sobota, 25 lipca 2020

Tana French, Bez śladu

Tana French,



Bez śladu 



cykl: Zdążyć przed zmrokiem, t. 3


Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 2013 r.
ISBN: 9788378856016
liczba str.: 480
tytuł oryginału:  Faithful Place
tłumaczenie: Maria Olejniczak Skarsgard
kategoria: thriller



recenzja opublikowana na: 

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/151588/bez-sladu/opinia/59241533#opinia59241533                  


https://www.facebook.com/groups/829004030782178






Tana French jest irlandzką pisarką, tworzącą psychologiczne thrillery, książka „Bez śladu”, jest trzecią częścią cyklu „Zdążyć przed zmrokiem”. Jak to w thrillerach lub kryminałach bywa, że cykl jest oparty wokół postaci jakiegoś bohater herosa, tutaj jest motyw, zmrok, jakieś tajemnice sprzed lat i coś, i inne jakieś mroczne historie. Autorka tworzy doskonały klimat, zarówno dzielnic Dublina, konkretnie Faithful Place, jak i pewnych okoliczności. Niby wygląda to na jakiś kryminał raczej tandentny, 19 lat wcześniej ginie dziweczyna głównego bohatera Franka Mackey’a Rosie Daly. Nikt nie niepokoi się jej zniknięciem wszyscy myślą, że wyjechała sama do Anglii, a jej chłopak myśli, że go zostawiła i pojechała sama lub z kimś innym. Aż nagle znajduje się jej walizka, niebawem później jej ciało. I tu dopiero cała fabuła na serio się zaczyna.



Frank Mackey jest licencjonowanym detektywem pracującym na potrzeby policji w Dublinie. I na pewno nie spodziewał się, że jego samego, jego rodziny, przyjaciół, kolegów i praktycznie całej dzielnicy dotyczyć będzie jakieś śledztwo. Sprawa Rosie Daly do tego doprowadziła. Jak to w takich przypadkach bywa, grono podejrzanych jest spore, ale też sprawa wydaje się niemożliwa d rozwikłania. Mamy kolejnego trupa ginie brat Franka Kevin i z automatu to on staje się podejrzanym. No ale sprawa jest dalej w toku.

Warstwa psychologiczna polega na tym, że między bohaterami są rozpracowywane motywy z przeszłości, pomocne są tutaj liczne retrospekcje, przypominanie sobie przez bohatera relacji z Rosie, pojawiające się podejrzenia z kim ona mogła mieć do czynienia, że zamiast wyjechać do Londynu ktoś pomógł jej wyprawić się na tamten świat. Frank dowiaduje się mnóstwo szczegółów, chociażby o tym, że o jego romansie z Rosie wiedziało dosyć spore grono ludzi, gdyby nie ta cała sytuacja on nigdy by się o tym się dowiedział, pojawiają się różne traumy z przeszłości, z okresu dojrzewania, także dość skomplikowane relacje z rodziną. Frank siłą rzeczy musiał wrócić do dzielnicy z dzieciństwa i młodości, w dorosłości poszedł swoją drogą i nie miał zamiaru tam wracać. Wiążą się z tym liczne perturbacje emocjonalne. Zastanawia się jaką rolę mogli odegrać w tym zamiesniu jego bracia, zmarły Kevin i Shay. Czyli również tego powodu sprawa jest trudna.


Często zdarza się w tego typu literaturze, że pojawiają się motywy typowo obyczajowe. Wyrażane są pewne poglądy głównego bohatera, raczej typowo obyczajowe niż polityczne, mające pewne służyć uwiarygodnieniu kreacji bohatera tak jak autorka chce nam przedstawić i jest przekonana, że coś z tego wynika.

Jak to bywa, pytania kto zabił, czy Kewina i Rosie zabił np. ta sama osoba, czy są to oddzielone od siebie zbiegi okoliczności, czy może to tragiczne wypadki i winnych nie ma? Nie ma opcji wszystko logicznie i spójnie dąży do wyjaśnienia a czytelnik podążając torem narracji usiłuje się zastanowić i zgadywać co było i jak i dlaczego?


Osoby pasjonujące się kryminałami i dość mrocznymi thrillerami znajdą coś dla siebie. Polecam.

      
         















Ian McDonald, Rzeka Bogów

Ian McDonald,


Rzeka Bogów


Wydawnictwo: Mag
Data wydania: 2010 r.
ISBN: 9788374801546
liczba str.: 528
tytuł oryginału:  River of Gods
tłumaczenie: Wojciech Próchniewicz
kategoria:science fiction 



recenzja opublikowana na

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/49846/rzeka-bogow/opinia/59174046#opinia59174046       


https://www.facebook.com/groups/829004030782178






W irlandzkiej edycji wyzwania Book Trotter zdecydowałem się na przeczytanie i zrecenzowanie dwóch książek, Ian McDonald jest Brytyjczykiem, pochodzenie Irlandzko –Szkockie, z Belfastu, a ponieważ na szczęście ustalono, że pod Irlandię, wchodzi również Irlandia Północna, będąc częścią Wielkiej Brytanii. Ian McDonald jest twórczą książek z gatunku fantasy i science fiction. Parę lat temu czytałem książkę zatytułowaną „Serca, dłonie, głosy”, która w sposób wybitny, przy zastosowaniu schematu dla typowego dla książek fantasy zajmuje się sprawą irlandzką. Fascynujące jest to, że autor poszedł za ciosem i zajął się w swojej twórczości krajami trzeciego świata. Nie zapominajmy mówimy o twórcy prozy typowo fantastycznej, autor udowodnił, że da się, napisać rewelacyjne science fiction o podzielonych Indiach w r. 2040, w książce zatytułowanej „Rzeka Bogów” .Nie trudno się domyśleć, że chodzi o rzekę Ganges, która jest dla hindusów tym czym dla Egipcjan jest Nil, jest w pewnym sensie rzeką świętą.




Autor mam wrażenie chce powiedzieć swoim czytelnikom oraz innym twórcom sf, żeby nie upraszczali swoich koncepcji sf, sprowadzając świat wykreowany do świata typowo zwesternizowanego, niezależnie czy akcja jest na Ziemi czy w kosmosie. Oczywiście nie jest tak, że cały gatunek science fiction sprowadza się tylko do tego typu uproszczeń, bo u naprawdę wielu twórców natrafić można na ciekawe, oryginalne interesujące koncepcje. Chociażby u Herberta, mieszkańcy milionów planet mówią galahem, językiem anglo – słowiańskim, a życiu fremenów z Diuny, niemal przypomina życie społeczności arabskich i to nie tylko ze względu na pustynny klimat planety, ale też pod kątem kulturowym. Natomiast u Simmonsa np. istnieje planeta, której zamieszkują tylko Żydzi, a na drugiej, tylko muzułmanie, tak jakby Żydzi od Silverberga z książki „Roma Eaterna” jednak znaleźli swoją planetę obiecaną. Sam Silverberg w „Kronikach Majipooru” przepięknie pisze o różnorodności ludzi i nieludzi, że na olbrzymiej planecie Majipoor jest miejsce dla wszystkich. Kim Stanley Robinson stworzył wręcz koncepcję, że za 200 lat cała Ziemia będzie trzecim światem, a rolę Zachodu w dzisiejszym tego sposobie rozumienia przejmie Mars i inne kolonie w Układzie Słonecznym, co spowoduje te same tarcia między światami, w tym problem z terroryzmem, które mamy w dzisiejszych czasach. Jednak można odnieść wrażenie, że sporo twórców, zdaje się upraszczać problem uznając, że wszyscy przyjmą za dogmat koncepcję Fukuyamy, że świat uzna za jedyne słuszne koncepcje Zachodu i po problemie. Możliwe, że będzie trzeba uznać kiedyś konieczność zaistnienia jednego państwa globalnego, bo zaistnieje szereg problemów, znanych i niewyobrażalnie nieznanych, i to w wielu koncepcjach się pojawia, i to jest ciekawe na jakich zasadach coś takiego powinno funkcjonować. Jestem przekonany, że to jest ważny problem dla tego gatunku literackiego, bo może się kiedyś okazać, że nie będzie wyjścia, i trzeba stworzyć wszystko na nowo, jedną mitologię państwotwórczą, narodowej, ani religijnej się nie da z wiadomych powodów, ale trzeba stworzyć poczucie ziemskiej wspólnoty i tożsamości.



Tak czy inaczej Ian McDomald przekonuje nas, że trzeci świt nie wyparuje, będzie miał nadal swoje problemy, może nawet pojawią się nowe. Nie znaczy to tylko, że dotyczyć będą one różnych deficytów, problemów finansowych, bo tu autor pisze wyraźnie też o ludziach którzy mają aspiracje intelektualne, biznesowe, dobrze sobie radzą na zachodzie, ale z jakiegoś powodu wybierają swój młody kraj, istniejący od 7 lat Bharat, mamy rok 2047, ze stolicą w Abdullahbadzie. Miejsce akcji miasto Varenesi, istnieje tam Uniwersity od Bharat, gdzie prowadzone są skomplikowane badania naukowe, które dotyczą sztucznej inteligencji. Oczywiście jest tym zainteresowany biznes, bo ludzie rządzący korporacjami zdają sobie sprawę, że to spowoduje liczne zmiany i kolejne zapotrzebowanie na nowe technologie, a dla firm strumienie dolarów. Bharat prowadzi wojnę z sąsiednimi krajami o wodę, a jakże, nie ma dobrego science fiction bez motywu ekologicznego. I to nie są żarty kraj jest na granicy bliskiej unicestwienia. Właściwie nie jest sprecyzowane dlaczego wrogowie się wycofują, przypuszczać można, że była dyplomatyczna interwencja ONZ. 


Postaci w książce są bardzo dobrze wykreowane, jest to wręcz bardzo bliskie powieści obyczajowej. Bohaterów jest dziewięciu i na kartach powieści czytelnik poznaje ich bardzo dobrze, jacy są zawodowo i prywatnie, jak funkcjonują w rodzinach, jak wygląda ich życie, relacje damsko –męskie, itp. Akcja trafia też w kosmos, kiedy Lisa Durnau trafia na orbitę. Pojawia się motyw bardzo dużych kontrastów między biedą a olbrzymim bogactwem, dla nikogo nie jest niespodzianką, że niebawem pojawią się bilionerzy i ta wąska grupa będzie skupiać będzie jeszcze większe aktywa globu, może będzie to nawet porównywalne z państwami. Wszak w niektórych wizjach nie ma państw jako takich, tylko coś w rodzaju korpopaństw. Na pewno perspektywa jest zbyt krótka, żeby autor skłaniał się wyraźnie za tą opcją, ale też zdecydowanie jej nie zaprzecza. Czyżby to była odpowiedź na pytania kim będą Wielcy bracia u Orwella, Huxleya i innych autorów?


Książka jest bardzo ciekawa. Zdecydowanie polecam.
















poniedziałek, 20 lipca 2020

Philip K. Dick, Cudowna broń

Philip K. Dick,



Cudowna broń


Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis
Data wydania: 2019 r.
ISBN:   9788380623446
liczba str.: 296
tytuł oryginału:  The Zap Gun
tłumaczenie: Krzysztof Sokołowski 
kategoria: science fiction 


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl:


http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4855809/cudowna-bron/opinia/59323673#opinia59323673     






Dick uchodzi za jednego z najwybitniejszych amerykańskich pisarzy science fiction, podobnie jak nasz rodzimy twórca Stanisław Lem, kilkadziesiąt lat temu spekulował o tym, że będzie internet i coś takiego jak media społecznościowe, które zrewolucjonizują relacje międzyludzkie. Jak bardzo tego dopiero będziemy się dowiadywać w przyszłości. Ale niezależnie jak to oceniać, to wiemy, że są sytuacje, że to się rzeczywiście sprawdza i szczególnie ostatnie miesiące empirycznie tego dowiodły. Dicka interesowała sytuacja geopolityczna na świecie i książka zatytułowana „Cudowna broń” dotyczy wyścigu zbrojeń w czasie zimnej wojny. Czyli rywalizacja między USA a ZSRR. Upadku ZSRR mistrz science fiction z USA nie przewidywał co prawda, ale nominalnie jest tam w książce rok 2004, sytuacja niewiele się różni jeśli brać pod uwagę raczej napięte stosunki dyplomatyczne między USA a Rosją, i sprzeczne interesy tych krajów zwłaszcza na bliskim wschodzie. I pod tym kątem diagnozy Dicka są bardzo interesujące. Także to daje do myślenia, że nie da się lansować przez kolejne dekady polityki atomowej po obydwu stronach i rządzący muszą to wiedzieć, dokładnie tak jak to jest w tej książce. Czyli co pozostaje rozwój uzbrojenia tzw. konwencjonalnego. W książce tym artyzmem, tak nie ma tu przesady, w projektowaniu broni zajmowali się Lars Prowdery (Za –Blok) i Lilio Topczewa (Oko Wschód) I oczywiście wszystko byłoby ładnie pięknie, gdyby nie słupek, gdyby nie poprzeczka. Pojawiło się zagrożenie z kosmosu i obydwoje musieli się spotkać, bowiem obydwa mocarstwa muszą działać razem i sprostać zagrożeniu z kosmosu. Nie trudno się domyśleć, że zrobi się z tego przy okazji love story, że obydwoje się zakochają.



Książka nie należy do najlepszych jakie napisał Dick, czasem można odnieść wrażenie, że jest naciągana, wszystko co się da próbował autor tam wcisnąć i podróże w czasie, androidów, kosmitów, którzy z Ziemian chcą zrobić sobie niewolników, bo tylko do tego się ich zdaniem nadajemy, tak jakby coś im się pokiełbasiło i na Planetę małp trafili, w sumie wynika z tego, że to dla nich byłby jeden czort czy my mamy np. futerka czy nie. No i że oni są niewyobrażalnie dziwni. Na pewno interesujące są te spekulacje dotyczące polityki i kombinatoryka jak może wyglądać przyszłość dotycząca wojen.




Akcja rozkręca się właściwie dopiero pod koniec książki kiedy Lars Prowdery trafia do Moskwy i przedstawiona mu zostaje rosyjska odpowiedniczka. Są bardzo podobni do siebie nie tylko z racji zainteresowań spraw zawodowych, ale też mają dość szemraną przeszłość i mieli na pieńku z władzą, ale, że byli niezastąpieni, o ile to możliwe, sprawują swoje odpowiedzialne funkcje, a teraz planeta potrzebuje wręcz szalonego geniuszu, żeby sprostać kosmitom z Syriusza, o których wiadomo, że dobrych intencji zdecydowanie nie mają. Czy dadzą radę? Czy uratują naszą planetę?




Książka jest ciekawa, warto przeczytać.

sobota, 18 lipca 2020

Thomas Engstrom, Na północ od raju

Thomas Engstrom, 


Na północ od raju 


Wydawnictwo: Sonia Draga
Data wydania: 2017 r.
ISBN: 9788379999255
liczba str.: 280
tytuł oryginału:  Norr om paradiset
tłumaczenie: Emilia Fabisiak 
kategoria: thriller


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl:

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/3990171/na-polnoc-od-raju/opinia/59305640#opinia59305640   




Książek, które dotyczą świata szpiegowskiego jest bardzo wiele, ale ile by ich nie było to zawsze znajdą czytelników. Bo przecież nie ma wątpliwości dość spore grono czytelników bardzo interesują motywy szpiegowskie i motywy tajnej rywalizacji między państwami. A więc wszystkie konspiracje, wydobywanie informacji jawnych i niejawnych, w celu analiz, wzajemne rozpracowywanie się, gry szpiegowskie, morderstwa, wpływanie na politykę państw, a nawet całych bloków sojuszniczych. W motywach zimnowojennych prawie zawsze pojawia się rywalizacja mocarstw USA – ZSRR, w dzisiejszych czasach Rosja. Książka Ehgstroma „Na północ od raju” jest o tyle wyjątkowa, że chodzi tutaj w tych szpiegowskich rozgrywkach o małą wyspę blisko Ameryki Kubę. I niech was nie zwiedzie pozorna mała istotność zagadnienia, bo Kuba potrafiła sporo zamieszania narobić. Oczywiście za sprawą rewolucjonistów Fidela Castro, którzy przejęli władzę na wyspie w 1959 r. i utrzymali komunistyczny reżim przez kilkadziesiąt lat i to mimo faktu, że komunizm w większości krajów upadł. Mimo relacje Rosji z Kubą są nadal raczej przyzwoite, co nadal spędza sen z powiek przywódcom amerykańskim. I mamy to też tutaj w tej książce.



Głównym bohaterem jest Niemiec Ludwig Licht, który współpracuje z wywiadem amerykańskim, także w tej sprawie, jaką są zamachy bombowe w tzw. Małej Hawanie, dzielnicy Miami na Florydzie. Od tego zaczyna się fabuła książki. Trzeba wyjaśnić kim są zamachowcy i czy władze Kuby mają z tym coś wspólnego. Te śledztwo rozpoczyna kolejną serię wydarzeń. Celem agenta jest wykrycie spisku, który ma zapobiec zaostrzeniu wykryciu stosunków dyplomatycznych na linii USA – Kuba, jest to o tyle trudne, bo Rosjanie mają swoje interesy na Kubie.


Książka jest też interesująca pod tym względem, bo mamy przemyślenia głównego bohatera dotyczące sytuacji geopolitycznej na świecie, w kwestii kubańskiej jest rzeczywiście wyrażona nadzieja, że poprawa relacji USA z Kubą rzeczywiście nastąpi. Jest też wspomnianych parę ciekawych faktów z historii Kuby dotyczących rządów Castro. To jest niewątpliwie bardzo ciekawe, zwłaszcza jeśli ktoś chociaż trochę interesuje się polityką, historią, kulturą jakiegoś kraju np. Kuby właśnie. Pod tym kątem tego typu książki są dobre. Książka jest ciekawa, warto przeczytać. Polecam.









czwartek, 16 lipca 2020

Steven Erikson, Wspomnienia lodu

Steven Erikson,



Wspomnienie lodu


cykl: Malazańska Ksiega Poległych, t. 3



Wydawnictwo: Mag
Data wydania: 2012 r. 
ISBN:  9788374802673
liczba str.: 896
tytuł oryginału:  Memories of Ice
tłumaczenie: Michał Jakuszewski 
kategoria: fantasy


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl:

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/155399/wspomnienie-lodu/opinia/53569285#opinia53569285    






„Malazańska Księga poległych” pisze się dalej, oczywiście nie chodzi tu o kontekst działań autora, bo rzecz jasna Steven Erikson zrobił swoje, napisał genialny cykl, ale o to co mamy w kolejnym tomie zatytułowanym „Wspomnienia lodu”. Oczywiście wyczyny wojowników opisują liczni kronikarze, ale to na polach licznych bitew dzieje się sporo, a śmierć zbiera obfite żniwo. I w tym tomie jest też tego wszystkiego bardzo dużo, bitwy, zdobywane miasta, a więc oblężenia, długie, forsowne marsze przez olbrzymie przestrzenie, ryzykowne na tyle, że żołnierze umrą po drodze, nie mówiąc o zdolności do bitwy, ale jak widać w wojnie motywy typowo taktyczne mają niebagatelne znaczenie. Mamy wojnę na pograniczach imperium Malazańskiego: Darurdżystan, ostatnie z Wolnych Miast na Genabackis i Capustan, miasto położone na północ od Catlin. No i to o co chodzi w wojnach, nie tylko zdobycie terytorium, ale także uzyskanie konkretnych korzyści gospodarczych, dokładnie tak było w przypadku zdobycia przez imperium jednego i drugiego miasta.



Interesujący jest tytuł „Wspomnienia lodu”, który sugeruje historyczność tego fantastycznego uniwersum, zresztą początek powieści ma miejsce prawie 300000 lat przed snem Pożogi, akcja właściwa 1164 snu Pożogi.Bowiem Pożoga jest też panią Ziemi, śpiącą Boginią. Myślę, że dobrze tu wnioskuje, że ta Pożoga jest czymś w rodzaju motywu końca czasów, np. tak jak mamy w „Uniwersum Diuna” autorstwa Herbertów, motywu burzy u Sandersona, czy białego zimna u Sapkowskiego. Tego typu motywy zwracają uwagę czytelnika z jednej strony na motywy klimatyczne, że klimat fluktuuje i potężną, nie do ujarzmienia siłę żywiołów od których my ludzie jesteśmy zależni niezależnie od świata w którym autorom przyjdzie do głowy akcję umieścić. Motywy końca czasów często mają związek z religią, i tutaj w tym cyklu mamy niesamowicie skomplikowane mitologie dotyczące spraw wyższych, boskich. Z jednej strony mowa tutaj o Okaleczonym Bogu, a z drugiej pojawia się K’rul i cała świta pradawnych bóstw.





Ciekawostką jest, że pojawiają się w powieści Rhivijczycy, nie trzeba wyjaśniać co za koniunkcja sfer ich tam wytrzasnęła. Mieszkańcy Rhivi byli koczowniczymi pasterzami zamieszkujący równiny środkowej Genabackis. Motyw talii kart w tym cyklu dziwnym zbiegiem okoliczności kojarzy się z taliami z gry Wiedźmin 3. Tam były, talie, tzw. frakcje, królestw północy, Nilfgardu, Skeligge, Potworów, Scoia’tael. Tu w książce jest mowa tylko o talii smoków, czy będą inne?




Czytelnik czytając tą kolejną część cyklu coraz lepiej wciąga się w ten niesamowity świat wykreowany przez autora, dowiadujemy się coraz lepiej, że nie chodzi tu tylko o imperium malazańskie i podboje czynione w imieniu cesarza i chwały imperium. Ale też jest walka dobra i zło, i stąd mowa o bóstwach, czarodziejach żyjących tysiące lat. Czytanie tego cyklu jest niesamowitą podróżą czytelniczą. Książka do łatwych w odbiorze nie należy, ale jest bardzo interesująca. Na pewno będę kontynuował tą czytelniczą przygodę. Chociażby dlatego, że jestem ciekaw jakie dalsze losy spotkają odział Podpalaczy Mostów, przypomnieć warto, że byli oni legendarną, elitarną dywizją Malazańskiej Drugiej Armii, należą do nich Dujek, Sujeczka, i wiele innych bohaterów.

Zdecydowanie polecam.





poniedziałek, 6 lipca 2020

Ilona Andrews, Magia wskrzesza

Ilona Andrews,


Magia wskrzesza


cykl: Kate Daniels, t. 6


Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 2018 r.
ISBN:  9788379643585
liczba str.: 450
tytuł oryginału: Magic Rises 
tłumaczenie:Kaja Wiszniewska - Mazgiel 
kategoria: fantastyka



recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4852468/magia-wskrzesza/opinia/59099688#opinia59099688     





Jak ktoś kojarzy czytelniczy cykl o przygodach Kate Daniels z grubsza wie czego może się spodziewać po kolejnej części zatytułowanej „Magia wskrzesza”, który napisał duet autorski o pseudonimie Ilona Andrews. A jednak autorzy bazując cały czas na pozornie niezbyt skomplikowanym koncepcie przekonują czytelnika, że da się stworzyć coraz to nowsze opisy sytuacji, przez co fabuła rozwija się bardzo fajnie, a czytelnik coraz lepiej poznaje główną bohaterkę Kate, jej ukochanego, władcę bestii, Currana i parę innych osób, ludzkich i wilczych. W sumie to już nie zaskakuje, że Kate nabiera coraz więcej rysów słowiańskich, chociażby z poprzedniej części czytelnik dowiedział się, że Kate zna język ukraiński i rosyjski, i mimo faktu, że angielski wystarcza, żeby poruszać się po całym świecie, w tym względzie, magia która ponownie się pojawiła się w świecie po kilku tysiącach lat, nic nie zmieniła, to jednak znajomość języka Czechowa i Gogola głównej bohaterce się przydaje.



Zaskoczenie jest. Do tej pory akcja po za Atlantę raczej nie wychodziła. A teraz w tym szóstym tomie reprezentacja Gromady, z szefem Curranem na czele, oczywiście Kate również, wybierają się do Gruzji, konkretniej do Abchazji. Odbywa się tam coś w rodzaju zjazdu wilczych Gromad z kilku krajach Europy z udziałem honorowych gości z Ameryki, w końcu wataha z Atlanty jest najliczniejsza w Stanach, tylko wilczury z Alaski zbliżają się liczebnością do Gromady Currana. Z tą różnicą, że wilki Atlanty żyją w dużym mieście, w przeciwieństwie do tych z Alaski i pewnie nikt im tam w drogę nie wchodzi, bo przestrzenie leśne i surowy, zimowy klimat Alaski do dobre środowisko dla wilkołaczej społeczności. Oczywiście mówienie tu o wilkach jest raczej umowne, bo zmiennokształtni mogą przemieniać się w różne zwierzęta, w tym morskie, jak się okazuje. Sam Curran przemienia się w króla zwierząt lwa. Curran ma świadomość, że z perspektywy Ameryki Gruzja to raczej dziki kraj, a przybysze z innych krajów też raczej wybierają tereny gdzie są puszcze, górskie, itp. W ciemno można strzelać, że będzie się działo i dokładnie tak jest, pojawiają się dziwne potwory, co brzmi dziwnie, bo przecież transformacje w wilczury to robota magii, ale są jeszcze bardziej pokręcone transformacje jakby jakaś koniunkcja sfer tutaj namieszała. A to już będzie dawało jeszcze większe pole do popisu autorom. Misja tej wyprawy nie są tylko dyplomatyczne pogaduszki z kolegami z drugiego końca świata, ale zdobycie antidotum na Lyc, co powoduje zezwierzęcenie, przemianę w Loopy. Najbardziej przykre jest jeśli to dotyczy wilczego potomstwa. I taka sytuacja ma tutaj miejsce.




Czy zdobyli ten środek? I jak powiodła się misja? Na pewno można dodać, że podróże kształcą, także ta grupa zdobyła cenne informacje. Raczej nie zaskakują perturbacje emocjonalne między Kate a Curranem, bo cały cykl również do tego się sprowadza. Bo w końcu to jest bardzo ekspresyjny związek, pięknej ludzkiej kobiety i wilkołaczego lwa, zarządającego kilkutysięcznym stadem równie niebezpiecznych osobników było nie było. Tutaj, w tej części,  wchodzi zazdrość, Curran niebezpiecznie, zdaniem Kate oczywiście, zbliża się do pięknej zmiennokształtnej Lorelei, a i Kate nie miałaby problemu, żeby znaleźć adoratorów. I obydwoje muszą się z tym uporać. Ciekawą postacią jest dr. Doolitle, to bardziej pseudonim doktorka, osoby, której wilcy potrzebują, kogoś kto jest lekarzem i weterynarzem w jednym. Wynika z tego, że wykształceni ludzie również w tego typu bardzo specyficznych społecznościach są niezbędni. Tym bardziej, że ataki magii są wciąż nową rzeczywistością, z którą ludzie radzą sobie coraz lepiej, ale jednak dla specjalistów z wielu branż jest to wielkie wyzwanie, bo istotą magii jest przecież nieobliczalność, a żeby społeczności, miasta, państwa, organizacje międzynarodowe mogły funkcjonować trzeba to transformacje w rzeczywistości jakoś wyliczać i podchodzić do tego racjonalnie i taktycznie.




Książka jest dobra, ciekawa, interesująca. Polecam.



niedziela, 5 lipca 2020

Steven Erikson, Cena szczęścia

Steven Erikson,


Cena szczęścia. Opowieść o pierwszym kontakcie


Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Data wydania: 2019 r.
ISBN: 9788381165037
liczba str. 554
tytuł oryginału:  Rejoice, A Knife to the Heart
tłumaczenie: Dariusz Kopociński
kategoria: science fiction  


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4875271/cena-szczescia/opinia/59010419#opinia59010419      






Steven Ericson jest autorem znanym z dziesięciotomowego cyklu zatytułowanego „Malazańska Księga poległych”, którą aktualnie czytam i zanosi się na to, że jeszcze, długo, długo będę czytał. To jest ciekawostka, że autor fantasy spróbował swoich sił twórczych w równie znakomitej książce zatytułowanej „Cena szczęścia. Opowieść o pierwszym kontakcie” z gatunku science fiction.  Niby nie ma w tym nic niezwykłego, bo autorom zdarza się pisać książki, których akcja ma miejsce gdzieś w kosmosie, a akcja ma tak wiele motywów fantasy, że właściwie do tego nurtu nawiązuje. Czytając Silverberga okazuje się, że wiele motywów jest u Goodkinda chociażby. „Uniwersum Diuna” Herbertów jest tak niezwykła, że motyw końca czasów, jakiegoś kvisath haderach trafił do przynajmniej kilku książek fantasy, począwszy od prozy Sapkowskiego, czyli oczywiście „Saga o wiedźminie” po kilka innych, co sprawia, że czytanie fantastyki wszelakiej jest niesamowitą przygodą czytelniczą i intelektualną. Tutaj jednak nic z tych rzeczy, mamy naszą Ziemię, realia raczej nam współczesne. Tyle, że jak np. w niedawno recenzowanej książce Clarke’a zatytułowanej „Koniec dzieciństwa” obcy z kosmosu, przybyli, żeby uratować nas przed samymi sobą. Dowodzi to tego, że proza mistrza/klasyka gatunku z Anglii jak najbardziej na aktualności nie traci mimo kilkudziesięciu lat. Nie znaczy oczywiście, że Erikson stworzył kalkę tamtej powieści, bo jednak Kanadyjczyk fabułę bardzo twórczo rozwinął. Podobnie jak u Clarka, dużą rolę ma ONZ z jedna różnicą, kosmici od Eriksona wybrali pisarkę piszącą powieści science fiction a nie polityka, sekretarza generalnego ONZ, jak to było u Clarka. Oczywiście analogiczne są dość szerokie opisy sytuacji geopolitycznej na świecie, czyli wojny rywalizacja krajów o zdobywanie cennych surowców, prowadzenie globalnej gospodarki w taki sposób, że niszczy planetę. Tu w tej książce naciski na motywy ekologiczne jest znacznie bardziej akcentowany niż to było u Anglika. U Clarka specyficzną odyseję kosmiczną odbył wysłannik Trzech Cywilizacji, robot o swojsko brzmiącym imieniu Adam. To ta sztuczna inteligencja ma coś do powiedzenia i tłumaczy działania kosmitów.



Książka zaczyna się od tego, że na ulicy w mieście Victoria, stan Kolumbia Brytyjska w Kanadzie porwana w przestrzeń zostaje kosmiczną pisarka Samanta August. Jak się czytelnicy dowiadują, kosmitów nie interesują tylko typowo praktyczne działania, typu polityka, gospodarka, ekonomia, itp., ale też zainteresowani są wszelaką działalnością artystyczną ziemskich artystów. Książki naszych pisarzy trafiają do niewyobrażalnej liczby bibliotek w kosmosie.

Zapewne też na podstawie dzieł twórców wyciągają wnioski jacy my jesteśmy.  Recenzując tą ostatnią książkę Clarka, którą przeczytałem, pisałem, że kosmici spełniają funkcję ogrodników kosmosu, i tu Eriksona właściwie jest coś podobnego. Przybysze uznali, że planetę trzeba uratować, a co z nami, właściwie krótka piłka, albo przeżyjemy tą interwencję i dokonamy licznych transformacji albo będzie po nas. Nie jest to łatwe i przybysze zdają sobie z tego sprawę, uświadamia ich w tej materii Samanta August w rozmowach ze sztuczną inteligencją. Ziemianie wkrótce się dowiedzą, że kosmos jest nieskończenie wielki i bytów inteligentnych jest tam dużo. Kosmici też rywalizują ze sobą i prowadzą wojny. W tym samym czasie, nasz Układ Słoneczny nawiedzili kosmiczni nomadzi tzw. szaraki, zwykłe szkodniki. Wielka mądrość wybitych cywilizacji uznała, że my Ziemianie będziemy się nadawali do tego, żeby tępić te paskudztwa. Oczywiście potrzebujemy nowoczesnych, kosmicznych technologii. Czyli krótko mówiąc uznano, że do czegoś się nadajemy. I dostaliśmy szansę, na dobrobyt, pokój, szczęście, itd. Bo jest przecież ta tytułowa cena szczęścia, zrobienie porządku z ekologią, a chęć do przemocy wyniesiemy w kosmos zajmując się szkodnikami. I wszystko będzie ładnie pięknie.





W przeciwieństwie do książki Clarka na to wygląda, że nie ma mowy na razie o powstaniu państwa globalnego, ale czy do tego to zmierza? Czy przemowa Samanty August w Nowym Jorku jest zachętą do tego typu zmian politycznych? Możliwe, że kosmitów nie interesują tego typu drobiazgi. Ciekawe jest, że mamy książkę opowiadaną nie tylko z perspektywy Nowego Jorku, czy Londynu, ale akcja toczy się, oprócz kosmosu rzecz jasna, praktycznie na całym świecie. Bohaterami są politycy z całego świata, w szczególności główni rozgrywający w światowej geopolityce: USA, Rosja, Chiny, no i ojczysta dla autora Kanada. A to jest ważne w konstrukcji książki, dynamiki tej opowieści. Bohaterami są też zwykli ludzie, którzy stykają się np. z polem siłowym. Aż trudno uwierzyć, że pokój izraelsko –palestyński jest taki łatwy do osiągnięcia, wystarczy jednych od drugich oddzielić polem siłowym i spokój. Nasze zwykłe mury nie wystarczają, bo pewnie da się je sforsować, a żeby roznieść pole siłowe potrzebny byłby genialny haker, który ogarnia kosmiczne technologie. I ciekawe czy nie ma zagrożenia, że jak my dostaniemy tego typu zabawki do rąk, to przypadkiem nie zrobimy bałaganu w starym stylu. Autor tego nie rozważa wychodząc założenia, że przemiany mentalne będą tak duże, że do tego co było powrotu już nie będzie nawet jak pola siłowe znikną.





Właściwie ta książka to jeden wielki znak zapytania. Zarówno w sensie fabuły, czy my sobie poradzimy z tymi nowymi wyzwaniami? Ale też w sensie znacznie głębszym. Czy chcemy czy nie, tego typu zmiany musimy dokonać jeśli nie chcemy mieć do czynienia z końcem ludzkości. Bo przecież wiemy, że żadni kosmici nam nie pomogą musimy ogarnąć temat sami.





Ta opowieść o pierwszym kontakcie jest niezwykle ciekawa. Zagadnieniem interesuje się wielu twórców fantastyki i mają naprawdę bardzo interesujące koncepcje. Koncept tak wybitnego pisarza jakim Steven Erikson musiał być ciekawy i koniecznie dający do myślenia czytelnikom. Książkę zdecydowanie warto przeczytać.