niedziela, 18 grudnia 2016

Praca zbiorowa - Polscy fani Metro Uniwersum 2033, 



Echo zgasłego świata 




Seria: Projekt Glukchowsky, Metro uniwersum 2033



Wydawnictwo: Insignis
Data wydania: 2016 r. 
ISBN:  9788365315359
liczba str.: 344
tytuł oryginału: -------------
tłumaczenie: ---------
kategoria: fantastyka, postapokalipsa  



 (  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:




Ilona Podgrajka, W ludzkiej skórze, [w: } praca zbiorowa - Polscy fani Metro uniwersum 2033, Echo zgasłego świata 





Przyznaję, że interesuje mnie co piszą Polscy fani serii Metro uniwersum 2033. „Echo zgasłego świata”, to jest już trzecia tego typu publikacja, wcześniej były „W blasku ognia” i „Szepty zgładzonych” . Pod względem literackim są różne, wszak wiadomo piszą te opowiadania osoby, które nie są branżowymi pisarzami, wyjątek jest jeden opowiadanie Pawła Majki w tym trzecim tomie, który jak wiadomo napisał m. in. dwie książki z tej serii „Dzielnica obiecana” i   „Człowiek obiecany”.  Na pewno ta twórczość pisarzy fanów Uniwersum Metra 2033, to dowodzi jednego, że ta seria ma przed sobą kapitalną przyszłość, bo pomysłów może być multum jak się okazuje. Mamy w tych opowiadaniach miasta polskie, Kraków, Warszawę, Wrocław, aglomerację Śląską, Trójmiasto, a także okolice Zakopanego. Niewątpliwie nowością w tym tomie jest miejsce akcji umiejscowione w kopalniach i są to naprawdę wyśmienite opowiadania. Swoim zwyczajem chcąc wybrać jedno miałem naprawdę trudny wybór, co dowodzi jednego, ten cykl Polskich fanów w ramach serii Uniwersum Metro 2033 wybija się na coraz wyższy poziom. Padło na opowiadanie „W ludzkiej skórze" Ilony Podgrajki. 


Autorka tego opowiadania ma naprawdę ciekawe i nowatorskie koncepcje, w jednym mnie zażyła, da się pisać o Uniwersum Metro w konwencji fantasy, a to już jest niesamowite zaskoczenie. Pomysł jest genialny, mamy tutaj szereg nawiązań do Tolkiena, chociażby nieprzebyte lasy, do których strach wchodzić, bo nie wiadomo czy się wyjdzie cało z tej przygody. Mamy świat mało znany, mieszkańcy poszczególnych schronów, bunkrów, enklaw, czy jak tam zwać poszczególne miejsca siedlisk ludzkich, przypominają hobbitów z Shire, bo jeżeli mają jakąś wiedzę o świecie, to najwyżej o tym co się dzieje w kilku sąsiednich enklawach, dalej nikt nie ośmieli się zapuszczać, bo nie wiadomo co to tam za ludzie mieszkają, są poganie, chrześcijanie, którzy napisali nową ewangelię, taką na nowe czasy, bardziej surowe i dekalog wymagający ścisłego posłuszeństwa wobec rządzących enklawami, przywrócono karę kamieniowania znana z kart Starego Testamentu, no i są różne frakcje partyjne nawzajem się zwalczające. Tak jak u Tolkiena ludzi Wędrowców po świecie jest niewielu, jednym z nich jest Chachar, zwany też Włóczykijem, postać na wpół legendarna, bo podobno wiele widział, i przemierzał świat ogarnięty wszeochobecnym radioaktywnym pyłem, pełny niebezpieczeństw, oprócz ludzi, okupują go mutanty i wszelkie dziwne stwory. 


Włóczykij poznaje Petrę, która uciekła od swojej enklawy, która została zniszczona. Trafiają do jednego ze schronów, w której duży wpływ na społeczność ma kapłan nieznanej dotychczas sekty, dość krwawej, bo dla wyższej idei, zabija się ludzi w ramach ofiar, tu akurat nie ma wyjaśnienia czy to jest pragmatyzm polegający na tym, że w ten sposób reguluje się liczbę mieszkańców, tak jak w innym, jednym z kopalnianych opowiadań, czy po prostu winny sprzeniewierzył się surowym regułom nowej religii o co został posądzony. Włóczykij i Petra uważają to za zwykłe barbarzyństwo i robiąc zamieszanie ratują Michała z opresji. 


Tak jak już wspomniałem wszystkie opowiadania są świetne, pisane różnym stylem tak jak to wyobraźnia, talent pisarski do kreowania fantastycznej postapokaliptycznej rzeczywistości pozwala. Autorzy piszą w tych opowiadaniach o trudnych realiach rzeczywistości, o zmaganiach się ludzi w życiu codziennym, no i pojawia się też to co w książkach branżowych twórców metrowej postapokalityki, czyli mowa o granicach człowieczeństwa, o staranie się, żeby to coś co nazywamy cywilizacją, w tych realiach bardzo kruche, ale im bardziej to jest kruche, tym bardziej kurczowo ludzie się tego trzymają, bojąc się tego, że po prostu zejdą na psy i nic już ich nie uratuje. W wielu z tych opowiadań pojawia się też motyw zbrodni i kary, a więc jeden z elementów funkcjonowania cywilizacji. Kary są tutaj niezwykle surowe, widać przywódcy uważają, że tylko surowość kar może przemówić poszczególnym członkom członkom społeczności do rozsądku. No i mamy też motyw powrotu do realnego średniowiecza, idące za tym skrócenie życia, cofniecie się medycyny, ludzie umierają nawet na zwyczajne, uleczalne w normalnych warunkach, no ale warunki 20 lat po wojnie neklearnej normalne nie są i mogą być tylko jeszcze gorsze. A więc mamy tutaj motyw egzystencjalnego zmagania się bohaterów z trudnościami życia. 


Zdecydowanie warto przeczytać.

środa, 14 grudnia 2016

Frederic Forsyth, 




Czarna lista 



Wydawnictwo: Albatros - Andrzej Kuryłowicz 
Data wydania: 2014 r. 
ISBN:   9788378857440
liczba str.: 432 
tytuł oryginału:  The Kill list
tłumaczenie: Andrzej Niewiadomski 
kategoria: thriller 




  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:
 




Niedawno kupiłem „Czarną listę” Forsytha, bo po pierwsze książka mnie zaciekawiła, po drugie lubię książki tego pisarza i uznałem, że warto przynajmniej jedna mieć u siebie, no i wreszcie przyzwoita cena. W tej książce Forsyth rzeczywiście nawiązuje po troszę do „Dnia Szakala”, a z drugiej do „Afgańczyka”. Autor odsłania w niej kulisy wojny z terroryzmem. Co ciekawe, że znaczna część działań wojennych ma miejsce w internecie. A więc de facto hakerka wojenna dawno przestała być domeną wymysłów pisarzy science fiction i jest rzeczywistością. Interesujące jest to, że zdawał sobie z tego sprawę Osama bin Laden i dlatego był nieuchwytny przez tyle lat, terrorysta praktycznie nie używał komputerów, ani nawet telefonów komórkowych. Kontaktował się z całym światem za pomocą zaufanych posłańców, którzy wiadomości mieli w głowach. Byli praktycznie nieuchwytni. To jest ciekawe, czyżby czekał nas powrót epoki gołębi pocztowych, żeby umknąć wszechobecnemu Wielkiemu Bratu? 


Ale dobra starczy tej analityki, biorę się za to co my tu mamy. Oczywiście istotni są bohaterowie, dobrzy i źli. Przedstawicieli państw, głównie USA i Wielkiej Brytanii, a po drugiej terrorystów. Oczywiście są to bohaterowie zbiorowi i ta walka trwa, również na kartach tej powieści nieustannie. Jednak można się domyśleć, że Forsyth potrzebował bohaterów indywidualnych, a wiec jednostki będące po jednej i drugiej stronie. I co ciekawe są to bohaterowie interesujący przeciwnicy godni siebie, z wysokiej ligi, zarówno pod kątem niesamowitej inteligencji, jak i wyszkolenia wojskowego i nie tylko. Smaczku dodaje fakt, że zarówno Tropiciel jak i Kaznodzieja są zadziwiająco podobni do siebie. Tropiciel pochodzi z rodziny wojskowych w armii USA, i to w którymś pokoleniu, tak samo Kaznodzieja, jego krewni służą w wojsku Pakistanu, i jemu również wróżono dobrą karierę. Jednak Kaznodzieja został radykałem islamskim i przyłączył się do jednego z ugrupowań gdzieś w niedostępnych górach na pograniczu Pakistańsko – Afgańskim. Oczywiście tam szybko zdobył uznanie. Został jak mówi jego kryptonim Kaznodzieją, a więc nawoływał do dżihadu. Wedle tych koncepcji każdy wierny islamista powinien zabić sam bez niczyjej pomocy jakiegoś ważnego Zachodniego polityka. Odzew tego nawoływania był niesamowity i w Stanach i na wyspach Brytyjskich zginęło wielu polityków. Jednym z nich był generał armii USA, ojciec Tropiciela, co oprócz wojny obydwu stron tego konfliktu uczyniło z tej rywalizacji prywatną wendettę, no bo Tropiciel już sprawą Kaznodziei się zajmujący został dodatkowo zmotywowany.


Akcja się rozpędza coraz bardziej. Oczywiście nie tylko w necie, ta walka dwóch informatyków jest interesująco przez autora rozpracowana, ale także ginie mnóstwo ludzi w realu, a wszelka broń idzie w ruch. W sprawie Tropiciela zaangażowanych było kilka agencji wywiadowczych USA i Wielkiej Brytanii, także izraelski Mosad swoje trzy grosze wsadził. 


Akcja pędzi coraz szybciej wrogowie prężą muskuły wyciągają wszelkie możliwe zabawki i jazda… Jak to się zakończy. Chociaż można się tego domyślać już na początku, to i tak warto o tym poczytać, bo tego typu rywalizacja dwóch godnych siebie przeciwników to coś w rodzaju wojny psychologicznej i taka rzeczywiście ma tutaj, na kartach książki, miejsce. Tropiciel ma genialne pomysły jak się dobrać do Kaznodziei, a ten z kolei wierzy, że po raz kolejny zdoła umknąć służbom, mimo, że właściwie został ośmieszony i skompromitowany. 


Szczegółów nie ma co zdradzać, po prostu koniecznie znajdźcie tą świetną książkę i przeczytajcie moi drodzy czytelnicy. Rewelacja.
 Maxime Chattam, 




Tajemnice chaosu



Wydawnictwo: Sonia Draga
Data wydania:2008
ISBN: 97883750802223
liczba str.: 534
tytuł oryginału:  Les Arcanes du Chaos
tłumaczenie: Joanna Kluza 
kategoria: thriller  




  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:


 



Sięgnąłem po książkę Maxime’a Chattama zatytułowaną „Tajemnice chaosu” nominalnie to jest thriller typu teoriospiskowego i rzeczywiście teorie spiskowe tam są, przede wszystkim blog Kamela Nasira, który ponoć tym co pisze na blogu naraził się politykom. Koncepcję jakie lansuje bloger, że Ameryką de facto rządzą korporację, a USA to tak naprawdę jedno wielkie korpopaństwo. Tego typu koncepcje można spotkać w niektórych książkach fantastycznych i to chyba jest zaskakujące, że autor pisząc thrillera a wiec książkę, która odnosi się z założenia do rzeczywistości, co najwyżej w tym gatunku pojawiają się pewne naciągane koncepcje, oparte na manipulacjach faktami teorie spiskowe, w które wierzy pewna grupa ludzi, czasami można spotkać koncepcje co by było gdyby jakiś fakt historyczny miał miejsce naprawdę i jakby to zmieniło świat. A w tej książce czytelnik odnosi wrażenie, że autor tu jednak za bardzo podryfował w stronę fantastyki, oczywiście jeśli zależało Chattamowi na konwencji thrillera.  No bo przecież blog Kamela Nasira to dopiero początek atrakcji. Mamy cienie, które próbują zza luster wpływać na rzeczywistość, Archetypowo to wiadomo „Alicja w krainie czarów”, cienie pojawiają się czy to w „Cieniorycie” Piskorskiego” czy podobny motyw luster mamy w "Regule dziewiątek” Goodkinda. Czy te lustra są światem Pomiędzy jakby to zdefiniował Grzędowicz? Niewykluczone.
 

No i co z tego wynika? czy ta kombinacja fantastyki z rzeczywistością wyszła autorowi? To już sami ocenicie moi drodzy czytelnicy jeśli sięgniecie po tą książkę. Ja odnoszę wrażenie, że jednak nie za bardzo. Pomysły owszem autor ma interesujące, ale byłyby one bardziej uzasadnione gdyby autor stworzył jakąś zgrabną koncepcję fantastyczną. A tak to wyszła teoria spiskowa tak super naciągnięta, że nikt o zdrowych zmysłach w nią nie uwierzy. Koncepcja dobrej teorii spiskowej polega na tym, że manipulacja faktami jest do tego stopnia realna i tak precyzyjnie i logicznie wyjaśniona, że zwolennicy tych teorii wierzą, że są prawdą i przekonanie ich, że to tylko teoria jest praktycznie niemożliwe. Książki z gatunku thrillera zawierają w sobie zabawę tego typu koncepcjami. Autorzy też zastanawiają się dlaczego niektórzy ludzie chcą w teorie spiskowe wierzyć. A tutaj czytelnik się dziwi, że ktokolwiek w te teorie wierzy, no bo mamy pewnych przypadkowych faktów, który jest ze sobą powiązany, np. przypadkowe okoliczności śmierci Lincolna i Kennedy’ego, podstawowa jest jedna, że jeden i drugi zginął w wyniku zamachu, a te okoliczności siłą rzeczy są podobne i najprawdopodobniej nie ma w ty nic nadzwyczajnego. Ciekawy jest motyw Tytanica, że w fikcji literackiej w książce napisanej kilka lat przed rokiem 1912, była katastrofa Titana, i to rzeczywiście jest ciekawe czy to jest proroctwo czy bardzo realistyczna koncepcja fantastyczna. Tego nie da się dociec, raczej można przypuszczać, że fantaści bez pudła są w stanie dojść na podstawie analizy jakie będą wynalazki w przyszłości, czasem próbują dociec jakie będą wydarzenia w przyszłości i jakim kierunku podąży proces dziejowy. To są ciekawe rozważania w tej książki. I to jeszcze dałoby się strawić, ale autorowi do szczęścia jeszcze  cienie były potrzebne. A czytelnik duma po jaką cholerę?

 


Dlaczego do tego wszystkiego wepchały się te cienie, które jak można z tego zrozumieć mają duży wpływ na elity władzy. A wiec ta teoria spiskowa opiera się na założeniu, że to cienie rządzą światem. Postanowiły namieszać w życiu głównej bohaterki Yael, a ta wciągnęła Thomasa. Obydwoje próbują rozwikłać tajemnice cieni. Jedną z hipotez jest, że za tą tajemnicą chaosu stoi diabeł. Można odnaleźć też tutaj to co mamy u Dana Browna, a więc rozważania dotyczące symboli masońskich, które można znaleźć na banknotach dolarowych.

 

Troszkę naciągane to wszystko. Książka jest przeciętna. Można przeczytać.

niedziela, 4 grudnia 2016

Steve Berry, 


Królewski spisek  



Wydawnictwo: Sonia Draga 
Data wydania: 2014 r.
ISBN:: 9788375088793
liczba str.: 456
tytuł oryginału;  The King's Deception
tłumaczenie: Adam Oleksiejuk 
kategoria: thriller



recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:





Po książkach Steve’a Berry’ego z grubsza wiadomo czego można się spodziewać. Autor ten pisze thrillery dotyczące dziwnych tajemnic z przeszłości zahaczające o teorie spiskowe, które mają w tych książkach przełożenie na współczesność. Autor zastanawia się i chce czytelnikom dać do myślenia co by było gdyby okazały się faktami i jak to zmieniłoby świat. I tak jest też w książce zatytułowanej „Królewski spisek”, która dotyczy tajemnic królewskiego rodu Tudorów, która rządziła Wielką Brytania w latach 1485- 1603, a w szczególności Elżbiety I, o której mówi się, że była mężczyzną. Podobno wedle tej hipotezy została podmieniona, ponieważ księżniczka zmarła, w wieku dziecięcym, żeby nie narazić się na gniew króla Henryka VIII, i tak już zostało. Amerykanie zdobyli niezbite dowody na to, że tak właśnie było i próbowali szantażować rząd Wielkiej Brytanii, żeby nie wypuszczał z więzienia libijskiego terrorysty Al. Magrebiego. 
 

Głównym bohaterem jest Cotton Mallone, były agent wywiadu amerykańskiego, teraz na emeryturze prowadzi księgarnie w Kopenhadze, ale, że co i rusz mu żyć nie dają. Mallone jest bohaterem kilku książek, i wplątują Mallone’a w tego typu afery. Mamy tu rywalizację Antrima, agenta CIA z Malonem, oprócz rywalizacji o zdobycie tajemniczego pendriva z tekstami wyjaśniającymi tajemnice, dochodzi kontekst prywatny, żona Mallona miała z Antrimem romans, ten uważa, że Gary jest jego synem, a nie Mallone’a, a to niewątpliwie pod kątem typowo psychologicznym podnosi temperaturę tej rywalizacji. Swoje trzy grosze wmieszała się tajna organizacja Bractwo Dedala. No i akcja się rozpędza. Jedni wyjaśniają tajemnice, drudzy chcą temu zapobiec. W tym czasie trwają dyplomatyczne przepychanki między rządami USA i Wielkiej Brytanii. Jak to wszystko się zakończy? 

 

Książkę jest interesująca warto przeczytać.

środa, 30 listopada 2016

Św. Faustyna Kowalska






Dzienniczek. Miłość Cię znajdzie.
Wybór tekstów





Wydawnictwo: Misericordia
Data wydania: 2012 r. 
ISBN: 9788363916411
liczba str; 288
tytuł oryginału: ------------
tłumaczenie:---------
kategoria:religia 




recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:

 





Przeczytałem zakupiony w Świętej Lipce „Dzienniczek” św. Faustyny. Wcześniej czytało go paru moich znajomych dlatego też uznałem, że warto się z tą książka zapoznać. Ten tekst jest to naprawdę interesujący przykład literatury mistycznej, napisany w formie jak sugeruje tytuł dzienniczka, pamiętnika po prostu. Wyjątkowe jest na pewno to, że dla św. Faustyny przeżycia mistyczne, a więc widzenie Jezusa, który do niej mówi, i to jest dla niej najważniejsze, przeplata się z tym co św. Faustyna przeżywała każdego dnia, czy to były prace w ogródku, czy jakieś inne w klasztorze, czy po prostu mówi o rekolekcjach, o przyjmowanych sakramentach świętych i przeżyciach z tym związanymi. 


Bardzo dużo miejsca św. Faustyna poświęca cierpieniu. Czy to jest cierpienie wynikające z niezrozumienia przez inne siostry zakonne, a więc powątpiewanie w jej objawienia, i zastanawianie się, czy nie są one przypadkiem efektem choroby psychicznej. Z filmu „Faustyna” można dowiedzieć się, że siostra Faustyna była badana przez biegłych psychiatrów pod tym kątem. Niewątpliwie to musiało być dla siostry Faustyny dokuczliwe, bardzo trudne, jednak jej wiara była tak wielka, że zniosła to dzielnie. Na pewno to mistyczne obcowanie z Jezusem jej pomagało znosić wszelkie trudności. Ale także jest to cierpienie wynikające z choroby, którą siostra Faustyna doświadczyła, zresztą zmarła młodo. Istotne są tutaj dwie rzeczy; Św. Faustyna pisze o tym, że cierpienie upodabnia nas do Zbawiciela. Natomiast wspomina o tym, czego dowiaduje się od Jezusa, że ten krzyż który nosi każdy z nas jest taki jaki możemy i jesteśmy w stanie znieść, bo Bóg każdego z nas zna najlepiej. Mi osobiście dało to wiele do myślenia. Są tutaj rady jak radzić sobie z cierpieniem, no i że trzeba bezgranicznie zaufać Bogu. A to w sytuacjach trudnych bywa skomplikowane. To wie zapewne każdy z nas, wiedziała, też oczywiście św. Faustyna. A mimo to pisze tutaj to co pisze z głęboką, niezwykłą wiarą. Ona po prostu naprawdę tym żyła. Ale po prostu trzeba stale tą wiarę w sobie odnajdywać i swoje cierpienia Bogu powierzać. Nie mam wątpliwości, że zagłębiając się w lekturze przeżywałem to bardzo osobiście. I o to właśnie tu chodzi, że w „Dzienniczku” każdy znajdzie coś dla siebie, coś co może okazać się istotne z jego punktu widzenia, z problemów życiowych. Nadziei, otuchy, pomocy, trzeba szukać w Bogu przede wszystkim. 


Na pewno w tym „Dzienniczku” czytelnik znajdzie sporo o Bożym miłosierdziu, które jest po prostu tak niezwykłe, że jest nie do pojęcia dla zwykłego śmiertelnika po prostu. Dlatego też ten „Dzienniczek” jest dla każdego z nas, po pierwsze, żebyśmy dowiedzieli się o miłości Boga. Faustyna modliła się za grzeszników, bo Jezus w swoim objawieniu o tym jej opowiadał, że jest zmartwiony. Dużo miejsca i to jest ciekawe zajmują rozważania o Polsce. Czyżby było w tym coś w rodzaju proroctwa, na krótko przed wybuchem II wojny światowej, że nasz kraj czeka trudny okres w historii?

 
Niewątpliwie literatura mistyczna jest trudnym gatunkiem literatury religijnej, chociaż stylistycznie „Dzienniczek” pisany jest stosunkowo prostym językiem, ale jego trudność polega na tym, że trzeba wejść naprawdę daleko i głęboko w głębie wiary, żeby to pojąć, a na to tak naprawdę to trzeba lat w funkcjonowaniu w głębokiej wierze i powierzaniu wszystkiego Bogu. Na pewno warto czytać tego typu książki, oprócz rzecz jasna Biblii. No i uczyć się tej wiary. Jak głoszą specjaliści od Nowej Ewangelizacji „Wiara rodzi się ze słuchania”, z czytania zapewne również jak sądzę. 


„ Dzienniczek” jest książką absolutnie wyjątkową. Polecam.

sobota, 26 listopada 2016

Neal Stephenson, 




Zamęt, cz. 1




 cykl: Cykl Barokowy, t. 4 



Wydawnictwo: Mag
Data wydania; 2006 r.
ISBN:  9788374800259
liczba str.: 469 
tytuł oryginału:  The Confusion
tłumaczenie; Wojciech Szypuła
kategoria: powieść historyczna 



recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:








 
Kontynuuję czytanie „Cyklu Barokowego” Stephensona. Tym razem jest to pierwsza część książki zatytułowanej „Zamęt”, która stanowi czwartą część z ośmiu części cyklu. Jak słusznie wywnioskowałem w poprzednich recenzjach głównymi bohaterami są Eliza i Jack Sheftoe. I tak też auto podzielił dwuczęściowy „Zamęt”, rozdziały nazywane ”Juncto” i "Bonanza" się przeplatają. Pierwsze dotyczą tego co działo się u Elizy, a drugie co słychać u Jacka. 


Eliza jak czytelnik się domyśla nadal kręci się po salonach Wersalu, parę rady wpada, niemal dosłownie, na króla słońce Ludwika XIV. Swoja drogą Eliza ciekawe towarzystwo sobie dobiera, w tym dwóch monarchów, bo z królem Anglii Wilhelmem również miała do czynienia, intelektualiści, arystokraci, w tej części zainteresowany Elizą jest kryptograf Rossingol. Duet interesujący Eliza stworzyła szyfr niemal nie do złamania oparty na runach rodzimego języka, mało znanego, a Rossingol wiadomo zawodowo rozpracowywał takich jak ona. No i Eliza lubiła osoby spoza elit, w tym bracia Sheftoe, dalej ma romans z Bobem, a Jacka z chęcią by dorwała za fraki i powtórzyła swój wyczyn z Amsterdamu, ale też go podziwia, rozwalić imprezę arystokratów i to w obecności króla to na pewno jest wyczyn. Tym samym sława króla wegabundów rośnie. Niczym kariera Robin Hooda, Janosika i jemu podobnych. Mężem Elizy jest John Bart, korsarz, znajomość zaczęła się od tego, że Bart pozbawił Elizę majątku, a potem ją zamknął, porwał i przetrzymywał, a z tego zrodziło się uczucie. Chociaż Eliza wciąż była uważana za obcą w Wersalu stała się osobą znaną i uznaną, w końcu jak ktoś wpada łaski króla musiał zyskać szacunek na dworze, bo tak to po prostu działa. Po za tym Eliza jest w swoim żywiole zajmuje się, szpiegowaniem, intrygami, robieniem interesów, np. handel drzewem, oczywiście srebrem, sztucznie podbija i tak wysoką cenę tego surowca, które za chwile spadnie na łeb na szyję. Po prostu informacja ma swoja cenę, i grę ekonomiczną wygrywa ten kto ma informacje i ma smykałkę do analitycznego myślenia, a Eliza zmysł do interesów niewątpliwie ma. 


Z kolei John podąża szlakiem Elizy, jako galernik trafia do Algieru, tam też trafiła Eliza jako branka, która trafiła później do haremu wielkiego wezyra. Potem Jack z kumplami z galery trafia do portu Bonanza i tam dobiera się do złota i srebra, podobno ten skarb, to skarb króla Salomona, potem trafia do Egiptu, żeby dogadać się z inwestorami, żeby dostarczyć im ich działkę. Wiadomo taka sytuacja wzbudzać musi nieufności i troszkę się tam działo. Ale widać zwyciężyła uczciwość. Jack jakoś wyszedł cało z tej imprezy, dalej podobno Jack wędruje po krajach arabskich, ale o tym Stephenson napisze w kolejnej części zapewne. Ciekawe jest to, że chociaż Eliza i Jack są daleko od siebie, to jednak dziwnym trafem, to co robi jedno odbija się jakimś sposobem na losy drugiego, tak jakby rzeczywiście ta dwójka bohaterów była na siebie skazana. 


Oczywiście koncepcja tego cyklu jest taka, że autora interesują nie tylko losy głównych bohaterów, interesujące i niezwykle barwne, ale też wiele spraw co się dzieje na świecie, w polityce, w działalności naukowej, a przede wszystkim w ekonomii, która się z polityką się przeplata, z wynalazczością również rzecz jasna.
To jest fascynujące, że Stephenson potrafi w tak interesujący sposób pisać o wszelkich fluktuacjach w gospodarce. Widać autor jest przekonany, że ten okres ma istotne znaczenie z punktu widzenia kapitalizmu, który rozkręca się coraz bardziej. Interesującym miastem jest Lyon gdzie funkcjonował nowoczesny system rozliczeń finansowych oparty o zaufanie osób biorących udział w kupnie, sprzedaży, itp., są to rozliczenia bezgotówkowe, mało tego nawet waluta jest wirtualna, lokalna waluta ecu, czyli poprzedniczka euro, która w EWG i UE, była wirtualną waluta rozliczeniową. A więc ten pomysł biznesu opartego o wzajemne zaufanie graczy na rynku jest stary jak świat jak się okazuje. 


Podsumowując książka jest świetna. Polecam. Dalej czytam ten cykl. Warto.

czwartek, 24 listopada 2016

Leopold Tyrmand, 





Zły  




Wydawnictwo; Czytelnik 
Data wydania: 1990 r.
ISBN: 8307019826
liczba str.: 656
tytuł oryginału: ------------
tłumaczenie: -------------
kategoria: thriller/sensacja/kryminał 




recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:  

 






Dałem się namówić koledze na przeczytanie książki zatytułowanej „Zły" Tyrmanda. Chociaż wynika z tego, że to jest kryminał, bo mamy motyw przestępczości, od drobnych wybryków chuligańskich począwszy, po wszelkiego rodzaju zbrodnie, a także przestępczość zorganizowaną, a także przeróżne afery gospodarcze. Tak więc mamy wykreowanych tutaj przestępców i funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej. Przede wszystkim porucznik Dziarski, który prowadzi prestiżową sprawę ścigania przestępcy o kryptonimie „Zły”. Postać ta jest na tyle tajemnicza, że niewiele o tej postaci wiadomo, mimo iż o działalności tegoż osobnika obszernie rozpisuje się prasa, chociażby Expres Wieczorny i jej dwaj dziennikarze Edwin Kolanko i młody adept sztuki dziennikarskiej Jakub Wirus, między obydwoma kolegami z pracy zachodzi coś w rodzaju relacji mistrz - uczeń. Ta tajemniczość „Złego” sprawia, że właściwie jest on nieuchwytny. Pojawia się i znika…
Inną parę kaloszy stanowi fakt, ze niektóre zbrodnie bossów mafijnych „obywatela Kudłatego” i Filipa Merynosa trafiają na konto „Złego”. No bo ponoć „Zły” jest tak miły i lubi zostawiać wizytówki na miejscu zbrodni. Tak więc schemat kryminału został zachowany, są przestępcy, są detektywi, w tej roli są milicjanci i dwaj dziennikarze, którzy z porucznikiem Dziarskim współpracują. No i dalej cała robota dochodzeniowa mająca na celu złapanie „Złego”, człowieka legendy, przynajmniej na tyle, że niektórzy powątpiewają w istnienie Złego, że może być on postacią wirtualną. Jakie są fakty, to już drogi czytelniku, czytelniczko sam/sama się przekonaj. 


Czas akcji lata 50 XX w., miejsce Warszawa i okoliczne wsie i miasteczka. Te informacje są istotne, wiadomo to są pierwsze lata powojenne, i losy wszystkich bohaterów z tej racji są tak samo skomplikowane jak historia naszego kraju. Wielkiego pola do popisu autor z racji realiów politycznych mógł nie mieć, ale i tak poradził sobie z tym problemem zaskakująco dobrze.


Są w tej książce również wątki miłosne, chociażby rywalizacja dr. Witolda Halskiego i prezesa spółdzielni „Woreczek” Filipa Merynosa, który, jak już wspomniałem, na boku gangsterką się trudnił, o piękną kobietę Olimpię Woreczek. Panowie wiedzieli o tych konkurach do tej samej damy i z tej racji nie darzyli siebie nawzajem sympatią.


W warstwie wydarzeniowej z grubsza to tyle, choć niezwykle ciekawych i barwnych postaci jest tu w tej książce o wiele więcej. Koniecznie trzeba wspomnieć, że autor każdą postać i dokonania poszczególnych bohaterów opisuje z detalami. Jak można się domyśleć dużą wagę Tyrmand przykłada do wydarzeń natury kryminalnej. Akcje w autobusach, tramwajach, pociągach podmiejskich pisze tak drobiazgowo z dbaniem o szczegóły, że coś niesamowitego. Świadczy to na pewno o niesamowitej maestrii artystycznej pisarza. 


Mistrzostwo Tyrmanda polega na tym, że jest warstwa głębsza tej powieści, bohaterem „Złego” jest tak naprawdę całe miasto Warszawa, i w ciekawy sposób autor opisuje ulice Warszawy, na których umieścił w fascynujący sposób wykreowanych bohaterów, którzy są po prostu ludźmi z krwi i kości. Są dobrzy, źli, mają, swoje, zainteresowania, namiętności np. typu picie wódki, panienki, wszelkiej maści rozróby w knajpach, itp., dla niektórych są to rozmowy o filmach ,w szczególności o westernach, Polemiki redaktora Kolanko z porucznikiem Dziarskim są na tematy filmowe interesujące. Autor traktuje to jako specyficzną metaforę walki dobra ze złem. Autor próbuje stosować swego rodzaju analizy socjologiczne, miasto traktuje całościowo jako pewną grupę społeczną i do opisu tej grupy jednostek społecznych stosuje terminologię zbliżoną do dyskursu socjologicznego. Oczywiście jest zainteresowany problemem zła pod katem psychologicznym, i też pod tym kątem dokonuje analizy każdej postaci literackiej.
 
Czy poznajemy „Złego”?


Kusi odpowiedzieć na to pytanie, ale gdyby się tu odpowiedź znalazła całą przyjemność czytania tej książki mógłby szlag trafić, dlatego przekonajcie się sami moi drodzy czytelnicy. Dla wytrawnych czytelników kryminałów zakończenie być może nie będzie zaskakujące, bo jednak za bardzo od konwencji tego gatunku Tyrmand nie miał zamiaru odejść, więc zapewne wielu ciekawych rzeczy można się domyśleć. Mimo wszystko warto poznać i się przekonać jak autor to rozwiązał. 


Nie przypuszczałem, że kiedykolwiek tak podsumuję jakiś kryminał, ale takie są fakty, książkę koniecznie trzeba przeczytać, jest genialna. Polecam.

sobota, 5 listopada 2016

 Szymun Wroczek,



Piter



Seria: Projekt Glukchowsky, Metro uniwersum 2033



Wydawnictwo: Insignis
Data wydania: 2011 r.
ISBN:  9788361428466
liczba str.: 600
tytuł oryginału: Piter
tłumaczenie: Paweł Podmiotko 
kategoria: fantastyka, postapokalipsa 





  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl: 






„Piter” Szymuna Wroczka, to ponoć pierwsza książka zainspirowana twórczością Dmitrija Głuchowskiego, potem te wszystkie książki weszły w skład serii „Uniwersum Metro 2033”. Pytanie jest jedno czy jest sens czytania kolejnych książek z tej serii chociaż wiadomo co będzie, wałkowany opis metra lub innych podziemi w realiach epoki postapokaliptycznej, czyli rzeczywistego końca historii jakiej znamy? Moja odpowiedź jest twierdząca skoro czytam i chcę czytać kolejne książki z tej serii. Zgadza się, że wszyscy autorzy trzymają się standardów literackich przez samego Głuchowskiego wyznaczonymi, jednak jest coś jeszcze każdy z autorów ma coś do powiedzenia, dodaje coś od siebie, co sprawia, że tworzy się z tego naprawdę pełnoprawne uniwersum. No i poza tym każdy pisarz jest sobą i kreuje swoje koncepcje po swojemu dodać trzeba, że to jest projekt międzynarodowy, w tym nasi Robert J. Szmidt i Paweł Majka swoje trzy grosze dorzucili, u pierwszego pisarza to jest Wrocław, a u drugiego Kraków, no i oczywiście opowiadania Polskich fanów „Uniwersum Metro 2033”, tak więc widać popularność tej serii jest znacząca. Dlatego dobrze, że wielu pisarzy z różnych krajów opisuje realia postapokalipsy. Szymun Wroczek miał pomysł interesujący, skoro było metro Moskiewskie, czemu nie rozpracować na kartach książki metra Petersburskiego? I to się udało. 


Czasem czytelnik ma się nieodparte wrażenie, że pisze to sam Głuchowski, opisy realiów metra, jeden z bohaterów z trzeciego planu nazywa się Artem, to oczywiście zbieg okoliczności, podobnie jak w Moskwie mamy frakcje, które opanowały poszczególne linie metra i o stacje węzłowe, a więc istotne z ekonomicznego punktu widzenia toczą się tu nieustanne wojny. Jednak nie było u Głuchowskiego nowego rasizmu o ile sobie przypominam, frakcji było tam wiele w tym faszyści i komuniści, jednak stanowili wszyscy mimo wszystko jednolity element metra, nad którym ktoś trzymał piecze, i miejsca dla nieludzi po prostu być nie mogło, a tutaj się ten motyw pojawił. Weganie uchodzą za nieludzi, po prostu potwory, które trzeba wytępić, ponieważ zdaniem rasistów są bytem zmiennym ewolucyjnie. Nie brakuje takich u Roberta Szmidta chociażby  tam jest refleksja, że czy to się komu podoba czy nie to nieludzie wygrają ponieważ lepiej się dostosowali do nowych realiów. Pojawia się czarnoskóry bohater o pseudonimie Mandela, za danych czasów przed katastrofą przyjechał studiować z Kenii na politechnice w Sankt Petersburgu. Był uważany za swojego.
Dziwi mnie jedno, że ani u Głuchowskiego, ani u Wroczka nie widać jakoś za bardzo Czeczeńców, Dagestańczyków, a więc ludzi z peryferiów wielkiego kraju, których w Moskwie, Petersburgu zapewne również, jest pełno i jak wiemy dają się władzy we znaki, chociażby wybuchy bomb w metrze Moskiewskim. No ale widać ten element narodowościowy jakoś autorom do koncepcji nie pasował, czy inni autorzy z tej serii się tym problemem zajęli zapewne będzie okazja się przekonać. 


Głównym bohaterem tej książki, jest Iwan Mierkułow, digger, odpowiednik stalkera, który pochodzi ze stacji Wasilieostrowskiej. Szykuje się wojna Aliansu z Chodnikami. Nazwa ta wzięła się z tego, że jedna ze stacji metra jest połączona podziemnym tunelem z dworcem kolejowym, także ludzie przede wszystkim z Moskwy mieli okazję czmychnąć do metra. A więc byli obcymi w Piterze, a więc metrze Peterburskim, a widać animozje między tymi miastami nawet po katastrofie są silne. Jak chce się zrobić wojnę to pretekst się znajdzie. Chodniki zostali oskarżeni o kradzież agregatu prądotwórczego jednej ze stacji, a prąd wiadomo w metrze sprawa życia i śmierci. Cały Alians przyłączył się do tej wendety i wojna gotowa. Krwi się przelało mnóstwo. Warto o tej wojnie poczytać, bo Wroczek świetnie batalistykę opisuje. Przy okazji wypłynęła sprawa Wegan, a więc kolejna wojna wisi w powietrzu. 


Oczywiście w książkach tej serii nie chodzi tylko o motywy typowo ostrzegawcze jak my to ludzie spieprzyliśmy sobie świat, a więc motyw braku refleksji jaka będzie przyszłość globu, i ludzie niczym szczury muszą chować po przeróżnej maści czarnych dziurach. Ale też o to na ile człowiek siedzący w metrze może pozostać człowiekiem cywilizowanym. W metrze próbowali, niektórzy wykorzystywali fakt, że książki były tanie i znajdywali czas, żeby czytać, i to nie tylko profesorowie, bo tacy też się uchowali, znajdywali zatrudnienie w instytucie technologicznym na jednej ze stacji, chociażby profesor Wodianik, główny bohater. Inni woleli rozrywki całkiem przyziemne, chodzili na mecze, grały dwie drużyny, jedna to miejscowy Zenit, druga, nazwała się Manchester United, pewnie przyjęcie nazwy Spartak czy Lokomotiw Moskwa to byłby wstyd. Dalej słuchali muzyki, cała książka jest przepełniona bluesem, no i chodzili słuchać muzyki operowej. Wznowiono dawny zwyczaj, że wykonywali ją kastraci. Oczywiście nie mogło zabraknąć motywu, że ludziom na powierzchni życie uprzykrzali potwory, zwłaszcza zwierzęta z zoo ciekawie ewoluowały. Trwa wojna o przetrwanie, człowiek, który siedzi w podziemiach jest w trudnej pozycji. Co ciekawe u Wroczka kandydatami na zwycięzców tej nowej postapokaliptycznej wojny ewolucyjnej są szczury, bo te postanowiły wyleźć na powierzchnię i dobrze się trzymają. Zżerają wszystko co zjeść się da, ponoć są większe, zdrowsze, o dziwo, żyją dłużej i jak nie będzie co jeść na powierzchni wrócą do metra i zajmą się bardzo ładnie ludźmi. Czy to jest możliwe? Podobno, jak głosi legenda myszy były wstanie zjeść króla Popiela, więc kto wie. Ciekawostka, tutaj u Wroczka, jednym z bohaterów jest niejaki kapitan Kmicic. 


 

Polecam to zagłębienie się w postapokaliptyczną koncepcję metra Petersburskiego Szymuna Wroczka. Warto przeczytać.

czwartek, 3 listopada 2016

 Szymon Hołownia, 




Święci codziennego użytku 




Wydawnictwo: Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Data wydania: 2015 r. 
ISBN: 9788324040506
liczba str.: 320
tytuł oryginału: ----------
tłumaczenie: -----------
kategoria: religia





  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:  

 
 







Zainteresowałem się książką Szymona Hołowni „Święci codziennego użytku”, do lektury książek tego autora zachęcała mnie bliska mi osoba z lc, która czyta książki Hołowni i przynajmniej jedną recenzowała. Czytałem ją długo, dwa miesiące, bo autor omawia 52 postaci świętych. Postanowiłem, że na każdy dzień to będzie jedna postać, żeby zwyczajnie oprócz czytania była jakaś refleksja na temat kolejnej postaci. Jak wy się za tą książkę weźmiecie moi drodzy czytelniczy to wasza sprawa, ja mówię, jak ja to czytałem i ten sposób czytania uważam za sensowny.


Autor nie przedstawia świętych w sposób typowo hagiograficzny raczej jest to ogólny zarys tych postaci, zarówno jacy byli, a także ich dokonań, a także co istotne Hołownia pisze o osobistym stosunku do konkretnych postaci, że np. modli się do konkretnego świetnego w jakiejś sytuacji. Pisze też o trendach, o ile to właściwe określenie, bo święci nie są przecież celebrytami, a kult trwa cały czas, jakie są, do niedawna była to św. Rita, a teraz ponoć na fali jest św. Charbel, i informacje dotyczące tego świętego można tu znaleźć. Przy okazji autor snuje osobiste refleksje natury ogólnej, skojarzeniowej bardziej niż dotyczące konkretnej postaci, np. jak pisał o św. Sergiuszu z Rodoneża, pisał, że Rosjanie jak przepędzali Polaków spod Moskwy robili to  mając na sztandarach Maryję i świętych. My zresztą wielokrotnie robiliśmy to samo, czy to walcząc z Rosjanami, Szwedami, a nawet z Krzyżakami, było nie było pieśń „Bogurodzica” śpiewna przez rycerstwo Polskie w bitwie pod Grunwaldem jest wciąż dla nas ważna. Hołownia zastanawia się, czy to ma sens teologiczny posługiwanie się sprawami wiary do często słusznych ziemskich spraw. Widocznie ma, bo wiara dodaje otuchy walczącym, a koncepcje wojny świętej bądź sprawiedliwej nie my wymyśliliśmy, korzystamy z dorobku jaki przyniosła nam cywilizacja Zachodnia, w tym chrześcijaństwo również. Dodać koniecznie trzeba, że książka jest napisana, na luzie, na pograniczu niemal języka kolokwialnego, chodziło Hołowni o to, żeby to było zrozumiałe dla przeciętnego czytelnika i miał zamiar tak to zrobić, żeby nie był to żaden traktat teologiczny, ale książka dla każdego, jako zachęta do podążania drogą wiary i ewentualnego dalszego zgłębiania zagadnienia jeśli kogoś problematyka świętych i świętości zainteresuje. 


Wracając do tematu, dzięki tej książce możemy poznać świętych znanych i mniej znanych, rozrzut w czasie, od późnej starożytności aż po czasy prawie współczesne. Są to święci znani mniej znani, co ciekawe autor umieścił dość dużo świętych uznanych i czczonych przez kościół prawosławny. Osobowości świętych są niesamowite, są to zarówno, mistycy, męczennicy, ludzie uczeni, władcy, świeccy, zakonnicy, itd. Święty Łukasz Wojno Jasieniecki jako jedyny święty załapał się na nagrodę Stalinowską, za działalność medyczną, a np. święty Mojżesz Etiopczyk, zanim się nawrócił był bossem mafijnym, ciekawa postać to święta Olga, jako regentka, na wojnach puszczała miasta z dymem, a w późniejszym okresie po nawróceniu była osobą wyjątkową, świętą. Te wszystkie i wiele innych przekładów z tej książki udowadnia, że droga do świętości nie jest drogą prostą, jest krętą i zawiłą, ale jednak Ci wyjątkowi ludzie podejmowali ten trud, zostawali świętymi. Pojawia się znany ze średniowiecznej hagiografii, która była omawiana w ogólniaku, św. Aleksy. Widać, że tematyka świętości, który jest niezwykły, fascynuje autora i postanowił się tym podzielić ze swoimi czytelnikami.


Myślę, że nie ma potrzeby wczuwać się w opisywanie zagadnienia na konkretnych przykładach najlepiej będzie jak po prostu weźmiecie książkę w garść i przeczytacie i sami wyciągniecie wnioski z lektury moi drodzy czytelnicy.
Książka jest rewelacyjna, koniecznie trzeba przeczytać.

niedziela, 30 października 2016

Neal Stephenson,


Żywe srebro, cz. 3 


cykl: Cykl Barokowy, t. 3  




  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl: 

 http://lubimyczytac.pl/ksiazka/34708/zywe-srebro-tom-3/opinia/35938812#opinia35938812  )      





Wydawnictwo: Mag 
Data wydania: 2005 r. .
ISBN: 8374800062
liczba str.: 344
tytuł oryginału: Quicksilver
tłumaczenie: Wojciech Szypuła
kategoria: powieść historyczna 

 






Czytam dalej „Cykl Barokowy” Stephensona, tym razem to jest trzecia i ostatnia część „Żywego srebra” myślę, że wielkich zaskoczeń nie ma, autor dokonuje próby połączenia osób bohaterów z pierwszej i drugiej części. Wraca motyw Daniela Waterhousa i jego kumpli naukowców, reprezentujący nurt nauki, który określają jako filozofia naturalna. Pojawia się Eliza, które została księżną de la Zeur, załatwił to jej Wilhelm Orański, nowy król Anglii pochodzący z Holandii. A wiadomo, że królowi nie wypada zadawać z pannami, które nie są arystokratkami, i tym sposobem kochanki monarchów za zasługi na polu seksualnego zaspokajania władcy obdarowywane bywały tytułami, i idącymi za tym dobrami materialnymi. Nie wiemy czym konkretnie król obdarował Elizę, wiemy, że biedna nie jest, ona sobie potrafi dobrze radzić pomnażając swoje i nie swoje pieniądze na giełdzie w Amsterdamie. Sama trafiła jako szpieg do Wersalu i weszła w komitywę z francuską arystokracją, która na przeprowadzce do Wersalu, jaką zarządził król Ludwik XIV, zbiedniała, i żeby się utrzymać na dworze musiała ruszyć w obieg ekonomiczny swoje złote i srebrne monety. Eliza dawała dobrą przykrywkę do tej działalności polegającą na wzbogaceniu szlachty i arystokracji. Przy okazji czytelnik ma okazję dowiedzieć się na czym polega działalność szpiegowska, która po prawdzie rzadko jest tak brawurowa jak to się przydarzało literackiemu i filmowemu bohaterowi, agentowi 007, Jamesowi Bondowi. Z Bondem Elizę łączy na pewno motyw, że z chęcią ulegała inteligentnym i wpływowym mężczyznom. Daniel Waterhouse, pisał do Leibniza, że Eliza leci na naturalistów, no ale ci ani myślą się na to uskarżać.
 

Jak wspomniałem działalność Elizy była interesująca, ale nie była brawurowa. Po prostu musiała mieć głowę na karku i wyciągać analityczne dane z informacji powszechnie dostępnych np. właśnie transakcji handlowych np. ktoś kupował na dużą skalę coś co będzie przydatne na wojnie, czy to będzie materiał na namioty lub mundury, czy metale służące do produkcji uzbrojenia i gdzie to jest transportowane. Z analizy mapy Francji i pogranicza Eliza wyciąga wnioski gdzie może w najbliższych latach dojść do kolejnej wojny. A więc nie są to żadne tajne informacje skrzętnie skrywane przez służby krajów. Jednak te otwarte dane odpowiednio zanalizowane mogą mieć znaczenie wcale nie mniejsze niż te wydarte wszelakimi sposobami informacje osobom znające tajemnice państwowe. Tak więc działalność szpiegowska bywa żmudna, nudna, wymagająca systematyczności w zdobywaniu informacji, a także kontaktowaniu się z mocodawcami. Eliza tajemnice wywiadowcze przemyca w listach do Leibniza, niby pisze o ploteczkach, co się dzieje w Wersalu, a pokątnie skomplikowanym szyfrem pisze co trzeba. 

 

Nie pojawił się w tej części Jack Sheftowe, czytelnikowi do szczęścia musiał wystarczyć jego brat Bob, który służy jako sierżant w angielskiej armii, ale również on zdołał poznać niektórych intelektualistów w tym Daniela Waterhousa, spotyka Elizę. Biorąc pod uwagę, że Eliza omal nie zabiła jego brata i Bob niemal był przy tym obecny, jego reakcja w stosunku do Elizy jest bardzo wyważona, a już niebawem obydwoje wchodzą w interesującą zażyłość. W sumie to Jack na Elizę był napalony i o nią był szalenie zazdrosny, ale do zbliżenia między nimi nie doszło. Widać ta uznała, że Bob jest troszkę lepszą wersja Jacka, choć, co ciekawe, uważa też, że ta dwójka razem w interesujący sposób się uzupełnia i razem osiągnęliby wiele. Czy ma rację? Zapewne autor wtrąci swoje trzy grosze w celu ubarwienia tej z pozoru nudnej opowieści pełnej naukowego dyskursu, rozważań ekonomicznych, no i precyzyjnych analiz politycznych dotyczących końcówki XVII wieku, bracia Sheftoe troszkę namieszają w pozostałych częściach cyklu. 

 

No cóż mi pozostaje już tylko spuentowanie, że ta część „Cyklu Barokowego" jest świetna i zalecić wam moi drodzy czytelnicy czytanie kolejnych części tego cyklu. Zdecydowanie warto przeczytać.