środa, 28 sierpnia 2019

Heinrich Boll, Opiekuńcze oblężenie


Heinrich Boll, 




Opiekuńcze oblężenie


Wydawnictwo: Muza  S. A
Data wydania: 1993 r.
ISBN: 8307013143
liczba str.: 415 
tytuł oryginału: Fürsorgliche Belagerung 
tłumaczenie: Małgorzata Łukasiewicz
kategoria: literatura piękna




recenzja opublikowana na lubimyczytac:


http://lubimyczytac.pl/ksiazka/65732/opiekuncze-oblezenie/opinia/53075932#opinia53075932

recenzja opublikowana na facebook:


https://www.facebook.com/groups/829004030782178/






Boll, a konkretnie książka „Opiekuńcze oblężenie” to dość interesujący klasyk literacki, ściślej mamy do czynienia z książką obyczajową. Jest to o tyle niezwykłe, że tego typu motywy, systemów gdzie rządzi cała kupa Wielkich Braci można raczej znaleźć w dystopijnych literaturach typowo cyberpunkowych. Interesujące jest to, że Wielki Brat ma się dobrze w systemie typowo demokratycznym. Zaskakujące jest to, że książka dotyczy lat siedemdziesiątych XX w., czyli wynika z tego, że autor bez pudła wie co się dzieje w jego rzeczywistości i jakie będą kolejne dziesięciolecia, chociażby to co opisuje inny, współczesny i zapewne znany wam moi drodzy czytelnicy, niemiecki pisarz Marc Elsberg. Jak się okazuje Niemcy z Zachodu już w tamtych latach byli w strachu przed terroryzmem, pewnie to już było po olimpiadzie w Monachium 1972 r.. Jednak i tak to jest troszkę dziwne, bo wszak w latach 70 i 80 wybuchające bomby na ulicach Londynu były praktycznie codziennością i działalność IRA dawała się anglikom we znaki. Pewnie to sprawa mediów, które nagłaśniały, tak jak to jest teraz wszelkie wydarzenia z całego świata, w tym działalność ugrupowań islamskich. Do tego też doszły wspomnienia z niedawnych lat III Rzeszy, gdzie jak pamiętamy, dosłownie prawie wszyscy Niemcy dali się przekonać Hitlerowi i jego partii nazistowskiej do realizacji przez cały kraj opętańczej ideologii, która sprowokował drugą wojnę światową i nikomu nie trzeba tłumaczyć co z tego wynikło. Interesujący jest motyw, że ludzie stracili zainteresowanie wiarą. Główni bohaterowie opowiadają, że jeszcze niedawno były w kościołach kolejki do spowiedzi, a teraz kościoły stoją praktycznie puste. 






Autor interesuje się konkretniej życiem finansowych elit kraju, co jest widoczne w narracji, bohaterowie mówią nam czytelnikom wiele o swoich karierach, ten został prezesem banku, inni również dobrze sobie radzą w meandrach świata finansowego. Boll przekonuje czytelników, że ten strach jaki powstał w ludziach stworzył specyficzny obraz społeczeństwa, ludzie uciekają w seks, luksus, używki i poczucie zobojętnienia. Mamy tu opisaną historię pewnej rodziny, główną bohaterką jest Katarzyna von Bora i wszystko w książce dzieje się wokół jej rodziny. 



Książka jest ciekawa. Warto przeczytać. Polecam.














poniedziałek, 26 sierpnia 2019

Praca zbiorowa, Inne światy

Praca zbiorowa,


Inne światy 


Wydawnictwo: Sine Qua Non
Data wydania: 2018 r.
ISBN: 9788365836199
liczba str.: 608
tytuł oryginału: -------
tłumaczenie: --------
kategoria:  fantastyka


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl:



http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4849076/inne-swiat 



                                                                                                       





R. Mróz, Korytarz pełnomorski, [w: ] Praca zbiorowa, Inne światy    





Jakiś czas temu recenzowałem opowiadanie „Buran wieje z tamtej strony” Grzędowicza, które znalazło  się w zbiorze opowiadań „Wypychacz zwierząt”. Dlaczego o tym wspominam, ponieważ istnieje pewne podobieństwo do tego napisanego przez Remigiusza Mroza. Tam mamy Rosję i dwa światy Rosję Radziecką i Republikę Rosyjską, w której komuniści do władzy nie doszli. Dwaj bohaterowie rozmawiali tym samym językiem rosyjskim ale ni cholery się nie dogadali, przykład zwykłej herbaty, jeden mówi, po cholerę tak doskonały produkt reklamować, skoro gdyby ktoś to rzucił na krajowy rynek herbata zeszłaby na pniu. I na tym polega motyw. 





Tutaj mamy dwój Polaków mówiących po polsku, tyle, że jeden był z 1920, inny z odległej przyszłości, który znał z historii wszystkie wydarzenia, i trafił do świata, który był efektem doświadczeń mających na celu majstrowanie w przeszłości Jak do tego doszło? Ludzie zobaczyli, że niemal idealnie rajski krajobraz zakłócił jakiś tajemniczy pojazd, ludziom to się skojarzyło ze zmodyfikowaną łodzią wikingów, pojazd nazywa się drakkar, jak się czytelnik dowiaduje i służy do podróży w czasie tzw. korytarzami pełnomorskimi.  Tak więc ten gościu z przyszłości zna historię, ten drugi pochodzący ze wsi gdzieś na Mazowszu z roku 1920 r. letnie miesiące, w naszym świecie w tym czasie trwały tam walki w ramach wojny polsko – bolszewickiej, a w tej alternatywnej rzeczywistości chłopi po prostu robią swoją robotę, akurat trwają żniwa. Ale jednak nie ma opcji, żeby nawet ktoś taki, który całe życie pracuje na roli i własnej wsi raczej nie opuszcza, czytaniem się raczej nie kłopocze, a Internet jak wiadomo, to dopiero za kilkadziesiąt lat będzie, nie wiedział podstawowych rzeczy z historii, geografii, geopolityki, itd. Czytelnik dowiaduje się, że Polska Republika jest republiką dobre ponad sto lat, rozbiorów żadnych nie było, granice w przybliżeniu to nadal granice I RP, nie było wojen, podobnie jak w książce „Lód” Dukaja, w najlepsze trwa belle epoque w latach 20 XX w., wojny nie było. Albin Rakus słyszał o wojnie rosyjsko – koreańskiej z 1890. Na przykład w tej alternatywnej koncepcji nie ma Stanów Zjednoczonych, jest za to jeszcze silniejsze Imperium Brytyjskie. I wiele, wiele, wiele motywów…. Hwitz z przyszłości nadal go wypytuje. Rozmawiają, rozmawiają, w pewnym momencie Hwitz zdejmuje kask i co się okazuje?





To tyle o wybranym przeze mnie opowiadaniu z całego tomu opowiadań. Warto wspomnieć o koncepcji, z jednej strony mamy literaturę, ale też mamy malarską artystyczną kreacje, czyli po prostu obrazy Jakuba Różalskiego. Wygląda to tak, obrazy zdają się nawiązywać do twórczości artystycznej wybitnych polskich malarzy, chyba najbardziej Chełmoński się kojarzy. Tyle tylko, że w tych najczęściej wiejskich krajobrazach, pojawia się obcy element, kojarzony z motywami science fiction. Można odnieść wrażenie, że te obrazy nadałyby się do zilustrowania „Wojny światów” Wellsa i pewnie o to chodzi. Wynika z tego, że tą książkę nie tylko się czyta, ale również ogląda, ponieważ tych obrazów jest ponad 40 i wszystkie są genialne, po prostu, niesamowite. Pomysł współpracy pisarzy i artysty malarza jest w zamyśle po prostu fajny i dało to naprawdę wyśmienity efekt.



Polecam czytać książkę, opowiadania znanych pisarzy fantasy, sf, a także podziwiać rewelacyjne obrazy artysty malarza Jakuba Różalskiego.



czwartek, 22 sierpnia 2019

Ilona Andrews, Magia wskrzesza

Ilona Andrews, 



Magia uderza



cykl: Kate Daniels, t. 3 




Wydawnictwo: Fabryka słów
Data wydania: 2010 r. 
ISBN: 9788375742251
liczba str.: 432
tytuł oryginału: Magic Strikes
tłumaczenie: Dominika Schimscheiner
kategoria: fantastyka


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl:


http://lubimyczytac.pl/ksiazka/57462/magia-uderza/opinia/53047930#opinia53047930






                                             






Przeczytałem kolejną część cyklu „Kate Daniels” zatytułowaną „Magia parzy”, którą napisał duet pisarski, pseudonim Ilona Andrews. Nie jest to jakaś skomplikowana historia, wszystko kręci się wokół głównej bohaterki, i ludzkich i nieludzkich bohaterów, których spotyka. Czasem są to sympatyczne rozmowy towarzyskie przy całkiem zwyczajnych okolicznościach, a czasem Kate musi wziąć swój miecz Zabójcę i zrobić z niego użytek i udowodnić, że potrafi z niego korzystać perfekcyjnie i nie jeden, który zebrał cięgi cytuje w myślach, o ile przeżył tą konfrontację, jednego z bohaterów filmu „Seksmisja”, „Kobieta mnie bije”. Oczywiście jak wiemy z poprzednich tomów ostrza zabójcy posmakowali nie byle jacy przeciwnicy. Tych bestialskich i ludzkich przeciwników jest wystarczająco dużo, że Kate mogła by być siostrą wiedźminki Ciri, z uniwersum przez Sapkowskiego wykreowanym. Ale, że mamy tu do czynienia z innym uniwersum, choć nawiązania, zdają się być oczywiste, np. osiołek Kate ma mino Marigold. 



Jednak niewątpliwie ten koncept Ilony Andrews ma swoją wartość literacką, na pewno na tyle znaczną, że z powodzeniem i zainteresowaniem przez czytelnika warto te książki czytać. Mimo wszystko interesująca jest konwencja fantasy wykreowana w świecie współczesnym. Jedno widać na pewno, autorzy coraz lepiej pracują nad kreacją tego uniwersum, przez co staje się ono ciekawsze i sprawia, że czytelnicy mają ochotę sięgać po kolejne tomy, które jak wiemy są nadal w tworzeniu, a popularność tego cyklu w wielu krajach rośnie. Miejsce akcji się nie zmienia jest to Atlanta, miasto w USA i najbliższe okolice. Pisałem przy okazji recenzowania poprzednich tomów, że były ataki magii w czasie których wszelka technika zawodziła, dotyczyło to również co ciekawe broni palnej, dlatego nasza główna bohaterka czarodziejka Kate wolała używać miecza, który był wielki, drogi, ale zadziwiająco lekki, ostry jak diabli, no i skuteczny w działaniu, czyli w masakrycznej krwawej robocie. Pisałem te, że w zasadzie wszystkie wieżowce w mieście rozpadły się niczym budowle WTC w 2001 r. Ale powoli ludzie przyzwyczajają się do tego typu wydarzeń magicznych, które stają się codziennością. Podobnie jak do trzesień ziemi w niektórych regionach Ameryki i innych bogatych krajach. Po prostu inżynieria architektoniczna próbuje temu podołać. Jest to cholernie droga inwestycja, ponieważ trzeba sowicie opłacać magów, żeby wzmacniali te budowle mocnymi zaklęciami. Podobnie zamieszanie te świat znany z literatury fantasy spowodował w branży urzędniczej, typowo prawnej, skarbowej, ekonomicznej, karnej, itp. Nie ma opcji spowodowało to rozrost biurokracji wszelakiej, od zwykłych urzędów, po agencje państwowe, tych mających w nazwie motywy magiczne jest zadziwiająco dużo. Nawet w zwykłych sklepach jak sądzę przybywa nie tylko zwykłych ochroniarzy, ale także tych mające tzw. podstawowe wyszkolenie magiczne, analogiczne do tego, które miał wiedźmin Geralt. To oczywiście moje dywagacje, ale w mieście, gdzie szlajają się po ulicy wampiry, wilkołacze bestie, czarodzieje i wiele różnych fantastycznych osobowości, gdzie odsetek przestępców w najlepszym wypadku jest zbliżony do normy, to i tak muszą być oni cholernie niebezpieczni i zwykli biznesmeni muszą się przed tym chronić, żeby nie zbankrutować. Okazuje się, że wszyscy mieszkańcy Atlanty muszą znać podstawowe prawa różnych społeczności nieludzkich, czy to wilkołaków, wampirów, nekromantów itd. Dlaczego? Chociażby po to, żeby wiedzieć, że jeżeli wilkołak, biega po mieście przemieniony w zwierzę jest traktowany w kategoriach prawnych tak samo jakby ktoś biegał po mieście z kałachem, w kieszeni niczym Kargul i Pawlak trzymali garść granatów, no i jeszcze jakieś sztylety mieli za pazuchą. Podobnie jest z wampirami i innym tego typu towarzystwem. 






Myślę, że wcale nikogo nie dziwi, że Kate jest zainteresowana Gromadą, nie tylko z racji obowiązków zawodowych, ale też prywatnie, coraz bardziej zbliża się do Currana, władcy bestii, w zwierzęcej postaci lwa, jak na prawdziwego króla przystało. Na razie wiemy, że ją kusi wejście w związek z Curranem, i w książce to jest coraz bardziej widoczne. Dowiadujemy się coraz więcej o strukturze Gromady, która podzielona jest na siedem plemion, każde zwierzę, w które transferuje się członek Gromady należy do któregoś z tych plemion. Ciekawostką jest fakt, że Gromada z Atlanty jest najliczniejszą w całych Stanach Zjednoczonych, pod tym względem to tylko wilkołaki z Alaski nieznacznie ustępują lub przeważają, te statystyki zapewne się troszkę zmieniają, ale to zapewne zrozumiałe, że mniej cywilizowany, prawie syberyjski stan, to lepsze miejsce do życia dla społeczności, która przemienia się w zwierzęta niż cywilizowane miasta. Atlanta to zapewne wyjątek potwierdzający regułę. Obowiązuje prawo, że każdy wilkołak będący dłużej niż trzy dni w Atlancie musi zgłosić się do Gromady i poddać się jurysdykcji władcy bestii. I o tym wiedzą wszyscy. Pojawia się w książce motyw nielegalnych walk, nazywa się to Północnymi rozgrywkami. Oczywiście fakt istnienia tego typu wydarzeń  jest powszechnie wiadomy, ale jakoś nikomu na tym nie zależy, żeby proceder ten zlikwidować. Uczestniczą w walkach wilkołaki sprowadzane nie wiadomo skąd, spędzają one w Atlancie gdzieś ok. doby tak organizatorzy nie przeciwstawiają się prawom Gromady, widać nawet mafia Curranowi w drogę wchodzić nie chce. W ten wątek wplątała się Kate, z racji, że uratować wilkołaka Dereka, którego poznajemy już w pierwszej części. 







Książka jest ciekawa, fani przygód Kate Daniels zawiedzeni nie będą, a pozostałym mogę polecić przygody tej bohaterki i z nią wybrać się w literacką podróż do Atlanty. Polecam.