sobota, 28 grudnia 2019

Elena Czudinowa, Meczet Notes Dame 2048

Elena Czudinowa, 




Meczet Notre Dame 2048


Wydawnictwo: Varsovia
Data wydania: 2012 r.
ISBN: 9788361463030
liczba str.: 312
tytuł oryginału: La Mosquée Notre-Dame de Paris: année 2048
tłumaczenie: Aleksandra Lewandowska
kategoria: fantastyka



recenzja opublikowana w: 

https://www.facebook.com/groups/829004030782178/?multi_permalinks=1016051778744068&notif_id=1577547255648607&notif_t=group_activity


http://lubimyczytac.pl/ksiazka/132375/meczet-notre-dame-rok-2048/opinia/23353434#opinia23353434     









Przypuszczam, że to nic dziwnego, że literacki motyw meczetu Al. Franconi, czyli Notre Dame mnie zainteresował, wszak w tym roku był poważny pożar katedry, wciąż istnieją obawy czy da się tą średniowieczną budowlę odbudować. Dodatkowo jest akcja Book Trotter i trafiło na Rosję. Tak czy siak uznałem, że każdy pretekst jest dobry, że warto książką Eleny Czudinowej zatytułowanej „Meczet Notre Dame 2048” się zapoznać. Temat strach przed islamem, elegancko przez autorkę podkręcany. Autorka motywuje tym, że wszelcy Dżamale, Omary, Osamy, Ibrahimy, Mahammedowie, chełpią się, że zdobędą Rzym, Paryż i inne zachodnie metropolie i będzie po chrześcijaństwie i wszystkim tym co nazywamy kulturą zachodnią. Wiadomo przejaskrawienie może być bardzo dobrym konceptem literackim, akcentującym pewne myśli o ile nie prowadzi to do absurdów i do śmieszności. Autorka uwielbia Lefebrystów i wszelkie inne motywy integrystyczne w katolicyzmie, pod to uwielbienie załapują się, jak zapewne dobrze rozumiem, również nasi rodzimi „prawdziwi katolicy”. Przejaskrawienie o tyle pudłem, stosując metaforykę piłki nożnej, bo można odnieść wrażenie, że ze znajomością realiów islamu raczej ma duże problemy wyciągając z tej religii najskrajniejsze skrajności, przenosząc tym samym realia współczesnego Afganistanu lub Pakistanu do Francji czy Włoszech.



W realiach geopolitycznych mamy tzw. zieloną kurtynę, Rosja i jej kraje satelickie, do których załapała się Polska, w których wyznaje się chrześcijaństwo, Ameryka całkowicie oddała pole w polityce międzynarodowej innym mocarstwom i zajęła się sama sobą. Jak zapewne wiecie czytałem książki w których mowa o tym, że wyznawcy islamu zdobędą sporą część Europy i nie ma w tym nic szokującego. Chociażby pomysł Turcji północnej u Zagańczyka w książce „Allach 2,0”. Autor tam uznał, że islamiści na czym jak na czym ale jak na robieniu biznesu się znają i tzw. żyły złota nie będą niszczyć, bo nie mają w tym interesu, a po za tym Ameryki lepiej nie denerwować np., skoro politycy w Waszyngtonie jakoś przetrawili jakoś tą islamską wiktorię w Europie, to gdyby wszedłby system zbyt restrykcyjny to raczej można być tego pewien, że kowboje z Ameryki wyraziliby niezadowolenie, co szybko skończyłoby się globalnym konfliktem. Nie wiem czemu czynnik amerykański jest praktycznie nieobecny u Czudinowej, czyżby amerykanie zbyt łatwo się pogodzili z triumfem islamu w Europie, co na pewno zmieniłoby priorytety amerykańskiej polityki zagranicznej, ponieważ to osłabiłoby pozycję Ameryki w świecie. Np. gdyby Rosjanie dogadali się z Meksykiem i pohulali sobie po kontynencie?
Trzeba też pamiętać, że ropa, w perspektywie ok 100 lat, w końcu się skończy, a więc rola niektórych krajów islamskich raczej się zmarginalizuje niż zyska na znaczeniu. A i teraz trudno uznać islam za potęgę. Baza Osamy bin Ladena w końcu zebrała cięgi, ISiS, podobnie było nie było. Islam jest słaby i podzielony, koncepcja kalifatu padła po pierwsze wojnie światowej, kiedy osłabiona Turcja weszła na drogę państwa laickiego, przypominam od stu lat Turcy posługują się łacińskim alfabetem, co też ma znaczenie, jeśli chcemy snuć teorie o tym, że Europa czeka na barbarzyńców i na masztach załomoczą flagi z półksiężycem.


Krótko mówiąc koncepcję trzeba uznać za przesadzoną, co do warstwy typowo ideologicznej wczuwać się nie będę, może po za faktem, że już nie raz to zostało dowiedzione, że fantastyka wyśmienicie nadaje się na robienie typowej publicystyki. Zapewne też wszystkiego nie rozumiem, bo jest sporo kwestii, które dotyczą wewnętrznych spraw Rosji, a oczywiście dosłownie autorka w życiu by tego nie napisała, żeby Kremlowi przypadkiem się nie narazić.


Paradoksalnie warto też wspomnieć o książce Martina Abrama „Quo vadis. Trzecie tysiąclecie” wybitnie inspirowana jest ta książka twórczością Henryka Sienkiewicza. Uznałem ją wtedy za dobrą i zdania nie zmieniam. Ludzie, z XXII w., tam uznali, że religie zbankrutowały i czas, żeby się skończyły. Jeżeli do tego nie doszło, jak nas autor przekonuje, to dlatego, że okazało się, że ludzie potrzebują Boga. Mamy tam chrześcijan w katakumbach Nowego Jorku, a świat jest zepsuty, który opanowały wszelkiej możliwości diabelstwa. Analogia jest o tyle dobra, że Czudinowa diabła widzi w Islamie, a mułła który przekona świat do globalnego islamu byłby w tej teorii Antychrystem. Czyli podobieństw można się doszukać mimo, że u Czudinowej mamy średniowiecze +, a u Abrama, cywilizacja techniczna podąża, ale ludzie się w tym wszystkim pogubili. Pytanie jest najciekawsze czy chrześcijaństwo się obroni? A jeżeli tak czy będzie docierać do człowieka przyszłości, który nie będzie przecież chłopem pańszczyźnianym i poradzi sobie ze znalezieniem alternatyw wobec chodzenia do kościoła i uczestnictwa w rytuałach. I pod tym katem warto, żeby jakaś fajna, mądra książka, przy wykorzystaniu możliwości jakie daje literatura, w tym fantastyka, została napisana.


Gdyby porobić próby z analityką historyczną, to nawet gdyby zachód, łącznie z Ameryką, został podbity, to logiczna konsekwencja jest, że barbarzyńcy będący na niższym stopniu rozwoju przejmują kulturę podbitego kraju i wykorzystują ją do swoich potrzeb. Pewnie wartości chrześcijaństwa, filozofii, ideologii liberalizmu by tam zaraz nie docenili, ale pewnie starali by się dowieść, że są kulturalnymi, cywilizowanymi ludźmi, kupowaliby samochody, domy, inne dobra, w tym dzieła sztuki, a nie jak chce autorka je niszczyć. Takie chore koncepty, żeby niszczyć własną historię miały tylko dzikie plemiona z Afganistanu, którym marzyło się zrobienie z XXI wieku, wieku VII czyli czasów kiedy po ziemi chodził prorok Mahomet, czy to się komu podoba czy nie, ten zamysł nie mógł się udać, no ale talibom nie było dane się o tym przekonać, bo zostali obaleni. Pewnie można by snuć analogie dotyczące wypraw krzyżowych, to jest w zasadzie logiczne, bo historia intearacji obydwu religii jest niezwykle trudna, często właśnie robiona była na polach bitew.


Oczywiście warto zainteresować co zawiera sama książka, bo pod tym kątem typowo literackim książka jest napisana dobrze. Mamy bohaterów po jednej i po drugiej stronie czyli rządzących islamistów w Paryżu, roku 2048, no i chrześcijan z getta, katakumb i innych podziemi, metaforycznych i dosłownych. Książkę zaczyna ezekucja na placu w którym znajduje się łuk Triumfalny. Producent win został oskarżony o drobne przewinienie które podpadło pod Szariat, wyrok: kamieniowanie. Czyli zaczęło się od wstrząsu, jakim jest typowy był spektakl polityczny bardziej niż religijny, choć wiadomo, że dla arabów to jeden czort. Później czytelnik dowiedział się, że dostarczał wina do podziemnego kościoła katolickiego. Dalej młody człowiek Eugen Oliwer, potomek Patric’a Levecque, ostatniego ministranta Notre Dame, który zmarł śmiercią męczeńską, rodzina Eugena tą zaszczytną posługę spełniała przez kilkaset lat, dostał zlecenie zamordowania kadi Malika, islamskiego biznesmena. Dwie kobiety islamskiego wyznania beztrosko robią sobie zakupy, co tez ma za zadanie pokazać duże kontrasty. Dalej akcja podąża swoim rytmem, poznajemy kolejne postaci, które odgrywają swoje role w książce. Pojawiają się również duchowni; ojciec Lotaire, który opiekuje się jedną z Paryskich wspólnot chrześcijańskich, opowiada dlaczego to biskup Lefevre miał rację nie godząc się na postanowienia Soboru Watykańskiego II. Pojawia się Sofie Sevazmiou, kobieta 70 letnia, pochodząca z Rosji i była liderką opozycji walczącej o prawa chrześcijan. Była Jeanne, w tym czasie bardzo rzadkie imię, bo na topie są oczywiście imiona arabskie. Jest też mała diewczynka Valerie, która ma stygmaty. Męczy wszystkich zagadywaniem o tym, że trzeba zadki z katedry pogonić. Co ciekawe ci straszni i wredni islamiści się jej boją. Do czego to wszystko zmierza można się domyśleć po ostatnim zdaniu. Czy będzie bum?


Akcja jest napisana warto, wciąga, bohaterowie są ciekawie wykreowani. Czyli autorka ma predyspozycje, żeby pisać ciekawe książki, ale czy akurat robienie tego typu skandalu jest potrzebne? To już niech każdy sam sobie odpowie. Książkę warto przeczytać, i samemu podumać nad tym co autorka kombinuje. Polecam.




        

środa, 11 grudnia 2019

Michael Chrichton, Andromeda znaczy śmierć

Michael Chrichton,



Andromeda znaczy śmierć



Wydawnictwo: Amber
Data wydania: 1992 r. 
ISBN: 8370820441
liczba str.: 254
tytuł oryginału: The Andromeda strain
tłumaczenie: Marek Mastalerz
kategoria: science fiction 



recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 


http://lubimyczytac.pl/ksiazka/98481/andromeda-znaczy-smierc/opinia/55103281#opinia55103281    








Książka zatytułowana „Andromeda znaczy śmierć”, to naprawdę ciekawy przykład science fiction typu hard. Czyli te książki przesycone są teoriami naukowymi z zakresu nauk ścisłych i przyrodoznawczych. Natomiast typ soft, to teorie socjologizujące w stylu jakim tworzy Janusz Zajdel np.




Motyw teoretycznie nie jest trudny, amerykański satelita wojskowy, podąża przez kosmos zbierając mikroorganizmy mające oczywiście kosmiczną proweniencję doznaje awarii i ląduje gdzieś w niewielkim miasteczku w USA, w stanie Arizona. Jak się okazało znalazł się tam jakiś wirus, który gdyby zadziałał na szeroką skale dosłownie zdziesiątkowałby ludność Ziemii. I na tym polega zagrożenie, którego zarówno w NASA, ale też władze państwowe USA, wojsko, ministerstwo zdrowia, naukowcy z całego globu nie zignorowali. I na tym polega cała ta książka, w której mowa o niezliczonych procedurach. Daje to okazję autorowi, żeby czytelnik poznał teorie naukowe. Książka mimo, że jest dosyć trudna w odbiorze, bohaterami są naukowcy, którzy badają problem, jest jednak fascynująca. Bo istotne w tej książce to, że może zaistnieć zagrożenie pochodzące z kosmosu mające siłę rażenia broni biologicznych, biochemicznych, bakteriologicznych, możliwe nawet, że zginęłoby więcej ludzi niż gdyby wywołana została światowa wojna nuklearna, której efekt może być tylko jeden, apokalipsa, czyli koniec cywilizacji jaką znamy, a jeżeli znamy to tylko z lektury książek z gatunku post-apo. Badacze zagwozdkę mają jedną, całe to zamieszanie przetrwały w tej miejscowości w Arizonie dwie osoby, 70 letni alkoholik i kilkumiesięczne niemowlę. Podsumowując mamy kosmiczną katastrofę, i próby rozwikłania tych niezwykłych tajemnic.



Naukowcy działają, mają niewiele czasu, żeby uratować ludzkość, przeprowadzić weryfikację zagrożeń, przeprowadzić kwarantannę zarażonego obszaru i znaleźć rozwiązanie, a wszystko to w oparciu o prace naukowe, bibliografia do tej książki jest zadziwiająco szeroka, to dowodzi tego, że autor nieźle przyłożył się do jej napisania. Książka jest bardzo ciekawa. Pytanie jedno: Czy Ziemia zostanie ocalona? Polecam.