czwartek, 29 września 2016

 Dorothy McIntosh, ( D. J. McIntosh )




Klątwa zrabowanego kamienia. 
Wiedźma z Babilonu.





Wydawnictwo: Bellona
Data wydania: 2015 r. 
ISBN: 9788311128538
liczba str.: 422
tytuł oryginału: The witch of Babylon
tłumaczenie: Ewa Wierzbicka
kategoria; thriller/sensacja/kryminał 








  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl: 







Na książkę zatytułowaną ”Klątwa zrabowanego kamienia. Wiedźma z Babilonu”, której autorką jest Dorothy McIntohsh trafiłem przypadkiem w bibliotece tak bywa. Postanowiłem ją wypożyczyć, bo wdawała się interesująca na tzw. pierwszy rzut oka. Chociażby zapowiadał się interesująco motyw tajemniczego artefaktu z Bliskiego Wschodu, który ma jakieś powiązania religijne i w dodatku ponoć rewelacje z tajemniczego kamienia mają zmienić świat. No i można się domyśleć, że są jakieś osoby próbujące rozwikłać tajemnice dobre i złe jak to bywa. Czyli można by pomyśleć, że ta książka jest przynajmniej, bo ma w sobie rewelacyjny potencjał, jednak okazuje się, że czegoś tutaj zabrakło, co sprawiło, że książka nie jest wcale taka fajna. 


Czytelnik odnosi wrażenie, że autorkę bardziej interesuje motyw śmierci jednego bohatera Hala, która jest wałkowana na okrągło, a także motywy używania narkotyków przez niektórych bohaterów. Używał ich wspomniany Hal i zabójstwo tego bohatera miało wyglądać na zwyczajne przedawkowanie, czyli samobójstwo zamierzone lub niezamierzone. Dopiero przy okazji też śmierci wychodzi motyw tajemniczego granitowego artefaktu. Tu akurat nie ma nic niezwykłego, bo chociażby Dan Brown opisywał bardziej brawurowe, krwiste zabójstwa, które w efekcie rozpędzały całą akcję do przodu. A tutaj czegoś takiego nie mamy, akcja wcale nie przyspiesza, czytelnik nie może się doczekać aż akcja ruszy z kopyta. Co na szczęście w końcu następuje. Można odnieść wrażenie, że autorka ma problemy z połączeniem typowej powieści sensacyjnej z koncepcją thrillera historycznego lub teoriospiskowego. 


Mamy tutaj motyw  księgi Nahuma, jednej z ksiąg Biblijnych, Starego Testamentu, jest w niej zawarte proroctwo zburzenia Niniwy. No i jest tu zagadka czy można ten tekst interpretować inaczej? Ale czy to wystarczy, żeby uznać, że to może zmienić świat i na czym miałaby polegać ta koncepcja ewentualnej zmiany świata? Szkoda, że McIntosh nie rozwinęła w sensowny sposób tej kwestii. Wynika raczej z tego co my tu mamy, że elementem tej rozgrywki o ten granitowy kamień jest motyw finansowy. Artefakt ginie z muzeum w Bagdadzie w 2003 r. w czasie wojny, a potem jak to wychodzi na jaw jego istnienie, to ktoś chce przejąć bezcenny skarb, żeby na tym zarobić. Jeżeli Wardowi, szefowi grupy przestępczej, która prześladuje głównego Johna Madisona, który próbuje wyjaśniać śmierć Hala i natrafia na ślad tajemniczego artefaktu. John Madison sam siebie oskarża o śmierć Samuela, przybranego brata, mimo, że jest między nimi 40 lat różnicy panowie mają wspólnego ojca. Nie trudno się domyśleć, że i dla Hala Samuel jest kimś ważnym, kimś w rodzaju autorytetu. John Madison handluje dziełami sztuki. Samuel i Hal byli naukowcami. W sprawę wmieszał się Tomas Zakar, który był w czasie wojny w Bagdadzie, potem John Madison spotyka go w Nowym Yorku, później spotykają na Bliskim Wschodzie.


Tak jak wspomniałem akcja się kręci w kółko wokół śmierci Hala, ale powoli się rozkręca, czytelnik ma okazję dowiedzieć się parę ciekawostek z historii Bliskiego Wschodu. Autorka zrobiła świadome nawiązania do Dana Browna John Madison rozwiązuje rebusy Hala, jakby ten przeczuwał, że może go coś spotkać. No i kwestia rozwiązywania tych rebusów jakoś ciągnie akcje do przodu. Już było mowa o tym, że akcja zaczyna się Bagdadzie, potem zaraz czytelnik przenosi się do Nowego Yorku i można odmieść wrażenie, że bohaterowie za długo się tam zasiedzieli, bo jak ich autorka troszkę pogoniła na Bliski Wschód to akcja zaraz nabrała rumieńców. 


 
Na koniec mamy standardowe pytania, czy tajemnicę udało się rozwikłać? Czy w ogóle John Madison przeżył to zamieszanie? Co stało się z przestępcami, którzy uprzykrzali mu życie? Podsumowując książka jest przeciętna. Można przeczytać.

wtorek, 20 września 2016

Frederic Forsyth,




Akta Odessy 



Wydawnictwo:  Albatros - Andrzej Kuryłowicz
Data wydania: 2014 r.
ISBN:  9788378857402
liczba str.: 432
tytuł oryginału: The Odessa File
tłumaczenie: Tomasz Wyżyński
kategoria: thriller/sensacja/kryminał


  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:







Dzięki rekomendacji kolegi dorwałem książkę „ Akta Odessy” książka jest dobra i naprawdę wstrząsająca i wszystko na to wskazuje, że w dużym stopniu oparta na faktach i miejsca na popisy literackie autor tu miał niewiele. Dlaczego jest wstrząsająca? Przecież tyle było książek o nazistach, w tym kilka z nich recenzowałem. Wiecie moi drodzy czytelnicy co jest najbardziej wstrząsające tutaj? Zbrodniarzami nie byli tylko ludzie z czołówki partyjnej NSDAP i formacji SS. Ale też byli nimi teoretycznie zwykli ludzie; piekarze, kucharze, sprzątaczki, fałszerze dokumentów itp., którzy działając w odpowiednich strukturach państwa nazistowskiego mieli okazję wykazać się "ku chwale fuhrera i nazistowskiej ojczyzny". Czyli wynika z tego, że ten zbrodniczy system sięgał głębiej niż ktokolwiek może sobie wyobrazić. A po wojnie wielu zwykłych byłych nazistów funkcjonowało w dwóch państwach i Austrii całkiem dobrze, byli prawnikami, dziennikarzami, politykami niższych szczebli wszystkich partii, byli na tyle ważni, że mieli duże wpływy w powojennej rzeczywistości. Dalej fakt, że powstała organizacja zwana Odessa, która zajmowała się interesami byłych członków formacji SS, która dokonała największych, niewyobrażalnych zbrodni. 


Książka ma dwie fabuły, jedna trącąca teoria spiskową, że Odessa nie dość, że nadal chroni interesów byłych nazistów, realizuje jeszcze jeden cel, zniszczenie państwa Izrael i wszystkich Żydów, ładnie kombinuje z atomówkami i bronią biologiczną. Wygląda to na jakiś obłęd, ale wszystko wskazuje na to, że fabryka w Hulwanu w Egipcie, gdzie trwały prace nad głowicami jądrowymi jest faktem.
Tak więc stawka tej gry była bardzo wysoka. Główny bohater Peter Miller, niemiecki dziennikarz wcale sobie nie zdawał z tego sprawy, przynajmniej na początku, chciał po prostu dorwać jednego wrednego typa Eduarda Roschmanna, zwanego "rzeźnikiem z Rygi". Po wojnie Roschmann funkcjonuje jako dyrektor legalnej fabryki, która na boku produkuje pewne elementy do atomowych zabawek. Działalność Wulkana jest kluczowa dla działalności Odessy. Pytanie czy Miller jest szaleńcem, że z narażeniem życia próbuje rozwikłać tajemniczą sprawę z przeszłości? Czy robi tylko dlatego, że znalazł pamiętnik starego Żyda Salomona Taubera, więźnia z Rygi, który po spotkaniu Rochsmanna w Hamburgu doszedł do przekonania, że sprawiedliwość go już nie dosięgnie? Czy motywy Petera Millera są jakieś inne? Jak ta niebezpieczna rozgrywka się zakończy?


 
Akcja książki rozpoczyna się w dniu 22 listopada 1963 r. kiedy zamordowano Kennedy’ego. Potem stopniowo się rozkręca, potem pędzi coraz szybciej jak szalona, co sprawia, że czytelnik nie może się od tej książki oderwać. Trzeba tą książkę koniecznie przeczytać. Zdecydowanie polecam.

sobota, 17 września 2016

Neal Stephenson,




Żywe srebro, cz.1


cykl: Cykl Barokowy, t. 1 



Wydawnictwo: Mag 
Data wydania: 2005 r. 
ISBN: 8389004844
liczba str.:384
tytuł oryginału: Quicksilver
tłumaczenie: Wojciech Szypuła
kategoria: powieść historyczna





  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:

 






Uwielbiam czytać książki Neala Stephensona, autor ma tak niesamowite pomysły i realizuje je w tak genialny sposób, że czytanie tych jego książek to nie lada atrakcja, przygoda intelektualna, która daje do zdrowo myślenia. Wiedziałem od jakiegoś czasu, że Stephenson napisał cykl powieści historycznych zatytułowany „Cykl Barokowy”, który w sumie liczy 8 części: „Żywe srebro” trzy, „Zamęt" dwie i „Ustrój świata” trzy. Już po tej pierwszej części widzę, że wejście w ten cykl to był świetny pomysł. 


Co to właściwie jest? Można dumać, że mogłoby to być coś w stylu Dumasowskiej koncepcji płaszcza i szpady, a tu nic z tych rzeczy, Stephenson jako autor nieszablonowy stworzył cos oryginalnego i naprawdę wybitnego, jest to swoista, tak tak wiem ,że zabrzmi to jak mało maślane, historia historii idei, ale tak dokładnie jest. Historia idei jest tu rozumiana szerzej niż koncepcja historii nauki, czy historii filozofii, a to dlatego, że ci bohaterowie najbardziej znani to oczywiście Leibniz i Newton, to właściwie ludzie renesansu zajmowali się tak wieloma rzeczami i za cokolwiek się wzięli wchodzili na mistrzowski lewel, używając metafor rodem z gier komputerowych. Jest to więc historia geniuszu umysłu ludzkiego. A ten okres drugiej połowy XVII wieku i początków XVIII jest specyficzny tuż przed rewolucją przemysłową. Jeśli zastosujemy metaforę "długiego średniowiecza" Le Goffa, to właśnie ten okres być może jest przełomowy, bo działalność tych ludzi zarówno na polu filozoficznym, jak i na polu praktycznej działalności naukowej napędził późniejsze przemiany i szybki postęp którego wciąż przecież doświadczamy. Interesujące jest też to, że dla tych ludzi oprócz nauki, którą można określić standardową interesowała alchemia, a więc zupełnie niestandardowe podejście do poszukiwania wiedzy.


Dzięki tej książce poznajemy naszych głównych bohaterów ludzi genialnych i wyjątkowych w tym wspomnianych Leibniza, Newtona, ale także Locke’a, Hooka, Boyla, Huygensa i wielu innych. Książka zaczyna się w momencie gdy Enoch Rudy, jedne z alchemików z Towarzystwa Królewskiego w Londynie wybrał się do Ameryki, teren dzisiejszych Stanów Zjednoczonych, wtedy kolonii brytyjskiej, żeby spotkać z Daniele Waterhousem, kolegą Newtona ze studiów. Efekt tej rozmowy jest taki, że Daniel postanawia wracać do Anglii spotkać się z Newtonem i resztą kumpli z Towarzystwa Królewskiego. Daniel wspomina przeszłość, tu autor stosuje liczne retrospekcje. Oczywiście czytelnik ma okazję poznać klimat epoki, bo o polityce również się rozmawia, za największe zagrożenie uznawani są Turcy, to było jeszcze zanim m.in. nasi pod Wiedniem dali im się zdrowo we znaki, ale i nawet po tej porażce militarnej Turcja jeszcze spory kawał Europy okupowała. Czytelnik ma okazję poznać mentalność ludzi tej epoki, czy to będą dysputy teologiczne, czy problemy typu pożar Londynu, czy epidemie przeróżnych chorób, które nawet ludność Londynu, jedno z najważniejszych centrów ówczesnego świata dziesiątkowała. Nie brakuje tu również rozmów o gospodarce,, na pewno to jest ciekawe jak radzili sobie z pieniędzmi, bo nie dość, że każdy kraj miał inne pieniądze, to poszczególni władcy bili monety i miały one różną wartość, a liczyło się jedno zawartość szlachetnego kruszcu w monecie, inne wynalazki w monetach niż srebro i złoto były nisko cenione. 


Ciekawi mnie jaką autor ma koncepcje na pozostałe części tego cyklu, ale zapowiada się naprawdę interesująco. Zachęcam do tej literackiej podróży w świat przeszłości historycznej przez Stephensona wykreowanej. Zdecydowanie polecam.

środa, 14 września 2016

 Colin Forbes, 


Nosorożec


Wydawnictwo: Adamski i Bieliński 
Data wydania: 2001 r. .
ISBN:: 8387454834
liczba str.: 320
tytuł oryginału:  Rhinoceros
tłumaczenie: Maria Gębicka-Frąc
kategoria: thriller/sensacja/kryminał 


recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:





Jak pewnie wiecie moi drodzy czytelnicy lubię wpadać do biblioteki i kręcić się miedzy regałami i to jest całkiem sensowny sposób na wyławianie ciekawych książek. Tym razem zatrzymawszy się na literce „F”, bo cenię twórczość dwóch autorów Folleta i Forsytha i często zerkam co też można wypożyczyć, nie pierwszy raz zauważyłem, że jest taki pisarz Colin Forbes i wyspekulowałem, że trzeba spróbować szczęścia i przeczytać coś tego autora. Padło na powieść „Nosorożec” zachwycony szczególnie jakoś nie jestem, ale rozczarowań wielkich też nie ma, zapewne ten autor mieści się w środki stawki swojego gatunku literackiego: thrillerów i powieści sensacyjnych i tak też jak to rozpracowuję. 


Motyw znany z wielu powieści thrillerów teoriospiskowych, jakaś tajemnicza grupa chce przejąć władzę nad światem. Tutaj w powieści zatytułowanej „Nosorożec” jest to grupa o nazwie „Klub Elita”, ciekawostką natomiast jest to, że jest inna ekipa ludzi wpływowych, którzy są tymi dobrymi. Na jej czele stoi niejaki Nosorożec, a więc bohater tytułowy. Jak tu rozeznać który z biznesmenów i wpływowych osób do której grupy należy? Funkcjonariusz grupy specjalnej wywiadu brytyjskiego SIS Tweed twierdzi, że ma na to swoje sposoby, niezawodną zawodową intuicję, choć oczywiście nie jest głupim człowiekiem i nie ma absolutnej pewności, czy go ta intuicja zwyczajnie w maliny nie wpuściła. Jednak nawet jeżeli się to zdarza to widać bardzo rzadko, bo Tweed uchodzi za dobrego fachowca w swojej robocie, a także jak go skomplementował Nosorożec, jest człowiekiem przyzwoitym. I to właśnie grupa Tweeda ma powstrzymać plan Klubu Elita. Na czym on polega? Widać członkowie tej organizacji muszą współpracować ze światem przestępczym, a także grupami zrzeszające imigrantów. Bo środkiem do przejęcia władzy i obalenia demokracji w Europie i USA jest zrobienie chaosu. Do tego, żeby zrobić bajzel konieczne są zamieszki w wielu krajach w tym samym czasie. Do tego mamy wątek typowo kryminalny giną ludzie politycy z tzw. drugiego planu, czyli doradcy ministrów, prezydentów odgrywający kluczową rolę w procesie decyzyjnym. 


Sprawa wydawać się może niemożliwa do rozwikłania, ale Tweed bierze się do roboty, uzyskuje wsparcie Nosorożca. Tweed zdaje sobie sprawę, że ryzykuje nawet własnym życiem, bo „Klub Elita” gra ostro.Tweeda ijego współpracowników ścigają przez całą książkę Barton i Panko, wybitni fachowcy od zadań specjalnych, w tym morderstwa na zlecenie. A więc Tweed musi nie tylko rozwikłać trudne problemy związane z sytuacją geopolityczną wytworzona przez „Klub Elita”, ale także musi nieustannie każdego dnia kombinować ,żeby wyjść z tego cało, ujść z życiem po prostu. Widać wrogowie doceniają kunszt Tweeda i uważają go za jedno z niewielu zagrożeń które mogą pokrzyżować im plany. Jak sprawy się ułożą? 


Książka jest niewątpliwie ciekawa, kreacja bohaterów interesująca, ciekawe są kreacje dwóch kobiet Pauli i Lizy, które z obronną ręką wychodzą z trudnych opresji. Autor podjął się trudnej sztuki połączenia typowego kryminału, spekulacje dochodzeniowe Tweeda są na miarę Sherlocka Holmesa, a z drugiej strony przecież sytuacja polityczna się wikła. I tu by się przydało troszkę więcej tych analiz politologicznych. Na pewno ciekawe są pytania co z ta demokracją?, jakże teraz aktualne w czasach gdy Unia Europejska się sypie, a uchodźcy się dobijają drzwiami i oknami, żeby dostać się na Zachód do lepszego świata. Autora bardziej interesowały motywy kryminalne, polityka owszem jest widoczna, ale widać, że stanowi ona raczej tło, choć powinna być raczej centrum wydarzeń. No ale taka koncepcję miał autor. Czytelnik więcej dowie się gdzie przebywali, w jakich hotelach nocowali, co jedli bohaterowie dobrzy i źli niż co się działo w czasie zamieszek w Berlinie czy Paryżu. No ale taki jest widać styl Collina Forbesa, który pewnie znajdzie uznanie swoich czytelników. Ja nie żałuję, że zapoznałem się z twórczością tego autora.


Książka jest nieco ponad przeciętna. Warto przeczytać.

sobota, 10 września 2016

Janusz Andrzej Zajdel,
Marcin Kowalczyk,




Drugie spojrzenie na planetę Ksi



Wydawnictwo: superNOWA
Data wydania: 2014 r.
ISBN: 9788375780703
liczba str.; 390
tytuł oryginału:-----------
tłumaczenie: -----------
kategoria: fantastyka, science fiction 








recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:



 
Ta książka to projekt Janusza Andrzeja Zajdla zatytułowany „Drugie spojrzenie na planetę Ksi” rozwinięty prze Marcina Kowalczyk, które nosi tytuł „Nowe spojrzenie na planetę Ksi”. Na okładce książki jest tylko ten Zajdlowski tytuł i w sumie wystarczy. Zajdel wiadomo jest klasykiem i na pewno Kowalewskiemu, początkującemu pisarzowi należy się uznanie, że zmierzył się z twórczością mistrza i wyszło to naprawdę bardzo ciekawie. 


Mamy tutaj to czego można się spodziewać po twórczości Zajdla coś w rodzaju socjologizującego science fiction. W przyszłości bliżej nieokreślonej, prawdopodobnie ok 200 - 300 lat Ziemia będzie prowadzić eksplorację kosmosu na olbrzymią skalę nastąpi era kolonizacji kosmosu. Czytelnik nie ma orientacji ile tych skolonizowanych planet jest przypuszczalnie mnóstwo. Pewnie na tych planetach wszystko poszło bezproblemowo, ładnie, pięknie tak jak trzeba. Jednak przysłowiową kością w gardle dla centrali na Ziemi jest planeta Ksi, którą opanowali terroryści z bliżej 

nieokreślonej frakcji. Sam fakt działalności terrorystów jest interesujący Zajdel i Kowalewski wnioskują, że ideologie polityczne, a także te mające religijną proweniencję, może i zostaną zepchnięte na margines głównego nurtu, jednak będą co jakiś czas dawały o sobie znać, chociażby terroryści będą uprzykrzać życie. Powstał system władzy zbliżony do tego co w dawnej przeszłości oferowały systemy totalitarne, czyli równość polegającą na tym, że są równi i równiejsi, że jest wolność, ale ona jest tworem wolnościopodobnym i parę innych drobiazgów ściągniętych niemal żywcem z „Roku 1984” Orwella. Ciekawe, że z ideologicznego punktu widzenia wrogiem nr. 1, bo przecież tego typu systemy, żeby istnieć potrzebują wroga do szczęścia, jest Ziemia. To o tyle dziwne, bo przecież oni są Ziemianami i nie przestali nimi być nawet w kolejnych pokoleniach na Ksi urodzonym. Różnią się tylko tym, że z filologicznego punktu widzenia patrząc nie mówią, że widzą kotka czy niedźwiadka, tyko jamala, mangura, czy inne „sympatyczne” stworzonko z Ksi. Członkowie kolejnych Ziemskich ekspedycji na Ksi zastanawiają się jak to w ogóle możliwe, że ludzie pozwolili wcisnąć sobie tego typu ułudy prawdy? No ale doszli do wniosku, że to jest jak najbardziej Ziemski wynalazek, że bo niektóre systemy polityczne potrafiły się dobrze urządzić i długo utrzymywać na kłamstwach. Na Ksi tymi kłamstwami było, że wszyscy wiedzieli, że niektóre produkty, czy to broń palna, samochody, reglamentowane przez władze, dostępne tylko dla miejscowej elity, ale także powszechne głośniki, czy niektóre alkohole muszą pochodzić z Ziemi, a jednak uwierzyli, że nie mogą stamtąd pochodzić, bo wszystko co Ziemskie jest złe. Orwell coś takiego nazwał dwójmyśleniem i to pojęcie oczywiście w książce padło. 


Komandor Sloth wrócił na Ziemię zostawił na Ksi jednak kilku swoich ludzi: Omara, Achmata, Leo i Silvę ich zadaniem było monitorowanie tego co się dzieje na Ksi ,a także próba dokonanie jakiejś zmiany. Udaje im się im wtopić w tłum i podejmować przeróżne działania. Co z tego wszystkiego wyniknie dla Ksi? , i dalej co Ziemia ma z tym robić? Komador Sloth wraca po 40 latach na Ksi, ok 20 lat w jedna stronę na Ksi. Oczywiście, żeby można było przeżyć takie długie konieczne były metody hibernacyjne. To samo zrobili również ludzie Slotha na Ksi. Jak przebiegła ewolucja na Ksi przez to kolejne pokolenie?


Książek z gatunku science fiction, które traktują o ludzkiej kolonizacji w kosmosie jest wiele w tym seria „Uniwersum Diuna” Herbertów, czy „Fundacja” Asimowa lub „Hyperyon” Simmonsa i tam autorzy przedstawili interesujące koncepcje kolonizacji kosmosu. Jednak najciekawszą analogią jest książka „Upadek smoka” Hamiltona. Tam tajemnicza sekta wyznawców smoka opanowała Amoon, prowincję planety Thalspring. Społeczność sekty kultu smoka byli anarchistami, sprzeciwiali się polityce prowadzonej przez kosmiczne korporacje mającej na celu niszczenie ekosystemów planet. Udowadniali, że w rodzimych ekosystemach ludzkość może się odnaleźć całkiem dobrze. Też pojawia się motyw ewolucji kulturowych konkretnych planet kolonijnych. Czy u Zajdla chodziło o coś podobnego? Czytelnik dowiaduje się, że społeczność Ksi dobrze zaadoptowała się do miejscowych warunków. Zajdel nie wpadł na pomysły z zaginaniem przestrzeni kosmicznej, czy inne metody ekspresowych podróży, tutaj podróże na kolonie trwają dziesiątki być może setki lat. Wynika z tego jedno częstotliwość bezpośredniego kontaktu z Ziemią jest znikoma i to na pewno ma wpływ, że ewolucje poszczególnych społeczności przebiegałyby troszkę innymi drogami. Oczywiście Ksi to przykład skrajny zapewne i o to tu właśnie chodziło autorom tej książki.


Książka zatytułowana „Drugie spojrzenie na planetę Ksi” Zajdla i Kowalczyka niewątpliwie do łatwych i przyjemnych nie należy, ale też jest bardzo interesująca i zmusza czytelnika do tego żeby ruszył mózgownicę. W sumie niby to kosmos, a analogii historycznych, politycznych, socjologicznych, psychologicznych, filozoficznych jest tutaj co nie miara. Akcja książki jest ciekawa, interesująca, momentami bywa nawet dynamiczna, to też dowodzi kunsztu literackiego Zajdla i Kowalczyk, że napisali książkę dość trudną i ciekawą jednocześnie. 


Zdecydowanie polecam.

środa, 7 września 2016

 Andrea Tornielli,




Franciszek, papież, który się uśmiecha




Wydawnictwo: Prószyński i S -ka 
Data wydania: 2014 r. .
ISBN: 9788378397366
liczba str.: 216
tytuł oryginału: I fioretti di papa Francesco  
tłumaczenie: Agata Pryciak 
kategoria: religia



recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:










Po długim czasie, zważywszy, że to jest w miarę cienka książeczka jeśli chodzi o ilość stron, biorę się za recenzowanie książki „Franciszek, papież, który się uśmiecha”, której autorem jest Andrea Tornielli. Zaręczam jednak to długie moje zajmowanie się to książką ma swoje uzasadnienie tym faktem, że jej ciężar gatunkowy jest znaczny. Wcale jak sugeruje tytuł nie jest to tylko i wyłącznie książka o tym jaki papież jest fajny i w ogóle. Owszem opisów Franciszka w codziennych sytuacjach, że jako papież, było nie było osoba wyjątkowa, stara się być sobą. Ale też jest to książka o tym, że ważne jest nauczanie papieża Franciszka. Chociażby o tym, że papież mówi nam, że chrześcijaństwo jest trudne, pełne wyzwań, a jednak mimo tych wielu trudności warto powierzyć swoje życie Bogu i podążać drogą wiary i nie zniechęcać się trudnościami. Papież opisując współczesny Kościół posługuje się metaforą „Kościoła polowego”, znaczy to mniej więcej tyle, że najpierw trzeba uleczyć rany, a potem można dyskutować o całej reszcie. Papież Franciszek wzywa wiernych do nowej ewangelizacji, żeby wszędzie gdzie to tylko możliwe mówili o dobrej nowinie jaką przekazuje nam Jezus Chrystus. Papież z głęboką troską wypowiada się o ludziach, którzy odeszli od Kościoła, mówi, że należy się dowiedzieć jaka jest tego przyczyna, i wtedy spróbować podjąć się ewangelizowania na nowo tych osób. Franciszek nie tylko mówi o problemach świata, ale stara się pokazywać wszystko na swoim przykładzie, ma zwyczaj chociażby zaskakiwać ludźmi telefonami, żeby natchnąć te osoby, które przezywają przeróżne trudności, i nie robi tego dla rozgłosu, ani dla idei, tylko po prostu, bo taki już jest. Motyw uśmiechniętego papieża ponoć jest zaskakujący, bo Bergoglio jako arcybiskup Buenos Aires nie uśmiechał się tak często, ale jak mówi papież, widać to robota Ducha świętego. 


Mnie osobiście wzruszyła ta książka tym wszystkim co jest w niej wartościowe, a więc zachętami do podążania drogami, które wskazuje nam Jezus, no i o tym, że te wezwania do pójścia za Jezusem są zawsze aktualne. Torniellemu właśnie o to tutaj chodzi, książka ma jakby dwie narracje. Jedna to opowieść o papieżu Franciszku kim jest na co dzień. Chociażby wspomniane telefony, czy medialnie głośne, że papież woli mieszkać w Domu św. Marty, a nie w papieskich apartamentach, o podróżach samolotach, że nie ma wielkich wymagań w tym zakresie, czy o tym, że sam nosi podręczny bagaż itp. Franciszek odpowiada, że zawsze tak robił, i nie ma zamiaru tego zmieniać, mówi, że trzeba się normalnie zachowywać. A druga narracja książki Torniellego to nauczanie papieża. Książka jest przepełniona obszernymi cytatami z przeróżnych wypowiedzi papieża Franciszka na szereg tematów od typowo religijnych, po kwestie co wynika i co wynikać powinno z wiary chrześcijańskiej. 


Dzięki książce czytelnik dowiaduje się tego co chciałby się dowiedzieć o papieżu Franciszku. Upewnić się, bo chyba nikt nie ma co do tego żadnych wątpliwości, że mimo wielu obowiązków papież z dalekiego kraju, mi ta wypowiedź papieża Franciszka z pierwszego dnia pontyfikatu skojarzyła się z bardzo podobnymi słowami papieża Jana Pawła II sprzed prawie 40 lat, jest sobą mimo otaczającej tej funkcji aury autorytetu, no i pewnej władzy jaką jest przeprowadzenie katolików przez okres swojego pontyfikatu. Nie będę tutaj wczuwał się w obszerne cytowanie wypowiedzi papieża Franciszka, po prostu sami się zapoznajcie moi drodzy czytelnicy z zawartością tej książki. Jednak jedną wypowiedź papieża zacytuję: „ Nie możemy być chrześcijanami na pół etatu. Jeśli Jezus jest w centrum naszego życia, to jest On obecny we wszystkim co robimy”. Ciekawe jest to, że w czasie Światowych dni młodzieży papież użył metafory "kanapy", tutaj w książce w wypowiedzi adresowanej również do młodych pojawiła się metafora "balkonu", żeby nie patrzeć na balkon z oddali, ale zagłębiać się w niego tak jak to czynił Jezus Chrystus. Widać taki papież ma styl.



Podsumowując książka jest świetna, daje do myślenia i dlatego jest taka fascynująca i naprawdę wzruszająca. Papież Franciszek mówi nam czym dla chrześcijanina powinno być chrześcijaństwo.

piątek, 2 września 2016

Terry Goodkind,





Reguła dziewiątek 

 



Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis
Data wydania: 2010 r. 
ISBN: 9788375104295
liczba str.: 448
tytuł oryginału:  The Law of Nines
tłumaczenie: Lucyna Targosz 
kategoria: fantastyka 





recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:





Dla czytelników cyklu „Miecz prawdy” Goodkinda książka „Reguła dziewiątek”, tego samego autora, jest nie lada gratką. Właściwie jest to odrębna książka, jednak z cyklem „Miecz prawdy” łączy koncepcja wielości światów, nazwiska Rahl i Amnell, miecza prawdy tutaj nie ma, są za to noże z wygrawerowaną literką R. W naszym świecie Rahlowie, a ściślej potomkowie tych, którzy przyjęli nazwisko lorda Rahla i dobrowolnie wyemigrowali do drugiego świata, tam gdzie nie ma magii, są i mają się całkiem dobrze.  Nowością jest to, że tutaj to jest nasz świat. Ściślej Stany Zjednoczone. Dało to autorowi bardzo interesujące pole do popisu. Jak wyszło? Jak na Goodkinda całkiem dobrze, choć bez jakiś nadzwyczajnych rewelacji. Na pewno udał się jeden zamysł, autor chce przekonać Ciebie czytelniku,  czytelniczko, że Ty możesz być jakimś lordem Rahlem, albo spowiedniczką Amnell. Czy się uda? A to już sobie sami odpowiecie na to pytanie po lekturze książki.

 
Mamy tutaj dwa światy, dwoje ludzi Alex Rahl, artysta malarz, zwyczajny człowiek, no jak się okaże wcale nie taki zwyczajny. No i Jax Amnell, piękna, kobieta, blondynka dla odmiany, prawdopodobnie potomkini Kahlan. Dynastia Rahlów w świecie magii dawno wymarła, bo czasu minęło tak wiele, że nikt nawet tego nie wie, ani z jakiś przyczyn nie morze dotrzeć do starych jak świat ksiąg. Co ciekawe w naszym świecie chociaż nie ma magii, to pamięć o niej jest zaskakująco żywa. Nawet trafiła jakimś czortem figurka symbolizująca Khalan. Wynika z tego, że mimo utraty pamięci i stworzenia wszystkiego, w tym podstaw cywilizacji zupełnie od nowa, to jednak coś przetrwało. Jeszcze do czegoś autorowi była potrzebna książka o współczesności, żeby pisać bez ogródek o swoich poglądach politycznych, no i że nurtuje go problem terrorystów. Opisanie szalonych dżihadystów wysadzających miasta byłoby trudne w świecie fantasy, co nie znaczy, że niemożliwe, ale widać autor uznał, że o tym problemie nie można pisać w sposób metaforyczny, że trzeba problem nazwać po imieniu. 


Co do wydarzeń w tej książce to mamy całkiem sporo analogii z cyklem "Miecz prawdy”, tam Khalan przeszła przez granicę, a Richard uratował jej życie, tutaj też Alex uratował Jax przed pędzącym na nią tira. I dalej akcja pędzi tak szybko i szalenie, że czytelnik od książki oderwać się nie może. Obydwoje się poznają, dowiadują się w międzyczasie, że obydwa światy są zagrożone, bo miesza zły i podstępny Randall Cain. I właściwie tylko cud może go powstrzymać. Czytelnicy cyklu „Miecz prawdy” pewnie domyślą się zakończenia, a pozostałym pozostanie główkowanie, co też Goodkind wydumał.


Tak czy siak książkę przeczytać może każdy, zwolenników prozy Goodkinda specjalnie przekonywać nie trzeba, zaś inni czytelnicy mogą przeczytać tą książkę na próbę. Ona jest troszkę inna i podobna zarazem do pozostałych. Zdecydowanie warto przeczytać. Polecam.