środa, 13 maja 2015

 Robert J. Szmidt, 


Szczury Wrocławia. Chaos


cykl:  Szczury Wrocławia, t. 1



Wydawnictwo: Insignis
Data wydania: 2015 r. ( promocja książki )
ISBN:  9788363944810
liczba str.: 544
tytuł oryginału: ----------------
tłumaczenie: ----------
kategoria: fantastyka, postapokalipsa  



recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:






Kończąc powoli moją recenzencką przygodę z akcją: „Polacy nie gęsi i swoich autorów mają”* trafiłem na książkę „Szczury Wrocławia. Chaos.” Jest to pierwsza część cyklu „Szczury Wrocławia”.  Jak to zwykle z cyklami bywa recenzent ma życie nieco utrudnione, bo zajmując się opiniowaniem  jakiejś części książki zdaje sobie sprawę, że zajmuje się fragmentem jakiejś całości. A to ma to do siebie, że odczucie po przeczytaniu części może być zupełnie inne niż po przeczytaniu całości. Bo czasem nawet jedno zdanie stanowi o geniuszu książki. **  Oczywiście z punktu widzenia autorów i wydawców jest to specyficzny zabieg marketingowy mający zachęcić czytelnika do kupna kolejnych części książek. A że takie mamy czasy to książka sama w sobie musi być świetnie wypromowana. I dokładnie w bardzo ciekawy sposób zrobił to Robert J. Szmidt i wydawca książki, wydawnictwo Insignis. O tej książce zrobiło się głośno zanim trafiła do księgarń. Autor postanowił 222 osoby uhonorować czyniąc z nich postaci literackie.  Przyznać trzeba, że to nie jest żadna nowość w literaturze, że autorzy czymś, w tym wypadku kimś się inspirują, a więc tym sposobem w historii literatury trafiło na karty książek zapewne miliony realnie istniejących osób. Jedną z pierwszych z nich był niewątpliwie Sokrates, uważany za najmądrzejszego z filozofów, choć sam nie napisał ani jednego słowa. Tego filozofa uwiecznił Platon w swoich „Dialogach”. Jednak nowością zamysłu Szmidta*** jest umieszczenie w książce osób wybranych przez autora z grona sympatyków, którzy zgłosili się na jednym z portali społecznościowych. Wśród moich znajomych jest kilku bohaterów tej książki, i to jest interesujące czytać jak autor się z nimi rozprawia. Po prostu zabija paskudne zombiaki! A było nie było tutaj w tej książce zabijanie zombi nie jest to taka łatwa sprawa, jak się wydaje. Autor utrudnił sobie życie jak to tylko możliwe, bo miał niezwykle ambitny zamiar nie robić z zagadnienia apokalipsy zombie jakiejś banalizy. Jasne, że ten motyw z umieszczeniem przypadkowych osób można uznać za zwykły chwyt marketingowy i zastanowić się czy ma on przełożenie na jakość książki. Moim zdaniem jednak nie ma, bo po prostu autor jest wybitnym profesjonalistą w swoim fachu. I tak przynajmniej te kilkaset osób trzeba byłoby wymyśleć. Tutaj nie chodzi tylko i wyłącznie o użyczenie personaliów, ale też autor spróbował oddać to co cechuje te osoby. Widać, a przynajmniej czytelnik ma takie wrażenie, że niektóre z tych osób autor poznał i lubi nieco bardziej np. Inę Młocicką czy Dominikę Tarczoń, ale o to zapewne nikt pretensji nie ma. 


Rzecz jasna temat zombi nie jest nowy, wszak chyba najbardziej znany bohater naszej rodzimej fantastyki Geralt z Rivii wykreowany przez Sapkowskiego miał z różnymi dziwnymi stworami do czynienia. Temat zombi kojarzy mi się z twórczością Pilipiuka, z zombiakami rozprawiał się Jakub Wędrowycz, świecki egzorcysta, prawdziwy fachowiec w swojej robocie. Jest to postać zabawna, nieco przejaskrawiona. Z jednej strony Wędrowycz żyje jak kloszard, a z drugiej jest człowiekiem niezwykle bogatym, bo wciąż ma pełne ręce roboty, a że nie ma zwyczaju się przechwalać swoim bogactwem i uwielbia trunki o wskaźniku procentowym alkoholu dla zwyczajnych ludzi wręcz trującym? No cóż każdy pełnokrwisty bohater musi mieć swoją specyfikę. Ważne, że wykonuje dobrze swoją robotę, niewątpliwie przydałby się we Wrocławiu. No ale tu mieszkańcy miasta muszą radzić sobie sami. 


Autor zainspirował się historycznymi wydarzeniami jakie miały miejsce we Wrocławiu w 1963 roku. Była to epidemia czarnej ospy, zwanej też prawdziwą. Brał w nich udział Bogumił Arendarski, lekarz, ojciec chrzestny autora. Tutaj mamy alternatywny Wrocław 1963 roku, mamy epidemię, która przekształciła się w pandemię, która w ekspresowym tempie opanowała cały glob. Oczywiście Bogumił Arendarski również się pojawia w tej alternatywnej historii i bierze aktywny udział w wydarzeniach. W końcu zamysł jest, że to ma być po pierwsze apokalipsa zombie, a po drugie już padła koncepcja stworzenia uniwersum „Szczurów Wrocławia”, coś na podobieństwo serii „Projekt Dmitry Glukhowski: Uniwersum Metro 2033” , jak to wypali? My czytelnicy zapewne będziemy mieli okazję się przekonać czytając te książki. 


Niewątpliwie warto coś wspomnieć o samej akcji książki. Mamy wieczór, noc, poranek z 9 nam 10 sierpnia 1963 r. szaleje epidemia czarnej ospy. Wydaje się, że sytuacja jest pod kontrolą służb medycznych i milicyjnych, wojsko do tej pory nie było potrzebne. Ale jednak coś się dzieje! Zarażeni, którzy zostali umieszczeni w ramach kwarantanny w izolatoriach przechodzą niebezpieczna przemianę umierają i żyją dalej jako zombi. Pierwsze było izolatorium na Psim Polu. Siły milicyjne strzegące tego izolatorium próbują przeprowadzić pacyfikację, ale to się nie powiodło. Sierżant Patryk Mielech zdaje relację przełożonym, ci uznają, że jest po prostu pijany i, używając kolokwialnego wyrażenia, gada jak potłuczony. Jednak wszyscy szybko się przekonują, że funkcjonariusz nie miał żadnych zwid, omamów, itp… Władze próbują robić porządek z miernym skutkiem, bardzo szybko w ciągu tej nocy ulice miasta są przepełnione tysiącami zombie. Te cwane bestie ciężko zwalczyć, nie pomaga ogień, tylko jeszcze pogarsza sytuację. Nie pomaga żadna woda święcona, ani inne religijne rekwizyty. Widać problem zombie dla władz kościelnych z ideologicznego punktu widzenia, jest równie wielkim problemem, jak dla rządzącej krajem PZPR. Scena w katedrze jest równie kuriozalna i abstrakcyjna jak w książce „Oko księżyca” kontynuacji „Książki bez tytułu” nieznanego autora. Tutaj nie ma żadnego głównego bohatera, są nim wszyscy mieszkańcy Wrocławia, Polski i świata. Mamy tutaj rozpracowane postawy ludzi, o ile mają szczęście i zdołali uniknąć szybkiego pogryzienia przez zombie. Obserwujemy wydarzenia z dwóch perspektyw, z jednej jak to widzą zwykli ludzie, a z drugiej milicja i wojsko. Mamy tutaj zrelacjonowane pierwsze godziny akcji i to wystarczyło, żeby zombi uczyniły bardzo duże spustoszenie w mieście. 

 

Podsumowując książka jest niezwykle ciekawa, można mieć zastrzeżenia, że za bardzo autor zajmuje się problemem z jednej strony opisów pogryzień, a z drugiej interwencji służb porządkowych. Czytelnik ma odczucie, że brakuje tutaj refleksji natury filozoficznej. Choć można przypuszczać, że autor ma zamiar się tym zająć w kolejnych częściach, bo przecież po książce „Samotność anioła zagłady” wiem, że Szmidt tego typu zabiegów literackich używa w wyśmienity sposób. Więc jestem spokojny jako czytelnik, co do jeszcze lepszej jakości artystycznej kolejnych części cyklu. 


Książka jest świetna. Przeczytać warto.









Ad.
* Formalnie członkiem akcji już nie jestem, oczywiście nie ma potrzeby wnikać w szczegóły sprawy, bo w recenzjach zajmuję się przede wszystkim książkami. Jednak ponieważ pozostało kilka książek do przeczytania i zrecenzowania. Wyrażając mój szacunek dla autorów i wydawców książek, a także osób, które moje recenzje czytają, zrecenzuję je tak jak się należy, w swoim stylu, docenianym na portalu lubimyczytac.pl przez spore grono moich czytelników. Książka „Szczury Wrocławia. Chaos” jest pierwszą na tej pożegnalnej z akcją „Polacy nie gęsi i swoich autorów mają” liście.
** Proponuję zapoznać się z książka „Wahadło Foucaulta” Umberto Eco, to będziecie wiedzieć, co mam na myśli. Bez kilku genialnych zdań ta książka wygląda na gniot, a dopiero te zdania, które pojawiają się na końcu tej grubej książki pozwalają poznać jej sens i przekonać czytelnika, że to jest wybitne dzieło sztuki literackiej.
*** Roberta J. Szmidta, przy zastosowaniu tzw. netowej etykiety, jesteśmy na Ty, poznałem wirtualnie, co niektórzy z was zapewne zauważyli. Ale oczywiście, tak jak o tym wspominałem chociażby koledze Pawłowi Atamańczukowi czy Grzegorzowi Wójcikowi, których książki recenzowałem, swoje książki recenzuję bez tak zwanego picu. Wychodzę z założenia, że mam papier, i tylko papier i dokładnie tym się zajmuję, co mam przed sobą. Myślę, że tak jest najlepiej, bo szczerość w recenzjach jest dla mnie ważna, dla autorów, w tym również moich znajomych, jak jestem przekonany, również to jest istotne.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz