Terry Goodkind,
Dusza ognia
cykl: Miecz prawdy, t. 7
Wydawnictwo: Dom wydawniczy Rebis
Data wydania: 2006 r.
ISBN: 8371208863
liczba str. : 655
tytuł oryginału: Soul of the Fire
tłumaczenie; Lucyna Targosz
kategoria: fantastyka, fantasy
( recenzja
opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:

Ale nie tylko o wojnę tu chodzi zdaje się spełniać marzenie imperatora Jaganga o wyeliminowaniu magii ze świata, bo to ma być era ludzi. Czarodzieje i czarownice wedle tej ideologii maja być zbędni. Tym razem sprawę załatwiają trzy demony Reechani, Sentrosi i Vasi, które robią niezły bałagan, no i sprawiają, że wszyscy magowie z wyjątkiem poszukiwacza prawdy i mistrza Rahla i czarodzieja wojny w jednej osobie, a więc Richarda tracą moc magiczną. Ma to mieć poważniejsze konsekwencje dla całego świata. Motywu ekologicznego nie rozumiem. A mianowicie ma polegać to na tym, że jak magia zaniknie, to my brudasy ludzie raz dwa zapaskudzimy cały świat. Wszak przez ładnych kilkadziesiąt lat w Westlandzie magia była zakazana, i kto chciał świata bez magii mógł się tam udać. Wiemy przecież doskonale, że Richard był leśnym przewodnikiem zanim zaczęła się ta cała historia z mieczem prawdy. A jeżeli Richard był leśnym przewodnikiem, to były lasy, zapewne też czyste rzeki itd… Na razie to wygląda na wielkie niedociągnięcie ze strony autora, chyba, że Goodkind jakoś to lepiej uzasadni, że magia za wszelką nie może zniknąć.
Choć i bez aktywności sług Opiekuna ten proces zaniku magii powoli następuje. Magów jest coraz mniej, a Ci co są maja o wiele mniejszą moc magiczną, niż magowie z odległej przeszłości. Oczywiście nie ma absolutnie żadnych wątpliwości, że magowie z Midlandów dobrą robotę robią i chronią świat przed złymi zakusami Jaganga, ale potrzeba magii w tym świecie powinna być jakoś sensowniej umotywowana. Ale spokojnie jeszcze jest parę części cyklu, więc zapewne autor zdoła rozwikłać moje wątpliwości, bo nie sądzę, żebym tylko ja je miał.
Cała opowieść zaczyna się w osadzie Błotnych Ludzi, Richard ugania się za demonem, który przybrał postać kury, wygląda to co najmniej śmiesznie. No bo czytelnikowi zwyczajnie śmieć się chce, żeby jeden z najpotężniejszych ludzi na świecie lustrował kurniki i biegał za kurami. Potem sprawa się wyjaśnia, że kwestia demonów, które wywołała Khalan ratując życie Richardowi jest naprawdę poważną sprawą. A dalej jak już wspomniałem, akcja przenosi się do Anderithu. Poznajemy lokalną politykę, wszyscy liczą godziny do śmierci starego suwerena, a ambicje mają minister spraw duchowych i przyjaźni Bertrand Chambor, no i jego adiutant Dalton Cambell. Jeden chce zostać suwerenem, a drugi ministrem. Czas ustawić figurki na szachownicy tej politycznej gry interesów. Trwa bitwa w sensie metaforycznym o Anderith, za to łupy wojenne będą jak najbardziej prawdziwe, tak samo jak krew ludzka.
Warto przeczytać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz