sobota, 24 lipca 2021

Stanisław Lem, Solaris

 Stanisław Lem,



 Solaris


Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie

Data wydania: 2016 r. 

ISBN:   9788308061183

liczba str.: 246

tytuł oryginału: -----------

tłumaczenie: ---------

kategoria: science fiction 


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/301409/solaris/opinia/56832648#opinia56832648   


Z tej racji, że rok 2021 został ustanowiony rokiem lemowskim uznałem, że warto przynajmniej jedną książkę Lema przeczytać i zrecenzować. W sumie to przeczytałem sporo książek tego autora, ale, że to było dawno temu, zanim zacząłem pisać recenzje na lubimyczytac.pl, to tych książek zrecenzowanych tego pisarza jest niewiele. Ale stopniowo i powoli trzeba to nadrabiać. „Solaris” jest najbardziej znaną książką polskiego pisarza sf. Na motywy typowo lemowskie można trafić w wielu książkach różnych pisarzy i można tu długo wymieniać długo. zatem odpuszczę sobie, ograniczę się do najbardziej oczywistych skojarzeń. W serii książek „Uniwersum Diuna” Herbertów waluta o nazwie kredyty została zastąpiona solarisami. A ostatnio czytając książkę „Mass Effect – Podniesienie” Drew Karpyshyna, jednym z bohaterów jest quarianin Lemm’Shal nar Tesleya, no i nikt nie ma wątpliwości, jak sądzę, skąd się to imię wzięło. Lem pisał o ekspansji kosmicznej w czasach, kiedy dopiero nieśmiało ludzkość z o tym marzyła, podobnie jak robił to Arthur C. Clark, autor „Odysei kosmicznej” i powoli wcielać te koncepcje w życie. O innej „Odysei” tej Homera, wspominała Ashley Wiliams w grach "Mass Effect" i robiło to niesamowite wrażenie, bo tego typu motywów kulturowych jest w tej grze multum. Ja mam też ciekawe skojarzenia z książką Andy Weiera „Marsjanin”, tam jeden astronauta pozostał na Marsie, i on próbuje przetrwać rok w trudnych warunkach, a cały świat czyni wysiłki jak go stamtąd wyciągnąć. Coś podobnego z pewnością mógł wymyśleć Lem i książka zatytułowana „Solaris" empirycznie tego dowodzi.


Solaris jest planetą o dwóch słońcach czerwonym i niebieskim, i to samo w sobie rodzi ciekawe motywy jak człowiek może radzić sobie widząc takie palety barw. Charakteryzuję się tym, że jest planetą oceaniczną, co utrudnia wszelkie ekspedycje naukowe. Jednak naukowcy, solaryści, tego się podejmują. Zbudowano obserwatorium, które jest maestrią stuki architektonicznej i trzyma się setki lat. Dowiedzieć się możemy z tej fikcji literackiej, że napisano wiele książek naukowych na ten temat. Wiemy, że na planecie jest spora biblioteka książek papierowych, i nowy przybysz Kris Kelvin głowi się jak one się tam znalazły. Domyślać się można, że w tych czasach, kiedy Kelvin się pojawił na Solaris dostęp do książek, a nawet całych bibliotek jest dużo łatwiejszy, rzecz jasna dla nas to oczywistość, ale pamiętajmy, że książka została wydana po raz pierwszy w 1961 r i takie oczywiste to nie było. Lem w różnych książkach miał ciekawe koncepcje dotyczące „pakowania” literatury w różne urządzenia, a nawet wyspekulował, że będzie coś takiego jak internet i da to możliwość kontaktowania się ludzi w czasie rzeczywistym w różnych częściach globu. Ciekawostką jest, że tak została nazwana oceaniczna planeta o dwóch słońcach, którą odkryli astronomowie z Torunia, w tym profesor Aleksander Wolszczan i w ramach konkursu nadana została nazwa znana z twórczości Stanisława Lema.


Jak wspomniałem astronauta Kris Kelvin wylądował na Solaris, poznaje naukowców pracujących w bazie solarystycznej i przekonuje się, że ludzie są dziwaczni i nie chodzi o to, że pracują całe lata prawie w samotności. Każdy z nich ma kogoś w rodzaju sobowtóra z którym rozmawia, podobnie było też z Krisem Kelvinem, jego rozmowy z ukochaną Harey są tak skonstruowane, że czytelnik podejrzewa, że jest ona niebytem, czyli jej nie ma. Wnioski jakie się nasuwają, że ta planeta żyje i realnie wpływa na psychikę badaczy z odległej Ziemi. W końcu to jest kosmos i nie wszystko da się zanalizować przez jakąś analogię.


Książka na pewno nie jest łatwa, Lem piszę ją w swoim stylu, często gęsto typowo naukowym slangiem, czytelnik dowiaduje się wiele o tym jaka to jest planeta, jaka jest jej historia. Wiele miejsca Lem poświęca badaniom solarystycznuym, czyli żywemu oceanowi i podejrzeniu, że są tam Obcy, czyli jakaś forma inteligentnego bytu bliżej niesprecyzowanego. I to jest genialne w tej koncepcji. Niewątpliwie zainspirowała wielu innych pisarzy do literackich prób opisu kontaktu ziemian z kosmitami i wyobrażeń jak oni mogą wyglądać i jakie mają cele. Oczywiście nie jest to pierwsza książka bo już kilkadziesiąt lat wcześniej, jeszcze w XIX w., Herbert George Wells napisał „Wojnę światów” i to była niezwykle oryginalna koncepcja. Interesującą książka był „Kontakt” Carla Sagana, no i oczywiście wspominana „Odyseja kosmiczna” Arthura C. Clarka. Książka jest niesamowita, genialna. Warto przeczytać. Polecam.









czwartek, 8 lipca 2021

Steven Erikson, Dom łańcuchów

 Steven Erikson, 



Dom łańcuchów 



cykl: Malazańska księga poległych, t. 4



Wydawnictwo: Mag

Data wydania: 2013 r. 

ISBN: 9788374802819

liczba str.: 852

tytuł oryginału: House of Chains

tłumaczenie: Michał Jakuszewski 

kategoria: fantasy



recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl:

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/155667/dom-lancuchow/opinia/59489674#opinia59489674     




Ta tytułowa „Malazańska Księga poległych” jest pisana dalej, Imperium, żeby przetrwać wojny musi toczyć. Ta czwarta część cyklu ma tytuł „Dom łańcuchów” i ma to proweniencję mitologiczną, teologiczną, eschatologiczną, zwał jak zwał, bowiem Domem łańcuchów włada Okaleczony Bóg, zwany też Przykutym. Zapewne nie trzeba się tu rozpisywać co i z czym się to może kojarzyć. Podobnie jak Ojciec Burz u Sandersona nawiązuje do starotestamentowej koncepcji Boga Jahwe, tak teoria Okaleczonego Boga przypomina koncepcję z Nowego Testamentu jak zapewne dobrze przypuszczam. Rzecz jasna dowiadujemy się jeszcze więcej szczegółów, że ten świat ma swoją historię, ale też swoje legendarne, niemal mityczne wydarzenia, które w jakiś sposób kreują rzeczywistość tworzą ją nie tylko sami Malazańczycy, ale liczne plemiona. Akcja najpierw cofa się około tysiąca lat, żeby potem wrócić na swoje miejsce gdzie wojsko malazańskie penetruje rubieże imperium i prowadzi batalie wojenne z wrogami.


Dwór cesarski planuje rozprawę z buntowniczymi pustynnymi plemionami z Raraku, zwanego też Świętą pustynia. Tam jasnowidząca sha’ik jednoczy skłócone plemienia i szykuje się do wojny z samym Imperium Malazańskim. Tavore, przyboczna cesarzowej przybywa, do najbardziej oddalonego z Siedmiu Miast i zbiera rekrutów, z rekrutami tak to była, że stanowią stosunkowo niewielką siłę bojową, zanim nie wykażą się na polu bitwy, dlatego też liczy na garstkę weteranów ocalałych z legendarnego marszu Coltaine’a. Trwa ostrzenie mieczy, przygotowywanie pancerzy i innego uzbrojenia, a także opracowywanie taktyki wojennej.


W otwierającej pierwszej części zatytułowanej "Dawne dni" mamy motyw plemienia Urydów i bohaterskiego wojownika Karsa Orlonga. Ludzie Karsa Orlonga docierają do jakiejś tajemnice odkrywają pradawne malowidła naskalne i zastanawiają się o co w tym chodzi. A czytelnik duma jaki ma to związek z tzw. bieżącymi wydarzeniami czyli podbojami jakie wciąż czyni Imperium Malakhańskie? No ale ten cykl jest duży, choć liczy „tylko” 10 tomów, a co za tym też skomplikowany, ale również fascynujący.


Książka jest bardzo ciekawa, dalsza zgłębianie zagadnień Malakhańskich jest niezwykle ciekawe. I to nie tylko bieżących wydarzeń, ale całej sfery mitologiczno – legendarnej, tych wszystkich licznych bóstw. Po za tym są też czarodzieje, magowie, osoby mające zdolność jasnowidzenia, i wiele innych osób, mające nietypowe zdolności, które mają bohaterowie powieści fantastycznych. To wszystko sprawia, że książka jest po prostu genialna, i warto czytać dalej, mimo, że to zazwyczaj długo trwa, ale warto. Warto przeczytać. Zdecydowanie polecam.