czwartek, 22 grudnia 2022

Nadżib Mahfuz, Chan al Chalili

 Nadżib Mahfuz, 



Chan al Chalili 



Wydawnictwo: Smak Słowa

Data wydania; 2015 r.

ISBN: 9788364846274

liczba str.: 274

tytuł oryginału: Chan al Chalili 

tłumaczenie: Jolanta Kozłowska

kategoria: literatura piekna



recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl:

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/247788/chan-al-chalili/opinia/73439785#opinia73439785



Tym razem trafiło na Egipt, w ramach tej Book Trotterowej przygody literackiej była już książka autora z tego kraju ,w ramach tzw. jokerowego wyzwania, była to książka Omara El Akkada „Ameryka w ogniu”, co potwierdza, że współczesna literatura z tego islamskiego kraju ma się całkiem dobrze. Nadżib Mahfuz jest jedynym noblistą piszącym w języku arabskim, to pewnie też ma znaczenie. Wiemy też o tym pisarzu, że interesują go ulice Kairu, stolicy kraju, zdarzają się też książki o Aleksandrii z tego co kojarzę. Dumając co wybrać zdecydowałem się na książkę zatytułowaną „Chan al Chalili” . Tytułowe Chan al Chalili jest to po prostu dzielnica Kairu uważana za świętą, znajduje się tam meczet Husajna. Dzięki tej wyjątkowości, dzielnica stosunkowo dobrze przetrwała zawirowania II wojny światowej, która jak wiemy, nie ominęła kilka Afrykańskich krajów.


No to powoli wchodzimy do fabuły książki, nie jest ona jakaś skomplikowana, po prostu ludzie sobie jakoś tam żyją, jakąś część ludności w czasie wojny, tam się przeniosła, licząc na to, że uda się trudne lata przetrwać przeżyć. Z książki możemy się dowiedzieć, że patron meczetu znajdującego się w tej dzielnicy jakoś zadziałał, a już na pewno tubylcy muzułmanie w to wierzyli. Poznajemy intelektualistów, którzy toczą dysputy filozoficzne między innymi o religii, czyli jakoś ci panowie od kolegów z Europy się nie różnią za bardzo, po za tym, że założą czasem turban, pomodlą się 5 razy w stronę Mekki, rozkładając dywanik itp. Nie brakuje rozważań politycznych, a jak wiemy dzieje się na świecie, są nie mniej przejęci poczynaniami Niemców, niż my tym co dzieje się na Ukrainie. Nie brakuje też luźniejszych tematów, wiadomo oficjalnie muzułmanie trunków nie piją, bo prorok Mahomet zabrania, ale pewnie sobie tą stratę jakoś nadrabiają i znajdują jakieś przyjemności życia. Nie brakuje rozmów o tzw. dupie maryni. Jeden się przechwala, że ma cztery żony i jeszcze przynajmniej dwie kochanki, a i przygodnymi romansami nie gardzi, czy wizytami w przybytkach cór Koryntu pewnie również, choć do tego pewnie niechętnie się przyznaje. Trudno to oceniać, to prostu specyfika tej kultury, wynikającej z tego na co religia pozwala i na to jaka jest rola kobiet w islamskim społeczeństwie.


Mi kojarzy się związku z tym inna książka, którą zajmowałem się w ramach akcji literatury norweskiej, jest to oczywiście książka zatytułowana „Księgarz z Kabulu” napisana przez Asne Seierstad. Sułtana Chana, z tamtej książki, niewiele różni od Ahmada Nunu, z tej, mimo, że obu panów różni tysiące kilometrów i kilkadziesiąt lat. Ale kultura w jakiej funkcjonują jest podobna. I dlatego to jest bardzo ciekawe. Dodać tylko można, że książka jest fascynująca I ta literacka podróż do Kairu jest bardzo ciekawa, interesująca pod kątem poznawczym. Polecam.



                                         




Kate Wilhelm, Gdzie dawniej śpiewał ptak

 Kate Wilhelm, 



Gdzie dawniej śpiewał ptak 


Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis 

Data wydania: 2020 r. 

ISBN:  9788381881135

liczba str.: 296

tytuł oryginału:  Where Late the Sweet Birds Sang

tłumaczenie; Jolanta Kozak 

kategoria: science fiction 


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4906482/gdzie-dawniej-spiewal-ptak/opinia/73832154#opinia73832154   



Książka zatytułowana „Gdzie dawniej śpiewał ptak”, którą napisała Kate Wilhelm, równie dobrze mogłaby mieć tytuł „Ameryka w ruinie” i milion tego typu podobnych pomysłów, ale ten który wybrała autorka też jest dobry i wiele mówiących. Właściwie to nie ma tego typu konceptów w literaturze albo jest tego naprawdę niewiele. Przychodzi mi do głowy „Bastion” Stephena Kinga. Mamy tu cywilizację, które jeszcze funkcjonuje, ale ledwo dycha, i ludzie zdają sobie sprawę, że następne pokolenia będą walczyć o przetrwanie i walczyć o teren jak nasi pierwotni praprzodkowie. Czyli z grubsza to co oferuje nam literatura postapokaliptyczna. Różnica jest taka, że raczej nie mamy jakiegoś jednego bum i koniec, tylko jest to coś w rodzaju pełzającej, apokaliptycznej, katastrofy. Ludzie jeszcze są dobrze wykształceni, radzą sobie z klonowaniem na przykład, gorzej z informatyką, komputery działają, ale w końcu padną i nikt nie będzie wiedział co zrobić z tą rupieciarnią. Podobnie z książkami, oczywiście ktoś jeszcze czyta, ale jak są słabo zabezpieczone, z reguły po za bibliotekami, to ulegają zniszczeniu poprzez działanie czasu. Nie przypominam sobie jak odległa to jest przyszłość. A może celowo autorka to zrobiła, że nie wrzuciła czasu, żeby dać nam do zrozumienia, że nie jest dobrze.


Tak jak sugeruje tytuł książka jest bardzo mroczna, nasycona motywami ekologicznymi, większość zwierząt wyginęła. W tym ptaszki, które ładnie nam ptasim śpiewem życie uprzyjemniają. Wiemy, że są jakieś ryby, ale że stan wód jest coraz gorszy, więc trudno malować przyszłość gatunków żyjących w wodzie w kolorowych barwach. Na świecie nie jest ciekawie, bo jeżeli ta Ameryka spełnia standardy trzeciego świata, a przecież wciąż jest bogatym krajem, to strach sobie wyobrazić co dzieje się w Afryce czy Azji, albo nawet w niektórych dzielnicach Amerykańskich miast, które pewnie lepiej niż współczesne Detroit nie wyglądają.


W książce mowa o grupie ludzi, w miarę bogatych i wykształconych, prowadzą jakieś badania naukowe, mają dostęp do żywności, coś tam sami produkują. Jakaś grupa zostaje wysłana w misji do Waszyngtonu, starej stolicy Ameryki, zobaczyć co tam się dzieje. Była to długa wyprawa przez spory obszar kontynentu. Trudno powiedzieć, żeby to co zobaczyli ich zachwyciło, bo dowiedzieli się, że jest gorzej niż się spodziewali.


Podsumowując to jest trudna książka, nie przez sam jej odbiór, ale przez to, że to co czytelnik czyta robi naprawdę piorunujące i przerażające wrażenie. Autorka świetnie motywy ekologiczne i wszelkie inne opisała. Konstrukcja może jest i stosunkowo prosta, przystępność także, ale właśnie może właśnie dlatego jest ona na swój sposób wyjątkowa. Oczywiście to nic zaskakującego, że w fantastyce, science fiction jest cała masa motów ekologicznych w literaturze, ale tutaj wokół tego autorka stworzyła całą fabułę. Nie wiem czy w krótkiej recenzji udało mi się oddać sedno tego co my tu mamy, ale dodać warto, że w dziesięciostopniowej skali na lubimyczytac.pl daje max i jest to ocena w pełni zasłużona. Książka jest po prostu genialna i nie da się zapomnieć koncepcji, idei literackich, które się w niej pojawiły. Zdecydowanie polecam.




sobota, 17 grudnia 2022

Timothy Zahn, Nocny pociąg do Rigel

 Timothy Zahn, 




Nocny pociąg do Rigel


Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie

Data wydania: 2007 r.

ISBN:  8373845887

liczba str. :327

tytuł oryginału: Night Train to Rigel

tłumaczenie:Iwona Michałowska - Gabrych

kategoria. Science fiction


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4977/nocny-pociag-do-rigel/opinia/73469566#opinia73469566




Zahn napisał ciekawą książkę z pogranicza literatury science fiction i kryminału, bo z jednej strony książka zatytułowana ”Pociąg do Rigel” , której autorem jest Timothy Zahn, traktuje o tym, że można koleją podróżować w kosmosie i są to to podróże intergalaktyczne. Przypuszczać można, że mimo iż ta kolej jest niewyobrażalnie szybka, to i tak ta podróż trwa przynajmniej kilkadziesiąt godzin, a może kilkaset. A to już samo w sobie jest dobrym nawiązaniem do klasyka kryminalnego „Morderstwo w Orient Ekspresie” jaki napisała Agatha Christie. Polska fantastyka zna przynajmniej jeden taki przypadek kilkudniowej podróży kolejowej, jest to mianowicie książka pt. „Lód” Dukaja. Podróż przez Syberyjską zimę, skutą w dodatku przez lute anioły zimy w jakiś sposób pokazuje podobieństwo do tego co stworzyła angielska pisarka. Bo tam w podróży na linii Stambuł –Calais pociąg jechał przez Bałkany i tam nawet utknął na skutek działania natury, co pozwoliło detektywowi Herculesowi Poirot rozwiązać sprawę zabójstwa w pociągu. W tej książce Zahna jest troszkę podobnie, bo kosmos sam w sobie jest ekstremalny, co na pewno sprawia, że ta podróż jest trudna, acz podobnie jak w twórczości Christie i Dukaja odbywana jest w komfortowych warunkach.



W czasie podróży dzieją się dziwne rzeczy, ktoś poluje, ktoś jest myśliwym, w dodatku ktoś działa na szkodę kolei intergalaktycznej. Pewnie gdyby chodziło o to, że gdyby tam byli sami ziemianie sprawa byłaby prosta, ale tu mamy wiele obcych istot inteligentnych i wszyscy podróżują tym samym pociągiem. Nietrudno sobie to wyobrazić, że jest między tymi ludźmi/nieludźmi szereg wszelakich animozji, dobrze to odzwierciedla np. „Uniwersum Mass Effect”. Oczywiście można się też rozpisać o wszelakich sposobach podróży kosmicznych w literaturze science fiction, przypuszczam jednak, że jest to absolutnie zbędne. Każdy z tych konceptów jest ciekawy oryginalny, to co zaproponował Zahn jest również niebanalne. Najbardziej kojarzy mi się z koncepcją Dana Simmonsa w cyklu „Hyperion” tam po prostu wsiadało się na statek płynący rzeką i płynęło się przez szereg działających portali i w ten sposób dawało się „opłynąć” kilka galaktyk. Wyobrażeniu jak mogło wyglądać docieranie na kosmiczne stację kolejową które znajdowały się w pobliżu planet nadał Arthur C. Clark, klasyk gatunku science fiction w cyklu „Odyseja kosmiczna”, tam po prostu na wysokość 10 km plus docierało się windami i na pewno docierały one do stacji kosmicznych, więc czemu one nie mogłyby być kosmicznymi stacjami kolejowymi jak chce tego Zahn?



Wyposażeni w szereg tego typu wyobrażeń natury science fiction możemy brać się za lekturę książki, która niby jest prosta w odbiorze, no ale trzeba mieć parę książek z gatunku przeczytanych, żeby mieć wyobraźnię jak to w ogóle miałoby działać i czy to w ogóle ma jakikolwiek sens. To już oczywiście czytelnik oceni sam. Może nie jest to jakieś wybitne dzieło z gatunku science fiction ,ale jednak ja nie mam wątpliwości, że przeczytanie tej książki czasem straconym nie będzie, zwłaszcza jeśli ktoś nie gardzi literaturą, której akcja ma miejsce w kosmosie, i czytuje czasem jakieś kryminały. Połączenie chociaż jest z innej bajki jest jednak ciekawe i jak się okazuje da się całkiem zgrabnie działać na jednym i drugim obszarze literatury i może wyjść z tego coś fajnego. Książkę warto przeczytać, jest po prostu dobra.






niedziela, 11 grudnia 2022

Adam Wiśniewski - Snerg, Oro

 Adam Wiśniewski - Snerg, 



Oro



Wydawnictwo: Amber

Data wydania: 1998

ISBN: 837169556X

liczba str.: 176

tytuł oryginału: ----------

tłumaczenie: ---------

kategoria: science fiction 


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/135743/oro/opinia/73843421#opinia73843421

     


                                                                                                         

Nadarzyła okazja zapoznać się z twórczością Adama Wiśniewskiego Snerga, który pisał książki z gatunku science fiction, które autor pisał w latach 80 XX wieku. Wiemy, że miał problemy z cenzurą, stąd wynikały również problemu z publikacją między innymi tej książki zatytułowanej „Oro” , wydanej dopiero w latach 90, już po śmierci autora.



Oro to świat, do którego trafił ziemianim, Włoch, podróżujący autostradą z Rzymu do Wenecji. Wracał do domu, po pobycie w delegacji. Czyli przyczyna dosyć prozaiczna. Zatrzymał się w jakimś miasteczku, żeby kupić podarunek dla żony, pomyślał o biżuterii. Kupił pierścionek, a jak wiemy z powieści fantasy tego typu artefakty mogą narobić posiadaczowi nielichych kłopotów. Także tutaj nabyty przypadkowo skarb okazał się niebanalny. Bohater miał wypadek i trafił gdzieś w nie wiadomo jakiej galaktyce, nawet niewiele wiadomo jaki to mógł być czas. Po prostu otworzył się jakiś portal i jazda, znalazł się gdzieś w kosmosie.


Podobnie jak w przypadku powieści Janusza Andrzeja Zajdla ta powieść ma charakter socjologizujący. Autor skupił się na precyzyjnym opisie tajemniczego świata. No i oczywiście tego co robił tam główny bohater, uznano go za Otomi, czyli tajemniczego podróżnika między światami. A więc kogoś w rodzaju przywódcy duchowego, może czarodzieja, a może naukowca, coś w ten deseń. Niewątpliwie Otomi jest kimś o dużym autorytecie. Kłopoty zaczęły się, kiedy tubylcy zaczęli podejrzewać, że ten Otomi nie jest kim za kogo się podaje. W sumie to zagadkowe jak nasz bohater wiedział jak zagrać w tym przedstawieniu i dobrze grać tą rolę społeczną. O tym świecie wiemy, że najlepsze lata ta cywilizacja miała już za sobą, że ich przodkowie byli lepsi, a oni są w czymś co jest odpowiednikiem naszego średniowiecza. Oczywiście to jest o tyle nieprecyzyjna metafora, bowiem jak na nasze ziemskie standardy ta cywilizacja jest wysoko rozwinięta. Oro ma kłopoty, bo jacyś Obcy chcą ich zaatakować i na skutek tej inwazji Oro najprawdopodobniej się skończy. No ale jak było tego bohater się nie dowiedział, bo obudził się w jakimś włoskim szpitalu.


Powieść jest raczej krótka, ale mimo wszystko jest treściwa. Autor przyłożył się do opisu świata, do opisu postaci. No i temu Otomi źle nie było, miał się niczym sułtan w swoim haremie, więc zapewne nie narzekał na przyjemności życia w czasie pobytu w tym obcym świecie. Książka jest ciekawa. Warto przeczytać.









środa, 30 listopada 2022

Andrzej Pilipiuk, Faceci w gumofilcach

Andrzej Pilipiuk,




 Faceci w gumofilcach 



cykl: Kroniki Jakuba Wędrowycza, t. 10 






Wydawnictwo: Fabryka Słów

Data wydania: 2022 r. 

ISBN: 9788379648467

liczba str.: 433

tytuł oryginału: --------

tłumaczenie: -------

kategoria: fantastyka


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/5035357/faceci-w-gumofilcach/opinia/73874291#opinia73874291 



Globalne ocieplenie [ w: ] A. Pilipiuk, Faceci w gumofilcach


Była okazja parę razy, ostatnio całkiem niedawno, napisać coś ciekawego na temat przygód dwóch wesołych seniorów Jakuba Wędrowycza i jego kumpla Semena Korczaszki. Teraz pojawiła się książka zatytułowana "Faceci w gumofilcach", którą napisał rzecz jasna Andrzej Pilipiuk, pierwszy raz w życiu kupiłem książkę w dniu jej premiery. Niewątpliwie są to na tyle oryginalni bohaterowie, że właściwie ciężko się doszukać analogii, bo zapewne porównania Jakuba Wędrowycza do filmowego Ferdynanda Kiepskiego, czy znanego już światowej popkulturze Geralta z Rivii, chyba jednak nie są do końca trafione. Podobieństwo jest jedno między całą trójką, że wszyscy są w stanie dużo wypić, zarówno Ferdek, jak i Geralt byliby dla Jakuba godnymi oponentami w starej jak świat sztuce spożywania trunków wszelakich. W końcu było nie było słynnej mordowni jaką popijali wiedźmini Jakubowi nie było dane konsumować, podobno trzeba mieć do tego wiedźmińskie mutacje, żeby dało się to wypić, podobnie byłoby zapewne z rynkolem, trunkiem, który konsumowali kroganie z "Uniwersum Mass Effecta". Można by dywagować, że jeżeli Jakub Wędrowycz nie dałby rady, to kto?



No dobra, ale skończmy z tymi literackimi żarcikami, co do mocnych głów bohaterów literackich, filmowych, czy growych, przejdźmy powoli do sedna sprawy. Opowiadań jest jedenaście, oprócz zwyczajnych przygód, typu rozmowy przy trunkach, sparringi, kto jest kim itp., walki z duchami i innymi tajemniczymi, bytami, kosmitów, ufoków, jak ich Pilipiuk nazywa dosłownie nie było, ale wspomnień czy to w rozmowach, czy to w jednym z opowiadań, że ktoś miał układ z kosmitami było jak najbardziej.


Na pewno nie tylko ja się zastanawiałem, jak to będzie w nowej książce, chociażby z nowymi technologiami, które są wszechobecne i które musiały wpłynąć na mieszkańców ściany wschodniej o zaawansowanym wieku, mamy latające drony, jest mowa o tym, że wszyscy sporą część naszego czasu spędzamy wpatrując się w ekrany wszelakie i że nas ta technika zdrowo porobiła, zdaniem głównych bohaterów oczywiście. Semen ma nawet internet u siebie. Z tej okazji panowie, Jakub i Semen, umówili się na oglądanie ładnych kobiet, tak jak je pan Bóg stworzył, zapewne w akcji. W końcu nic co ludzkie nie jest im obce. Jakub jest bardziej konserwatywny od swego kumpla, ale i jemu przydał się stacjonarny telefon, zabytkowy do muzeum się nadający, ale jednak i o dziwo, mimo, że Jakub nie zaprzątał sobie głowy podłączeniem prądu do swojej chałupy, ten telefon przynajmniej raz zadzwonił. Przy kilku okazjach pojawił się wątek wojny, niemal na ich podwórku, Rosji z Ukrainą oczywiście. Przypuszczać można, że pewnie gdyby premiera książeczki była odrobinkę późniejsza dwie rakiety z Przewodowa wybuchałyby również w książce. Bo nikt z nas nie ma wątpliwości, że to dla bohaterów książki jest to po sąsiedzku niemal. Jak można się domyśleć była opisana wojenne losy w miarę młodego Jakuba i Semena w czasie II wojny światowej, jak to dzielne walczyli w partyzantce w grupie Wypruwacza.


Każde z tych opowiadań jest ciekawe i warte przeczytania, pośmiania się, wyluzowania. Ciekawy był powrót do książki „Upiór w ruderze” w opowiadaniu „Trzy damy i warchoł”, Jakub i Semen mają tam okazję wybrać się do Liszkowa, żeby uporać się z duchem Rocha Liszkowskiego. Na pewno nietypowi byli zleceniodawcy, bo jak wiadomo dwie panny Liszkowskie i jedna służąca, od ponad 200 lat same są duchami, po tym jak eksplozja w szopie wysłała je na tamten świat. Było o tym jaki panowie mają koncept jak „uprzyjemnić życie” pewnemu lokatorowi Kremla.



Zdecydowałem się wybrać opowiadanie zatytułowane „Globalne ocieplenie” , mowa tam o starym jak świat sporze sąsiedzkim jaki wiodą Wędrowyczowie i ród Bardaków. W Polskiej literaturze mamy „Zemstę” Fredry i tutaj Jakub i jego wierny wróg Izydor Bardak śmiało mogą robić za rejenta Milczka i cześnika Raptusiewicza. No ale literatura science fiction też zna o wiele dłuższy spór dwóch rodów Harkoneenn’ów i Atrydów, który trwa tysiące lat i zdaje się nie mieć końca. Jest to oczywiście „Uniwersum Diuna” Franka i Briana Herbertów. Tutaj w książce Pilipiuka możemy się dowiedzieć czy komuś na ręce wyrośnie kaktus zanim jakiś Bardak napije się bimbru z Wędrowyczem? 


Co my tu mamy? Jakub i Semen piją sobie trunki w knajpie w Wojsławicach, istotna jest tu data 11 listopada, i nagle robi się zimno, coraz zimniej, zimniej i zimniej, zimniej niż na Syberii nawet. Szybko się wydało, że to jest robota Bardaków. Jakub i Semen mają poważne kłopoty, bo jak do akcji wchodzą lute, anioły zimy z książki „Lód” Dukaja, to żartów nie ma. Można się domyśleć, że Jakub Wędrowycz nie z takich opresji w jednym kawałku wychodził, ale było ciężko, bardzo ciężko, bo nawet śmierć po obydwu panów się osobiście pofatygowała.


Podsumowując to są naprawdę ciekawe i bardzo fajne opowiadania. Zdecydowanie polecam.




wtorek, 22 listopada 2022

Eric Flint, David Weber, 1634, Wojna bałtycka, cz. 1

Eric Flint, 

David Weber,



 1634, 

Wojna bałtycka


cykl: Pierścień ognia, t. 3, cz. 1      


Wydawnictwo: Zysk i S-ka

Data wydania: 2021 r. 

ISBN:  9788382022193

liczba str.; 926

tytuł oryginału: 1634: The Baltic War

tłumaczenie; Michał Bochenek ,Barbara Giecolt

kategoria; historia alternatywna 


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4967152/1634-wojna-baltycka/opinia/72415395#opinia72415395 



Po przeczytaniu książek zatytułowanych „1632” i „1633” , pierwszą napisał sam Eric Flint, drugą duet pisarski Eric Flint, Dawid Weber, w tej książce ponownie Flinti Weber ponownie odpalili komputery i wzięli się za pisanie nowej książki. Dodać trzeba, że wyszła im, kolokwializując, niezła ponad 900 stronicowa cegła.


Realia nie uległy zmianie nadal ci sami ludzie mierzą się z realiami XVII wiecznymi. Chociaż zmiany niewątpliwie są, bo temat, że mamy nowych ludzi z przyszłości, którzy od dwóch lat mieszają w Europejskiej geopolityce i jakoś wszystkie strony do tego ustosunkowały się. Oczywiście nasi też czują się coraz lepiej w tej nowej rzeczywistości i w iście amerykańskim stylu ją kreują. Powstaje nowe państwo Stany Zjednoczone Europy (SZE) , powstaje na terenie Cesarstwa Niemieckiego i częściowo przejmuje funkcje Cesarstwa. Strukturą ma podobną, cześć obszar centralnego, a reszta to republiki podległe, wasalne. Wiadomo, że żeby utrzymać tą coraz potężniejszą machinę państwową Amerykanie musieli wciągnąć do interesu część tubylców, którzy stali się siłą rzeczy kastą uprzywilejowaną mającą dostęp do technologii, nie tylko tej co została przetransferowana, bo tego na skutek zużycia jest tego coraz mniej. Ale trzeba sobie radzić i wymyślać „koło na nowo”. Postępy jakieś są skoro pojawiają się chociażby samoloty, podobne do tych jakie działały na frontach I wojny światowej, czyli znaleźli się jacyś bracia Wright w tej alternatywnej rzeczywiści i dali radę. Domyślać się można, że dało się radę z ropą naftową i przerobienie tego na standardową benzynę z czego pewnie tureccy sułtani są bardzo zadowoleni, którzy przewodzili całym światem arabskim i w tym czasie rządzili sporym kawałkiem Europy i Afryki, oprócz Azji rzecz jasna.


Tu konkretnie mamy rywalizację o basen morza Bałtyckiego, a jak wiemy sporo tu się działo. Jak zwykle jest sporo tutaj dyplomacji, a nie brakuje też batalii bitewnych na morzu i lądzie. A wspomniane samoloty robiły wśród wrogów dokładnie takie jakie w cyklu „Pieśni lodu i ognia” zrobią smoki w tym tomie który powstaje, na pewno srogo rozpalą zimę, ale akurat zachwytów w Westeros z tego powodu nie będzie, bo i tak kraj jest srogo udręczony wojnami i różnymi atrakcjami, jak wiemy przyszła zima, a spichlerze są puste. Krótko i na temat mówiąc dzieje się.


Niewątpliwie koncept literacki jaki prezentują autorzy jest bardzo ciekawy, niewątpliwie znają oni realia epoki i kombinują jak wyglądać mogłaby alternatywa, bo o to przecież chodzi w dobrej historii alternatywnej. A interwencja przybyszów z II polowy XX wieku jest siłą rzeczy znaczna. Książka jest ciekawa i warto ją przeczytać. Polecam.




niedziela, 20 listopada 2022

Robert J. Szmidt, Ostateczne rozwiązanie

Robert J. Szmidt, 




Ostateczne rozwiązanie



Wydawnictwo: Znak Horyzont

Data wydania: 2021 r.

ISBN:  9788324079414

liczba str.: 384

tytuł oryginału: ----------

tłumaczenie: ------------

kategoria: historia alternatywna



recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl:

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4968570/ostateczne-rozwiazanie/opinia/73386351#opinia73386351



Książek, które opisują historycznie alternatywny motyw, że nazistowskie Niemcy, jeżeli nie wygrają II wojny światowej, to przynajmniej ją przetrwają i wyjdą z niej jako silny kraj jest troszkę. Spróbował swoich sił w tym temacie Robert J. Szmidt. Polski pisarz napisał książkę zatytułowaną „Ostateczne rozwiązanie” i trzeba obiektywnie stwierdzić, że jest ona dobra i upiornie groźna, tak samo jak chociażby ”Vaterland” Roberta Harrisa.



I na tym podobieństwa w twórczości obydwu pisarzy w ramach tworzenia koncepcji historii alternatywnej się nie kończą. Albowiem w tamtej książce podobnie, jak u Szmidta, kluczowym motywem była kwestia Żydowska, czyli nazistowska koncepcja ostatecznego rozwiązania. Ale to nie koniec, bo u Szmidta ten termin ma przynajmniej jeszcze jedno znaczenie, czyli po prostu próba, jak wiemy praktycznie niemożliwa, wygrania wojny. Pomysł jaki miał Himmler, następca Hitlera, który zginał w zamachu, jednym z 42, historycznie prawdziwym, który się nie udał. W tym konkretnym polegało to na tym, że Hitler śpieszył się na pociąg do Berlina i musiał wcześniej opuścić salę, i mównicę, w której były zamontowane ładunki wybuchowe, który zmiótłby z powierzchni razem z Hitlerem mnóstwo ludzi, w tym sporą część elity NSDAP. W alternatywnej koncepcji służby specjalne Rzeszy doszły do tego co się święci, i sam Himmler spowodował, że Hitler mówił tak długo jak było trzeba ok półgodziny dłużej, nawet się nie zorientował, że czas minął i było bum, a Hitler trafił na tamten świat, w tym również paru rywali Himmlera do objęcia funkcji nowego fuhrera Rzeszy.



W tym momencie oprócz alternatywnej political fiction zaczyna się typowo szpiegowski thriller, dokładnie tak samo jak było w książce Harrisa, tyle, że Szmidt oparł akcję o typowo Polską specyfikę, bo w alternatywnej koncepcji nic tu się nie zmienia Polska jest podbita przez nazistów, a naziści robią swoje, tyle, że tylko Himmler jest bardziej cwany i posługiwał się dobrym pijarem, o tym co się dzieje w Polsce, i o tym, że dziesiątki tysięcy Żydów wyparowywują, bo podobno wyjechali do Nowej Palestyny, i nikt nie ma głowy, żeby sprawdzać jak było, z wyjątkiem polaka Jana Karskiego i agenta brytyjskiego wywiadu Karla. No ale służby specjalne Rzeszy pod zarządem Himmlera działały sprawnie, więc wszystko na to wskazuje, że pozwalali im robić swoje. Uznali zapewne, że mniej zamieszania będzie z tego niż aresztowanie Brytyjczyka, a z państwem wyspiarskim Niemcy chcą mieć przyzwoite stosunki. Tamci zresztą z wzajemnością zawczasu pozbyli się Winstona Churchilla. No a po za tym rozsądnie rozgrywający politykę naziści mieli swoje plany polityczne, i sprawienie, że nikt tematem kwestii Żydowskiej się nie zainteresuje. Czy byłoby to możliwe, że na przykład Francja będzie państwem satelickim Rzeszy, o czym czytelnik dowiaduje się w pierwszych rozdziałach książki? Trudno powiedzieć, możliwe, że do takiego konceptu ktoś wpadłby gdyby dysponował wehikułem czasu i dowiedział się, że takie koncepty polityczne pojawią się w II połowie XX w. Podobnie było w książce i filmie „Ambassada” Niemcy dowiedzieli się, że Hitler prowadzi Niemcy do katastrofy, a nie żadnej tysiącletniej Rzeszy i wyspekulowali, że będzie taniej poddać się, zakończyć temat, a wojnę ograniczyć do tzw. incydentu wrześniowego.



Niezależnie od tego czy te koncepcje z książki Szmidta były realne historycznie do przeprowadzenia czy nie, można by tu długo dywagować, ta książka niewątpliwie ciekawie i oryginalnie rozpracowywuje zagadnienie i daje do myślenia. Bo pytania będą ludzi nurtować, czy rzeczywiście Niemcy byli blisko wygrania wojny i co by z tego wynikło, chociażby problem rozwoju broni atomowej, czy byłyby użyte i idący za tym wyścig zbrojeń. Czy może byłoby to zbędne, a naukowcy z lat 30 i 40 zajęliby się czymś innym np. Autor w sposób, ciekawy, wiarygodny nakreślił opisy postaci historycznych i fikcyjnych w książce, Książkę czyta się ciekawie. Polecam



 

czwartek, 27 października 2022

Jose Saramago, Kamienna tratwa

Jose Saramago, 




Kamienna tratwa 



Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis

Data wydania: 2003 r.

ISBN:  8373013482

liczba str.: 303

tytuł oryginału: A Jangada de Pedra

tłumaczenie: Wojciech Charchalis

kategoria: literatura piękna


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

/lubimyczytac.pl/ksiazka/99660/kamienna-tratwa/opinia/72613230#opinia72613230 





Jose Saramago to pisarz portugalski, które pisze niesamowite książki, praktycznie każda jest dobra, choć niewątpliwie wymagają skupienia w czytaniu, żeby wyciągnąć co to jest najciekawsze w książkach tego pisarza. Książka niby dotyczy współczesności i problemów, czy to politycznych, klimatycznych, kulturowych itd., można wymieniać w nieskończoność, a ma klimat ewidentnie nawiązujący do literatury fantasy, bo mamy element magiczny, który sprawił, że półwysep Iberyjski odłączył się od Europy i w najlepsze podryfował sobie w kierunku Ameryki i ostatecznie ulokował się w pobliżu wybrzeży Kanady. Wystarczył kamień, kij, który robił za magiczną różdżkę i stado szpaków, żeby robiły dobry klimat i to wystarczyło.


Książka zaczyna się od tego, że Joana Corda zrobiła kreskę na ziemi używają zwykłego kija i od razu okoliczne psy w miejscowości Cerbere zaczęły szczekać, jakby wyczuwając doniosłość tej magicznej chwili. Do tego doszedł szereg kolejnych zdarzeń, no i w efekcie cały półwysep oderwał się od Europy i podryfował sobie Atlantykiem. Dodać koniecznie trzeba, że tego nigdy już nie dało się powtórzyć. No i zaczęły się spekulacje intelektualne o co tu chodzi? Autor pokazuje swoim czytelnikom wydarzenie w bardzo szerokiej perspektywie, począwszy od serwisów informacyjnych, rozmów ludzi, zachowania społeczności, jedni ludzie uciekali z półwyspu, a drudzy wracali, po rozważania typowo ekologiczne, czy to znowu sprawka zmieniającego się klimatu? Aż po eschatologiczne, że znowu skończy się to powodzią w basenie morza Śródziemnego, jak wiemy motyw powodzi pojawia się we wszystkich Świętych Księgach, i niemal wszystkich kulturach i religiach, po wieszczenie kolejnego końca świata. Oczywiście swoje trzy grosze musieli wepchać politycy i kombinować jak to wydarzenie wpływa na światową geopolitykę. Ekonomiści od razu wzięli się za tworzenie symulacji gospodarczych tej nowej rzeczywistości. A filozofowie zaczęli gdybać, co z tą Hiszpanią i Portugalią? Czy to jeszcze jest Europa czy już nie? czy zachowane zostanę europejskie wartości? A że nie są to puste słowa i coś znaczą i pojawia się w dyskursie w różnych krajach. I zawsze to ma jakieś konsekwencje polityczne, ekonomiczne również, bo przecież ta wredna Unia Europejska, co prawda daje jakieś pieniądze z unijnego budżetu, ale domaga się przy okazji przestrzegania spraw związanych z dobrym funkcjonowaniem demokracji. Kulturoznawcy i lingwiści głowią się czy języki hiszpański i portugalski będą kiedykolwiek wpływał na kulturę Zachodnią, czy nowa Hiszpania i Portugalia zostanie nową Wenezuelą lub Brazylią? Pewnie historykom będzie brakować kontaktów z Francją, Wielką Brytanią, krajami europejskimi i afrykańskimi. A wydarzenia historyczne będą wpływać bardziej na losu obydwu Ameryk, no i jakie to będzie miało konsekwencje? Oczywiście można wymieniać w nieskończoność jaki wpływ ma to wydarzenie na zmiany w teoriach nauk i czy przypadkiem nobliści nie będą dostawać nagrody za te naukowe rewelacje? Prób zadawania pytań i udzielania na nie odpowiedzi jest w nieskończoność.

Tak czy siak autor zdrowo uprzykrzył życie czytelnikom dając zdrowo do myślenia. I to nie jest żadne zaskoczenie, bo Saramago jest z tego znany przecież, że nieźle kombinuje intelektualnie w swoich książkach, a ty czytelniku spekuluj dalej co z tego wynika. No ten problem czy jakiś kraj jest, czy nie jest np. w Europie, bardzo często sprawia, że temperatury dysput politycznych szybko rosną i rozpalane są do czerwoności. Podobnie najbliższa przyszłość sprawi, że analogicznie będzie z dyskusjami o klimacie, czy przyjmować do jakiegoś kraju olbrzymie rzesze uchodźców ekologicznych np. A temat związany  z napływem nowej ludności błahy i banalny nigdy nie jest przecież. Książka jest niesamowita, autor pokazuje swój kunszt pisarski i w sposób wyjątkowy kreuje rzeczywistość literacką ukazując nam problemy, które znamy z mediów lub publikacji naukowych. Zdecydowanie polecam. 












niedziela, 23 października 2022

Andrzej Pilipiuk, Weźmisz czarno kurę.

 Andrzej Pilipiuk, 



Weźmisz czarno kurę



cykl: Kroniki Jakuba Wędrowycza, t. 3  



Wydawnictwo: Fabryka słów

Data wydania: 2011

ISBN9788375745610

liczba str.: 392 

tytuł oryginału: --------

tłumaczenie: --------

kategoria: fantastyka


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/48051/wezmisz-czarno-kure/opinia/73367015#opinia73367015    





Weźmisz czarno kurę [w: ] A. Pilipiuk, Weźmisz czarno kurę



Dawno nie były recenzowane przygody Jakuba Wędrowycza, na lubimyczytac.pl, cykl został nazwany „Oblicza Wędrowycza”, ja na blogu nazwałem, tak jak pierwsza część „Kroniki Jakuba Wędrowycza”, obie nazwy są tak samo dobre, więc luzik.



Opowiadań jest aż 19, więc średnia to raptem kilkanaście stron, wszystkie są dobre, ciekawe i oczywiście nawet zabawne. I o to chodzi, bo Pilipiuk jest twórcą takiej luźniejszej, jak sam mawia, z dystansem do siebie, wręcz grafomańskiej fantastyki, no i świetnie bawi się różnymi konwencjami literackimi, to jest arcyciekawe i daje świetne efekty. Dobry motyw był z mumią Lenina w Moskwie, no i dorobiona ideologia, że Jakub Wędrowycz działając razem z James’em Bondem, tak tym samym brytyjskim agentem 007, wdarli się do czegoś w rodzaju serwerowni Układu Warszawskiego i zrobili porządki po swojemu w 1989 r. a czym to się skończyło każdy wie.


Czyli niewątpliwie jest o czym czytać w tym tomie i jest po prostu zabawnie. Pierwsze opowiadanie jest śmieszne, bo dowiadujemy się, że maszyneria poddaje się urokom i innym działaniom magicznym jak wszystko. Sam Jakub Wędrowycz aż takim, specem nie jest, ale w potrzebie udał się do mistrza, czarownika, wróża, szeptucha, czy jak go tam zwać, Karwowskiego z Uchaj. A wszystko to dlatego, że nieroztropny sąsiad wjechał Jakubowi w maliny, i rozniósł na strzępy malinowe krzewy. Niby niewielkie przewinienie, ale, że Jakub Wędrowycz potrafi być narwany i uprzykrzyć życie wrogom, czyli ludziom, którzy chcą mu zaszkodzić i dalej szkodzą. Główny bohater opowiadania wiedział jaka waluta będzie odpowiednia, zabrał ze sobą 10 butelek bimbru swojej roboty. No i uzyskał odpowiedni czar, urok, i przez parę dni sąsiad miał z tym samym kombajnem nieliche kłopoty. Oczywiście w końcu się połapał, że Jakub Wędrowycz ma w tym coś wspólnego. Były ofiary w zwierzętach, dokładnie dwie kury, jedną do użycia czaru, a drugą do jego odczynienia. No i panowie się rozeszli, każdy w swoją stronę, a kury zostały zjedzone przez samego Jakuba i jego kumpla Semena, popijane były, jak to przyjaciele mają w zwyczaju, dużymi ilościami alkoholu.


Opowiadanie jest ciekawe, inne również, kreacje postaci są fajnie opisane, niewątpliwie Pilipiuk był w formie pisarskiej, i miał mnóstwo fajnych, oryginalnych pomysłów. Polecam




poniedziałek, 5 września 2022

Guy Gavriel Kay, Fionavarski gobelin

Guy Gavriel Kay, 



Fionavarski gobelin




Wydawnictwo: Zysk i S-ka

Data wydania: 2012 

ISBN:  9788375067255

liczba str.: 1308

tytuł oryginału:  The Fionavar Tapestry

tłumaczenie: Michał Łukaszewski, Dorota Żywno 

kategoria: fantasy




recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/138700/fionavarski-gobelin/opinia/6635605#opinia6635605     



W końcu się zdecydowałem na zrecenzowanie „Fionavarskiego gobelinu”, autorem tej książki jest Guy Gawriel Kay chyba dopiero po pięciokrotnym przeczytaniu, a i to jeszcze pewności nie mam czy wszystko wychwyciłem. Na pewno za każdym kolejnym czytaniem lepiej radziłem sobie z licznymi metaforami w tej książce. W sumie to taki mix: mieszanka Sapkowskiego z Tolkienem okraszone to jest legendami arturiańskimi i troszkę Biblii do tego. Czyli w sumie jest dobrze.



Mamy ciekawy skomplikowany świat fantasy, a ściślej wiele światów, w tym nasz, no i ten pierwszy Fionawar, gdzie tka się gobeliny, opowiadając w tej sposób o mitach założycielskich tych wszystkich światów. Ale wszystko powoli jest zapominane nawet we Fionawarze i nie jest tak dobrze jak kiedyś, kiedy był kraj mlekiem i miodem płynący i było ładnie pięknie. No ale jak to zwykle w tego typu konwencjach fantasy bywa pojawi się jakiś zły, odpowiednik Tolkienowskiego Saurona, tutaj u Kaya jest to Morgoth, i wszystko ładnie się chrzani. Ci z Fionawaru potrzebowali pomocy naszych i tym sposobem Kimberly Ford, Kevin Lane, Jennifer Lowell, Dave Martyniuk, Paul Schafer, zwykli, zapewne troszkę nieprzeciętni studenci z Ameryki trafili do Fionavaru, no i się zaczęło na dobre. Pytanie jest jedno, czy dadzą radę ocalić świat Fionavaru i całą resztę światów w tym nasz zapewne też? No i czy wrócą w jednym kawałku, z tego transferu do innego świata z powrotem, do siebie?


Tą piątkę przyjaciół z naszego świata sprowadził czarodziej Loren Srebrny Płaszcz, chyba tu nie trzeba się wczuwać w nie wiadomo ile analiz literackich, żeby przekonać czytelnika, że jest podobny do Tolkienowskiego Gandalfa. Ten świat jest ciekawy, bo oprócz ludzi istnieje wiele innych istot, na pewno są krasnoludy, są też lios alfarowie, odpowiednicy elfów zapewne i inni. Tak jak u Tolkiena istnieją różne tajemnicze miejsca lasy puszcze, a nawet pojedyncze drzewa, jak np. tutaj Letnie drzewo mają swoją rolę do odegrania. Są też w Fionavarze smoki, które uatrakcyjniają to podróż literacką do Fionavaru.


Książka podzielona jest na trzy części, czyli Kay zachował Tolkienowski schemat wprowadzenie do świata, potem część środkowa, no i ostatnie rozstrzygnięcia, z każdą stroną jest trudniej i coraz mroczniej. Tam, u Tolkiena, do akcji wchodziło i odgrywało coraz poważniejsze role, czterech hobbitów, tutaj jest akurat piątka, studentów z naszego świata, trzech mężczyzn i dwie kobiety. Każdy miał swoją, bardzo poważną rolę do odegrania we Fionawarze, i wraz z poznawaniem przez nich tego świata rosło ich zaangażowanie, o które trudno ich posądzać, że wejdą do akcji i dadzą radę. Ale czy tak samo nie było przecież z hobbitami? W sensie, że tak mała istota jak Frodo, będzie z stanie zanieść pierścień tam gdzie trzeba i Imperium Saurona się rozpadnie, a dobro wygra? Jak będzie tutaj w tej książce oczywiście nie ma potrzeby zdradzać, żeby nie ułatwiać zadania czytelnikom. Choć nie ukrywam, że wszystkiego można się domyśleć jak będzie, ale i tak warto otworzyć książkę, czytać i zagłębiać się w tym wszystkim.


Na pewno z Sapkowskim łączą Kaya liczne nawiązania do legend arturiańskich, a nawet troszkę Biblii u polskiego mistrza fantasy da się znaleźć. Ciri na pustyni Korath, zwanej też Patelnią spędziła 40 dni, i też ją jakieś licho kusiło, żeby obudziła swoje magiczne siły, zemściła się na wszystkich i przejęła władzę nad światem. Rzecz jasna Ciri, jako ta dobra, nie uległa pokusie. Dlaczego wspominam Ciri, bo na Letnim Drzewie trzy dni i trzy noce spędził Paul, zwany we Fionavarze Pwyllem, było to bezprecedensowe wydarzenie, bo jeszcze nikomu ta sztuka się nie powiodła, większość twardzieli umierała mniej więcej w ciągu doby. Nie trudno się domyśleć analogii Biblijnej zarówno w przypadku Cirilli jak i Paula. Istotną rolę odegrała Kim, która została wizjonerką, co siłą rzeczy upodabnia ją do Ciri, która miała potężny dar jasnowidzenia. Oprócz wielu innych zdolności magicznych rzecz jasna. Ale też rola Jennifer i Dave się nie obijali i swoje niebagatelne role odegrali. Dave się zagubił i musiał sobie poradzić w obcym świecie, a Jennifer radziła sobie spędzając czas na zamku w Paras Derwal, stolicy Fionavaru.


Książka niewątpliwie jest genialna, wciąga niesamowicie, ale też wymaga skupienia i radzenia sobie z tym jak ten świat jest przedstawiony, tu wyobraźnia musi działać na wysokich obrotach. Niby to nic niezwykłego, bo coś takiego wchodzi w każdej, przynajmniej dobrej książce fantasy. Ale też niewątpliwie, mimo pewnych podobieństw do różnych klasyków fantasy, ta koncepcja Kaya jest niezwykle oryginalna i warto się z nią zapoznać i dobrze się przyłożyć do tego co my tu mamy. Zdecydowanie polecam.




środa, 31 sierpnia 2022

Arundhati Roy, Ministerstwo niezrównanego szczęścia

 Arundhati Roy,





 Ministerstwo niezrównanego szczęścia



Wydawnictwo: Zysk i s-ka

Data wydania: 2017 r. 

ISBN:  9788381161404

liczba str.: 480

tytuł oryginału: The Ministry of Utmost Happiness

tłumaczenie: Jerzy Łoziński

kategoria: literatura piękna



recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4805275/ministerstwo-niezrownanego-szczescia/opinia/71541724#opinia71541724   




O autorce czytałem dawno temu w jednym z dodatków do Gazety Wyborczej, bardzo dawno temu, kiedy to jeszcze czytało się gazety w wersji papierowej i było co czytać i ceny były przystępne. Teraz na potrzeby akcji czytelniczej Book Trotter była okazja zapoznać się z twórczością tej pisarki z Indii. Na pewno Arundhati Roy jest autorką troszkę kontrowersyjną, troszkę niebanalną, bo jej twórczość daje do myślenia. Tą książkę, którą przeczytałem zatytułowaną „Ministerstwo niezrównanego szczęścia”, ja bym określił jako literacko – publicystyczną, w sensie, takim troszkę dosłownym. Bo mamy troszkę tego co jest w literaturze pięknej, historia głównej bohaterki/bohatera, bo mamy tutaj do czynienia z osobą transpłciową, a to niewątpliwie samo w sobie robi pewien ferment intelektualny. Akcja ma miejsce w drugiej połowie XX wieku i pierwszych latach wieku XXI, to akurat jest istotna informacja, bo czytelnik musi to wiedzieć, że chodzi o nieco dalszą i zupełnie bliską współczesność.



Główną bohaterką jest Andżum, która raz występuje jako młody chłopiec potem jako kobieta jednak, bo wiadomo troszkę urosła i się wydało co nie co, i męskie role, w tym nauka w muzułmańskiej medresie, mimo, że był/była bardzo zdolna, nie miała szans na kontynuację. Ale w sumie przez resztę życia nie mogła się zdecydować jaka płeć jest dla niej odpowiednia. W sumie to tyle co da się napisać, bo potem mamy różne perypetie jakie Andżum przeżywała.



A druga część to typowa publicystyka społeczno – politologiczna, sporo jest o polityce jakie ten wielki kraj, który już niebawem, bo w przyszłym roku (2023) przebije Chiny pod katem liczby ludności. A problemów ten wielki i liczny kraj ma niemało, począwszy od groma języków jakim posługują się ludzie, tu pomaga urzędowa angielszczyzna, ale jak wynika z tego co autorka pisze nie wszyscy język Szekspira znają. Jak można się domyśleć jest potrzebny na pewnym szczeblu edukacji, no i robienia kariery urzędniczej. Oczywiście dla nas Europejczyków w dużym stopniu to jest niezrozumiałe, bo to pewnie tak samo jakby przeciętnego człowieka z dalekiego wschodu pytać o co chodzi z naszymi partiami politycznymi i o co tym ludziom chodzi i dlaczego mają one poparcie określonych grup społecznych np.? Zapewne zrozumiałby niewiele więcej z tego niż my o specyfice Indii.



Można odnieść wrażenie, że problem muzułmański w tej książce to kolejna opcja wkładania w kij w mrowisko przez autorkę, zwłaszcza po tym co się wydarzyło w 2001 r w Nowym Yorku. Widać autorka ma takie paskudnie wredne zwyczaje, że czytelnikom żyć nie daje! Mamy opisany tutaj los Saddama Husajna, gościa, który jakimś okropnym zbiegiem okoliczności ma takie same imię i nazwisko jak iracki dyktator. No ale zapewne to jakiś okrutny żart autorki wobec tego bohatera, żeby nagłośnić problem, że zwykli muzułmanie w Indiach, mieli sporo problemów po tym jak wieżyczki w Ameryce się zawaliły, a armie NATO zwaliły się robić porządki w Afganistanie. Ciekawe jakie poglądy ma autorka w dniach dzisiejszych jak wie, że talibowie w Kabulu mają się dobrze, ale to pewnie motyw na zupełnie inną opowieść literacką. W sumie to dziwny zbieg okoliczności, że książek poruszających problem jaki świat ma z wyznawcami proroka Mahometa zrecenzowałem troszkę w ramach wyzwania czytelniczego Book Trotter i coś mi mówi, że to nie koniec tej imprezy literackiej.



Książka, mimo, że jest niewątpliwie trudna, ze względu na zupełnie inną specyfikę kulturową Indii, jest ciekawa i warto przeczytać. Arundati Roy sporo mówi, czasem wręcz krzyczy nie tylko o swoim kraju, ale i całym naszym świecie i sama się głowi i chce, żebyśmy troszkę też intelektualnie pokombinowali i zastanowili. Zdecydowanie polecam.