Martin Abram,
Quo Vadis - III tysiąclecie
( Na podstawie powieści Henryka Sienkiewicza )
( recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:
Wydawnictwo: Polwen
Data wydania: 2013 r.
ISBN: 9788375571295
liczba str.: 656
tytuł oryginału: ----------
tłumaczenie: ---------
kategoria: fantastyka, science fiction, religia
Zainteresowała mnie książka Martina Abrama „Quo Vadis – III
tysiąclecie”, autor nie ukrywa, że mamy tutaj silną inspirację klasyka
Henryka Sienkiewicza, książki znanej dość powszechnie, czytanej,
oglądanej w wersji filmowej, i podziwianej. Zdecydowanie odrzucam
argument, że jest to plagiat, bowiem autor ma wyśmienite oryginalne
pomysły co do koncepcji świata wykreowanego tutaj, których nie
powstydziłby się żaden przyzwoity twórca gatunku literackiego science
fiction. Po prostu autor postanowił wytłumaczyć swoim czytelnikom na
nowo świat zawarty w „Quo Vadis” Sienkiewicza na język współczesny,
który jak wiadomo jest przesiąknięty z jednej strony staczającej się
kultury Rzymskiej, która wyewoluowała z hellenizmu Greckiego. Kulturę
helleńska krytykowali starotestamentowi Żydzi i tą krytykę od Żydów
przejęli chrześcijanie. Natomiast z drugiej strony w książce
Sienkiewicza mamy chrześcijan, w tym postaci autentyczne, to oczywiście
apostołowie Jezusa Chrystusa św. Piotr i św. Paweł. W książce Abrama
apostołowie mają swojego jednego fikcyjnego odpowiednika w osobie
papieża Józefa II, zwanym też bratem Rogerem. Autor uznał, że warto się
zastanowić w jakim kierunku zmienia świat, czy przypadkiem metafora
świata w którym chrześcijanie ponownie będą prześladowani nie jest
uzasadniona?
Zacznijmy więc moje rozważania od tego, że świat wykreowany tutaj,
gdzieś za sto lat, dokładnie rok 2112 r. jest spójny i logiczny, choć
nie brakuje tutaj uproszczeń. Są one celowe, autor nie chciał utrudniać
sobie życia np. problemem muzułmanów. Jak można przypuszczać, że w
czasie tzw. kolejnej wojny z terroryzmem została dokonana eksterminacja
tych wyznawców proroka Mahometa, którzy robili bałagan i nie chcieli
się podporządkować systemowi. Ci co pozostali przy życiu podlegali tym
samym procesom laicyzacji co reszta świata. A ci pozostali przy wierze
przodków byli na tyle nieliczni, że nie stanowili żadnego zagrożenia.
Podstawowym faktem jest to, że mamy jedno globalna państwo Stany
Zjednoczone Świata ze stolicą w Nowym Yorku. Państwo to powstało w r.
2050. Światem rządzi prezydent, rząd, i Rada 12, czyli prezesi
megakorporacji. Formalnie jest ustrój demokratyczny, ale w praktyce
konsumentom, jak w konstytucji nazywani są obywatele świata, jest
narzucana za pośrednictwem mediów wola rządzących. Po prostu konsumenci
zezwalają, choć prawdopodobnie są nieświadomi tego, na to że są
indoktrynowani. Na całym globie panuje względny dobrobyt, choć
oczywiście nie jest to kolorowy świat, bo w biedniejszych rejonach
świata wciąż nie udało się zwalczyć biedy i bezrobocia. Różnice
ekonomiczne są jeszcze bardziej wyraziste niż teraz, kilkanaście osób na
globie ma niemal wszystko, a cała reszta ochłapy, które łaskawie rzuci
rada 12. Dlatego też nie było problemu z wywołaniem wielkiego kryzysu,
czyli gigantycznego tąpnięcia na giełdzie za które mieli być
odpowiedzialni chrześcijanie.
Z formalnego punktu widzenia wyznawanie wszystkich religii jest
dopuszczalne, ale już okazywanie swojej wiary w miejscach publicznych
jest zakazane. Można przypuszczać, że państwo stosuje się utrudnienia
tego typu, że wyznawcy poszczególnych religii płacą wyższe podatki, mają
problemy ze znalezieniem pracy, otrzymaniem kredytu, itp., że bardziej
opłacalne z czysto ekonomicznego punktu widzenia jest nie wyznawanie
żadnej religii. Doprowadziło to do tego, że chrześcijan w r. 2112 jest
raptem kilkadziesiąt milionów na świecie. Powody są też inne, chociażby
rozłam w kościele wynikający z tego, że dla większości globalnego
społeczeństwa nauczanie Kościoła przestaje być akceptowalne i staje się
kontrowersyjne. W wyniku tego rozłamu papież Józef I przenosi stolicę
apostolską do Afryki, gdzie wiara katolicka trzyma się najmocniej.
Później Powszechny Kościół Katolicki w 2078 r. został zdelegalizowany,
możliwe jest wyznawanie chrześcijaństwa w ramach struktur narodowych.
Jednak nowo wybrany w tym czasie papież Józef II specjalnie się tym nie
przejął, podróżował po globie umacniając w wierze swoje nieliczne
owieczki. W roku 2112 wybrał się do Nowego Jorku, żeby odwiedzić
tutejsze parafie. Dla prezydenta Johna Garrisona III to była wyśmienita
okazja, żeby przepuścić atak na chrześcijan i zlikwidować te w jego
mniemaniu potencjalne zagrożenie dla ładu światowego.
Książka „Quo vadis – III tysiąclecie” ma dwie płaszczyzny z jednej jest
jak wspomniałem opisy rzeczywistości XXII wieku, a z drugiej mamy
rozpracowanie wydarzeniowe tego co znamy lektury Sienkiewicza, przy tym
trzeba wspomnieć, to jest podobne, ale nie identyczne, bo chociażby
losami niektórych bohaterów Martin Abram pokierował troszkę inaczej.
Warto samemu się przekonać czytając tą książkę. Teraz troszkę
konkretów. Oczywiście nie trudno się domyśleć, że prezydent Garrison
robi tu za odpowiednik cesarza Nerona. Tych odpowiedników
Sienkiewiczowskich bohaterów da się znaleźć oczywiście więcej. Pojawia
się Petroniusz, kreator mody, z jakiś przyczyn autor postanowił
zachować personalia tej postaci. Odgrywa tą samą rolę, co u
Sienkiewicza, jest filozofem i przyjacielem Szymona. No i mamy wątek
miłosny, Angel, lekarz weterynarii, i Szymona, wojskowy, właśnie wrócił
z Indii. Angel, podobnie jak Ligia u Sienkiewicza jest chrześcijanką,
natomiast Szymon, podobnie jak Winicjusz, zakochawszy się w Angel
nawraca się przyjmuje chrześcijaństwo. Ten proces przemiany Szymona
jest bardzo ciekawie napisany. Zarówno pod kątem psychologicznym Szymon
chce zrozumieć Angel i pozostałych chrześcijan. Szymon, czyta "Biblię",
"Katechizm Kościoła Katolickiego" i „Wyznania” św. Augustyna i po kilku
dniach sam się przekonał, że się modli i wierzy w Boga. Poprosił brata
Rogera o chrzest. Dalej już można się domyślać prezydent Garrison i jego
administracja realizują plan prześladowań chrześcijan.
Pod kątem psychologicznym ta koncepcja prześladowań chrześcijan jest
interesująca, bowiem autor udowadnia, że cywilizowane neobarbarzyństwo
może posunąć się jeszcze dalej niż robiła to dotychczas ekipa Hitlera.
Bo w tej koncepcji Abrama można nie dość, że zabijać ludzi, to jeszcze
na tym zbiorowym morderstwie można zrobić niezłe pieniądze. No bo mamy
tu motyw, rzekomo, demokratycznego osądzania. Wygląda to tak, wystarczy
wcisnąć odpowiedni przycisk jaki ma być wyrok, a dalej przyciskając
przycisk każdy może zadecydować o karze i jeszcze dalej jeżeli klikniesz
w odpowiedni przycisk decydujesz kiedy dana osoba ma umrzeć, czyli w
praktyce zabijasz. Tu trafiło akurat na chrześcijan, ale natura ludzka
już taka jest zawsze sobie znajdzie kogoś komu trzeba dokopać! Czy
demokracja ma sprowadzić się do tego, że ktoś siedząc np. przy piwku czy
kawie weźmie do ręki pilot i zabije bliźniego? Czy są jakieś granice?
Autor daje czytelnikowi odpowiedź, owszem jest wyjście, chrześcijaństwo,
czyli wybór wiary, wybór pomysłów jakie ma dla nas ludzi Bóg. My ludzie
potrzebujemy Boga, choćby po to, żeby być zawsze ludźmi, a nie
sprowadzać się w przyszłości do trybika w jakiejś neobarzyńskiej
maszynerii.
Książka jest piękna i wstrząsająca zarazem i taka ma być! Widać zarówno
Sienkiewicz, jak i Abram doszli do wniosku, że my czytelnicy
potrzebujemy takich książek. Zdecydowanie polecam.