sobota, 25 lipca 2015

Terry Goodkind, 




Dusza ognia 




cykl: Miecz prawdy, t. 7  



Wydawnictwo:  Dom wydawniczy Rebis
Data wydania:  2006 r. 
ISBN:   8371208863
liczba str. : 655
tytuł oryginału:  Soul of the Fire
tłumaczenie; Lucyna Targosz
kategoria: fantastyka, fantasy 


 (  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl: 

 








Czytam dalej ciąg dalszy cyklu „Miecz prawdy”, a w tym ciąg dalszy wojny Midlandów, D’hary przeciwko Imperialnemu Ładowi. A więc trwa dalej ta wojna dobra ze złem. Tym razem miejscem starcia jest prowincja Anderith. Ta kraina stanowi część Midlandów, choć z tego wynika jest nieco na uboczu tej federacji. Oprócz polityki, bo dotychczasowe Midlandy to dość luźna federacja. Kraje uznają zwierzchność władz w Aydindril, ale poszczególne kraje stanowią swoje własne prawa, a stolica Midlandów dba o porządek, np. interweniuje w przypadku wojen poszczególnymi krajami federacji, i robi wtedy mediacje pokojowe. W tych sprawach dyplomatycznych niezwykle skuteczne są, a właściwie były spowiedniczki, jak wiadomo teraz żyje tylko jedna spowiedniczka, o dość potężnej mocy magicznej, Khalan, która w młodym wieku została matką spowiedniczką. Inaczej sprawy ma zamiar ułożyć nowy lord Rahl. Richard zmierza do połączenia D’hary z Midlandami, i w jego koncepcji ta federacja ma być bardziej ścisła, a prawa niemal jednakowe, ale też każdy z krajów tego nowego imperium ma zachować swoją tożsamość kulturową. Inaczej sprawę widzi imperator Jagang, który ma swoja wizję Midlandów i D’hary, te kraje mają być ściśle Imperialnemu Ładowi podporządkowane. Mowy o żadnych wolnościach kulturowych nie ma, prawo narzuca imperator, gospodarka, dokładnie to co jest w interesie imperatora, dotychczas jest to interes ściśle rabunkowy, puszczone z dymem miasta Ebisynia i Renwald. Anderith uchodzi za jeden ze spichlerzy Midlandów i dlatego Jagang podążył z armią w tamtym kierunku. O losie kraju ma rozstrzygnąć referendum. Komu zwykli ludzie uwierzą? Czy obcym, lordowi Rahlowi i matce spowiedniczce, czy może swoim politykom, którzy swoje interesy jak i los kraju powierzyli imperatorowi Jagangowi. Myślę, że przy okazji autor daje czytelnikom do myślenia odnośnie politycznego wynalazku jakim jest demokracja, że ta wymaga odpowiedzialności od każdego kto ma prawo głosu. Bo to nie sztuka nabazgrać byle co na kartce wyborczej, tylko sztuką jest właśnie dokonanie odpowiedzialnego wyboru. Akt wyboru władz jest możliwością wykazania się postawą patriotyczną. Każda kartka wyborcza ma znaczenie. 


Ale nie tylko o wojnę tu chodzi zdaje się spełniać marzenie imperatora Jaganga o wyeliminowaniu magii ze świata, bo to ma być era ludzi. Czarodzieje i czarownice wedle tej ideologii maja być zbędni. Tym razem sprawę załatwiają trzy demony Reechani, Sentrosi i Vasi, które robią niezły bałagan, no i sprawiają, że wszyscy magowie z wyjątkiem poszukiwacza prawdy i mistrza Rahla i czarodzieja wojny w jednej osobie, a więc Richarda tracą moc magiczną. Ma to mieć poważniejsze konsekwencje dla całego świata. Motywu ekologicznego nie rozumiem. A mianowicie ma polegać to na tym, że jak magia zaniknie, to my brudasy ludzie raz dwa zapaskudzimy cały świat. Wszak przez ładnych kilkadziesiąt lat w Westlandzie magia była zakazana, i kto chciał świata bez magii mógł się tam udać. Wiemy przecież doskonale, że Richard był leśnym przewodnikiem zanim zaczęła się ta cała historia z mieczem prawdy. A jeżeli Richard był leśnym przewodnikiem, to były lasy, zapewne też czyste rzeki itd… Na razie to wygląda na wielkie niedociągnięcie ze strony autora, chyba, że Goodkind jakoś to lepiej uzasadni, że magia za wszelką nie może zniknąć.
Choć i bez aktywności sług Opiekuna ten proces zaniku magii powoli następuje. Magów jest coraz mniej, a Ci co są maja o wiele mniejszą moc magiczną, niż magowie z odległej przeszłości. Oczywiście nie ma absolutnie żadnych wątpliwości, że magowie z Midlandów dobrą robotę robią i chronią świat przed złymi zakusami Jaganga, ale potrzeba magii w tym świecie powinna być jakoś sensowniej umotywowana. Ale spokojnie jeszcze jest parę części cyklu, więc zapewne autor zdoła rozwikłać moje wątpliwości, bo nie sądzę, żebym tylko ja je miał. 


Cała opowieść zaczyna się w osadzie Błotnych Ludzi, Richard ugania się za demonem, który przybrał postać kury, wygląda to co najmniej śmiesznie. No bo czytelnikowi zwyczajnie śmieć się chce, żeby jeden z najpotężniejszych ludzi na świecie lustrował kurniki i biegał za kurami. Potem sprawa się wyjaśnia, że kwestia demonów, które wywołała Khalan ratując życie Richardowi jest naprawdę poważną sprawą. A dalej jak już wspomniałem, akcja przenosi się do Anderithu. Poznajemy lokalną politykę, wszyscy liczą godziny do śmierci starego suwerena, a ambicje mają minister spraw duchowych i przyjaźni Bertrand Chambor, no i jego adiutant Dalton Cambell. Jeden chce zostać suwerenem, a drugi ministrem. Czas ustawić figurki na szachownicy tej politycznej gry interesów. Trwa bitwa w sensie metaforycznym o Anderith, za to łupy wojenne będą jak najbardziej prawdziwe, tak samo jak krew ludzka. 


Warto przeczytać.

poniedziałek, 20 lipca 2015

Mika Waltari




Trylogia Rzymska *



cykl: Trylogia Rzymska, t. 1 -3, 
( wyd. całość w 1 tomie, tak też zrecenzowałem )




Wydawnictwo: Książnica
Data  wydania: 2007 
ISBN: 9788325000585
liczba str. 832
tytuł oryginału:  Valtakunnan salaisuus, Ihmiskunnan viholliset
tłumaczenie: Kazimiera Manowska 
kategoria: powieść historyczna, religia




(  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:

 


Mika Waltari napisał interesującą powieść historyczną, a ściślej cykl zatytułowany „Trylogia Rzymska”, której akcja rozgrywa się w I w. n. e. Miejsc akcji tu jest troszkę, rozrzut bardzo duży, niemal całe Imperium Rzymskie od wschodu na zachód, od północy na południe. Jednak dominujące znaczenie mają dwa: Jerozolima i Rzym. Oczywiście, że ważne jest to co się dzieje pod kątem wydarzeniowym, ale jeszcze ważniejsze pod kątem mentalnościowym. 


Głównych bohaterów mamy dwóch Marek Mezencjusz Manilianus i Minutus Lauzus Manilianus. Ojciec i syn. Cała reszta to postacie drugoplanowe, acz niewątpliwie ważne, bo przecież przynajmniej niektórzy z nich postaci historyczne, w tym kilku cesarzy Rzymskich, a także, co najważniejsze osoby znane z kart Biblii, w tym sam Jezus z Nazaretu, jego uczniowie, przede wszystkim Piotr i Paweł, a więc są to związane z nową, na tamte czasy religią chrześcijańską. Mamy tu pewne zderzenie cywilizacji Rzymskiej, opartej na intelektualnych zdobyczach starożytnych Greków, co nie znaczy, że Rzymianie nic nie wymyślili, bo jednak ich państwo przekształcone w Imperium przetrwało ponad tysiąc lat, a także bliskiego wschodu, a więc Żydów, bo to z judaizmu, wykształciła się nowa religia, chrześcijaństwo. Powstała tu pewna mentalna rozbieżność, Rzym jako stolica cywilizacji i wartości jakie za sobą niosła, jak powszechnie wiadomo niemal wszystkie religie starożytne były politeistyczne, a Żydzi, a potem również chrześcijanie głosili koncepcje jednego Boga. O ile Żydów nikt na serio nie traktował, bo zawsze byli zamknięci na kontakty ze światem zewnętrzny, np. pobożny Żyd stanowczo nie mógł jadać posiłków z obcymi i wiele innych tego typu regulacji, które są szczegółowo w Starym Testamencie opisane. Pewnie Żydzi byli uważani za wariatów, ale Rzymianie wychodzili z założenia, że póki siedzą cicho i nie próbują innych nawracać, to  nikt sobie nimi głowy nie zaprzątał, zwykła prowincja, która jest nieco trudniejsza w rządzeniu niż inne, bo Żydami trudno się rządzi i tyle. Natomiast inny problem stanowili chrześcijanie, bo ci mieli już w tym czasie ambicję nawracać cały świat, a to dla ludzi o mentalności świata antycznego stanowiło poważny kłopot, jak akceptować tego typu nauki. Najpierw myślano, że ta sekta sama przeminie, jaka każda nowość, a potem jak te spekulacje się nie sprawdzały uznano, że trzeba jakoś problem rozwikłać. Pożar Rzymu za czasów cesarza Nerona dał okazję do stworzenia pierwszych poważnych plotek na temat chrześcijan. Z tych plotek można było się dowiedzieć, że chrześcijanie są wrogami rodzaju ludzkiego. Co dało impuls do prześladowań wyznawców Chrystusa. 


Ale zacznijmy wszystko od początku. Tak naprawdę najbardziej wartościowy z tej trylogii jest pierwszy tom „Tajemnica królestwa”, bowiem oprócz wartości typowo historycznych, ma on znaczenie uniwersalne. Bo jest tam mowa mniej ni więcej jakie piękno jest zawarte w religii chrześcijańskiej. Ten pierwszy tom ma charakter epistolarny, ponieważ Marek pisze listy do Tulii, kobiety, którą kocha, a którą był zmuszony opuścić, bo musiał wyjechać z Rzymu. Marek trafia do Aleksandrii, studiuje w Bibliotece Aleksandryjskiej filozofię, trafia też na wzmianki o chrześcijanach, dowiaduje się też, że rodzina Jezusa z Nazaretu była w Egipcie. To go zainteresowało na tyle, że postanowił się wybrać do Jerozolimy. I tam Marek, spotyka swojego rówieśnika Jezusa w momencie gdy ten umiera na krzyżu. Potem zarówno przez cały pobyt w Palestynie, jak i przez całe swoje życie stara się zrozumieć co tam się wydarzyło i na czym polegają nauki Jezusa. Nie trudno mu się dziwić, że nie rozumiał, skoro na początku problemy ze zrozumieniem nauk mistrza mieli nawet jego uczniowie. Marek przyjmuje chrzest bardzo późno, w Rzymie jakieś 30 lat później.

 
 
Drugi i trzeci tom, to wcale nie mniej zawiłe losy syna Marka Minutusa. Wiedzie on życie bogatego rzymianina, bo ojciec zbił spory majątek, robi karierę w wojsku i polityce, będąc blisko kręgów władzy dowiaduje się o problemach jakie sprawiają chrześcijanie. Z jednej strony wie, że są to przyzwoici ludzie, pokojowo do świata nastawieni, a z drugiej słyszy plotki, że chrześcijanie odprawiają jakieś tajemnicze rytuały, w których ponoć są składane ofiary z ludzi. Do tego pożar Rzymu, jedni oskarżają o to Nerona, inni chrześcijan. Oskarżanie władzy, nawet jeśliby to była prawda, zawsze jest niebezpieczne, tak więc chrześcijanie na kozłów ofiarnych się bardziej nadawali. Tyle, że plotka o chrześcijanach wcale nie zmniejszyła podejrzeń, że to mógł być Neron, a wręcz je nasiliła, bo chrześcijanie oskarżali cesarza, że jest wcieleniem szatana. Minutus uważa, że jego ojciec jest niespełna rozumu, jawne oskarżenie Nerona przez Marka w senacie, zdawało się to potwierdzać. Minutus dalej kontynuuje swoją karierę. Czy zmieni kiedyś zdanie i zostanie chrześcijaninem? 


Odpowiedzi można się domyśleć, skoro książka w jakiejś części ma wymiar religijny. Mika Waltari stara się przekonać czytelnika, że nad obydwoma głównymi bohaterami Bóg czuwa, mimo, że oni tego nie wiedzą. Tak dokładnie jest, bo Bóg widzi w nich dobro i otwarte serca, mimo, że im samym trudno się do tego przyznać. A więc ten cykl ma bardzo duże znaczenie aksjologiczne. Czytelnik nie raz w czasie lektury zastanawia się, czy to o czym czyta nie odnosi się właśnie do nas, bo czy my znamy swojego Boga, mimo, że w niego wierzymy? Czy znamy prawdziwy sens wiary? I wiele tego typu podobnych pytań. W jakimś sensie każdy z nas ma coś w sobie z Manilianusa, jeśli poszukujemy Boga, to go znajdziemy, nawet jeśli nie zawsze sobie z tego sprawę zdajemy. 


Podsumowując mamy do czynienia z naprawdę świetnymi książkami, które w całości stanowią „Trylogię Rzymską”, dlatego też koniecznie trzeba je przeczytać. 







Ad.
* 1. Tajemnica królestwa, 2. Rzymianin Minutus, 3. Mój syn Juliusz

wtorek, 14 lipca 2015

 Terry Goodkind, 




Świątynia Wichrów




cykl: Miecz prawdy, t. 6 



Wydawnictwo:  Dom wydawniczy Rebis
Data wydania: 1999 r.
ISBN:   8371208359
liczba str.: 712
tytuł oryginału:  Temple of the Winds
tłumaczenie: Lucyna Targosz
kategoria: fantastyka,  fantasy




 (  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl: 
 




W kolejnej części Goodkind bardzo ładnie namieszał. Z jednej strony zrobił spory bajzel w relacji Khalan i Richarda, co wredne licha, zwane duchami dobrymi i złymi, kazały im poświęcić co mają najcenniejsze, w imię wyższego dobra, jakim jest dokopanie Jagangowi, imperatorowi, który jest głównym sługą Opiekuna, pana zła i śmierci. Jak oni z tym się uporają, jak to przeżyją? Czy wielka miłość jaka łączy Khalan i Richarda przetrwa te tarapaty? A tego albo się domyślcie, a najlepiej otwórzcie książeczkę i czytajcie moi drodzy czytelnicy. Uniwersum Goodkinda opiera się na równowadze dobra i zła, ale siły służące złej sprawie po raz kolejny mają zamiar tą równowagę naruszyć. Jagang nie przestaje podejmować militarnego i magicznego wysiłku, żeby podbić Nowy Świat i na drodze staje mu poszukiwacz, czarodziej wojny, mistrz Rahl, czyli Richard we własnej osobie. 


Czytelnik ma wrażenie, że ta książka to etap przejściowy, bo w zasadzie z wyjątkiem paru fajerwerków niewiele się dzieje. Richard praktycznie się obija i studiuje zakurzone książeczki. Ale to też nie do końca prawda. Bo Richarda ścigają wichry, bo dawno temu wykradziono tajemniczą magiczną księgę ze Świątyni wichrów, to co zostało skradzione musi wrócić na miejsce lub zostać zniszczone. Wtedy wichry się uspokoją, i epidemia czarnej śmierci, którą wywowała magia zostanie cofnięta. Richard nie ma wyboru, nie ma go też Khalan. Pytanie czy da się pogodzić potrzebę prywatnego szczęścia z dobrem wielu narodów, całego świata wręcz? To może być trudniejsze niż się wydaje. 


Czwarte prawo magii mówi o potędze wybaczania, i myślę, że Goodkind ma rację, że w wybaczaniu tkwi niesamowita potęga, bo prawdziwie wybaczyć jest naprawdę trudno. A przecież wiara chrześcijańska do wybaczania właśnie namawia. A więc po raz kolejny mamy odniesienie do chrześcijaństwa. 


Dalej toczy się wojna dobra ze złem. I tutaj Goodkind zawarł jedno z zasadniczych praw wojny, a mianowicie takie, że wojna toczy się nie tylko na polach bitew i w pobliżu twierdz, których jedni bronią, a drudzy próbują zdobyć. Ale na każdej wojnie istotne jest zaplecze, bo co z tego, że wygra się sto bitew, jak nie będzie miał kto wziąć udziału w bitwie sto pierwszej. A więc stan zaplecza jest zawsze istotny, wiec w każdej wojnie chodzi nie tylko o wygranie bitew, ale też o zniszczenie morale wojska i ludności cywilnej i to dlatego wojsko jak zdobywa miasto ładnie sobie poczynia, okrada ludzi i gwałci kobiety. Bo niszcząc morale niszczysz wroga. Inny sposób na wrogów mają Błotni ludzie, oni mają zwyczaj konsumowania wrogów w sensie dosłownym, bo jedząc zdobywają wiedzę o wrogu, a przynajmniej w to wierzą. Raczej chodzi o morale, bo przyznacie to mało fajna perspektywa wiedzieć, że się będzie zjedzonym jak się zabłądzi w okolice Błotnych ludzi. Inną metodą jest broń biologiczna, którą zastosowano w świecie Goodkinda. Celowe rozprzestrzenienie dżumy, bo tak nazywano czarną śmierć, która spustoszyła Europę i nie tylko, bo to cholerstwo nie wzięło się z kosmosu przecież, miało zniszczyć Midlandy. Dopaść miała choroba nie tylko ludność cywilną, ale i armię. Tutaj nieświadomymi sprzymierzeńcami wroga były prostytutki, które ochoczo doprowadziły do rozprzestrzenienia się zarazy w wojsku. 


A więc mimo, że pozornie niewiele się dzieje w tym tomie cyklu, to jednak mistrza Rahla Richarda i matkę spowiedniczkę Kahlan, a także ludzi, którzy im sprzyjają czeka nie lada wyzwanie. Kluczem jest tutaj świątynia wichrów. Wojna trwa dalej. 


Oczywiście, że polecam.

niedziela, 5 lipca 2015

 Terry Goodkind, 


Bractwo Czystej Krwi


cykl: Miecz prawdy, t. 5


Wydawnictwo:  Dom wydawniczy Rebis
Data wydania: 1999 r.
ISBN:  9788371207983
liczba str.: 600
tytuł oryginału: Blood of the Fold
tłumaczenie: Lucyna Targosz 
kategoria: fantastyka, fantasy 


 (  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:




Przeczytałem „Bractwo Czystej Krwi”, książka ta jest kolejnym tomem cyklu „Miecz prawdy”. Tym sposobem ta moja fascynująca literacka podróż po uniwersum dwóch światów Goodkinda trwa dalej. Z jednej strony jak już wspominałem Goodkind stosuje Tolkienowski schemat, a z drugiej jednak się od niego odżegnuje być może bardziej niż większość pisarzy tworzących fantasy. U Tolkiena zapewne pamiętacie jak było, sprowadzało się to do tego, że pewien pierścień władzy, a więc magiczny artefakt został zniszczony i zło zostało pokonane. U Goodkinda jest inaczej, jasne, że dobro wygrywa i zło zbiera cięgi. Jednak u Goodkinda wcale nie jest to takie proste i oczywiste. Oczywiście w każdym tomie coś się dzieje i zło przegrywa jakąś batalię, ale przegrywa tylko jedną, ewentualnie kilka bitew, a wojna wciąż trwa dalej i z każdym tomem jest jeszcze trudniejsza, bo zło wciąż jest silniejsze i ani myśli dać się ostatecznie pokonać. A ci z dobrej strony muszą uważać na każdym kroku. U Tolkiena bohaterowie zmierzali się sami z sobą, i tu u Goodkinda też to również jest, ale chyba nie tylko do tego co się sprowadza, tutaj bohaterowie nie ustrzegają się błędów, i jeśli wygrywają to tylko dlatego, że mają dobre serca i są gotowi umierać za sprawę. Mam na myśli to, że wcześniej Richard uwolnił swojego ojca Rahla Posępnego, aby potem ponownie go pokonać i wysłać w zaświaty, a także usunął baszty oddzielające dwa światy, które uwięziły w jednym ze światów sługi Opiekuna. Jednak mimo błędów, które Richard popełnia, robi wiele rzeczy, które sprawiają, że sługi Opiekuna mają olbrzymie kłopoty i ich nadrzędnym celem jest wyeliminowanie Richarda. Jedna z prób jest porwanie Khalan, żeby wciągnąć Richarda w pułapkę. A więc misja poszukiwacza prawdy Richarda ma specyficzny, typowo mesjański charakter. Teraz nawiedzającym sny, głównym sługą Opiekuna, jest Jagang, imperator, czyli władca Imperialnego Ładu. Nazwa „nawiedzający sny” może jest niewinna, ale chodzi tu o to, że moc nawiedzania snów daje olbrzymią władzę i kontrolę nad drugim człowiekiem, bo ukrycie myśli w snach jest praktycznie niemożliwe. I ta wiedza daje olbrzymią władzę nie tylko magiczną. 


Od wielu tysięcy lat magia Rahlów chroni przed szkodami jakie wyrządzają nawiedzający sny. Po prostu trzeba wyznać, że jest się lojalnym wobec mistrza Rahla, jedną z form wyznania tej lojalności jest modlitwa do Rahla. A motyw modlitwy strzegącej przed złem ma oczywiście proweniencję chrześcijańską. Wierny powierza swoje sprawy Bogu i prosi Boga, żeby strzegł wyznawcę przed złem. I te motywy z religii chrześcijańskiej są tu w tym cyklu wyraźnie obecne. A więc dla autora to jest istotne, że człowiek potrzebuje Boga, bowiem racjonalny umysł potrafi płatać przeróżne figle i oprócz potrzeb typowo mistycznych, to jest istotna przyczyna, że potrzebujemy Boga. Wspomnieć należy motyw jak najbardziej autentyczny. Racjonalnie myślący marynarze z Tytanika nie widzieli żadnej pieprzonej góry lodowej, to akurat kaprys klimatu, nie ma potrzeby się wczuwać w tego typu analizy, a jednak skierowali statek dokładnie na górę lodową i ładnie popłynęli na dno. Oczywiście racjonalnie trzeba myśleć, bo po to mamy ludzki umysł, który do racjonalnego myślenia został stworzony, ale też zawsze powinniśmy pamiętać, że potrzebujemy Boga, żeby nie popłynąć prosto w objęcia diabelstwa, które tylko na to czeka cierpliwie i czyha, żeby się do duszy ludzkiej dobrać. Wynika z tego, że z czytania literatury można wyciągnąć naprawdę bardzo ciekawe wnioski. Mimo, że ten cykl „Miecz prawdy” wręcz jest przesycony ludzkim okrucieństwem do tego stopnia, że czasami się czytać nie chce, jednak jest przesycony również motywami wiary, a także kwestią, że walka dobra ze złem nie jest żadna ściemą, że ona ma miejsce naprawdę. Dowodzi to tego, że pisząc fantastykę w sposób naprawdę genialny można powiedzieć naprawdę o wielu rzeczach. Jak już wspomniałem Goodkind jest specem od spraw psychologicznych i zgłębia tajniki umysłu ludzkiego. Widać potrzeby wiary w Boga są immanentną cechą natury ludzkiej dlatego o tym wspomina. 


Wojna trwa i jak każda wojna jest specyficzną grą błędów, wojnę przegrywa ten kto ich popełni więcej i to spowoduje, że przeciwnik wygra bitwy i wojny. Jednym ze środków do prowadzenia wojen w uniwersum Goodkinda jest oczywiście magia. Jak autor tłumaczy magia nie jest ani dobra, ani zła, jest dobra wtedy kiedy dobrej sprawie służy, a zła kiedy służy złej sprawie. Magią posługują się obie strony i to pomimo faktu, że sługi Opiekuna głoszą, że magia jest zła i trzeba ją zniszczyć. Oczywiście chodzi tu o politykę, w mniemaniu imperatora Jaganga zniszczenie magii zniszczy wroga. A jeżeli da się dorobić do tego jakąś ładną ideologie, która ludzi przekona, to tylko dodatkowy pożytek. 


Wojna trwa Richard bierze sprawy w swoje ręce, robi bezprecedensowy manewr postanowił zjednoczyć D’harę, której jest teraz władcą, z Middlandami. Czy zdoła przekonać poszczególne kraje wchodzące w skład Middlandów. Kluczem do sukcesu jest matka spowiedniczka Khalan. Akcja rozgrywa się głównie w dwóch miejscach, w stolicy Middlanów Aydindril, a także w pałacu proroków. Ksienią zostaje Verna, która obawia się czy nie jest przypadkiem fałszywą ksienią z proroctwa, zapewniono ją, że nie, fałszywą ksienią jest Ulicia, siostra mroku. Jaki wpływ te wydarzenia w pałacu proroków będą miały na przebieg wojny? 


Wojna trwa dalej…


Nie ma opcji, trzeba czytać dalej kolejne części.
Książkę „Bractwo Czystej Krwi” polecam i to zdecydowanie polecam.