra, warto przeczytać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz