poniedziałek, 27 grudnia 2021

Marcin Sergiusz Przybyłek, Gamedec - Granica rzeczywistości

 Marcin Sergiusz Przybyłek, 



Gamedec - Granica rzeczywistości



cykl: Gamedec, t. 1 



Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis

Data wydania: 2016 r.

ISBN:  9788380620797

liczba str.: 466

tytuł oryginału: ---------

tłumaczenie: ----------

kategoria; science fiction 



recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/3932442/gamedec-granica-rzeczywistosci/opinia/68169210#opinia68169210  




Książka zatytułowana „Gamedec – Granica rzeczywistości” a wraz z nią, cały cykl „Gamedec” pod kątem koncepcyjnym jest ciekawy i niezwykle oryginalny. W dzisiejszych czasach tego typu rozważania o świecie gier, wirtualium, ale też rzeczywistości, czyli realium, może nie robią takiego niesamotnego wrażenia, zwłaszcza jeśli ktoś czytał książkę zatytułowaną „Reamde” Neal’a Stephensona. Ale trzeba brać poprawkę, że ten zbiór opowiadań, który stał się pierwszą częścią cyklu powstał dwie dekady temu (2002/3 r.) , więc wtedy ta perspektywa wygląda zupełnie inaczej, i rzeczywiście jest dobrą koncepcją science fiction. Bo zasadnicze jest pytanie, jak będzie wyglądał świat końca XXII wieku, wtedy kiedy ludzie będą używać komputerów w celu rozrywkowym, czyli grania w gry wszelakie od paru pokoleń i będą to robić praktycznie wszyscy. Myślę, że dzisiaj jest zdecydowanie łatwiej o tego typu spekulacje, ale wtedy, na początku wieku, było to wróżenie z fusów jak przypuszczam.


Głównym bohaterem jest Torkil Aymore, który jest gamedec’iem, kimś w rodzaju detektywa, speca od zadań specjalnych, jak wygląda praca Gamedec’a, można zobaczyć w grze, która powstała na podstawie tego cyklu i można się przekonać, że to jest bardzo ciekawe. A problemy są różna, ktoś zostanie w grze i nie może wyjść, bez pomocy fachowca np., ktoś ma jeszcze inne problemy, i od tego są gamedec’y, żeby pomagać ludziom oczywiście za sowitą opłatą. Do tego Torkil Aimore dokumentuje swoją pracę na jednej z platform, gdzie umieszcza się filmy w internecie. W tej książce nie za wiele jest informacji o przeszłości Warsaw City, więcej można dowiedzieć się w grze, ale jak przypuszczam kolejne tomy będą bardziej fabularne i wciągające w te gamerskie motywy i to będzie bardzo ciekawie. Nie omieszkam sprawdzić jak będzie okazja.


Raczej krótko i na temat napisałem o tej książce, bo jestem przekonanym że po pierwsze tyle informacji wystarczy, żeby się dowiedzieć o co chodzi w fachu gamedeca, i co z tego wynika dla samej treści książki. Myślę, że to jest bardzo ciekawa propozycja literackiej podróży w przyszłość, żeby zgłębić zarówno wirtualium, jak i realium. Książka jest bardzo ciekawa, interesująco wykreowany jest literacki bohater gamedec Torkil Aymore. Jest to przyzwoita propozycja dla każdego czytelnika, zarówno tego co gra w gry, i w niektórych spędza tysiące godzin, jak i tego, który zadowala się tylko książkami i chce poznać inny świat, innych ludzi i poznać ich motywację, dlaczego grają, i czekają na kolejne gry lub nowe sezony jakiejś gry. Książka jako koncepcja science fiction jest interesująca, bo przecież nie mamy pojęcia i nikt z nas nie dożyje prawie dwustu lat i to wciąż należy do futurystycznych spekulacji jak to będzie wyglądało w przyszłości. Książka jest ciekawa, polecam, warto przeczytać







środa, 22 grudnia 2021

Walter Scott, Kwintyn Durward

 Walter Scott, 



Kwintyn Durward 


Wydawnictwo: Hachette Polska

Data wydania: 2008 r.

ISBN:  9788374487719

liczba str: 280 

tytuł oryginału:  Quentin Durward

tłumaczenie: Terlecki Tymon

kategoria: powieść historyczna



recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/91732/kwintyn-durward/opinia/67942349#opinia67942349     



W książkowym wyzwaniu Book Trotter nadeszła pora na wyzwanie szkockie, zdecydowałem się na książkę Waltera Scotta zatytułowaną Kwintyn Durward. W sumie lubię powieści historyczne, więc można było spróbować szczęścia z tym autorem, kiedyś było czytane co nie co, więc z grubsza wiedziałem czego można się spodziewać. Kwintyn Durward, to główny bohater, oczywiście szkot, który pojawił się we Francji w czasach panowania króla Ludwika XI, króla ambitnego, który miał na pieńku z arystokracją. Działo się tak ponieważ próbował robić coś co kombinował później Ludwik XIV, wtedy to zostało nazwane złotą klatką Wersalu. Idea była taka, żeby mieć szlacheckie towarzystwo pod kontrolą, król Ludwik XI natomiast wykorzystywał do tego celu powinności feudalne, które usiłował drobiazgowo respektować. Skończyło się to buntem szlacheckim.


Wracając do bohatera książki Kwintyn Durward służy w regimencie szkockim. Można się pogłowić skąd się tam wziął, no ale, że regimenty szkockie były także na ziemiach Rzeczypospolitej w XVII wieku np., literacki bohater „Pana Wołodyjowskiego” Sienkiewicza Ketling. Wynika z tego, że najemników szkockich można było spotkać w całej Europie, a po drugie pierwszą żoną Ludwika XI była Małgorzata Szkocka, więc troszkę dworu, w tym także chłopców, którzy potrafią machać szabelką mogła zabrać ze sobą.


O bohaterze dowiadujemy się również, że widać był zaufanym człowiekiem zarówno króla, jak i biskupa, potem znowu króla gdy wrócił do łask. Wykonywał misje poselskie, i do pewnego stopnia szpiegowskie. Jak na powieść tego autora to proporcje są dokładnie odwrotne niż zazwyczaj, absolutnie dominują wydarzenia, a o życiu prywatnym Kwintyna Durwarda dowiadujemy się niewiele, po za tym, że dobrze kombinował i udawało mu się nie podpaść, któremuś z licznych możnych tego świata. Jak to w tego typu powieściach bywa wkręcał się w liczne awantury, w których umięjętności bojowe bywały przydatne.


Oczywiście nie należy się spodziewać po tym autorze, że książka będzie jakaś wybitna, bo autor zwykle pisał dla rozrywki czytelnika te książki. Na pewno na plus są liczne intrygi dworskie, mnóstwo wydarzeń, wojen, i wiele takich zamieszań. Podsumowując nie jest źle, da się tą książkę przeczytać i ocenić ją jako nieco ponad przeciętną. Czyli jest całkiem dobrze.


         










wtorek, 23 listopada 2021

Arthur Charles Clarke, Imperialna Ziemia

 Arthur Charles Clarke, 



Imperialna Ziemia



Wydawnictwo:  Vis a Vis/Etiuda

Data wydania: 2011 r. 

ISBN:  9788361516606

liczba str.: 264

Tytuł oryginału:  Imperial Earth

tłumaczenie: Marcin Borski

kategoria: science fiction 


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/92003/imperialna-ziemia/opinia/67011804#opinia67011804     




Podejrzewam, że prawie każdy kojarzy „Odyseję kosmiczna 2001” Arthura C. Clarka, więc jest pewien, czego można się po twórczości tego autora. Książka „Imperialna Ziemia” nie jest jakaś specjalnie wybitna, ale i tak warta poznania. Motyw znany z szeregu książek sf, że spora cześć ludzkości udała się w kosmos, próbując tam szczęścia i układania sobie życia. Co nie znaczy wcale, że z Ziemią stało się coś dramatycznego. Nasza planeta funkcjonuje i wręcz jest nazywana Imperialną Ziemią i planety z kosmosu miały status kolonii i były uzależnione od planety i państwa Ziemia. Głównym bohaterem jest Duncan, który od urodzenia mieszka na Tytanie, księżyc Saturna. Opisane jest życie tego młodego geniusza jak temu bohaterowi i jego rodzinie żyje się w tej kosmicznej kolonii. Pewnego dnia Duncan się dowiaduje, że ma okazję odbyć podróż na Ziemię i spędzić tam troszkę czasu. Dzięki temu Duncun, jako bohater i narrator jednocześnie ma okazję opowiedzieć czytelnikom jak się zmieniło życie na Ziemi w tej literackiej przyszłości. Na pewno większe akcenty rozłożone są na ekologię. Wielkich metropolii jest niewiele i uchodzą one za coś w rodzaju skansenu.


Czyżby to była próba realizacji tego co w „Uniwersum Diuna” robił cesarz Letho II Atryda, syn Paula Muadiba, zwany też był Bogiem Imperatorem? On przemienił całe galaktyczne cesarstwo, głównie były to wsie, a nieliczne metropolie miały wielkość co najwyżej średniej wielkości miast. Po przejściu Złotej Drogi i przemiany w czerwia rządził bardzo długo, 3500 lat,  więc czasu miał sporo na realizację koncepcji.


Wracając do książki Clarka, Duncan po tej poznawczej podróży na Ojczystą planetę ludzkości wrócił, mając okazję zabawić się w kogoś w rodzaju etnografa. Pewnie musiał, bo się kończył termin czegoś w rodzaju wizy, ale też niczego nie żałował, że wraca do siebie na Tytana.


Tak jak wspomniałem, ta książka nie jest jakaś specjalnie odkrywcza, ani skomplikowana, zwłaszcza dla kogoś to troszkę tych książek przeczytał. Ale w sumie nie ma czego żałować. Warto książkę przeczytać. Polecam.












piątek, 19 listopada 2021

Rafał Kosik, Nowi ludzie

Rafał Kosik, 



Nowi ludzie 



Wydawnictwo: Powergraph

Data wydania: 2013 r.

ISBN:   9788361187943

liczba str.: 408

tytuł oryginału: -------------

tłumaczenie: ----------

kategoria: science fiction 



recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl:


https://lubimyczytac.pl/ksiazka/189513/nowi-ludzie/opinia/21172347#opinia21172347    





Trzy cyfry, tysiąc kombinacji, [ w: ] Kosik R., Nowi Ludzie


Rafał Kosik napisał bardzo ciekawe opowiadania, które zostały opublikowane w zbiorze „Nowi ludzie”, jak zwykle swoim zwyczajem wybrałem jedno opowiadanie, żeby zająć się nim w recenzji. Opowiadanie jest tak skomplikowane jak potrafi być czasem rzeczywistość i choć jest to opowiadanie sensu stricto fantastyczne to jest ono mocno inspirowane tym co mamy w geopolityce w ostatnich dwóch dekadach XXI w., no i wizja przyszłości raczej mroczna. Zaczęło się od tego, że terroryści od wyznawców proroka Mahometa nie odpuścili, po atrakcjach w Nowym Yorku w 2001 r. były kolejne wybuchy w wielu miastach zachodniego świata, nie uniknęła tego losu również Warszawa, samolot poleciał w kierunku Pałacu Kultury, no ale dzielni pasażerowie, potomkowie powstańców podeszli buntowniczo do tematu i spuścili łomot terrorystom, a samolot zahaczył ledwo o iglicę budynku. No ale to dopiero początek, bo tak jak w rzeczywistości była wojna terroryzmem, i dopiero się zaczęło. Kompletny chaos, efekt swego rodzaju powrót do średniowiecza, Polska podzieliła się na wiele państw miast. W Europie było podobnie, jednak procesy zjednoczeniowe toczyły się szybciej i była obawa, że z Polski nie będzie co zbierać, zresztą podobnie było kilka razy w średniowieczu. Był podawany w książce przykład księcia Mieszka I, jak jednoczył plemiona Polan i stworzył państwo. Choć przypuszczam, że równie trafna jest analogia do rozbicia dzielnicowego, ewentualnie też pierwsze lata po odzyskaniu niepodległości, gdzie trzeba było złączyć ponownie w całość trzy części kraju, które funkcjonowały w różnych systemach kulturowych i prawnych. I wedle koncepcji Rafała Kosika coś takiego przydarzyło się jeszcze w XXI w.



Jest to jedna z licznych, pesymistycznych koncepcji w literaturze, że to kulturowy i islam religijny w przyszłości przejmie Zachód, i ulice np. Warszawy będą wyglądały mniej więcej tak jak teraz ulice Bejrutu czy Aleppo. Mamy tu opisaną misję dyplomatyczną z Warszawy do Krakowa, który stanowił oddzielne państwo. Główny bohater informatyk i jego koleżanka Anna, pracowali dla Szefa, lokalnego watażki, ta struktura władzy przypominała mafię, ale jak się okazało był ktoś jeszcze., kimkolwiek byli wytłumaczono im, że są przedstawicielami rządu i działają w interesie nowo powstałego rządu Rzeczypospolitej w celu ponownego zjednoczenia kraju. Ta misja dyplomatyczna z nazwy przypominała, raczej misję typowo szpiegowską, bo jak się okazało ta misja miała w sobie licencję na zabijanie. Teoretycznie było to proste, przewiezienie samochodem zwykłej walizki z punktu A do punktu B. No ale jednak dowiedzieli się później o co w tym chodzi, no i dowiedzieli się, że wybór był dobry, bo już niebawem dostali podobna misję z identyczną walizką do innego miasta.


Mam wrażenie, że to było najbardziej rozbudowane fabularnie opowiadanie, w sumie niewiele brakowało, żeby dało się zrobić z tego dobrą powieść. Koncepcja na pewno jest ciekawa, ma w sobie dramaturgię, taka mieszanka fantastycznego political fiction z dobrym thrillerem. Wszystkie opowiadania są ciekawe Niewątpliwie warto przeczytać. Polecam. 



wtorek, 2 listopada 2021

Praca zbiorowa, Nowa Cywilizacja. Dwieście lat polskiej fantastyki naukowej

 Praca zbiorowa,



Nowa Cywilizacja. 

Dwieście lat polskiej fantastyki naukowej 



Wydawnictwo: Nasza Księgarnia

Data wydania: 1973 r

ISBN: -------

liczba str.: 240

tytuł oryginału: ---------

tłumaczenie: --------

kategoria: science fiction 


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl:

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/119028/nowa-cywilizacja-dwiescie-lat-polskiej-fantastyki-

naukowej/opinia/67794034#opinia67794034    



                                                          

Żeromski S., Nowa cywilizacja [w : ] Praca zbiorowa, Nowa cywilizacja. Dwieście lat polskiej fantastyki naukowej



Wpadła mi we ręce książka, tytuł podany wyżej, o dosyć niewygodnym formacie, wydana w 1973 r., tytuł wskazujący na to, że jest to wybór opowiadań fantastycznych napisanych na przestrzeni stuleci XVIII – XX. Oczywiście jest opowiadanie Lema, bo musi być, ale ci którzy dokonali tego wyboru, zapewne był wśród nich Zbigniew Przyrowski, usiłuje przekonać nas czytelników, że fantastyka polska to nie tylko Lem, bo inni pisarze również próbowali szczęścia. Wyszło raz lepiej, raz gorzej, ale w sumie całkiem ciekawie. Jest opowiadanie o szachach, którego autorem jest XIX wieczny filozof Karol Libelt podobało mi się, i parę ciekawych informacji było, jednak nie to opowiadanie zostało wybrane, bo zupełnie nie rozumiem dlaczego ono się tam znalazło. Są też znane każdemu absolwentowi szkoły średniej nazwiska, takie jak Ignacy Krasicki, Bolesław Prus i Stefan Żeromski i trzeba uczciwie powiedzieć, że te opowiadania trzymają poziom i pod względem warsztatu pisarskiego są bardzo solidne, a koncepcje są niezwykle ciekawe i kreatywne. Tak więc nie dziwi tytuł tego zbioru opowiadań „Nowa cywilizacja”, dokładnie tak jaki ma tytuł opowiadanie Stefana Żeromskiego.



Opowiadanie jest proste w swojej konstrukcji. Podróżuje dwoje ludzi. Panowie wracali ze Stambułu do Moskwy, po odbyciu drogi morskiej wsiedli do pociągu, zapewne w Sewastopolu. W tym pociągu siedzą sobie w przedziale i długą podróż urozmaicają sobie rozmową. Szybko dowiadujemy, że to jest rozmowa ojca z synem. Obydwaj mają na imię Cezary. Jeden ma dwa imiona Cezary Seweryn, i to pozwala czytelnikowi odróżnić jednego od drugiego. Rozmawiają o swoim wielkim imienniku, który nazywa się Cezary Baryka. Tak ,tak zgadza się, to dokładnie ten sam gość, którego znamy z książki zatytułowanej „Przedwiośnie”. W tym tomie opowiadań można również spotkać Wokulskiego Bolesława Prusa, no ale, że to inne opowiadanie, zapewniam, również bardzo ciekawe.


No ale wracamy do rozmowy o Cezarym Baryce, który miał wizję Nowej Cywilizacji. Nie zapominajmy w zamyśle to jest fantastyka, więc ja nie będę tu wnikał, na ile budowanie kanałów i wykorzystywanie energii z przepływu wody da się wykorzystać do przemysłu, budowy specjalnego szkła, do budowania szklanych domów ma sens. Liczy się tutaj sam konceptualizm, i wynikająca z tego idea, że powrocie Polski na mapy geopolityczne świata nie chodzi wcale o to, żeby pojawił się kolejny kraj na mapach geopolitycznych świata i z tego zrobiła się absolutnie nowa jakość. I tej koncepcji tzw. szklanych domów nie warto bagatelizować i traktować jako wizję kogoś, kto chodzi z głową w chmurach, ale powinno się podejść do tego jak całkiem realnej próby odpowiedzi na pytania; „Co z tą Polską?”


W fantastyce Andrzej Ziemiański w książce „Pomnik Cesarzowej Achai” , ta koncepcja wypaliła, Rzeczpospolita Polska odzyskała pomoc od ziemców z kosmosu, czyli od nas, to w tym alternatywny świecie w Polsce odkryto szereg wynalazków, łącznie z wynalezieniem Głupiego Jasia, czyli atomówki. To marynarka Rzeczpospolitej przebiła się przez góry i podjęła dyplomatyczne stosunki ze światem w którym tysiąc lat wcześniej rządziła cesarzowa Achaja. O Polsce jako imperium możemy poczytać w innych książkach, chociażby Marcina Wolskiego, no ale tam koncept był inny, co by było „gdyby nie słupek, gdyby nie poprzeczka” wydarzenia roku 1945 w Europie i na świecie potoczyły się nieco inaczej. W książce do filmu „Ambassada” rok 1939 był tylko wojennym epizodem, a nie światowym konfliktem i w tej alternatywnej koncepcji też zadziało się nieco inaczej. Wiadomo przeszłość była jaka była i tego nie zmienimy, możemy popracować nad przyszłością. Więc wynika z tego, że ten kraj wciąż potrzebuje Baryków.


Podsumowując ten zbiór opowiadań jest bardzo ciekawy, warto, żebyśmy poznali koncepcje fantastyczne, nie tylko fantastów, ale także pisarzy, którzy tworzyli klasykę literacką i trafili do kanonów lektur szkolnych. Jestem przekonany, że warto tą książkę przeczytać jak ktoś będzie miał okazję. Warto jeszcze dodać o znakomitej oprawie graficznej tej książki, którą robili Alina i Daniel Mrozowie, wygląda to tak samo jak w przypadku wydania „Cyberiady” z 1978 r. Stanisława Lema. Nie mylę się bo to ten sam duet grafików działał w tej książce. I przyznaję uczciwie ta książka dlatego przyciągnęła moją uwagę. No ale czy to takie złe, że dobra treść otrzymała dobrą szatę i potrafi przyciągnąć czytelnika? Jaka motywacja by nie była, na przykład ta moja recenzja, to warto sięgnąć po książkę i przeczytać. Zdecydowanie polecam.




wtorek, 26 października 2021

Constantin Cublesan, Trawa

 Constantin Cublesan, 



Trawa



Wydawnictwo: Iskry

Data wydania: 1984 r. 

ISBN:   8320702402

liczba str.: 136

tytuł oryginału:  Iarba cerului

kategoria: science fiction 


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/68384/trawa/opinia/67695747#opinia67695747      



 

Trafiłem na raczej cienką książkę, ale dobrą z gatunku science ficton zatytułowaną „Trawa”, której autorem jest Constanin Cublesan. Jestem przekonany, że to jest dobra propozycja dla kogoś kto chciałby się przekonać co za literackie licho w tych rozważaniach o kosmosie, przyszłości, fantastyce naukowej siedzi i o co w tym chodzi. Co nie znaczy, że wytrawni czytelnicy tego gatunku nie znajdą nic ciekawego. Bo jest wszystko co trzeba, spekulacje intelektualne jak przyszłość może wyglądać? Niezbyt pozytywne koncepcje dotyczące naszej planety Ziemia. Tu oprócz motywu ekologicznego jest, że po prostu nasze Słońce zgaśnie i bęcki, ludzkość musi sobie szukać miejsca gdzie indziej w kosmosie. Tego motywu, że z jakiegoś powodu musimy poszukać sobie nowego domu w kosmosie, w książkach jest tak dużo, że nie ma potrzeby ich wymieniać. Na pewno jest ciekawe skupienie się na indywidualnych losach głównego bohatera, które właściwie nie różnią się od tego co można znaleźć w książkach obyczajowych czy kryminalnych. Podział jest prosty, sprawy służbowe, związane z pracą wymiaru sprawiedliwości, no i sprawy prywatne, opis związku z Lilianą. Czyli niby nie niezwykłego po za tym, że ludzie poruszają się między planetami, tak jak my podążamy między miastami załatwiając sprawy codzienne. Może o to autorowi chodziło, żeby pokazać, że fantastyka w wydaniu SF nie jest taka straszna. Jak wiemy bywa z tym różnie pod kątem trudności odbioru, ale sam koncept jest słuszny moim zdaniem.



Na pewno ciekawe są tutaj spekulacje filozoficzne, socjologiczne, psychologiczne dotyczące tego na ile zaawansowana technika z jaką mamy i będziemy mieli w kolejnych stuleciach będzie wpływała na to jacy my jesteśmy i będziemy. Odpowiedzi jakiej możemy się doszukać, że natury ludzkiej nic nie zmieni, ludzie będą toczyć wojny, zabijać się nawzajem itd. Można się głowic na ile w tej postawie mamy pesymizm, a na ile zwykły pragmatyzm. Bo przecież nie jest tak, że na świecie są same bestie gotowe rozszarpywać innych nawzajem, ale są też ludzie dobrzy. Na pewno będzie jeszcze większa potrzeba filozofowania, wynika to z tej i wielu innych książek z fantastyki naukowej. A to wynika, że świat zawsze będzie potrzebował ludzi inteligentnych, którzy będą kreować trendy intelektualne, artystyczne i inne. Możliwe, że w większym zakresie to będzie się odbywało i to będzie miało dwie strony medalu, bo pewnie będą postępowały procesy które przyśpieszyła pandemia, że prawie wszystko przeniosło się do Internetu, który ponoć w przyszłości ma się nazywać Metawersem, tak jak to nazwał w „Zamieci” Neal Stephenson. W grach i książkach „Mass Effect” funkcjonuje nazwa Extranet, czyli net łączący wszystkie planety galaktyki po prostu. Ta nazwa też się nadaje. A z drugiej strony czy to takie złe, że ma się dostęp do wiedzy wszelakiej, czy to da się dotrzeć do legalnych treści z bibliotek całego świata i można poszukać innej wiedzy zależnie od potrzeb czy posiadanych pasji. Dobrze to funkcjonuje w szachowym Internecie. Odpalasz komputer i jesteś w interakcji nawet z szachowymi arcymistrzami (GM/WGM) i na pewno wynosisz stąd wiedzę jak grać, trenować królewską grę. itd. Jakoś nie wątpię, że dziedziny wiedzy typowo akademickie też tym tropem podążą na dużo większą skalę w przyszłości. I ta dyskursywna wymiana myśli, idei, koncepcji naukowych będzie jeszcze ciekawsza.


Wracając do tego co my tu mamy, ta książka jest napisana z punktu widzenia osoby pierwszej, czyli to główny bohater jest tutaj narratorem i on „mówi” o sobie, rozmawia z innymi osobami, i to on po swojemu interpretuje przebieg rozmów. Książka rumuńskiego pisarza jest fajnie, przystępnie napisana. Warto przeczytać książkę zatytułowaną „Trawa” Cublesana Polecam.

piątek, 22 października 2021

Julio Cortazar, Gra w klasy

 Julio Cortazar, 



Gra w klasy 


Wydawnictwo: Mediasat Poland

Data wydania: 2004 r. 

ISBN:  8389651645

liczba str.: 542

tytuł oryginału:   Rayuela

tłumaczenie: Zofia Chądzyńska

kategoria: literatura piękna



recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl:

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/79194/gra-w-klasy/opinia/67008892#opinia67008892  




Tym razem, po wakacyjnej przerwie, w ramach akcji książkowej Book Trotter, odbyła się podróż, jak to powiedział papież Franciszek, powtarzając kwestię za Janem Pawłem II, „do dalekiego kraju”, czyli do Argentyny właśnie. Na swojej półce z książkami znalazłem książkę Julio Cortazara „Gra w klasy”, to już dalej nie kombinowałem, tym bardziej, że książka jest ciekawa, do tej akcji jak najbardziej pasuje. Mamy tu swego rodzaju przekręt literacki, że autor proponuje nam, żeby nie czytać książki tak jak wszystkie książki, no może prawie wszystkie, są czytane, czyli przysłowiowe „od deski do deski”, ale zaproponował czytelnikowi czytanie według, prawdopodobnie całkiem przypadkowej listy numerów rozdziałów. Ma to uświadomić czytelnikom, że tą książkę da się czytać jak się chce, i chociaż autor nam szepcze, że „to będą zupełnie inne książki”, co nie znaczy, że któraś jest lepsza od innej. Ale po prawdzie czy też nie jest tak, że ileś osób czyta jakąś książkę i wynajduje w niej zupełnie coś innego, w zależności kim jest, jakie ma pasje i w jakiś sposób na to będzie ukierunkowany, bo uzna kwestię za najciekawszą. Co mnie akurat ciekawi nie muszę właściwie zdradzać, bo da się łatwo z moich recenzji wyczytać. Na pewno ciekawi mnie swoisty dyskurs literacki i co z tego właściwie wynika, raczej są to takie swobodne spekulacje, które są po prostu ciekawe.



Poznajemy grupkę osób, raczej wiecznych studentów, których fascynują motywy bohemy paryskiej, bo mamy akcję w Paryżu, w latach 60 XX wieku, w tym też czasie została napisana ta książka Mamy grupkę osób, w tym Horacio, Magę, Oliweira, i kilka innych. Główny bohater pochodzi z Argentyny, pochodzi z bogatej rodziny,która ma majątek ziemski, od rodziny otrzymuje spore fundusze, które są wydawane na przyjemności, oczywiście trunki, koncerty, i inne atrakcje jakie oferuje Paryż. Większość rozdziałów jest krótka, te które mają więcej niż kilka stron są nieliczne, sporo to po prostu cytaty. Z ciekawostek jest cytat z „Ferdydurke” Gombrowicza. Dla mnie ciekawostką jest, że znalazł się cytat z Arnolda J. Toynbee’ego, czyli spekulacje intelektualne dotyczące filozofii historii też były. Niewątpliwie racją jest, że ta książka dla młodszego odbiorcy, wiek licealny, ewentualnie studencki, bo zwyczajnie wtedy te motywy typowo intelektualne są ciekawe i w jakiś sposób odkrywcze, dla kogoś kto czytał wszystko co się da będzie to nadal może i ciekawe, ale mniej odkrywcze. Może ktoś podejdzie do tematu troszkę nostalgicznie, a może też rozpracuje temat pod kątem własnych doświadczeń życiowych. Było troszkę polityki, motywy nostalgiczne, tęsknoty za krajem, w końcu naszych rodaków, którzy jeździli do Paryża czy Londynu w ostatnich dwóch stuleciach nie brakuje, więc dogadaliby się w tej kwestii z argentyńczykiem.



W sumie coś w rodzaju podsumowania już się znalazło, dodam, że książkę warto mieć na liście książek przeczytanych i nie jest to strata czasu. Warto przeczytać. Polecam.



                   






wtorek, 19 października 2021

Robert M. Wegner, Pamięć wszystkich słów

 Robert M. Wegner, 



Pamięć wszystkich słów



cykl: Opowieści z Mekhańskiego pogranicza, t. 4 



Wydawnictwo :Powergraph

Data wydania: 2015 r. 

ISBN: 9788364384240

liczba str.: 702

tytuł oryginału: ---------

tłumaczenie: ----------

kategoria: fantasy



recenzja opublikowana na lubimycytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/198899/pamiec-wszystkich-slow/opinia/67139188#opinia67139188  






Przeczytałem kolejny, czwarty, tom cyklu „Opowieści z Mekhańskiego pogranicza” zatytułowany "Pamięć wszystkich słów” , którego autorem jest Robert M. Wegner. Zapewne nie muszę pisać kolejnych zapewnień, że cykl jest bardzo ciekawy. Da się tu swoista mieszankę analogii, począwszy od książek, powieści historycznych o Imperium Rzymskim, których jest pełno i nie ma potrzeby podawać konkretnych tytułów, po fantastykę w której mowa o Imperiach, które powstawały w książkach gatunku zarówno science fiction i fantasy. Począwszy od „Fundacji” Asimova, po cykl ”Herezja Horusa” wielu autorów. Klasyk fantasy do którego można znaleźć odniesienia to „Malazańska Księga Poległych” Stevena Ericsona, nawet mi pisząc recenzje tego cyklu zdarzało mylić mi się Mekham z Malazanem. Oczywiście cała seria „Uniwersum Diuna” Herbertów i Andersona też na pewno jest ciekawa. No i ‘Kroniki Majipooru” Silverberga, są o tyle ciekawe, że pełno w nich opisów planety, co ma wiele wspólnego z tym co proponuje swoim czytelnikom Wegner, mamy opisane całe spektrum klimatyczne Mekhamu. I to jest duży atut. W polskiej literaturze mamy oczywiście twórczość Ziemiańskiego, cykl „Achaja”, „Pomnik Cesarzowej Achai” , „a ostatnio "Virion”, no i nie warto zapominać o cyklu „Saga o wiedźminie” Sapkowskiego, tam mamy kulisy tworzenia się i umacniania Imperium Nilfgaardzkiego, do którego czytelnik i gracz jest zdecydowanie negatywnie nastawiony, bo raczej sympatię wzbudzają królestwa Północy. Autor „Wiedźmina” pewnie celowo to robił, że mamy pokazane jak robi się Imperium, kosztem wojen, i idących za tym podbojem sporych obszarów i wielu istnień ludzkich, a innych oddanych do niewoli.



Tutaj, w tym tomie autor wybiera się na kartach książki na południe Mekhamu. Czyli mamy liczne opisy pustynnego klimatu, niektórzy z jakiegoś powodu trafili na południe. Mowa jest o zagrożeniu ze strony nieznanych dzikich plemion z odległych pustynnych przestrzeni, których nikt nie lekceważy i zapowiada to kolejna wojnę. Oczywiście to nic nowego, bo pewnie gdyby ktoś pisał Mekhańską księgę poległych, byłaby równie długa jak ta Malazańska. Ale wojna na kilka frontów mogłaby się okazać uciążliwa.



Książka jest bardzo ciekawa, jak ktoś przeczytał poprzednie tomy będzie zaciekawiony tym co czytelnik ma okazję czytać. No i nie będzie mógł się doczekać kiedy dorwie się do tomu piątego, no i podobno szósty jest pisany w ramach procesu twórczego. Pozostaje mieć nadzieję, że pomysły autor będzie miał równie ciekawe. Warto przeczytać. Polecam

czwartek, 30 września 2021

Jordan Belfort, Wilk z Wall Street

 Jordan Belfort, 



Wilk z Wall Street 



Wydawnictwo: Świat Książki

Data wydania: 2014 r. 

ISBN: 9788379432196

liczba str.: 512

tytuł oryginału: Wolf of Wall Street

tłumaczenie: Jan Kraśko

kategoria: literatura piękna



recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl:

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/206259/wilk-z-wall-street/opinia/66925444#opinia66925444   




Zaciekawiła mnie książka zatytułowana „Wilk z Wall Street”, której autorem jest Jordan Belfort Mamy tutaj przejaskrawiony, niektórzy sądzą, że wręcz komiczny obraz jednej z największych instytucji finansowych świata giełdy nowojorskiej, czyli Wall Street. Niewątpliwie ta giełda jest globalna i ma wpływ na to co się dzieje w gospodarce całego świata, a że obieg informacji jest niemal błyskawiczny, to reakcje na decyzje inwestorów i wszystkich graczy na giełdzie są niemal natychmiastowe. Inną kwestią jest fakt, że to się nigdy nie zmieni, że informacja sama w sobie potrafi być walutą i wygra ten kto ma lepszy dostęp do informacji. Niby jest to sprzeczność, a jednak nie, bo trzeba wiedzieć jak do tajnych sekretów docierać i umieć wykorzystać, czyli zarobić jak najwięcej zielonych papierków, bo o to przecież chodzi, o pieniądze, górę pieniędzy. A walka o pieniądze, zdaniem autora i głównego bohatera książki jednocześnie, Jordana Belforta, jest jak wojna, w której chodzi o pokonaniu/porobieniu przeciwników i oczywiście zdobycie łupów wojennych. Planowane są całe kampanie wojenne, mamy też przemowy Belforta, którzy niczym wódz i strateg wojenny motywuje podwładnych do działania.



Bo o tym trzeba wiedzieć, że książka jest swoistym pamiętnikiem jednego z giełdowych wilków, który opowiada o sobie, o swojej karierze na Wall Street, od najniższych po najwyższe szczeble tej giełdowej piramidy. Opowiada też o prywatnym życiu Belforta, relacje z żoną, córka, wyjazdy, konflikty rodzinne. Ale nie ma tego wiele, bo główny bohater był zajęty, nie tylko robieniem pieniędzy, w tym także tych na granicy legalności, więc wchodziły kombinacje wszelakie, a to zajmowało głowę, żeby wprowadzać różne koncepcje. Jednak w książce przeważają opisy imprez, konsumowanie wszelakich używek, liczne, szalone imprezy w towarzystwie pięknych pań. Nie brakuje różnych ekscesów, typu wypadki samochodowe, jest emocjonująca podróż przez sztorm na morzu Śródziemnym. Choć w sumie większość podróży do Europy ma charakter typowo biznesowy.



Podsumowując książka jest dobra, choć nie rewelacyjna, na pewno ciekawa jest kreacja głównego bohatera, no i widziany świat jego oczami, opisy osób bliskich i dalszych są interesująco przedstawione. Ciekawe, że autor nie ma złudzeń co do samego siebie, jest do siebie równie krytyczny jak do całego świata. Myślę, że czytanie tej książki to niezła podróż literacka, choć mam wrażenie troszkę jednak rozczarowuje. W książce mamy opisany pierwszy dzień w pracy Belforda, kiedy jest kimś przynieś, podaj, pozamiataj, wydzwania do klientów, a następny rozdział mamy po kilku latach, kiedy bohater Belfort jest milionerem i trzęsie całą giełdą i autor, też Belfort uważa, że temat jest załatwiony. Słabe to jednak jest. Tytułowy wilk bierze się stąd, że bohater sam tak siebie nazywa. Na ile to jest trafione to już niech czytelnik sam sobie to pytanie zada.



piątek, 10 września 2021

Robert M. Wegner, Niebo ze stali

 Robert M. Wegner, 



Niebo ze stali 



cykl: Opowieści z Mekhańskiego pogranicza. t. 3


Wydawnictwo: Powergraph

Data wydania: 2012 r. 

ISBN: 9788361187417

liczba str. 624 

tytuł oryginału: ------------

tłumaczenie: -----------

kategoria: fantasy 


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/128330/niebo-ze-stali/opinia/66505990#opinia66505990  





Oczywiście kontynuuję czytanie cyklu „Opowieści z Mekhańskiego pogranicza” Roberta Wegnera zatytułowana „Niebo ze stali” i pierwsze co się rzuca w oczy, to ta część ma charakter zdecydowanie bardziej powieściowy niż dwie pierwsze części, które były opowiadaniami, które miały na celu zapoznanie czytelnika z tym uniwersum, była to również literacka podróż po rubieżach wielkiego Imperium Mekhańskiego. Jak wiemy cesarze zainteresowali się stepami na wschodzie Imperium, powody są dwa zapewne da się znaleźć tam jakieś naturalne złoża, a po drugie ta granica jako jedyna nie jest naturalna, nie ma gór, morza, czy jakiejś porządnej rzeki nawet, więc siłą rzeczy trzeba dużego nakładu sił finansowych i wojskowych, żeby utrzymywać porządek na granicy. Tam nigdy nie jest spokojnie, ten wschód jest jak wrzący kocioł, który, jakby powiedział troll Bart, z gry ”Wiedźmin 3” robi „bum, takie wielkie bum!”, no i się dzieje, trzeba ściągać całą armię.


Pojawia się poznany przez czytelników w pierwszej części Kenneth –lyw –Daraway, poznany z pierwszej części, jak wiemy służył on w Górskiej Straży i dziwić może co on robi na wschodzie, ale tak jak wspomniałem sytuacja wymusiła ogromnych transfer sił zbrojnych na wschód, i dzielni chłopcy na stepach musieli walczyć w obronie kraju, wypędzać precz bojowo nastawione koczownicze plemiona. Taka walka nigdy nie jest łatwa, bo w historii zarówno Hunowie, jak i Mongołowie potrafili się zagłębiać na tereny europejskie i nie tylko przecież. Domyślać się tylko można, że to zagrożenie jest porównywalne z tym co jest znane z historii, a Imperium Mekhańskie ani myśli „czekać na barbarzyńców”. Wojsko ruszyło do boju!


Książka wygląda tak jak to bardzo precyzyjnie sugeruje tytuł, dożo walki, sporo taktyki wojennej, część wozaków, czyli legalnych koczowników, którzy uznali władzę cesarza została skierowana do innych regionów mocarstwa, m. in. w góry. Cześć przydatnych do walki pewnie została na stepach. Czyta się to ciekawie, książka wciąga, bo to uniwersum przez pisarza jest bardzo fajnie wykreowane. Czytelnik jest ciekawy nie tylko tego, co jest oczywiste, co dalej się wydarzy, ale też jest ciekaw tego co będzie nowe i fascynujące w tym uniwersum. Warto przeczytać. Polecam





wtorek, 31 sierpnia 2021

Drew Karpyshyn, Mass Effect - Odwet

Drew Karpyshyn, 



Mass Effect - Odwet 



cykl: Mass Effect, t. 3


Wydawnictwo: Fabryka Słów 

Data wydania: 2011 r.

ISBN: 9788375744965

liczba str.: 326

tytuł oryginału: Mass Effect: Retribution

tłumaczenie: Milena Wójtowicz

kategoria: science fiction, gry komputerowe


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl:

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/86499/mass-effect-   odwet/opinia/60368614#opinia60368614              



         

Trzecia część książkowego cyklu „Mass Effect” zatytułowana „Mass Effect – Odwet” Drew Karpyshyna jest zdecydowanie najlepsza. Oczywistością jest, że książki są inspirowane są grami, ale to nic złego przecież, bo growa produkcja jest po prostu genialna. Książki chociaż podążają innym torem fabularnym, o bohaterskim Johnie Shepardzie, możliwa jest też Jane, ale jak wspomniałem o postaci Johna piszę, żeby uprościć motyw, tylko się wspomina, ale za to pojawia się wiele innych postaci, w tym znani gracze jak Człowiek Iluzja, szef Cerberusa czy Aria T'Loak, bezwzględna królowa piratów. Okazuje się, że nawet kroganin Wyrocznia, którzy wcześniej, kilka wieków temu, rządził na Omedze, największe trofeum wojenne królowej, jest jej pokornym sługą, doradcą i przyjacielem. W książce dziwny zbieg okoliczności sprawił, że ten duet: Człowiek Iluzja i Aria, obydwoje z wzajemnością nie trawili siebie i to w najlepszym wypadku, jednak mieli na tyle rozsądku, że wchodzenia sobie w drogę też nie było. No ale teraz się okazało, że mieli swoje interesy, zabicie porobionego przez Żniwiarzy Paula Graysona, i nie chodzi tylko o indoktrynację, ale też o przeróbkę został organicznym robotem, praktycznie był, używając kolokwializmu, mega koksem. W grze kimś takim był sam Saren, gdyby nie połapał się, dzięki perswazji Sheparda, że de facto stał się marionetką Żniwiarzy, czego nigdy nie chciał, był tak miły strzelił sobie w głowę. Inaczej pewnie sam, dałby sobie radę z Shepardem i połową Cytadeli razem wziętą, z drugą zrobiłyby porządek gethy, bojowe roboty wynalezione przez quarian, które uznały boskość Żniwiarzy i im służą w całej trylogii gier. Dzięki czemu John Shepard ma pełne ręce roboty, a i tak było ciężko, bo Żniwiarze ani myśleli odpuścić. Rozróba jaką zrobił Grayson na Omedze jest niezbitym dowodem potwierdzającym tą tezę, że Saren stał się praktycznie niezniszczalny, ale na szczęście kogoś takiego, który ma w dodatku całą armię Żniwiarzy w łepetynie da się pokonać. Dowiódł tego Shepard na Cytadeli, czy dowie się tego jego przyjaciel kapitan Anderson, którego realizuje cel misji czyli zabicie Graysona.                          


Akcja trójki podobnie jak dwójki książkowej, ma miejsce między ”Mass Effect 1” i „Mass Effect 2”. Aria nie poznała jeszcze Johna Sheparda, a Cerberus głowi się jak pozyskać Johna Sheparda do swojej sprawy, co jak wiadomo będzie miało miejsce w „Mass Effect 2” Oczywiście Człowiek Iluzja zdaje sobie sprawę, że nie zrobi tego kredytami, czyli walutą, ale potrzebna jest porządna idea, w którą wejdzie „pieprzony” Zbawca galaktyki, no ale napatoczyli się Zbieracze, którzy opanowują ludzkie kolonie i dosłownie zgarniają wszystko co się rusza. I trzeba zrobić porządek, a to robota dla Johna Sheparda, i jego ekipy z nowej Normandii.


Wracając do książki współpraca Arii i Człowieka była bardzo dziwna, obydwoje człowiek i asari, w ciemię bici nie byli, ale jednak jak widać Człowiek Iluzja jest lepszy w te klocki od swojej koleżanki, sprzedał Arii bajeczkę o „turiańskich nacjonalistach” i ona to kupiła, oczywiście do tego doszła też kilkucyfrowa kwota w kredytach. Człowiek Iluzja chciał się odegrać na ludziach z Przymierza i turianach za to, że zdobyli siłą jedną z baz Cerberusa i sam Człowiek Iluzja ledwo wyszedł z życiem z tej awantury. Batalia była ostra, turianie stracili 1/5 żołnierzy biorących w tej akcji. No ale jak wiemy, do zniszczenia Cerberusa nie wystarczy jedna eskapada, nawet najlepszych ludzi/nieludzi, dla Człowieka Iluzji był to ledwie jeden drobny wypadek. Na całe szczęście, bo jak się okazuje do porobienia Żniwiarzy nie były potrzebne tylko umiejętności bojowe Sheparda i jego ludzi, ale też gigantyczne wydatki  firmy Człowieka Iuzji. Chodziło w tej rozgrywce o Graysona, który był zarówno pracownikiem Cerberusa, jak i zaufanym człowiekiem królowej Arii.


Książka jest ciekawa, wciąga niesamowicie wiele się dzieje, sporo walki, szybkie tempo akcji, gdyby to nie, że z oczywistych względów to jest science fiction „Mass Effect” książkowy i growy mógłby uchodzić za dobry thriller, z mocnymi akcentami political fiction. Cykl książkowy, jak i growy zdecydowanie polecam.



sobota, 28 sierpnia 2021

Peter Lengyel, Druga planeta słońca Ogg

 Peter Lengyel, 


Druga planeta słońca Ogg 




Wydawnictwo: Iskry 

Data wydania: 1982 r..

ISBN: 8320705312

liczba str: 163

tytuł oryginału:  Ogg második bolygója

tłumaczenie: Tomasz Kulisiewicz

kategoria: science fiction 


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/71417/druga-planeta-slonca-ogg/opinia/66613634#opinia66613634    




W moich poszukiwaniach literackich, no i dobrej literatury science fiction przy okazji również znalazłem na półce w bibliotece książkę Petera Lengyela zatytułowana „Druga planeta od słońca Ogg” i jest to niezwykle oryginalna pozycja z jednej strony analogiczna jest koncepcja, która pojawia się w „Powrocie z gwiazd" Stanisława Lema, tyle, że w książce węgierskiego pisarza mamy powrót astronautów po 600 latach, oczywiście było to któreś pokolenie w kosmosie, główny bohater Eelianin Igo Vandar urodził się na statku kosmicznym, część załogi była zahibernowana i wybudzana była co jakiś czas, a część tak jak Igo właśnie całe życie podróżowali w kosmosie. A jak już trafili na ojczystą planetę, musieli się uczyć na nowo, począwszy od mowy, po tym jak funkcjonować w codziennych, rutynowych czynnościach. Ekspedycja wyruszała w roku 6100, kiedy to cywilizacja tej planety była u szczytu rozwoju i gospodarkę stać było na wysyłanie drogich ekspedycji, żeby wyjaśnić: co za licho siedzi w tym kosmosie? Dwóch rzeczy się dowiedzieli, że istnieją jacyś Obcy, który robią rozróby w kosmosie urządzają jakieś wojny światów, żeby zagarnąć dobra planet, a tubylców wycinają w pień, albo wykorzystują jako niewolników. Ale dowiedzieli się jeszcze czegoś ciekawszego, że istnieją jacyś inni ludzie zwani homo sapiens z planety Ziemia. Co prawda na tą chwilę, 500 r. p. n. e. pożytku z nich nie ma wielkiego, ale dobrze zinterpretowali zagadnienie, że ta cywilizacja ma duży potencjał.



Czyżby Eelianie zachowywali się jak Proteanie, albo Żniwiarze z „Mass Effecta”. Jedni i drudzy robili lustracje inteligentnych istot galaktyki. Pierwsi działali w dobrych intencjach, szukając sojuszników, żeby uporać się z zagrożeniem jaki robią Żniwiarze, a drudzy, żeby niszczyć na swojej drodze co się da, przy okazji pasożytniczo wykorzystywać potencjał jaki dają cywilizacje. Są dowody w uniwersum Mass Effecta, że Ziemia była przez wieki obserwowana i wnioski były wyciągane. No ale wracając, do tej książeczki,  2500 lat później Ziemianie peregrynując kosmos trafili na Eeli i znaleźli tam inny gatunek człowieka. Mogło dojść do jakiejś wojny pierwszego kontaktu, ale jednak obie, braterskie cywilizacje przekonały się do siebie, no i do tego, że potrzebują siebie, bo jest duże zagrożenie ze strony Obcych z kosmosu i trzeba walczyć w kosmicznej wojnie ramię w ramię, "za wolność naszą i waszą". Potem akcja nabrała rozpędu. Silniki rakiet zostały odpalone i wszelki sprzęt wojskowy jest przygotowany do kosmicznej walki.


Oczywiście mamy mnóstwo spekulacji socjologiczno – filozoficznych co się dzieje na Eeli w roku 6700, przypominam 2500 lat temu. Poznajemy szczegółowo funkcjonowanie społeczności tej planety . No i jak zwykle w literaturze  science fiction, jest mnóstwo ekologicznych postulatów, że trzeba dbać o planetę. Pod kątem filozoficznym oczywiście są moralne koncepcje jak to wszystko działa. Ale również motywy kosmiczne, że z logicznego punktu widzenia, że jeżeli istnieje jedna społeczność istot inteligentnych w kosmosie to musi istnieć takich bytów dużo więcej. Pytania są tego typu, czy cywilizacje jeśli już wpadną na siebie będą za wszelką cenę rywalizować czy znajdą sposoby na pokojową koegzystencję? Ciekawe motywy były w grach i książkach Drew Karpyshyna „Mass Effect” , klasyk to „Wojna światów” Herberta Georga Wellsa”, no i przede wszystkim „Odyseja Kosmiczna 2001”, i kolejne części, Arthura Charlesa Clarka i wiele innych pozycji książkowych, które można wymieniać praktycznie w nieskończoność.


Oryginalne u Lengyela na pewno jest to, że w kosmosie ludzie nie muszą pochodzić tylko z Ziemi i nie chodzi wcale o motywy kolonizacyjne, o czym wspomina wiele książek z gatunku sf, ale ta ewolucja może przebiegać niemal identycznie na innej planecie niż na naszej Ziemi. Książkę na pewno warto przeczytać. Polecam