wtorek, 24 października 2017

Robert Silverberg,  






Zamek lorda Valentine'a




cykl: Kroniki Majiporu, t. 1 




Wydawnictwo: Solaris
Data wydania:  2008 r.
ISBN:  9788375900170
liczba str.; 600
tytuł oryginału:  Lord Valentine's Castle
tłumaczenie:  Helena Michalska
kategoria: science fiction 



( recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:

 http://lubimyczytac.pl/ksiazka/97391/zamek-lorda-valentine-a  )            


             

 

 



Wciągnąłem się w czytanie cyklu „Kroniki Majipooru” Roberta Silverberga. Nominalnie klasyfikuje się ten cykl powieściowy jako science fiction i rzeczywiście nim jest. Jednak czytelnik odnosi wrażenie, że ta książka ma wiece wspólnego z typowym fantasy. Autor konsekwentnie, od początku do końca, w tym pierwszym tomie zachowuje schemat Tolkienowski. Mamy powieść drogi, wojnę, a nawet powrót króla, zwanego tutaj koronalem. Akcja dzieje się na planecie Majipor, ludzkość z Ziemi przybyła na tą planetę 14 000 lat wcześniej . Nie ma tutaj wyjaśnień co się stało z naszą rodzimą planetą, czy była to jakaś klęska ekologiczna czy może były atomowe fajerwerki jak np. w „Uniwersum Diuna” Franka i Briana Herbertów w czasie dżihadu butleriańskiego. To dopiero pierwszy tom wiec spokojnie sprawa się wyjaśni. Jak wspomniałem ludzie przybyli w przeszłości na tyle odległej, że właściwie zdążyli się na tej wielkiej planecie zadomowić, tyle, że Majipor miał swoich gospodarzy, byli nimi Metamorfowie zwani też Zmiennokształtnymi i tą rasą istot rozumnych homo sapiens zmuszony był sobie radzić, żeby układać skomplikowane relacje. Mowa też jest w książkach o innych osobnikach przybyłych zapewne również z kosmosu np. skandrowie, hjorci, vrooni, którzy również na tej wielkiej planecie znaleźli swój nowy dom. Na tą chwilę kiedy zaczyna się akcja planetę zamieszkuje 20 miliardów ludzi innych istot rozumnych, to nie jest za dużo, wciąż na Majipoorze jest dużo lasów i innych pustkowi, także oceanicznych, ale i tak co niektórzy myśliciele przezornie ostrzegają, żeby planety nadmiernie nie eksploatować. W „Uniwersum Diuna” pojawiły się rozważania typowo filologiczne, tam fremeni mówili galachem mieszanką słowiańsko –anglosaską, tutaj autor nie wczuł się jeszcze w spekulacje czy to jeszcze jest jakiś język ziemski, czy coś zupełnie nowego, co sugerowałaby obecność obcych na planecie i wzajemna interakcja typowo kulturowa. No i jak to z religią na Majioporze było na pewno warto by się dowiedzieć. Mamy postać pontifexa, który jest kimś w rodzaju wyższej instancji do koronala, to w labiryncie pontifexa funkcjonuje rząd. Rzecz oczywista mamy nawiązanie do historii tytuł, pontifex maximus po starożytnych cesarzach rzymskich, wcześniej, w czasach republiki, to był po prostu najwyższy kapłan, odziedziczyli papieże, i nadal ten tytuł funkcjonuje. Oczywiście nawiązaniem do historii jest też sam tytuł królewski, i zapewne w kolejne tomy będą interesujące pod tym względem. Tu mamy troszkę o historii Majipooru, przez te 14 tysięcy lat planetą władali różni koronalowie, ci wybitni dobrzy, przeciętni, słabsi, jak i zwykłe miernoty. Ciekawostką jest to, że koronalowie nie są dziedziczni, lecz rekrutują się i są wybierani z pośród najwyższej kasty, jakiś kilkunastu rodzin magnackich. Przy tym już za rządów koronala wiadomo kto będzie następcą. 


Mamy tu historię młodego człowieka o imieniu Valentine, dziwnym zbiegiem okoliczności jest on imiennikiem obecnie panującego koronala. Pojawia się on znienacka w okolicach miasta Pludreid. Trafia do trupy żonglerów skadra Zalzana Kavola i szybko uczy się tego fachu. Valentine nic nie wie o swojej przeszłości, no i to musiało w końcu dać znać o sobie. Nasz główny bohater ma sny, coś w rodzaju wizji sennych, z których dowiaduje się kim jest naprawdę. Okazało się, że to on jest urzędujący koronalem tyle, że w innym ciele, to jakieś czarodziejskie sztuczki. Podążając wraz z grupą żonglerów po dość olbrzymich obszarach planety Valentine dowiaduje się coraz więcej o sobie i przy okazji inni przekonują się kimon jest. Pierwsza była Carabella, znajoma z grupy Zalzana Kawola, później również kochanka, potem pozostali członkowie trupy żonglerów, no i potem wszyscy inni, na przyjaciołach z młodości Valentine’a skończywszy. Oczywiście celem jest odzyskanie władzy, wcale nie dlatego, że Valentine jej pożąda, ale po prostu uzurpator jest beznadziejny i trzeba szybko w kraju zrobić porządek. Czy Valentine przejdzie tą długą drogę i odzyska władzę? 


Książka jest niezwykle ciekawa, postaci są w sposób niezwykle barwny opisane. Nie brakuje tu interesujących metafor, chociażby nawiązań do Biblii. Książkę warto przeczytać i udać się w ta literacką podróż na daleki Majipoor i wciągnąć się w przygody Valentina. Ciekawi mnie co wydarzy się w kolejnych tomach.
Polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz