poniedziałek, 22 czerwca 2020

Jacek Dukaj, Katedra

Jacek Dukaj, 


Katedra




Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Data wydania: 2017 r.
ISBN:   9788308064559
liczba str.: 100
tytuł oryginału: --------
tłumaczenie: -------
kategoria; science fiction





recenzja opublikowana na lubimyczytc.pl: 

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4814632/katedra/opinia/59018327#opinia59018327        











Dawno nie było okazji książki Dukaja przeczytać. Trafił się okazja przeczytać niewielką książkę tego autora zatytułowana „Katedra”. Niech jednak nikogo nie zwiedzie, te ledwie 100 str., których format oszałamiający nie jest, przy przyzwoitej czcionce w dodatku, bo jednak w tej książce znaleźć można bardzo ciekawą koncepcją literacką w oparciu o filozofię i religię. Czyli Dukaj jak zwykle daje czytelnikom do myślenia, co nie jest dla nikogo niespodzianką. Zastanawiacie się zapewne czy można napisać fascynującą powieść o katedrze. Follet jak wiemy dał radę napisać o katedrze w Kingsbridgde w kontekście nawet trzech, powieści historycznych. Niezła kombinatoryka intelektualna była u Mielke w „Sakriwersum” i to też była świetna koncepcja. W koncepcji science fiction niesamowita jest koncepcja Stephensowana w „Peantemie”, tam to bardziej specyficznym klasztorze, gdzie stosując rytualne dyscypliny prowadzono badania naukowe na szeroką skalę. Motywy wiary w konwencji science fiction można znaleźć u Dana Simmonsa w cyklu „Hyperion”. Tych książek jest o wiele więcej i można długo wymieniać.



Bardzo interesująco pisze o symbolice znaczeniu kościołów Paul Johnson w książce zatytułowanej „W poszukiwaniu Boga”, jest to ciekawa książka filozoficzna z zakresu filozofii religii, wypowiadając się w kwestii, że widzi sens w budowaniu wypasionych świątyń nawet w afrykańskich dżunglach czy pustyniach. I że nie chodzi tu wcale o rozrzutność kleru, ale o potrzebę teologicznej bliskości Boga jaką mają wierni nawet w najdalszych rejonach świata. Czy ten argument jest przekonywujący i ma sens. A to już sami rozważcie moi drodzy czytelnicy.




To czemu w tej konwencji nie miałby spróbować szczęścia Jacek Dukaj. Tym bardziej, że pisał książki które ocierały się o zagadnienia wiary. „Katedra” jest to powieść science fiction, a wielka niewyobrażalnie monumentalna katedra znajduje się gdzieś w kosmosie, dokładniej w układzie gwiazdy Levie. Trafiają tam pasażerowie holownika „Sagitarius”. Okazało się, że zabrakło tlenu dla wszystkich pasażerów. Niejaki Izmir Predu poświęca się, żeby współpasażerowie mogli przeżyć do czasu aż na niegościnną planetę przybędzie pomoc. Wkrótce rozpoczyna się kult św. Izmira, i na tą planetę przybywają pielgrzymki nawet z najodleglejszych rejonów kosmosu. Jak zwykle przy tego typu okazjach musiała powstać budowla sakralna. I tu zaskoczenie, z tej książki dowiadujemy się, że katedry się nie buduje, katedry się sadzi. Nadaje się do tego specjalna roślina żywokryst. Normalnie to niewielki krzew, który można sadzić nawet na balkonach, no ale działa jakaś tajemnicza Iskra Boża, zwana też cudem i zwykłe drzewko rośnie wysokie i mocne, jakby ktoś wlał w nie jeden z magicznych specyfików druida Panoramiksa. Pielgrzymowanie na tą planetę jest trudne, bowiem szlak pielgrzymkowy, musowo trzeba odbyć na kolanach prowadzi przez niebezpieczne skarby i bardzo wiele osób ląduje ku chwal Bożej w przepaść i ginie, raczej to się nadaje dla osób lubiących sporty ekstremalne, byle była adrenalina i duże ryzyko, niż dla osób szukających modlitewnego spokoju i bliskości Boga.




Główny bohater ksiądz Pierre Levone, specjalny wysłannik Watykanu, ma pod kątem proceduralnym zbadać kwestię świętości i cudów św. Izmira. Okazuje się również, że jakiś czynnik w kosmosie wpływa na kod żywokrystu i trajektorię roju planetoid. Czy mimo tak potężnego zagrożenia katedra przetrwa?




W sumie to nie jest zaskoczenie, że kościół katolicki będzie miał się dobrze w kolejnych stuleciach, tysiącleciach i nawet ekspansja ludzkości w kosmosie tego nie zmieni. Dukaj pisał o tym wcześniej w „Perfekcyjnej niedoskonałości”, tam tez były ciekawe prowokacje intelektualne chociażby o księżach robotach. W „Innych pieśniach” Dukaj pisał o świecie z historii alternatywnej pisze o bibliotece aleksandryjskiej, w której wejście znajduje się w jednej ze starożytnych świątyń, a duchowni i świat nauki funkcjonują w pokojowej relacji.




Widać ewidentnie, że tematy związane z religią fascynują autora i potrafi o nich świetnie pisać, nierzadko stosując prowokacje intelektualne, które mają nam czytelnikom dać zdrowo do myślenia. Dukaj nie pisze książek łatwych w odbiorze, i ta książka, mimo, że jest jedną z cieńszych w dorobku pisarza, jest też książką bardzo interesującą i warto polecenia. Książka jest świetna. Polecam.





niedziela, 21 czerwca 2020

Marie Lu, Warcross

Marie Lu, 


Warcross



Wydawnictwo: Młodzieżówka
Data wydania; 2019 r.
ISBN: 9788365830630
liczba str.: 460
tytuł oryginału: Warcross
tłumaczenie: Andrzej Gożdzikowski
kategoria: science fiction



recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 


http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4806499/warcross/opinia/58928114#opinia58928114       




Książka zatytułowana „Warcross”, ponoć zaplanowana jako pierwsza część cyklu, której autorką jest amerykańska pisarka Marie Lu jest targetowana jako książka młodzieżowa, trafiłem na nią w katalogu bibliotecznym i jak się okazało, że znaleźć ją można w dziale dziecięcym. Czy słusznie? Odpowiedź przyniosą kolejne tomy, i to w jakim kierunku autorka zechce poprowadzić swoją bohaterkę.




Obawy były, ale jednak nie żałuję, że zapoznałem się z ta książką. Praktycznie ta książka odnosi się do wirtualnej rzeczywistości, a z tą za pan brat są raczej ludzie młodzi. Jednak autorka podeszła bardzo serio do zagadnienia. Opisuje liczne plusy wirtuala, ale dostrzega też minusy i poważne zagrożenia, i to nie tylko tego typu, że ktoś nagra się gierek i mu to skrzywi psychikę, i w efekcie będzie zabijał w realu. Ale też autorka wyraźnie widzi zagrożenia systemowe, tego typu, że wirtual to poważne narzędzie którym mogą posłużyć się politycy, w szczególności dyktatorzy, do swoich politycznych gier w realu oczywiście. To jednak jest bardzo duże zaskoczenie i równie duży plus dla tej książki. W teorii to jest science fiction, ale ta prorokowana przez autorkę przyszłość jest raczej niezbyt odległa w czasie. Bo mam wrażenie, że nie będziemy czekać długo, że e - sport rozwinie się do tego stopnia, że na mecze e-sportowe ludzie będą licznie chodzić na stadiony, a czołowi gracze, najlepsi z najlepszych na globie, z lig e-sportowych będą mieli absolutnie celebrycki status na miarę piłkarzy Messi’ego czy Ronaldo. Dokładnie o tym mówi ta książka. Warcross jest tak popularny, że gra w tą grę 99% populacji na globie. Jak się okazuje kluczem do zrozumienia tej gry są okulary neurozłącze, sprawiające, że rzeczywistość na okrągło można widzieć wirtualnie, więc nie tylko w czasie gry. W fabule jest mowa o nowym wynalazku szkła kontaktowe neurozłącze, udoskonalony wynalazek firmy Henke Games, której właścicielem jest Hideo Tanake.






Główna bohaterka, mieszkanka Nowego Yorku Emika Chen jest raczej zwykłą dziewczyna, jest łowcą nagród, łapie przestępców związanych z Warcrossem, których policja nie ściga, woli wyznaczyć nagrody i tego typu osoby jak ona się tym zajmują. Emika ma z związku z tym wysoko wyspecjalizowane umiejętności hakerskie, co sprawia, że wcale taka zwykła to ona nie jest. Przypadkiem znalazła się w warcrossie, i w czasie meczu otwarcia sezonu dokonała włamania do gry. I to był początek jej szybkiej i błyskotliwej kariery w Warcrossie. W ramach draftu, został dziką kartą z nr. 1 i trafiła do drużyny Phoenix Riders. Rozgrywki odbywają się w Tokio i tam też trafia główna bohaterka. Jednak od szef firmy samego Hideo Tanake dostała inne zadanie, pomóc w dorwaniu hakera o pseudonimie Zero. Zlecenie zostało bardzo dobrze opłacone. Akcja nabiera rozpędu. Zarówno ciekawe rzeczy dzieją się w rozgrywkach e- sportowych, ale także Emika bierze się na poważnie za robotę, zdobywa informacje o wrogu. Zgodnie z oczekiwaniami czytelników dochodzi do konfrontacji i dzieje się coraz ciekawiej. Zagrożona jest nie tylko gra, ale życie ludzkie. Kim jest Zero? No i jeszcze kompletne zaskoczenie, kto tu jest dobry, a kto zły?





Książka jest ciekawa, momentami szokująca, akcja jest wartka, książkę, czyta się szybko, książka ma wzloty, upadki, romans Emi i Hideo wydaje się banalny i jednak mało rzeczywisty, a było nie było ta książka do bajki o Kopciuszku przecież nie aspiruje. Słabsze momenty są kiedy rozgrywki niemal diabli biorą, a bohaterka ugania się, za Zero. A przecież jedno i drugie jest ze sobą ściśle powiązane, i dlatego przecież znalazła się w drużynie. I szkoda, że nie ma więcej o tym jak bohaterka doskonali swoje umiejętności, bo musi tak być, przecież jest w elicie, zarówno drużyna jak i przeciwnicy są najlepsi na świecie, a on zdołała udowodnić, że nie odstaje, choć są pewne słabości tzw. frycowe, co jest oczywiste. Docenić należy, że trudny temat pod kątem typowo literackim został dobrze zrobiony, jak to się mawia kolokwialnie, autorka dała radę. Ale jednak paradoksalnie kolejne tomy są dużo trudniejsze do napisania, ale autorka ma niesamowity potencjał i jest szansa, że temat zostanie utrzymany. Czytelnik w każdym wieku odnajdzie się w fabule tej książki. Gracze wiadomo, to jest oczywiste, że to będzie dla nich interesujące. Ale też dla tych którzy grami się nie interesują zaciekawi parę motywów społecznych, kreacja bohaterów, bo książkę można potraktować jako przyzwoitą dystopię. Warto przeczytać. Polecam.


czwartek, 18 czerwca 2020

Steve Berry, Klucz Jeffersona

Steve Berry,  


Klucz Jeffersona


Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 2016 r. 
ISBN: 9788379998715
liczba str.: 472
tytuł oryginału: The Jefferson's Key
tłumaczenie: Zbigniew Kościuk 
kategoria; thriller


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl:

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/3670899/klucz-jeffersona/opinia/58349889#opinia58349889        



Przeczytałem książkę Steve’a Berry’ego zatytułowaną „Klucz Jeffersona” i jest to niezły mix wydarzeń historycznych z teoriami spiskowymi w stylu filmowego „Skarbu narodów” , bo głównym motywem jest szyfr Jeffersona, ten szyfr z początku XIX wieku był na tyle niesamowity, że rozstał rozpracowany dopiero w XXI w. Czyli spełnił swoje zadanie ukrycia pewnych tajemnic. Dalej motywy historyczne to piraci i korsarze, którzy mieli realny wpływ na powstanie niepodległej Ameryki. Władze odwdzięczyły się, wydając listy kaperskie, czyli zezwolenie na działalność korsarską na rzecz Stanów Zjednoczonych. I tu zaczyna się ta cała opowieść, która nie wiadomo kiedy przekształca się w teorię spiskową, bowiem okazało się, że piraci, powstała nieformalna organizacja piratów i korsarzy, którzy robili silny lobbing czyli naciski na polityków, niektórych prezydentów to irytowało i usiłowali robić z tym porządek i musieli zginąć. Tym sposobem na tamten świat wysłano czterech prezydentów: Abraham Lincoln ( 1865 r. ), James Garfield ( 1881 r. ), Wiliam McKinley (1901) i John F. Kennedy (1963 r. ). Piątym miał być, fikcyjny bohater, lokator Białego domy Danny Daniels, doszło do zamachu Stanu. Jednak zapobiegł temu Cotton Mallone, bohater znany z kilku książek, i dopiero wszystko się zaczyna.



Wspólnotą piracką od kilku pokoleń rządzi jedna rodzina Hale’ów, mają oni funkcję kapitana. Niegdyś przywódcą piratów zostawała osoba najlepiej się do tego nadająca, była wybierana przez załogę, ale Hale’owie to zmienili uzurpując sobie pełnie władzy. Quentin Hale rządził swoją „załogą” twardą ręką. Doszedł do wniosku, że prezydent mu przeszkadza. Dotarł do tajemnicy, że prezydent niespodziewanie pojawi się w Nowym Yorku. Wiedziało o tym raptem kilka osób. Służby wyjaśniają gdzie doszło do przecieku i po nitce do kłębka motyw jest wyjaśniany. Jest jeszcze kwestia tytułowego klucza Jeffersona, Cotton Mallone bierze sprawy w swoje ręce. Prezydent przeżył zamach, walka z piratami trwa dalej!



Książka jest bardzo ciekawa. Polecam.

Maciej Siembieda, Gambit

Maciej Siembieda


Gambit


Wydawnictwo: Agora
Data wydania:2019 r.
ISBN: 9788326827884
liczba str.: 416
tytuł oryginału: ---------
tłumaczenie: ------
kategoria: thriller


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl:








Maciej Siembieda jak sam mówi opisał na kartach powieści historię tak kompletnie prawdziwą, że nawet nie było czego ubarwiać literacko, już samo to zapowiada się niezwykle interesująco. Tytuł książki „Gambit”, sugeruje motywy szachowe. Znaczenie słowa gambit zna ktoś, kto szachy możliwie ogarnia. W najbardziej znanych gambitach: królewskim i hetmańskim, chodzi o poświecenie pionka, żeby móc dalej rozgrywać partię szachową i oczywiście ją wygrać. Nie są to żadne rewelacje, więc dam sobie spokój z kontynuowaniem wątku. Momentów akcji, umiejscowionych na przestrzeni kilkudziesięciu lat, 1939- 1989, jest tak dużo, że czasem trudno się połapać o co w tych motywach chodzi i jak one są powiązane ze sobą. Od motywu szachowego zaczyna się książka. Inżynier Jerzy Ostrowski w 1966 r. wysłany został w tajemniczą delegacje, dosłownie podpadła ona pod rygor tajemnicy państwowej, jego misją był zagranie kilkunastu partii szachowych  z pewnym gościem z ZSRR, na przestrzeni dwóch tygodni, jego tożsamość polski gracz pozna kilkanaście później, kiedy zobaczy jego twarz w telewizji.


Później akcja przenosi w czasy drugiej wojny światowej, z inż. Jerzy Ostrowskim, ma to związek, że jego brat, pseudonim Ryś, był w Brygadzie Świętokrzyskiej, był to alternatywny koncept narodowców wobec dominujących formacji politycznych wchodzących w skład emigracyjnego rządu polskiego na uchodźstwie w Londynie. Przez prawie całą wojnę legion, bo taka nazwa też funkcjonuje* współpracował z AK. Jednak były różnice zdań w kwestii przyszłości Polski, uważali oni, że powstanie warszawskie to daremny trud. Wyprowadzili oni to zgrupowanie wojskowe, przy cichym porozumieniu z Niemcami, bo gotowi byli z samym Belzebubem walczyć przeciwko Armii Czerwonej, która miała zrealizować pomysł Józefa Stalina na Polskę po 1945 r.
Przy tej okazji poznajemy główną bohaterkę Wandę Kuryło, znalazła się w lipnym oddziale AK, który de facto działał na korzyść okupanta i miało wkopać znane osobowości z Państwa Podziemnego i miała niemałe osiągnięcia. Na czele stał Ludwik Kalkstein, który był nie tylko szpiegiem, ale też jawnie działał w Warszawie w mundurze formacji SS. I to ta postać tego zdrajcy jest kluczem do tej książki i wszystkiego co się w niej dzieje w czasie wojny i kolejnych latach, aż do lat 80 XX w.


Ta rozgrywka jest fascynująca, oprócz Polaków i Niemców zainteresowani są nią też Rosjanie, a nawet Amerykanie. Cała opowieść toczy się różnymi, dziwnymi kolejami losu. Wanda Kuryło już nie wraca po wojnie do kraju, pracuje na rzecz Amerykanów. Jerzy Ostrowski kombinuje jak tu zbiec na Zachód w latach 80 –tych, jest szachistą to podchodzi do kwestii typowo taktycznie, w końcu zawody szachowe są najmniej podejrzane. W końcu nagrody za punkty w zawodach były wypłacane w zachodnich walutach, co w PRL-u było fortuną. Motywacja bohatera była więc inna niż typowo materialna. A co z Ludwikiem Kalksteinem?


No właśnie choćby po to, żeby dowiedzieć się jak ten genialny kombinator zakombinował po wojnie i jakie były jego losy warto otworzyć książeczkę i ja czytać. Oczywiście tych powodów jest o wiele więcej. Bo książka jest dobra. Warto przeczytać. Polecam.






Ad.
Pisała o tym Elżbieta Cherezińska w książce zatytułowanej „Legion”




niedziela, 14 czerwca 2020

Mika Waltari, Czarny anioł

Mika Waltari, 



Czarny anioł



Wydawnictwo: Iskry
Data wydania: 1978
ISBN: ------
liczba str.: 370
tytuł oryginału: Johannes Angelos
tłumaczenie: Zygmunt Łanowski
kategoria: powieść historyczna



recenzja opublikowana na:


http://lubimyczytac.pl/ksiazka/222436/czarny-aniol/opinia/58542412#opinia58542412



https://www.facebook.com/groups/829004030782178
 
                                                                                           




Tym razem w Akcji Czytelniczej Book Trotter, głos nas uczestników akcji padł na Finlandię. Znanym pisarzem, twórcą powieści historycznych, jest Mika Waltari. Ponieważ u siebie znalazłem książkę zatytułowaną „Czarny anioł”. Znowu wychodzi na to, że pojawiają się motywy islamskie w literaturze, po raz kolejny w tej akcji, bowiem książka dotyczy oblężenia Konstantynopola z 1453 r. Data ta zapewne każdemu jest znana, ponieważ uchodzi ona za jedną z podręcznikowych dat końca średniowiecza. Jak wszyscy wiedzą zdobycie Konstantynopola sułtanowi Mehmetowi Zdobywcy powiodło się, tysiącletni drugi Rzym w tym czasie właściwie skurczył się praktycznie do granic miasta. Zapora chroniąca Zachód przed inwazją islamu padła, o czym przekonać miały się o tym spore obszary Europy w kolejnych stuleciach.




Głównym bohaterem jest tytułowy Czarny anioł, czyli Johannes Angelos. Człowiek niemłody, bywały zarówno na Zachodzie, urodził się w Awinionie, choć z pochodzenia jest Grekiem, ale pojawiał się również na wschodzie, służył na dworze sułtana Mehmeta, od którego ponoć uciekł zabrawszy ze sobą pokaźny skarb. Pochodzenie jest tajemnicze, zdradzone zostało na ostatnich kartach książki, dlatego dużo więcej zdradzać nie można. Wiemy, że coś w rodzaju fatum kazało głównemu bohaterowi przybyć do Konstantynopola, ponieważ umówił się ze śmiercią w czasie bitwy pod Warną, 9 lat wcześniej, że za parę lat spotkają się pod bramą św. Romana w Konstantynopolu.





Akcja leci dwutorowo, z jednej strony mamy wszystko co związane z oblężeniem, nastroje, chwile, lepsze gorsze, które zdarzyły się w czasie dwumiesięcznej bitwy, w której nie brakuje znakomitych scen batalistycznych. Wojska sułtana miały miażdżącą przewagę co nie znaczy, że mieszkańcy miasta i wezwani do pomocy wenecjanie i genueńczycy,  nie mieli  zamiaru walczyć i  oddać miasto w ramach promocji. Wręcz przeciwnie, było ciekawie. Mamy ciekawie przedstawiony obraz dowodzącego miastem genueńczyka Giustinianiego, no i oczywiście cesarza Konstantyna XI Dragozasa Paleologa. Pojawiła się rywalizacja genueńczyków i wenecjan, a także Greków, którzy łacinników nienawidzili, mimo podpisanej unii w Ferrarze i Florencji, to jednak mieszkańcy miasta większy szacunek mieli dla sułtana niż dla swojego władcy, którego uważali za zdrajcę. Miasto upadło być może dlatego, że praktycznie z nielicznymi wyjątkami, Zachód pozostawił upadające miasto na pastwę wroga. Po prostu uznano, że epoka krucjat już minęła. Oczywiście swoja rolę próbował odegrać Łukasz Notaras, był świadomy, że miasto nie ma szans i próbował pragmatycznie podejść do kwestii, wychodząc założenia, że nowy władca będzie potrzebował greckiej administracji na której czele mieliby stanąć ludzie kompetentni znający realia. Miał świadomość, że jego działania ocierają się o zdradę, ale on to nazywał polityką. Jak tego typu spekulacje się zakończą?

Oczywiście walczył dopóki widział jakiekolwiek szanse, on też zrobił wypad morski na okoliczne tureckie wsie. Giustanini zresztą też uważał, że walka ma sens dopóki da się wygrać. Miał raczej mentalność dobrego najemnika niż patrioty, dostał kupę dużą kwotę w złocie, plus w pakiecie obiecany tytuł książęcy. No ale jednak nie kombinował co będzie gdy to i tamto, jak przywódca jednej z frakcji Greków Łukasz Notaras.




Natomiast z drugiej mamy niesamowity i niespodziewany, w takich realiach motyw miłosny Johannesa i Anny Notaras, patrycjuszki, córki polityka wspomnianego Łuksza Notarasa, która miała zostać żoną cesarza, jednak tego typu pomysły matrymonialno - polityczne się nie powiodły. Była to miłość, taka jak te czasy, kompletnie szalona, robiona praktycznie na grobach umierających codziennie ludzi po obydwu stronach linii frontu, jaką były mury miasta oraz morze. Wojna to zapachy i dźwięki, często jest to niesamowity hałas, ale co ciekawe, autor przekonuje nas, że bardziej niemożliwe do zniesienia są upiorne cisze, które symbolizują kolejne kombinacje wroga na polu walki w szczególności te ostatnie natarcia i obłędny macabra dance ( taniec śmierci). Czytelnik nie ma kłopotu z tym tuż zaraz po otworzeniu pierwszych stron książeczki jak ten wątek miłosny musi się zakończyć. Ale też losy tej zakręconej, niezwykle ekspresyjnej, namiętnej miłości, pełnej różnic tak wielkich, że w tzw. normalnych, pokojowych, czasach, chyba nie miałaby racji bytu. Na pewno uatrakcyjnia to czytelnikowi czytanie tej książki, choć i bez tego wątku jest wystarczająco ciekawa. No ale autor uznał, że tego typu specyfiki powieści historycznych sprawią, że zainteresowanie powieścią będzie większe.


Mnie zainteresowały rozważania historyczno, religijno-filozoficzne, którymi książka jest przepełniona, żal wielu ludzi, że wraz z upadkiem Bizancjum z dymem pójdzie cały ogrom wiedzy zgromadzony w bibliotekach i archiwach. Mieszkańcy na serio wierzyli, że siły niebieskie nie pozwolą muzułmanom na zdobycie miasta i że ingerencja zastępów anielskich zmiecie siły wroga. Nie brakuje też rozważań typowo historiozoficznych, że Drugi Rzym się po prostu skończył, że to miasto jest ledwo cieniem przeszłości, że nie różni się zbytnio od Rzymu, który jeszcze w tym okresie był wielkim gruzowiskiem po starożytności, które wykorzystywano jako budulec do wybudowania nowych budowli. Z wielkiej niegdyś metropolii mieszkało w Konstantynopolu raptem kilkadziesiąt tysięcy ludzi, zamieszkując obszar odpowiednio mniejszy. Trudno mi powiedzieć ilu z tych ludzi zawczasu zmieniło lokum wiedząc, że kres stolicy imperium jest bliski. Te rozważania, dają możliwość do spekulacji wartości cywilizacji, że wszystko przemija. No wiadomo, że to jest powieść i zbyt obszerne tego typu rozważania być nie mogły, ale docenić trzeba, że autor o tym pomyślał i nadało to niesamowitego klimatu, siłą rzeczy i tak bardzo mrocznego. Okładka książki też doskonale oddaje to co mamy tutaj w tej książce. Mamy panoramę miasta w kolorze czarno – szarym i ludzkie głowy, w tym pewnie głowa cesarza. Rzeczywistość jest jeszcze bardziej upiorna, bo mamy mnóstwo tych ściętych głów, jest ich na tyle dużo, że  nie da się ich policzyć.


Książka jest świetna, autor podjął niebagatelną próbę oddania mentalności miasta, czasem można mieć wątpliwości co do racjonalizmu niektórych postaci, że autor czasem wciska, bardzo subtelnie, swoje podejście do kwestii, ale nie przeszkadza to zbytnio. Bo może o to też chodzić, że to nie ma być kolejna książka która będzie się kurzyć na regałach, bo opowiada o tym co było dawno temu. Jest to swoisty raport z oblężonego miasta, jest to historia żywa, przepełniona wieloma emocjami, ludzi, którzy idą na śmierć. Zastanawiam się czy porównanie do „Dżumy” Alberta Camus nie jest przypadkiem uzasadnione, chociaż tam mamy Algier w kwarantannie, czyli troszkę inna bajka, ale wiele emocji jest podobnych. Oblężenie Kamieńca Podolskiego mamy na kartach książki „Ogniem i mieczem” Sienkiewicza. Trudno je nazwać epokowym z historycznego punktu widzenia, ale kunsztu literackiego punktu autorowi odmówić nie można. Ta literacka podróż do Konstantynopola połowy XV wieku była bardzo udana. Autor z Finlandii w świetny sposób wykreował samo miasto, jego mieszkańców, ale także musieli pojawić się Turcy w tym sam sułtan Mehmed. Dużą wiedzę w tej materii ma główny bohater i chętnie się nią dzieli. Książka jest rewelacyjna. Zdecydowanie polecam.


                 




czwartek, 11 czerwca 2020

Ełżbieta Cherezińska, Wojenna korona

Elżbieta Cherezińska,


Wojenna korona 


cykl: Odrodzone królestwo, t. 4 



Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Data wydania: 2019 r.
ISBN: 9788381167512
liczba str.: 672
tytuł oryginału: -----------
tłumaczenie:---------
kategoria: powieść historyczna


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 


http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4900303/wojenna-korona/opinia/54877510#opinia54877510




                                                                                                       


Cherezińska na pewno zaskoczyła swoich czytelników, że postanowiła kontynuować cykl „Odrodzone królestwo”, bo jak sama mówi przyzwyczaiła się do swoich bohaterów, w tym króla Władysława Łokietka, ale także jego przeciwników politycznych króla Czech Jana Luksemburskiego, no i oczywiście Krzyżaków, którzy kilkaset lat nieźle uprzykrzyli naszym rodakom z przeszłości życie. Oczywiście tych bohaterów w książce zatytułowanej "Wojenna korona" jest więcej, jedni są dalej inni się pojawiają. Na scenę polityczną wchodzi książę Kazimierz, który szkoli się jak być jednym z najwybitniejszych monarchów kraju, bo o ile jego ojcu Władysławowi udało się zjednoczyć kraj i utrzymać to dobrodziejstwo, to król Kazimierz Wielki „zastał Polskę drewnianą zostawił murowaną". Ta książka, pisana z wielu perspektyw” podobnie jak poprzednie części cyklu, nawiązuje to po trosze do „ Gry o tron” Martina, bo wszak mamy tu grę o tron ze wszystkim elementami historycznej rozgrywki, typu dyplomacja, wojny, skrytobójstwa, walka o władzę, pieniądze wpływy itp.



Ta historia przez Cherezińską jest bardzo ciekawie opowiedziana. Bohaterowie nabierają typowo ludzkich cech i wiadomo, że oprócz przekazów typowo źródłowych potrzebna była zarówno wyobraźnia pisarki, a także umiejętność typowo pisarska wykreowania postaci, zarówno tych autentycznych jak i fikcyjnych, żeby ta opowieść nabrała bardzo ciekawej kolorystyki, dzięki czemu czytelnik mógł zaangażować się w tą całą historię.




Nie ma wątpliwości, że element kojarzony typowo z literatury fantasy ma tutaj znaczenie. W powieściach typowo historycznych raczej tego typu zabiegi literackie są stosunkowo rzadko używane, najbardziej kojarzy mi się próba zracjonalizowania legend arturiańskich jakich dokonał chociażby Cornwell w „Trylogii arturiańskiej”, historia, króla Artura sama w sobie jest legendą, i raczej typowo historycznie jej się nie traktuje, jednak Cornwellowi to doskonale wyszło jej powiedzenie typowo w konwencji powieści historycznej. Na pewno jest ciekawe nawiązanie chociażby do Tolkiena, tam  w cyklu "Władca pierścieni" lasy miały swoją osobowość, na tyle silną, że w razie potrzeby brały udział w wojnie o pierścień, szczególnie bardzo wielki las Fangorn, tam enty zwane też drzewcami zbuntowały się przeciwko czarodziejowi Sarumanowi, który przeszedł na złą stronę mocy, czyli wszedł w konszachty z Sauronem. W naszej rodzimej twórczości tego typu element u Sapkowskiego się pojawił. Mamy w cyklu "Saga o Wiedźminie" las Brookilon, którym opiekowały się driady i nie pozwalały królom z sąsiednich państw północy naruszać terytorium Brookilonu. Niewiele wiadomo o zaangażowaniu Brookilonu w wojnie z Nilfgaardem, można się tylko domyśleć przez analogię jaką była Dol Blatana, Dolina Kwiatów, tam powstałe państwo elfickie było lennikiem cesarza Nilfgaardu. Leśne dziewczęta, które mamy  tutaj w tej książce u Cherezińskiej, też dbają o lasy i chociaż wyraźnie irytuje je cywilizacyjna ekspansja Piastów, w dodatku one wciąż są wyznają starą religię i z chrześcijaństwem im nie po drodze, to jednak dużo większe zagrożenie dostrzegają w krzyżakach dlatego wspierają króla Władysława. Niby siedzą one po w lasach, ale jak trzeba to pojawiają się na dworach i przekonują do swoich racji. Misja służby w najstarszym zawodzie świata się skończyła, to nie znaczy, że są one nieobecne. Bywa, że są uważane za czarownice, bo mają podejrzaną wiedzę zielarską i pomagają w leczeniu chorób. Jednak radzą sobie z instytucjami kościoła dając do zrozumienia, że są sojusznikami, i że ich metody są przydatne.




W roku 1320 państwo udało się odbudować, jednak historia to nie bajka, że kiedyś coś się kończy i jest już ładnie, pięknie, weselili się, miód i wino pili itp. Raz zbudowaną, a raczej odtworzoną pozycję trzeba było utrzymać, wzmacniać, i robić to z dużym poświęceniem. Dowodzi tego historia Polski we wszystkich okresach. Z punktu widzenia geopolityki nasza pozycja zawsze była trudna. Ale wybitni władcy uważali, że nasze miejsce jest tam gdzie Europa jest cywilizowana, stąd pragmatyczna decyzja o przyjęciu Chrztu, i wiele innych przestrzeni dziejów. O historii zawsze warto pamiętać, bo ona jest naszą przeszłością, ale też jest teraźniejszością, bo coś z czegoś wynika. Kiedyś świetne powieści historyczne pisali Kraszewski i Sienkiewicz, dobrze, że teraz robi to Elżbieta Cherezińska i w ciekawy sposób dla współczesnego czytelnika pisze świetne powieści historyczne o naszej przeszłości.




Książka jest bardzo ciekawa. Zdecydowanie warto przeczytać. Polecam.

wtorek, 2 czerwca 2020

Oliver Bowden, A C - Czarna bandera

Oliver Bowden,



Assassins Creed - Czarna Bandera




cykl: Assasins Creed, t. 6


Wydawnictwo: Insignis
Data wydania: 2014
ISBN:   9788363944384
liczba str.: 500
tytuł oryginału:  Assassin’s Creed: Black Flag
tłumaczenie: Przemysław Bieliński 
kategoria: fantastyka, gry komputerowe 


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/210009/assassin-s-creed-czarna-bandera/opinia/57000857#opinia57000857


    
                                                                                                                           


„Assassins Creed Black Flag” to kolejna gra tego doskonałego cyklu gier o odwiecznej rywalizacji asasynów i templariuszy. Gracze raczej mają zdanie, że to jest świetna, genialna, gra o piratach, ale niekoniecznie sprawdza się jako teoriospiskowy motyw asasynów i templariuszy. Myślę, że zarzuty nie do końca trafione, bo o to w tym chodzi, że ta rywalizacja obydwu organizacji toczy się zawsze, wszędzie, w najróżniejszych realiach historycznych i twórcy Ubisoftu nie raz graczy zaskoczą niesamowitym konceptem. Ta książka „Assasins Creed- Czarna Bandera” jest na podstawie tej gry. Pojawia się Edward Kenway, który jest według gry piratem, według książki korsarzem. Różnica jest znaczna, mimo, że jedni i drudzy robią właściwie to samo. Jednak chodzi o to, że flota kaperska była elementem floty wojennej danego kraju, najczęściej Wielkiej Brytanii lub Hiszpanii. Korsarz nawet jeśli został złapany przez wroga nie był przestępcą tylko jeńcem wojennym, jak każdy żołnierz. Listy kaperskie, były wystawiane już od XIII w., jeszcze inną ciekawostką jest fakt, że w XIX wieku flotę kaperską miały Stany Zjednoczone, listy kaperskie wystawiał Kongres. W tym też okresie mniej więcej piraci praktycznie zaginęli. Na te informacje trafiłem przy okazji innej książki, którą teraz czytam i jak najbardziej jest teraz przydatna.




Klimat książki jest bardzo zbliżony do gry, oczywiście pojawiają się templariusze i asasynini, którzy tle bitew morskich rozgrywają swoją odwieczna batalię. Pojawiają się historyczne postaci, stary znajomy bohater z serii filmów „Piraci z Karaibów” Czarnobrody, który straszył na morzach i oceanów pływając statkiem o nazwie „Zemsta królowej Anny”. Losy Edwarda Kenwaya są niesamowite, był na uboczu tego spory, potem miał do czynienia zarówno z asasynami i templariuszami, a na koniec został asasynem, czyli to od niego zaczęła się ta historia w rodzinie Kenwayów, gracze i czytelnicy wcześniej poznali jego syna Haytama i wnuka Connora.





Książką na pewno zainteresują się fani tej serii gier, ale myślę, że książkowi fani fantastyki, zwłaszcza ci którzy uwielbiają motywy podróży w czasie, polubią tą serię książkową. Bo książki mimo, że napisane są jako książki na podstawie gier, są naprawdę dobre. Gracze znajdą w nich wiele informacji uzupełniających w których w grach nie było, co stanowi bardzo logiczne uzupełnienie fabuły samych gier. Warto przeczytać.