środa, 31 grudnia 2014


 Allan Follsom, 



Pojutrze



 Wydawnictwo: Albatros - Andrzej Kuryłowicz 
 Data wydania: 2005 r. 
 ISBN:   8373592903
 liczba str. 544
 tytuł oryginału: Day  after tommorow
 tłumaczenie; Juliusz Garztecki 
 kategoria: thriller/sensacja/kryminał


(  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:

 http://lubimyczytac.pl/ksiazka/25423/pojutrze/opinia/4412780#opinia4412780  ) 

  



O czym jest tak książka? 


O świrach, psycholach, porąbańcach, którym zamarzyło się wskrzeszanie trupa idei nazistowskiej, jakby za mało krwi zostało w imię tej chorej idei przelanej! Czytając razem z autorem zastanawiam, jak to się stało że brunatne szaleństwo, mimo, że wydawać się może historią, może wygrać ponowne?
Dlaczego znowu zło może wrócić, mimo ostrzeżeń, że okropieństwa tamtej wojny, zwanej drugą wojną światową mogą się powtórzyć?
Czy świat jest zły? Co jest tego przyczyną?
To, że pewni ludzie są chorzy na władzę, bo "władza jest jak narkotyk, władza to wielka siła, obiecuje zbyt wiele czasami też zabija!" to jasne, ale czemu ludzie, zwykli obywatele, zazwyczaj przyzwoici ludzie, takich ludzi słuchają i zmieniają się w zwierzęta, czyżby homo homini lupus est*?
O tym mówił chociażby niedawno minister spraw zagranicznych Rzeczypospolitej w parlamencie Unii Europejskiej, że rozpad instytucji unijnych może doprowadzić Europę i świat do kolejnej globalnej katastrofy.
Czy aby na pewno to jest tylko zwykłe straszenie?
W książce szaleńcy zdobyli głowę i jądro Adolfa Hitlera i maja zamiar sklonować wodza, a wraz z nim, wskrzesić zbrodniczą ideę! Wymordować kolejne dziesiątki milionów istnień ludzkich! Bo co trzeba jakoś zmniejszyć liczbę populacji ludzkiej, bo ludzi gorszych jest od groma, których ludzie lepsi, którzy siebie sami zwą aryjczykami, jakoś nie tolerują! 


Głównym bohaterem jest Paul Osborne, Amerykanin, lekarz, który będąc na branżowej konferencji naukowej w Genewie, wybiera się, wracając do ojczyzny, po drodze do Paryża. W jednej spelunce trafia na mordercę swojego ojca, próbuje go dorwać! Dowiaduje się, że morderca jest profesjonalnym zabójcą, szuka zleceniodawców, którzy wydali wyrok. W sprawę miesza się policja kilku krajów oraz Interpol. Wszelkie możliwe tropy prowadzą do Niemiec, do postfaszystkowskiej organizacji, która jest na tyle potężna, że ma wpływ na życie polityczne Francji. Jeden z ministrów zostaje odwołany, bo wszedł w drogę niebezpiecznym ludziom. Akcja strasznie powoli się rozkręca. 


Książka nie zachwyciła mnie jakoś szczególnie, jest gorsza chociażby od "Tożsamości", tego samego autora. Chociażby nie wciąga aż tak bardzo, a czytelnik nic w zamian nie dostaje. Właściwie przez pół książki nie bardzo wiadomo o co w niej chodzi, akcja ciągnie się w kółko, jakby bez żadnego celu. Dopiero ostatnie zdania wyjaśniają, że to ma jakiś bardzo intrygujący sens. Jest w tym zawarte ostrzeżenie, że historia magistra vita est**, to brednia! Ludzie z historii się kompletnie niczego nie uczą. Ludzie wciąż powielają te same błędy! Wojna jest zła, a jednak nadal wciąż jest jednym z najważniejszych metod prowadzenia sporu politycznego i to się nigdy nie zmieni. Plus za pomysł, za wykorzystanie niezwykłego tematu, a minus zdecydowanie za mizerną jakość wykonania, która sprawia, że temat został zmarnowany. 


Ocena, coś w okolicach przeciętnej... 



Ad.
* człowiek człowiekowi wilkiem
** historia jest nauczycielką życia
 Joel C. Rosenberg, 



Ostatni dżihad



Wydawnictwo:  Bertelsmann
Data wydania; 2005 r. 
ISBN:   8373915028
liczba str. ; 384
tytuł oryginału: Last jihad
tłumaczenie; Krzysztof Obłucki
kategoria: thriller, sensacja, kryminał 



(  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:

 http://lubimyczytac.pl/ksiazka/29857/ostatni-dzihad/opinia/3263033#opinia3263033   ) 



 



Książka opisująca kulisy polityki w przededniu wojny nuklearnej. A więc jest to książka z gatunku political fiction. Z jednej strony jest to ciekawa książka mówiąca chociażby o odpowiedzialności polityków za ludzi, którymi rządzą i za ład i porządek na świecie. A z drugiej jest to agitka propagandowa.


Kluczowe są data wydania w stanach 2002 r., a więc czas rozkręcania tzw wojny z terroryzmem i czas akcji w książce 2010 r. Irakiem nadal rządzi ekipa Saddama Husajna. Jak wiemy Husajna posądzano o posiadanie broni nuklearnej lub przynajmniej o przeprowadzanie działań w tym kierunku. Jak wiemy, po latach, była to ściema, kompletnie nic nie znaleziono, a to co znaleziono to była mistyfikacja. Prawdziwych motywów tej wojny, być może, nigdy nie poznamy. Oczywiście reżim Saddama Husajna, w jego ekipie byli tacy ludzie jak chemiczny Ali, zbrodniarz wojenny, to nie były żadne aniołki i jakieś zagrożenie tacy ludzie zawsze stanowią. Ale nie łudźmy się! Nie o to chodziło! Nikt kto jest w miarę rozgarnięty i trochę się zna na polityce nie uwierzy w to.
Reżim Saddama był jak na realia kraju Islamskiego był reżimem w miarę świeckim. Autor w usta Husajna wkłada słowa, jakie wypowiadał Osama bin Laden. Jednego i drugiego łączyło, że nie kochali ani USA, ani Izraela, ale na tym podobieństwa się kończą. Husajn, ani nikt z jego otoczenia nie był żadnym politycznym ajatollachem, Ci pojawili się w Iraku po drugiej wojnie w zatoce Perskiej i wykończeniu reżimu Husajna. Jedna z hipotez strategii geopolitycznych mówi, że Amerykanom właśnie o to tylko chodziło, żeby zarówno w Afganistanie i Iraku był bajzel, bo wtedy te kraje nie zagrożą interesom Ameryki. I tylko pod tym względem wojna z terroryzmem jest wygraną. Pod każdym innym, to jest właściwie porażka, bo te wojny były tak nieudolnie robione, że bardziej być nie mogły...


Rozwalająca jest naiwność, może pozorna, bo to element zwykłej propagandy, że możliwy jest "koniec historii" jaki formalnie sformułował Francis Fukuyama w książce o takim właśnie tytule. W której mamy zawartą wiarę w cuda, że wszędzie zapanuje liberalizm gospodarczy i ideowy, że będzie ładnie i pięknie na świecie. Tak nigdy nie będzie, bo chociażby ludzie z krajów Islamskich wolą pić Mecca Colę niż Coca Colę. A jeżeli używają komputerów i systemów operacyjnych Windows jakiś tam i gadają przez komórki, to raczej dlatego, że dostali dyspensę od mułłów na używanie tych diabelskich wynalazków, chociażby po to, żeby wykorzystać je do ideologicznie i religijnie słusznej sprawy. 


Akcja książki jest całkiem ciekawie zgrabnie napisana. Mamy rozgrywki polityczne, dwie nieudane próby zamachu na prezydenta USA Mac Pearsona. Akcja dzieje się w USA, Izraelu i Iraku.
Co najważniejsze dzieje się w ostatnim zdaniu:


bum!!!
 
bum!!!
 
Pomijając liczne elementy propagandowe, które wytknąłem, to nie jest zła książka. 


Da się poczytać...

 Rafał Kosik, 




Mars


Wydawnictwo:   Powergraph
Data wydania: 2009 r. 
ISBN:  9788361187097
liczna str.: 416
tytuł oryginału: -----------------
tłumaczenie: --------------
kategoria; fantastyka, science fiction

(  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/7028/mars/opinia/10056717#opinia10056717   )     


 


Mars? 


Tytuł sugeruje nam, że to może być o zielonych ludzikach lub o podróżnikach na czerwoną planetę lub o samej planecie. Nic z tych rzeczy jest to książka o człowieku, ściślej o nas ludziach. Naszą ulubioną zabawą jest zabawa w Boga. Ziemię próbujemy nagiąć do własnej woli i potrzeb, kompletnie nie patrząc na to jakie są potrzeby natury. Teraz zamarzyła się nam kolonizacja kosmosu, konkretnie Marsa. 


Otóż w 2040 roku okazało się, że kolonizacja Marsa po sztucznie uzyskanym efekcie cieplarnianym na tej planecie jest możliwa. Wiadomo, że potrwa to wiele pokoleń, ale osiągnięcie celu, gdy na Marsie będą warunki znośne do życia na tej planecie są możliwe.


Dalej mamy akcję w 2305 roku, ludzie jakiś czas około stu lat z okładem już tu są. Jednak jak się okazuje się, że warunki są dalekie od wymarzonych, a ludzi jest, podobnie jak na Ziemi za dużo. Na Marsie według danych na 2305 jest 3 i pół miliarda ludzi. Najbardziej niecierpliwi są politycy i biznesmeni, którzy by chcieli, żeby Mars samodzielnie się rozwijał gospodarczo. Państw na Ziemi po prostu nie stać na subwencjonowanie Marsa. Marsjański parlament przeforsował ustawie paliwową, dzięki niej ruszy z miejsca wzrost gospodarczy, ale za to przyśpieszy zagładę społeczności ludzkiej na Marsie, bo po prostu zabraknie tlenu. Politycy mają ciekawe plany, żeby sprowadzić więcej wody na Marsa. Senatorowie Griffin i Grant sztucznie zorganizowali uderzenie komety Ice cube w Marsa, co ponoć miało spowodować ogrzanie czapy lodowej znajdującej się na biegunie północnym planety. Co konsekwencji miało doprowadzić do tego, że będą morza i oceany na Marsie. Wszystko to miało sprawić, że ulegną przyśpieszeniu zmiany klimatyczne na Marsie. Bo choć zmiany na tej planecie postępują, to dla polityków są one za wolne, a po prostu pewnych procesów przyśpieszyć się nie da, bo doraźne korzyści potrzebne są teraz, niemal na… wczoraj. Jednak coś źle zostało obliczone i w wyniku uderzenia komety zmarło wiele ludzi i straty gospodarcze, a więc również potrzeba wysłania kolejnego potężnego transferu pieniędzy na Marsa, jest nie do oszacowania. 


Mamy jeszcze akcję w roku 2340 gdy już właściwie jest przesądzone, że w skutek różnych niefortunnych działań zagłada ludzkości na Marsie jest przesądzona. Mamy pytania tego typu czy właściwie jest możliwe przetransferowanie ponad trzy miliardowej Marsjańskiej społeczności z powrotem na Ziemię. Trzeba uwzględnić fakt, że część ludzi mieszka na Marsie od kilku pokoleń i nieco się od nowo przybyłych ziemian różni. Niewątpliwie daje do myślenia to co my tu mamy. 


W roku 2305 mamy zwykłych, którzy odgrywają role głównych bohaterów, nowo przybyłego na Marsa Allena, a także Doris, która pracowała w urzędzie pracy, ale zmieniła zatrudnienie. Doris została asystentką senatora Griffina, więc została wtajemniczona we wszystkie szemrane kombinacje senatora i jego ludzi. Obydwoje poznają się w momencie gdy Allen szuka roboty, potem zaprzyjaźniają się ze sobą.


Książka niewątpliwie bardzo dobra. Poznajemy funkcjonowanie kolonii Marsjańskiej, i mamy dobrze opisaną kształtowanie się mentalności ludzkiej, społeczności, która powstała w kosmosie, a więc oderwana od macierzystej planety, a mimo to żyjąca dzięki Ziemi Mnie intryguje kwestia; Czy Marsjanie są jeszcze Ziemianami czy już nie? 


Warto przeczytać.

wtorek, 30 grudnia 2014

 Elizabeth Kostova, 


Łabędź i złodzieje




Wydawnictwo:  Świat książki

Data wydania: 2010 r. 
ISBN:      9788324718504
liczba str.: 560
tytuł oryginału:  The swan thieves
tłumaczenie; Jan Kabat
kategoria: thriller, sensacja, kryminał



(  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/66633/labedz-i-zlodzieje/opinia/7002189#opinia7002189   )    




Mamy do czynienia z niezwykłą, fascynującą książką. Mnie osobiście zaskoczyło to, że jest tak odmienna od "Historyka", że trudno przypuszczać, że pisała jedna i ta sama osoba, co recenzowana książkę "Łabędź i złodzieje" Świadczy to przede wszystkim o wybitnym kunszcie pisarskim autorki. Jedno z podstawowych pytań. O czym jest ta książka? Nie ma jednoznacznej odpowiedzi, bo z jednej strony mamy niemożliwą miłość, a z drugiej proces badawczy rozpatrywany z punktu widzenia medycznego zachowania osoby chorej psychicznie na jakąś dziwną, niezrozumiałą obsesję. Koniecznie trzeba dodać, że pacjent jest artystą. Robert Oliwer, dokonuje próby zniszczenia innego obrazu, a mianowicie obrazu zatytułowanego "Leda" Gilberta Thomasa w National Gallery w Waszyngtonie. A więc dla malarza artysty jest to zbrodnia! Taka sama jak dla pisarza palenie książek. Nie po to ktoś wkłada wysiłek twórczy w namalowanie obrazu czy napisanie książki, żeby potem, jaki porąbany barbarzyńca puszczał to z dymem dla zabawy! Kto jak kto, ale artysta powinien zrozumieć drugiego artystę, docenić wartość dzieła sztuki. Oczywiście nie tylko rynkową, przeliczaną na pieniądze, ale też wkład pracy i emocję włożone w proces twórczy, ale także wartość estetyczną utworzonego dzieła sztuki. Normalny człowiek by to zrozumiał, ale jednostka chora psychicznie nie, i dlatego Robert Oliwer trafił do odpowiedniego miejsca: zakładu psychiatrycznego, i tam tą wybitnie trudna sprawę z medycznego punktu widzenia ciekawą, niosącą za sobą wiele niekonwencjonalnych wyzwań, zajął się doktor Andrew Malrow, dodać trzeba również artysta malarz, co mu troszkę ułatwia życie, przy rozpracowywaniu tej sprawy. 
 

Mamy tutaj w książce świat artystów malarzy, zarówno tworzących nurt impresjonistyczny w XIX wieku, jak i współczesnych artystów malarzy impresjonizmem zafascynowanych, a także realizowanie pasji twórczej na wszelkie możliwe sposoby. Dalej, mamy próby pogodzenia pasji twórczej z normalnym życiem, np pracą, żoną dziećmi, i innymi codziennymi obowiązkami. 

 

Kostovą interesuję umysł geniusza, wybitnego artysty, który ma świadomość swojej wielkości, wie, że jest kimś wyjątkowym. Autorka zdaje się stawia pytania czy człowiek genialny, mający świadomość własnego geniuszu, może być kimś normalnym, mieć rodzinę, dzieci, normalną pracę? Autorka bierze za fraki Roberta Oliwiera i przekazuje nam informację, że stworzenie przez artystę normalnego życia jest możliwe, ale niewątpliwie bardzo trudne, bo artyści żyją swoim życiem, a biorąc odpowiedzialność za inne osoby, członków rodziny, muszą, pójść na pewne kompromisy. Robertowi Oliwierowi się to nie udało, z bardzo prostej przyczyny, bo nie kochał swojej żony Kate, ani kochanki Mary, ale kobietę od stu lat nie żyjącą, niejaką Beatrice de Clerval, postać autentyczną, mało znaną malarkę, impresjonistkę, która porzuciła malarskie zajęcia w momencie kiedy została matką w wieku 29 lat. Ta pani widać Robert Oliwera jest na tyle atrakcyjna, że była w stanie rozwalić obydwa związki z kobietami, które zawierał. 

 

Mamy zadziwiający duet głównych bohaterów; Robert Oliwer, mówi jedno zdanie, "Zrobiłem to dla niej", a jego ukochana Beatrice poznajemy za pośrednictwem jej listów, które znalazły się u artysty/pacjenta, a potem lekarza zajmującego się sprawą. Wraz ze śledztwem doktora Marlowa, poznajemy tajniki umysłu geniusza. Robert Oliwier uparcie milczy, za to mówią o nim bliskie mu osoby, a także osoby, z którymi pracował na uczelni, czy to koledzy z pracy czy studenci. Mamy pytanie: Czy prowadząc swoje dociekania dotyczące życia Roberta Oliwiera doktor Marlow jest w stanie pomóc swojemu pacjentowi?

 

Książkę polecam każdemu, nie tylko czytelnikom zainteresowanym sztuką lub historią sztuki, choć niewątpliwie, dla osób pasjonujących się sztuką będzie ciekawsza, ale ręczę za to ,że osoby, które ze sztuką na codzień do czynienia nie mają znajdą coś dla siebie w tej książce.

 

Warto przeczytać...
 Javier Sierra, 


Bramy templariuszy



Wydawnictwo:  Albatros - Andrzej Kuryłowicz
Data wydania: 2005 r. 
ISBN:   9788389779199
liczba str. ; 256
tytuł oryginału:   Las Puertas Templarias
tłumaczenie:   Agnieszka Mazuś
kategoria: thriller, sensacja, kryminał 



    

(  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/35042/bramy-templariuszy/opinia/6596459#opinia6596459   )  





Dobierając się do tej książki pierwsze co mi przyszło do głowy, że znowu tu mamy templariuszy, masonów i jakieś obłędne teorie spiskowe. Niewątpliwie mamy tu do czynienia z thrillerem historycznym, czyli książką historyczno – sensacyjną, jednak zaskakujące i na pewno nowe, jest to, że jest również science fiction. Dlaczego? Bo tu mamy ewidentne nawiązania do teorii Ericha von Danikena. Przypuszczam, że wiecie drodzy czytelnicy, że teoria Danikena polega na tym, że za projekt zwany cywilizacją na naszej planecie odpowiadają kosmici. Bramy templariuszy, to wcale nie są bramy w zaświaty w religijnym sensie, a raczej są to bramy do nieba w astronomicznym rozumieniu. Precyzyjniej jest to czytelny sygnał dla kosmitów. Na końcu książki mamy pytanie bez odpowiedzi: co się stanie jeśli bramy zostaną otwarte? 


Michel Temoin, informatyk pracujący przy obsłudze satelity ERS -1 odkrywa dziwną anomalię, że w miejscu kilkunastu kościołów i katedr, oraz w miejscowości Vezelay, z której pochodził Jan z Jerozolimy, jeden z ojców założycieli zakonu templariuszy, pojawiają sie białe plamy. Co ciekawe te serie białych plam, przypominam, każda z nich to katedra, mają figury geometryczne, odzwierciedlające gwiazdobiory, a więc każda katedra odpowiada jakiejś gwieździe. Badanie ponowiono z tym samym wynikiem. Istotna jest tu data 23 czerwiec, jako letnie przesilenie. Tego dnia właśnie raz na rok, te promieniowanie jest tak silne, że jest widoczne przez nadajniki widoczne z kosmosu na dużą odległość. Ktoś o tym wiedział i nie przypadkowo zlecił przeprowadzenie takiego badania. Michel kontaktuje się ze swoją byłą żoną Letycją, historykiem sztuki, żeby pomogła mu rozwiązać parę zagadek. Prowadzi też własne śledztwo, w trakcie którego dowiadujemy się o ciekawych powiązaniach chrześcijaństwa z religią egipską. Oprócz powiązań teologicznych, ciekawe są powiązania typowo archeologiczne, chociażby to, że tak budowali Egipcjanie, że budowle świątynne i piramidy, mają odzwierciedlenie geometryczne nawiązujące do kształtów gwiazdozbiorów, a także wiele innych detali w warstwie geometrycznej i symbolicznej. 



Mamy teorię spiskową, że ponoć wiedza rzemieślników egipskich przetrwała tysiące lat i ci ludzie dysponujący wiedzą w średniowieczu budowali katedry. Dziwnym zbiegiem okoliczności rzemieślnicy mający starożytną wiedzę pojawili się w szeregach templariuszy, a potem masonów. Zakończenie jest kompletnie zaskakujące. Michel Temoin odnajduje stary jak świat pergamin, tzw. księgę Boga, w której zapisano nic innego chemiczny wzór atomu wodoru, a więc najpospolitszego związku występującego w kosmosie.


Podsumowując, akcja jest dziwnie zbudowana, zdaje się dopiero rozkręcać, a momentalnie zostaje urwana i poznajemy szokujące rozwiązanie. Po za tym mamy więcej pytań niż odpowiedzi. A więc nie jest to zwykła pospolita książeczka, chociażby dlatego, że autor nie narzuca z góry swoich odpowiedzi tylko daje czytelnikowi do myślenia.


Warto przeczytać.

poniedziałek, 29 grudnia 2014

 Philipp Vandemberg, 


Zapomniany pergamin



Wydawnictwo:  Sonia Draga
Data wydania: 2007 r. 
ISBN:  9788389779984
liczba str.: 524
tytuł oryginału: Vergessene Pergamin  
tłumaczenie: Sława Lisiecka
kategoria: powieść historyczna




(  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/40276/zapomniany-pergamin/opinia/5785193#opinia5785193   )    









 

Genialna powieść historyczna, ciekawie fikcja miesza się z rzeczywistością, wtajemniczamy się w zagadnienia historii Europy XV wieku. Książka jest interesująco napisana, czyta się ją naprawdę dobrze. Oprócz przyjemności czytania czytelnik dowie się co nieco o średniowieczu. Tak jest to niezwykła książka i to mimo faktu, że do spraw wiary autor podchodzi hardcorowo. Nie czai się równo wali w kościół katolicki. Ale jedna istotna uwaga, pod kątem historycznym robi to rzetelniej niż Dan Brown, bo Vandenberg operuje faktami historycznymi, a nie wydumanymi teoriami spiskowymi, więc porównywanie Vandemberga do Dana Browna jest nieporozumieniem. 
 

Oprócz warstwy historycznej, jest to rodzaj pewnej publicystyki, ponieważ dziwnym zbiegiem okoliczności pytania, mimo, że minęło 600 lat od czasu akcji książki, nie straciły na aktualności, a więc mają one za zadanie dać zdrowo człowiekowi do myślenia.
Autor przedstawia dosadnie mentalność różnych książąt i książątek kościoła i wychodzi z założenia, że ta nic a nic się nie zmieniła, bowiem wtedy i teraz znaczna większość z nich traktuje kościół jak międzynarodową korporacje, w której można dobrze się urządzić, a wiarę traktują jak towar, który jak każdy przedmiot handlu podlega ekonomicznym fluktuacjom. A więc pytanie wybitnie wywrotowe; Czy to aby na pewno Bóg dał hierarchii prawo do bogacenia się kosztem owieczek, o które duchowni powinni dbać? Kolejne: Czy swoją postawą życiową duchowni udowadniają, że są przedstawicielami właściwego Boga, w którego wierzą wierni, na ziemi?

 

Vandemberg jest jednym z lepszych powieściopisarzy historycznych, bo wystrzega się błędów, jakie ja widzę w powieściach historycznych. Często, gęsto ci wypisują niestworzone historie, wręcz pierdoły, odbiegające od realiów historycznych. Omawiany autor dba ze szczegółami o przedstawienie prawdy historycznej. I to jest cenny walor książki, nie do podważenia. Jasne, że jest fikcja literacka, w końcu to było nie było to jest powieść, ale czytelnik doskonale potrafi rozróżnić co jest fikcją a co nie. I to jest zdecydowany plus tej książki. 

 

Zdecydowanym atutem książki jest, że autor bardzo dobrze przedstawia mentalność człowieka średniowiecznego, który aż tak bardzo człowieka współczesnego się nie różni. Oczywiście różnice są, wpływ technologii, chociażby komputerowej, na życie ludzkie jest znaczny. W efekcie nie ma czegoś takiego jak przewidywalności życia ludzkiego. Zmiany w ciągu 10 lecia teraz następują większe niż kiedyś w ciągu kilku stuleci, w efekcie ludzie starzy są najbardziej zagubieni, przestali pełnić rolę autorytetu, a więc w konsekwencji świat dzisiejszy jest światem ludzi młodych dokładnie tak jak średniowiecze, ale z innego powodu. Wtedy średnią długość życia liczono na ok 30 lat, a więc ktoś kto miał lat 40 był stary, a 50 to był wiek bardzo podeszły. I stąd biorą się błędy historyczne wiekszości powieściopisarzy zajmujących się pisaniem o historii, że próbują na siłę uwspółcześniać np średniowieczne realia do naszych współczesnych, chociażby co do wieku, bohaterów, a więc pełnionych w związku z tym ról społecznych, np Ludwik IX święty, został królem Francji w wieku 12 lat i nie było w tym nic nadzwyczajnego. Te błędy są dość powszechne niemal w powieściach historycznych. Tu Vandemberg umiejętnie się tego wystrzegł. Dba o zgodność z realiami historycznymi. Dalej a propos mentalności, podejście do wiary człowieka średniowiecza było dokładnie takie jak dzisiaj. To co ksiądz wygaduje na kazaniu sobie a życie sobie. Dominująca była swoboda obyczajów, w tym seksualnych również, dopiero reformacja i kontrreformacja wprowadziła pewne zmiany w świadomości społecznej, a więc idąca za tym większa kontrola kościołów, protestanckich i katolickiego, nad życiem i obyczajowością społeczną. Różnica była jedna, człowiek średniowiecza nie mógł być człowiekiem niewierzącym musiał wierzyć w Boga, mógł być heretykiem i jak robił, różne zwały, robił to ku chwale Bożej, ale musiał wierzyć. Pisze tu w recenzji sporo o mentalności, bo mamy sporo o tym w powieści, i to jest jej zdecydowany atut.

 

Uwaga, autor troszkę skandalizuje, pisze bardzo dużo o seksie, i to nie mało w wykonaniu hierarchów kościelnych łącznie z papieżem Janem XXIII, (1410 - 15 ), był taki zdolny, że przy nim Rodrigo Biorgia/Aleksander VI, to świętoszek. Nie bez przyczyny Jan XXIII został przez kościół wykreślony z ewidencji papieży. Kolejny Jan XXIII pojawia się w XX w., ten co zwołał Sobór Watykański II. Vandenberg pisze też, że panował zwyczaj przedstawiania świętych kobiet bardzo skąpo odzianych w kościołach. W tej roli występuje główna bohaterka, która zostaje namalowana jako św. Cecylia. Po jakimś czasie obrazu się pozbyto, bo wizerunek świętej powodował, że u wiernych i księży pojawiały się grzeszne myśli.

 

Mamy w książce jedną główną bohaterkę, nazywa się Afra, motyw zaczyna się, że została zgwałcona przez pracodawcę, starostę, i przez to jej się życie pokomplikowało, musiała uciekać, bo ten zagroził, że oskarży ja o czary i tym sposobem ją ładnie załatwi. Potem przeżywa, różne dziwne przygody i perypetie życiowe, ratuje życie Ulrykowi architektowi, potem się związują ze sobą. W pewnym momencie śmiercią naturalną umiera żona Ulryka. Obydwoje zostają oskarżeni o morderstwo, kolejny raz uciekają. Afra z rozpaczy postanowiła ujawnić pewien dokument dotyczący donacji Konstantyna,który otrzymała od ojca. Ten motyw się pojawił w powieści Garrido "Skryba", tam trochę inaczej autor rozpracował jego znaczenie, że chodziło o Italię jako taką, a tu Vandemberga, chodzi o Rzym i cały Zachodni świat. A więc ktoś niby miał podarować papieżom przysłowiowe Niderlandy czyli coś, czego nie ma. W tym dokumencie, który posiada Afra pewien mnich z Monte Cassino sprzed 500 lat VIII/IX w. przyznaje się do fałszerstwa tej donacji Konstantyna.  I zabawa się rozpoczyna, Afra zamiast rozwiązania swoich kłopotów doczekała się nowych, ktoś nastaje na jej życie.  Akcja kończy się w czasie soboru w Konstancji ( 1415 ), gdzie dobrano się do Jana Husa i oskarżono o herezję.

 

Warto tą książkę przeczytać, i zagłębić się w lekturze. Poznać główną bohaterkę i jej losy. No a także przedstawione realia historyczne. Zdecydowanie polecam.

niedziela, 28 grudnia 2014

 Remigiusz Mróz, 



Chór zapomnianych głosów

 


Wydawnictwo:   Genius Creations
Data wydania: 2014 r ( promocja książki ) 
ISBN:   9788379950164  
liczba str. : 410
tytuł oryginału: ---------
tłumaczenie; ----------- 
kategoria; fantastyka, science fiction 



(  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/240484/chor-zapomnianych-glosow/opinia/22775740#opinia22775740   )   


Wydawnictwo Genius Creations ( wydawca książki ) :

http://geniuscreations.pl/




Koleżanka Ithilnar* ma słuszne skojarzenie, pisząc, że Remigiusz Mróz napisał Polską odyseję kosmiczną, choć po prawdzie, nie o samą „Odyseję kosmiczną” tu idzie, choć oczywiście metaforykę dotyczącą tego cyklu da się znaleźć, ale o inną trylogię Clarka i Baxtera „Odyseja czasu”. Właśnie w tej trylogii mamy zamieszanie dotyczące kosmosu, podróży w czasie, a przede wszystkim pojawia się motyw Pierworodnych, którzy pilnują ładu w kosmosie, nawet jeżeli w ich mniemaniu słuszne jest wysłanie do diabła różnych innych konkurencyjnych społeczności, to w ideologii Pierworodnych to trzyma się jakoś kupy. Pech, że trafiło na nas Ziemian i mamy z tego powodu spore kłopoty. Piszę o tym ponieważ to ma związek z tym co napisał Remigiusz Mróz w swojej książce. Tutaj mamy Prastarych, którzy divide et impera** całym kosmosem. Również w książce, którą recenzuję trafiło na naszych, czyli Ziemian, i co z tego wynikło. Jak słusznie się domyślicie drodzy czytelnicy wynikł z tego niezły bajzel z zagładą Ziemi włącznie. 
 

Mamy wydarzenia na ISS Accipterze, statku kosmicznym, podążającym przez odległe przestrzenie kosmiczne, żeby wypełnić misję kolonizacji kosmosu, misję nazwana Ara Maxima. Podróż na jedną z odległych planet miała trwać około stu lat, wszyscy pasażerowie zostali zahibernowani. I tu mamy niezły cyrk, akcja z impetem rozpoczyna się mniej więcej w połowie drogi 50 lat od startu, gdzieś na odległych bezgranicznych przestrzeniach kosmosu. Mamy dwóch bohaterów z Acciptera Hakona Lindberga, a także Udina Alhassana. Ci bohaterowie budzą się i przekonują się, że wszyscy pozostali bohaterowie zostali w bardzo brutalny sposób wyrżnięci. Ci dwaj bohaterowie dumają kim może być sprawcą tych seryjnych morderstw. Wyspekulowali, że to jakaś nieznani kosmici wzięli się za tą brudną robotę. Po prosili o wsparcie z Ziemi. Po czym panowie zahibernowali się i poczekali 50 lat, aż przybędzie statek ISS Kennedy. Do tego doszło i sprawa potoczyła się dalej. Zostały wysłane próbki z wirusem komputerowym na Ziemię, które wykończyły naszą cywilizację. 

 

Czyżbym widział zaskoczenie u was? Owszem motyw wirusów komputerowych pojawiał się w literaturze, więc to nic nowego, ale to, że wirusy rozpieprzające graciarnię mogą wykańczać istoty żywe w tym ludzi, to niewątpliwie nowatorski pomysł. Komputery zazwyczaj służą do dobrych celów wspomagają ludzkość, ale w brudnych łapskach mogą posłużyć się do zabicia nie tylko jednego człowieka, ale miliardów, wystarczy to umiejętnie wykorzystać i mamy bęcki. Pamiętajmy, już teraz jako cywilizacja coraz bardziej poddajemy się kontroli, a ta jest sprawowana przy pomocy maszyn, jeśli ktoś będzie wiedział jak tą wiedzę wykorzystać do niecnych celów zrobi to. Tak czy siak wojny przyszłości to wojny informatyczne, które zresztą już mają miejsce, a co dopiero w przyszłości, za dziesiątki czy setki lat. 

 

Mamy motyw podróży w czasie, dwaj bohaterowie kręcą się po labiryntach przez kosmitów wybudowanych i teleportują się na wiele planet w różnym czasie mają okazję załatwiając swoje sprawy podziwiać jak wygląda sprawa cywilizacji. Głowią się czy jest możliwe odbudowanie cywilizacji na Ziemi. 

 

Jak na przyzwoitą książkę science fiction przystało pojawiają się rozważania sensu stricte religijne. Począwszy od pytań jak wyznawca Islamu ma modlić się w kierunku Mekki w kosmosie?, po poważniejsze rozważania dotyczące Boga i przeróżnych spraw eschatologicznych. 

 

Można śmiało powiedzieć, że wszystko co powinno być w dobrej książce z gatunku science fiction mamy tutaj książce, a jednak mam wrażenie, że czytelnik odczuwa pewien niedosyt, tak jakby to była kwestia czy to odpowiednich proporcji, czy może przekombinowania. Ma się wrażenie, że autor nie może się zdecydować czy to ma być science fiction, sensacja, czy horror? Intergatunkowe połączenie tych gatunków literackich, o ile w ogóle jest możliwe, po prostu nie za bardzo wyszło. 

 

Książkę polecam, bo pomysły Remigiusz Mróz ma bardzo ciekawe, trzeba by tylko troszkę nad tym wszystkim popracować. Rozważając plusy i minusy książka jest nieco powyżej oceny przeciętnej. Warto przeczytać.













Ad.
* Skądinąd moja znajoma z akcji: Polacy nie gęsi i swoich autorów mają, tutaj posłużyłem się nickiem koleżanki z portalu lubimyczytac.pl
** Dziel i rządź i Prastarzy dokładnie to robią, dzielą i rządzą jak chcą