niedziela, 26 stycznia 2020

Trudi Canawan, Uczennica Maga

Trudi Canawan,


Uczennica maga
Prequel Trylogii Czarnego Maga


cykl: Trylogia Czarnego Maga, t. 0,5




Wydawnictwo: Galeria Książki
Data wydania: 2009 r.
ISBN:   9788392579649
liczba str.: 816
tytuł oryginału: The Magician's Apprentice
tłumaczenie: Agnieszka Fulińska
kategoria: fantasy




recenzja opublikowana na: 




https://www.facebook.com/groups/829004030782178/?multi_permalinks=1041070182908894&notif_id=1579898837164482&notif_t=group_activity



http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4425/uczennica-maga/opinia/55528336#opinia55528336








Mamy nowy rok 2020 i to daje dobrą opcję na czytanie książek w ramach akcji Book – Trotter. W styczniu my uczestnicy wybraliśmy Australię, o której było głośno z powodu pożarów lasu, a więc południowe lato ludziom na antypodach daje się we znaki. No ale weźmy się za książeczkę. Przypuszczam, że twórczość Trudy Canawan jest wam moi drodzy czytelnicy znana. Jednak uznałem, że po prequel trylogii „Czarnego maga” czyli książkę zatytułowaną „Uczennica maga” warto było sięgnąć. Tak naprawdę to jest prequel do dwóch trylogii wspomnianej „Trylogii czarnego maga” i „Trylogii zdrajcy” i to jest widoczne gdy mowa o kamieniach mocy. Ta magia jest tutaj zdradziecka, bitwy magów przypominają pokaz fajerwerków jest głośno kolorowo i morderczo, bywa piekielnie morderczo. Przynajmniej porównywalne jest to z tym co pokazała np. Ciri w grze „Wiedźmin 3. Dziki gon.” Rzecz jasna rozchodzi się o bitwę z dzikim gonem w Kaer Morhen. Ona tam wykończyła wrogów, ale też ta niekontrolowana eksplozja magii omal nie załatwiła swoich. Troszkę inaczej magiczną walkę pokazuje chociażby Terry Goodkind w cyklu „Miecz prawdy” jedną z najgroźniejszych broni magicznych jest ogień czarodzieja. Tym wynalazkiem w uniwersum wiedźmińskim doskonale posługuje się chociażby czarodziejka Triss Merigold.

Nie ma w tym przypadku, że motywy twórczości Andrzeja Sapkowskiego i gier CD Projekt Red, twórców serii „Wiedźmin” pojawiają się, rzecz jasna chodzi o gildię magów, czyli uczelnię szkolącą magów. U Sapkowskiego mamy szkołę czarodziejek Aretuzę, oraz szkołę czarodziejów Ban Art. Trudy Canawan napisała ten prequel, żeby wyjaśnić czytelnikom jak doszło do powstania Gildii magów i co było zanim gildia powstała. No i autorka ma rację, że to jest bardzo interesujące.





Mamy tutaj opowiedzianą historię Tessi, córki uzdrowiciela, która nie tylko w teorii, ale i w praktyce ma okazję zapoznać się z pracą typowo medyczną. Ciekawostką jest, że Tessia, jak już została uczennicą maga Dakona, wpadła na iście genialny pomysł, że można podjąć próbę leczenia ludzi przy użyciu zdolności magicznych i wkrótce się okazało, że robiła to z powodzeniem. Z kolejnych książek wiemy, że magiczne uzdrawianie było jednym z filarów gildii i najlepszymi medykami byli magowie. Tak, to oczywistość, że długo się nie dało ukryć jak było. Funkcjonował system nauczania nowych generacji magów przypominający system cechowy, licencjonowany mag, czyli mistrz brał sobie jednego, rzadziej dwóch lub więcej uczniów i przez lata uczył ucznia/uczniów magii. Egzaminy mistrzowskie zdawali wtedy kiedy magowie im na pozwolili. Cena za to nauczanie, w czasie nauki mistrz pobierał troszkę magii od swoich uczniów. Tessia, podobnie jak później Sonea, była samorodnym magiem. Czytelnik dowiduje się, że dar magiczny Tessi jest bardzo potężny i dlatego nauk kontroli magii była niezbędna wręcz na wczoraj, co upodabnia ją do naszej dobrej znajomej Ciri od Sapowskiego. Dobrze, że Dakon był w pobliżu, we wsi Mandryn gdzie mieszkała rodzina Tessi. Odkrycie tego daru było niezwykle zjawiskowe, bo odkrył ją de fakto mistrz magii z Sachaki Takada, Tessia zrobiła niezłą rozróbę przeciwstawiając się Takadzie, co wzbudziło w osłupienie Dakona. Jak się można domyśleć, Tessia niebawem zeszła troszkę na dalszy plan, choć wciąż bierze udział w wydarzeniach wojny Kyralii z Sachaką. To właśnie Tokada z grupą magów zniszczył najpierw Mandryn, w momencie gdy Tessia, jej mistrz Dakon i drugi uczeń Yawan wybrali się do stolicy Imardinu, teoretycznie to okazjonalna wizyta.



No ale jak to bywa wydarzenia przyśpieszyły. Trzeba było ścigać grupę sachakan, najpierw wrogowie spychają Kyralian do samego Imarginu, ale wspólny wysiłek całego społeczeństwa, którzy podarowali magom magię pozwolił wygrać bitwę na obrzeżach miasta. Kyralianie doszli do wniosku, że trzeba ścigać Tokadę aż do samej Arnice stolicy Sachaki, czyli po prostu podbić Sachakę, żeby w przyszłości nie było zagrożenia. Bo te obawy Kyralianie mieli uzasadnione, bo wcześniej w dziejach okupacja Sachaki ładnych kilkaset lat. Więc te zapędy Tokady nie były właściwie niczym nowym. Sachakanie byli pewni wygranej, ponieważ dysponowali silniejszą magią od kolegów z Kyralii.


Ale jak to często bywa wojna, czyli idące za tym potrzeby kreują nowe wynalazki. Magowie kyraliańscy bronili się wzajemnie przez magicznymi uderzeniami zasłaniając się tarczami magicznymi w efekcie straty mieli stosunkowo niewielkie. Gdy wyczerpywała im się magia po prostu wycofywali się. Nie wiem czy to przypadkiem nie przypomina formacji wojskowych armii starożytnego Rzymu. Legioniści zasłaniali się tarczami tworząc przeróżne formacje na polu bitwy. Co do samych opisów batalistycznych można mieć zastrzeżenia tej natury, że te bitwy robiły wrażenie krótkich i mało dramatycznych. Ot tam niewielkie grupy magów, w porywach ok setki razem wziętych, postrzelali sobie fajerwerkami, kogoś czasem tam utłukli. Jak na wojnę decydującą o losie jednego czy drugiego państwa jest to mało przekonujące, zarówno pod katem wydarzeń na pierwszej linii, ale też na zapleczu. Niby można to zinterpretować jako ideologiczny akcent pacyfistyczny, czy to ma sens? Rzecz jasna zdaję sobie sprawę, że wojna w literaturze to trudny temat, i ciekawi mnie czy tutaj dałoby się to ciekawiej opisać. No i trzeba też pamiętać, że magowie potrafią porządnie przyłożyć, przesadzić z magią, zatruć terytoria nawet na całe tysiąclecia, potężną magię zamkniętą w kamieniach mocy można tylko z wybuchem bomby atomowej. Możliwe, że to wydarzenie, które raz miało miejsce, ma to samo znaczenie, co w naszej rzeczywistości Hiroszima i Nagasaki. Czy politycy i wojskowi uzmysłowią sobie, że takie kombinowanie z niebezpieczną bronią to prosta droga do końca świata, czy będzie skuteczne? Dobre pytanie na które nie znamy odpowiedzi.


Zaletą tej książki jest przekonanie czytelnika, że fantastyka równie dobrze jak np. science fiction może zajmować się problemami społecznymi. Tej literackiej socjologii jest u Trudi Canawan bardzo dużo. Problemy kobiet z wykonywaniem pewnych zawodów, problem biedą i bezrobociem, w Sachace mamy niewolnictwo, w Kyralii ludzie są wolni, ale jednak to Kyralia gospodarczo na tym korzysta, na czym sama Sachaka korzysta podbijając regularnie sąsiada z północy. Wiemy, że magami zostawali dzieci rodzin dobrze sytuowanych, to przed i po powstaniu Gildii magów się nie zmieniło, wyjątki były takie jak Tessia i Sonea, które były samorodnymi magami. Bycie magiem to określony prestiż społeczny, i zwłaszcza w biednych rodzinach było przyjmowane jako dar, bo wiadomo, że bycie magiem to droga na szczyt hierarchii społecznej. Mamy też u autorki podział na mieszkańców metropolitarnego Imardinu, w Sachace Arnice, cała reszta to nieduże miasta i wsie. I ten kontrast miasto – wieś jest bardzo widoczny. Piękne budowle Imardinu robiły na Tessi niesamowite wrażenie. Raczej możemy być pewni, że niewiele mieszkańców Mandryn, rodzinnej wsi Tessi nie miało możliwości podróżować do stolicy, czy do sąsiednich krajów i to tym bardziej robi wrażenie życie wielkiego miasta, np. noszenie strojów, których wartość liczona jest w zawrotnych kwotach. Bohaterkę interesowały książki, nie tylko te medyczne, ale również zwykłe powieści, które były rzadkie i drogie, było na nie stać ludzi bogatych mających czytelnicze aspiracje.


Książka jest świetna, jak ktoś nie czytał „Trylogii czarnego maga” to będzie świetne wprowadzenie w to uniwersum, które Trudi Canawan wykreowała. Dla tych którzy mieli okazję książki tej autorki wcześniej czytać to również jest ciekawe, bo z jednej strony czyta się przygody innej bohaterki żyjącej jakieś kilkaset lat, przed czasami opisanymi w książce zatytułowanej „Gildia magów” i pozostałymi tomami trylogii. Można tą książkę przeczytać pojedynczo, żeby przekonać się o czym pisze Trudi Canawan. Zdecydowanie polecam.





                                   

czwartek, 23 stycznia 2020

Oliver Bowden, AC - Renesans

Oliver Bowden 



Assassin Creed - Renesans


cykl: Assassins Creed, t. 1


Wydawnictwo: Insignis
Data wydania: 2010 r. 
ISBN: 9788361428237
liczba str.: 488
tytuł oryginału: Assassin's Creed: Renaissance
tłumaczenie: Tomasz Brzozowski 
kategoria: fantastyka, gry komputerowe 



recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/73052/assassin-s-creed-renesans/opinia/55754649#opinia55754649









Fenomen gry i serialu „Wiedźmin”  jest nam wszystkim znany, no i oczywiście wiemy, że najpierw powstała proza Andrzeja Sapkowskiego, czyli po prostu cykl „Saga o Wiedźminie”. Pierwsze opowiadania wiedźmińskie były publikowane na łamach Fantastyki, później wydawnictwo SuperNowa wydała cały cykl oraz książki „Sezon burz” i „Szpony i kły” tą pierwszą książkę napisał Andrzej Sapkowski, a tą drugą fani twórczości mistrza, motywy z tych opowiadań uznane są za kanoniczne. Ten przykład jest nam oczywiście dobrze znany, natomiast seria gier „Assasins Creed” udowadnia, że da się zrobić zupełnie inaczej tzn. najpierw stworzyć rewelacyjne gry, a potem napisać równie świetne tzw. oficjalne książki gry, bo takowy status mają wszystkie książki z cyklu „Assassins Creed”. Dla graczy stanowią one swego rodzaju uzupełnienie informacji zawartych w grze, natomiast dla pozostałych czytelników to wyśmienita okazja poznania motywów z gry i daje to ewentualnie zachętę do zagrania w gry. Ja szczerze powiedziawszy graniem w gry nigdy się nie interesowałem, jednak zachwycony głównie rewelacyjną serią gier wiedźmińskich świetnie rozgrywanych przez gameplayerów na twitchu i you tubie zainteresowałem się motywami niektórych gier, w tym właśnie grą Assasins Creed. Można się przekonać, że ta gra jest tak świetna, że aż zapiera dech w piersiach. Mnie jako historyka normalnie zafascynowały pomysły twórców gier, poznajemy miejsca z przeszłości, w miarę możliwości wiernie odwzorowane, a także pojawiają się w grach postaci autentyczne. Jeżeli uda mi się przeczytać te wszystkie książki o tej serii gier to będzie okazja wspominać. W książce zatytułowanej „Assasins Creed – Renenesans”, lokacje Jerozolimy z XI w., Florencji, Wenecji, Rzymu z XV/XVI w. i wielu innych miast, państw, wysp, z różnych okresów, czy nawet epok historycznych jakie znalazły się w tych grach itd. Pomysły podróży w czasie wielokrotnie pojawiają się w książkach i niewątpliwie to zainspirowało twórców gier z firmy Ubisoft z Montrealu. Choć niewątpliwie motyw tzw. pamięci genetycznej jest nowym i oryginalnym pomysłem. . Animus z gry wraz z Desmondem, postacią z XXI wieku i innymi, od gry Assasins Creed IV –Black Flag tą postacią jest postać domyślna, czyli sam gracz. Twórcy widać uznali, że to wystarczy.



No i pytanie pierwsze, mamy Ezia Auditore de Firenze, który pojawia się w grach "Assasins Creed II”, „Assasins Creed Bratherhood”, „Assasins Creed Revelation”, kiedy pojawi się w książce Desmond? Domyślnie jest wspomniany tylko raz, choć wątpię, czy jak ktoś nie zapoznał się z gameplayem gry to wychwycił. Autor uznał, że na razie wyjaśnienia są zbędne.

Drugie co z bohaterem „Assasins Creed I”, czyli Altairem? Można się dowiedzieć, że on pojawi się w trzeciej części książkowego cyklu, ja mam zamiar przeczytać historię Ezzia, który pojawi się również w czwartej części książkowego cyklu i ewentualnie, wrócić do trzeciej części, czyli de facto początku gry.





Na razie nie ma co się wczuwać, czyli po prostu otworzyć książeczkę i czytać o przygodach Ezzia Auditore normalnie tak jak się czyta całkiem zwyczajną książkę. Ezzio jest młodym człowiekiem, rodzina Auditore to florenncy bankierzy, a więc są to bogaci i wpływowi kupcy. Jednak Ezzio nie zdążył poznać jeszcze historii swojej rodziny. Pewnie jeszcze trochę by to potrwało, gdyby nie to, że doszło do przyspieszenia wydarzeń, czyli aresztowania całej rodziny. Jego ojciec Giovanni i brat Francesco skończyli na stryczku. Ezzio ocalał. W sprawy rodziny wciągał go jego wuj Mario, to od niego Ezzio dowiedział się o odwiecznej wojnie Assasynów z Templariuszami. Właściwie przez całą książkę trwa szkolenie Ezzia, który uczy się jak zabijać ludzi w słusznej sprawie. Pomocne jest wyposażenie Assasyna, czyli ukryte sztylety, ostrza nawet bardzo mała broń palna. Wszystko znajduje się na kartach kodeksu, które znajduje Ezzio i pomaga mu odszyfrować słynny geniusz Leonardo da Vinci, mało tego mistrz Leonardo odtwarza dla Ezzia te skryte wynalazki. Oczywiście, że przyjaciel Ezzia domyśla się, że z tym kryje się jakaś głębsza tajemnica, ale jest dyskretny, i udaje, że woli nie wiedzieć tego co powinien. Jak widać Assasyni to decenili, że nie wtrąca się w nie swoje sprawy. Akcja podąża do Wenecji i tam również Ezzio próbuje zapobiegać intrygom robionym przez Templariuszy, najsilniejszy z nich to oczywiście Rodrigo Borgio, znany też później jako papież Aleksander VI. Czyli przeciwników Ezzio ma bardzo silnych, tym samym to daje czytelnikom/graczom do myślenia jak niezwykle trudne, możliwe/niemożliwe do wykonania są misje Ezzia Auditore. Po stronie Assasynów pojawia się sam Niccolo Machiawelli, autor „Księcia”, a więc znający dokładnie meandry polityki. A ta wiedza w tej konfrontacji Assasyni –Templariusze jest użyteczna. Na pewno nie jest łatwe do zrozumienia dlaczego Templariusze, to ci źli, a mający przecież islamską proweniencję Assasyni to ci dobrzy. Nie wczuwając się w detale jakoś to autorowi książki wychodzi, w domyśle też twórcom gier, więc uznajmy, że tak dokładnie jest. Na pewno nie jest to łatwe bez zrozumienia roli artefaktu jakim jest jabłko i pozostałe fragmenty Edenu, którego byle kto nie powinien brać do ręki, bo można stracić rozum podobnie jak brało się do ręki tolkienowski pierścień władzy. W grach jest przynajmniej kilka takich osób, którym się w głowie od tego pomieszało od tego złotego artefaktu, jednym z fragmentów Edenu, czym one są będzie wyjaśniane w kolejnych częściach.





Książka jest naprawdę dobra, wcale nie tylko dlatego, że odnosi się do gry, ale też można ją oceniać jako dobrą powieść historyczną, świetna próba odwzorowania mentalności mieszkańców Italii XV/XVI w., ale też fantastyczna, bo jest tu swoista koncepcja podróży w czasie, starcie dwóch silnych, tajnych organizacji toczone przez całą historię ludzkości, no i jest jeszcze parę interesujących motywów, które jeszcze będą jak czytelnik może przypuszczać będą się pojawiały. Motyw jabłka, nawiązywałby wręcz do książek fantasy, od Tolkiena poczynając po wiele innych. Zapewne jeszcze będą okazję o tym wspomnieć w kolejnych recenzjach. Na pewno też może to być świetny thriller, bo koncepcje, że jakieś grupy ludzie poszukują starych jak świat artefaktów, które dają władzę nad światem i leje się przy tym sporo krwi może nawiązywać do Dana Browna i wielu tego typu podobnych książek. A to jest dobra okazja, żeby bez żadnych wątpliwości stwierdzić, że ta książka jest naprawdę interesująca, ale również pozostałe książki z serii „Assasins Creed” zapowiadają się na niebagatelne. Warto tą książkę przeczytać nawet jeśli ktoś ma na bakier z graniem w gry komputerowe. Zdecydowanie polecam.

niedziela, 12 stycznia 2020

Lee Child, Elita zabójców

Lee Child,


Elita zabójców


cykl: Jack Reacher, t. 11


Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 2016 r. 
ISBN:   9788379857043
licba str.: 432
tytuł oryginału:  Bad luck and trouble
tłumaczenie: Zbigniew Kościuk 
kategoria: thriller 



recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl:


http://lubimyczytac.pl/ksiazka/288964/elita-zabojcow/opinia/55499549#opinia55499549     








U Lee Childa nic nowego nie znajdziemy, w każdej książce, w której bohater jest Jack Reacher mamy sporo zamieszania, dużo, hałasu, dym z luf pistoletów wydobywa się niczym komin z jakiejś huty, muszą być więc ofiary śmiertelne. Schemat jest jak w typowym kryminale, ktoś ginie, Reacher zostaje wciągnięty w rozwiązywanie zagadek i stwarza sprawcom dużo kłopotów. Tutaj w książce „Elita zabójców” sprawa jest o tyle skomplikowana, że ginie kilka osób ze specjalnej grupy z wojska, którą dowodził Reacher z racji, że był wyższy stopniem, bywał majorem, kapitanem i znów majorem.



Z poprzednich książek wiemy, że sam Reacher był doskonale wyszkolony i można przypuszczać, że szkoląc ludzi w wojsku amatorki nie robił. Ci wszyscy ludzie byli dobrymi kumplami i jak się okazuje jeden za drugiego w ogień by poszedł, nawet po latach, kiedy wszyscy trafili do cywila. Radzili sobie różnie, w książce są szczegóły. Dowiadujemy się, że główny bohater był w dołku finansowym, ale też wiemy, że sam Reacher jest najtrudniej uchwytny, z trudem dał się przekonać do założenia karty płatniczej w banku, bo to przecież ułatwia identyfikację i obserwacji gdzie delikwent podejmuje pieniądze. Na tym punkcie nie tylko sam Reacher miał fiola, jeden z jego kumpli pracując w ochronie w firmie zbrojeniowej narzucił ostry reżim ochrony danych np. zużyte dyski komputerów były fizycznie niszczone na drobne kawałki bo podobno to jest jedyny skuteczny sposób, żeby nie dało się odzyskać danych. Czyli podsumowując ludzie z tej grupy są specyficzni, dobrze wyszkoleni, cholernie groźni, a jednak znalazł się ktoś kto ekipę z tej grupy zabija i w śmiertelnym niebezpieczeństwie znaleźli się wszyscy. Pozostała przy życiu czwórka uznała, że lepiej działać razem niż czekać aż wróg każdego z osobna pozabija w niezwykle brutalny sposób. Po za tym oni mają wyraźną ochotę, mówiąc kolokwialnie, dokopać tym szkodnikom, dokonać zemsty i dać wyraźnie do zrozumienia, że wchodzenie w drogę pewnym ludziom jest niebezpieczne, śmiertelnie niebezpieczne.




Akcja się rozkręca. Reacher otrzymuje niespodziewaną wpłatę na konto w wysokości 1030 $. Główny bohater wyspekulował, że liczby 10 – 30, to tajny kod z grupy z wojska, cos w stylu, wołania SOS, czyli o pomoc. Nie waha się tylko pakuje się w autobus, potem w samolot i leci do Los Angeles. Spotyka tam resztę grupy, próbują rowikłać zagadkę, podejrzewają, że jest to robota jakiegoś ugrupowania terrorystycznego, które w dodatku ma duże wpływy w Ameryce. Co komplikuje sprawę. Ale motywacją jest nie tylko rozwiązanie tej skomplikowanej zagadki ale też przeżycie. Czyli grupa Reachera i wrogowie bawią się tutaj w kotka i myszkę. W tej grze nie wiadomo kto jest myśliwym a kto ofiarą. Oczywiście czytelnik się tego domyśla, że Reacher i jego grupa gapami futrowani nie są i dadzą radę. No ale i tak jest ciekawie.




Czy domysły kto jest wrogiem sprawdzą się? Kto wygra? Ile osób po drodze jeszcze zginie? Jak to się zakończy?
Jakie są rozwiązania zagadki?
Czyli pytania raczej typowe dla kryminałów i niektórych thrillerów.




Książka jest ciekawa, czytelnicy serii książek o Jacku Reacher’ze nie zawiodą się, a pozostali będą mieli okazję poznać nowego bohatera literackiego i czytając tą książkę wybrać się w podróż do Los Angeles i Las Vegas i przeżyć tą całą awanturę w jaką wciągnięty został główny bohater. Warto przeczytać.

czwartek, 9 stycznia 2020

Robert Jackson Bennet, Miasto schodów

Robert Jackson Bennett,



Miasto schodów



cykl: Boskie miasta, t. 1





Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Data wydania: 2017 r.
ISBN: 9788365568342
liczba str.: 545
tytuł oryginału: City of Stairs
tłumaczenie: Piotr Zawada
kategoria: fantastyka


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl;


http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4441727/miasto-schodow/opinia/55227347#opinia55227347       





„Miasto schodów” Roberta Jacksona Bennetta, to z założenia pierwsza część cyklu „Boskie miasta” a z cyklami często tak bywa, że ciężko podejść do kwestii nie rozpracowując całości książki, to nie znaczy, że nic się nie da powiedzieć, czyli w tym wypadku napisać. Bo co my tu mamy? Przede wszystkim zarys bardzo ciekawego uniwersum, które ma swoją geopolitykę, ale też mitologię, można też snuć sporo analogii historycznych.



Autor wyspekulował motyw egzotyczny nawiązujący do słowiańskiego wschodu, czyli do Rosji, ten zabieg literacki można znaleźć u Leigh Bardugo w książce „Król z bliznami”. Widocznie z amerykańskiego punktu widzenia słowiańskość w rosyjskim wydaniu jest egzotyczna i wroga z geopolitycznego punktu widzenia, że ponoć nawet serialowy Nilfgaard z „Wiedźmina” czyli Netflix’owego serialu, to rosyjskie imperium zła. Rzecz jasna wbrew zamysłom samego Sapkowskiego, bo autor „Sagi o wiedźminie” tego typu interpretacji nie stosował, jest to w książkach bardziej zrelatywizowane, gdyby było inaczej, to w grach Nilfgaard wojny pewnie nigdy by nie wygrał, mówimy o tzw. dobrych zakończeniach gry „Wiedźmin 3. Dziki gon” . W karcianej odmianie gry komputerowej, „Wojna krwi”, bitwy toczy się tam rozgrywając gwinta znanego z gry „Wiedźmin 3”, zresztą ta gra „Gwint” od dawna żyje swoim życiem i ma wielu zwolenników, pojawia się interpretacja historyczna, porównanie Nilfgaardu do starożytnego Rzymu np. i to mogłoby uzasadniać triumfy na tzw. barbarzyńskiej północy. Choć oczywistych analogii, bywa, że bardzo brutalnych, chodzi o szereg zbrodni wojennych, do III Rzeszy, a więc Niemiec, tam nie brakuje. W książce królestwa północy opierają się, tocząc raczej wyrównane batalie, tzn. Nilfgaard kilka razy usiłuje zająć północ, ale wróg zostaje odpierany i tak w kółko. Natomiast w grach, które robią za kontynuację sagi, to się powoli zmienia na korzyść najeźdźców z południa. Wracając do wątku, może się to komuś podobać czy nie, ale widać takie koncepcje pisarze i twórcy filmowi z Ameryki mają i niewiele na to można poradzić. Dotyczyć to może omawianej książki dlatego też ten tego typu wywód się pojawił. U uniwersum Jacksona Bennetta hegemon jest jeden, czyli Kontynent, to nie tylko nazwa geograficzna, ale nazwa państwowa, imperium, które kontynent opanowało. W przeszłości tego typu aspiracje miał właśnie Bułyków określane jako miasto schodów, lub też miasto bogów. Teraz widzimy ruiny starożytnego miasta, ale można wywnioskować, że te nowoczesne miasto jakoś funkcjonuje, w tym bardzo dobry Uniwersytet Bułykowski. Można wywnioskować, że mniej więcej jest to teraźniejszość lub niezbyt odległa w czasie przyszłość. Mamy samochody i wszelkie udogodnienia współczesnych nam technologii.


Motyw mamy taki, że akcja książki zaczyna się na sali sądowej, co sugeruje nam od początku, że nie dość, że to fantastyka, ale także kryminał, z próbą połączenia z typowym thrillerem szpiegowski. Jak to wyszło to już każdy z was niech ocenia. Ja uważam, że jest to całkiem interesujący misz – masz koncepcyjny. Zabity został profesor Efren Panguyi, i raczej nie wynika z tego, żeby zrobił to jakiś jego kolega z branży zazdrosny o osiągnięcia naukowe profesora lub narwany student mający problemy ze zdaniem jakiegoś egzaminu. Pojawiają się sugestie, że to sprawa polityczna. Sprawą zainteresowała się ambasador Kontynentu w randze młodszego dyplomaty, po cichu robiąca szpiegowską robotę, Shara Tivani. Trwa śledztwo, jak się będzie toczyło? Podobnie jak szereg intryg politycznych, czyżby miało to spowodować eskalację zamieszania dyplomatyczne w kolejnych tomach, może nawet jakąś wojnę?


Analogii historycznych można się doszukiwać wielu, jakieś nawiązania do starożytności, może miast –państw bliskiego wschodu, może starożytnej Grecji? Kuszący jest też motyw historii Izraela, czyli narodu wybranego. Żydzi mieli króla Dawida i króla Salomona, władców, wybitnych i bogatych, którzy próbowali wykorzystywać słabość Egiptu i Babilonu, głównych graczy na bliskim wschodzie i próbowali pokusić się o zyskanie znaczenia w regionalnej geopolityce. To szybko się skończyło, naród wybrany popadł w niełaskę Boga, w efekcie, ziemie Izraela podbijał kto tylko chciał i tak właściwie aż do XX w., kiedy powstało państwo Izrael. Czy ta analogia jest trafiona? Wydaje się najbardziej interesująca. A jak będzie zobaczymy co autor napisze w kolejnych tomach.

Książkę warto przeczytać. Polecam.