wtorek, 28 lutego 2023

Robert Heinlein, Drzwi do lata

 Robert Heinlein, 



Drzwi do lata 


Wydawnictwo:  Dom Wydawniczy Rebis

Data wydania: 2020 r. 

ISBN:  9788381880251

liczba str.: 264

tytuł oryginału:   The door into summer

tłumaczenie: Zbigniew A. Królicki

kategoria: science fiction 


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/drzwi-do-lata/opinia/56832590   



Zdarza się, że podróże literackie bywają również podróżą w przyszłość. Dokładnie taką zaproponował Robert Heinlein. Więc czas najwyższy zabrać się za tą, drugą, książkę, czytaną w ramach amerykańskiej podróży literackiej w wyzwaniu Book Trotter. Książka, którą się zainteresowałem jest z gatunku science fiction. Robert Heinlein napisał książkę zatytułowaną "Drzwi do lata". W sumie to pełno jest takich książek o podróży w czasie, w tym np. Lemowski, "Kongres futurologiczny". Techniki tego transferu w czasie są różne, motyw snu jest popularny, główny bohater sobie śni, i budzi się po iluś godzinach i wraca do siebie.


U Hainlena jest troszkę inaczej, mamy sen hibernacyjny trwający 30 lat i główny bohater Dan Davis, inżynier, szalony naukowiec pracujący nad wynalazkami. Sukcesem Davisa było wynalezienie genialnego robota. Jednak został przez współnika pozbawiony należnej mu sławy i dla świata nauki nadal pozostał nikim. Gościu zasnął obudził się po 30 latach, podziwiał nowy świat przyszłości, spędził tam kilkanaście miesięcy, i chciał wrócić do siebie, ale nie było to wcale takie łatwe, mimo, iż wynalazczość przez kilka dekad się rozwinęła. No ale trzeba było coś wykombinować. No i bardzo ważne całe to zamieszanie ma coś wspólnego z kotem.


O co chodzi z kotkiem? Ktoś zapyta, chodzi o kota samego autora, Pixie III, zwanego też Petroniuszem Arbitrem. Był to już dość wiekowy kotek, który zdechł, wkrótce po opublikowaniu tej książki jemu poświęconej. Główna metaforyka tej książki wzięła się z zachowania kocurka, Heinlenowie mieli kilka drzwi wyjściowych i zwłaszcza zimą kiciuś testował każde z nich i jak widział śnieżek, białe zimno, jak nadepnął łapką zaraz ją cofał i poszedł do kolejnych. Pewnie w końcu wyszedł. I tak też sam autor zastosował metaforykę, że tak mogłaby wyglądać podróż w czasie, że moglibyśmy wędrować od drzwi do drzwi i wybrać sobie epokę w której chcemy żyć.


Opisy rzeczywistości 30 lat do przodu, podróż od 1970 r. Do 2000 r. Były raczej przewidywalne, będą nowe wynalazki, dobra organizacja inżynierii społecznej. Była wiara, że przynajmniej drobne choroby, typu przeziębienia, katary, lekkie, sezonowe grypy będą opanowane. Wiemy, że to jest raczej dość banalne, a ludzkość bardziej się spodziewa kolejnych covidów niż tego, że tego typu przyjemności diabli wezmą. Rzeczywistość przyszłości wydawać się mogła, że w teorii jest lepsza, jednak główny bohater chce wrócić do siebie.


Ciekawe są rozważania głównego bohatera, który snuje srogie rozkminy, co by było gdyby jakieś wynalazki przenieść do lat 70 – tych XX wieku. Jest też refleksja, że mimo iż powstała taka świetna cywilizacja przyszłości, to technika i tak nie zrobi wszystkiego i człowiek zawsze będzie potrzebny. To raczej mimo wszystko te refleksje są dość pozytywne. Ogólnie książka jest bardzo ciekawa, koncepcje są interesujące, kreacje postaci są bardzo fajne. Zaskoczeniem jest ten kotek zarówno ten prawdziwy, jak i książkowy. Książka jest naprawdę świetna, warto przeczytać. Polecam.


         







czwartek, 23 lutego 2023

Praca zbiorowa, W hołdzie królowi

Praca zbiorowa,  red. M. H.  Greenberg,



W hołdzie królowi.

Opowieści poświęcone J. R. R. Tolkienowi  


Wydawnictwo: Zysk i S-ka

Data wydania: 1999

ISBN: 8371506120

liczba str.: 566

tytuł oryginału: After the King. Stories in Honour of J. R. R. Tolkien

tłumaczenie: praca zbiorowa

kategoria: fantastyka


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl:

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/76800/w-holdzie-krolowi/opinia/75577451#opinia75577451




T. Pratchett, Trollowy most, [w: ] Praca zbiorowa, pod red. M. H. Greenberg, 

W hołdzie królowi. Opowieści poświęcone J. R. R. Tolkienowi           
   


Ciekawa książką jest ten zbiór opowiadań poświęcony Tolkienowi, zatytułowana jest "W hołdzie królowi". Opowiadań jest 20, wypowiadają się różni znani autorzy fantastyki, nie tylko fantasy. Jednym z nich jest Terry Pratchett i z tego co kojarzę twórczość tego autora to opowiadanie jest raczej wyjątkowe. Bo klimatem rzeczywiście jakoś tam pasuje do klimatu Tolkiena, bo tam są między innymi trolle. Pasuje też, może nawet bardziej do klimatu twórczości Sapkowskiego, bo jak wiemy trolli i całej armii dziwnych stworów w twórczości polskiego mistrza fantasy nie brakuje. 


Pod względem samych trolli gry "Wiedźmin 2" i "Wiedźmin 3" są niesamowite. W dwójce w parze trollowej była drama, bo facet troll znalazł czarodziejkę Triss, jak wyleciała z portalu, a jego samica, była okropnie zazdrosna. A trójka to już w ogóle cała masa genialnych questów z tymi sympatycznymi i wielkimi stworami, bywa, że groźnymi. Na porządku dziennym były teksty typu "takie duże bum i nie ma torfuna" są świetne. Albo jak Talar uczy trzy trolle Oga, Poga i Roga przeklinać, a te go przetrzymują, bo "my być wielkie pany i chcemy mieć buty jak człowieki", wzięło się to stąd, że przykrywką szpiegowską Talara był wóz z warsztatem szewskim i trafił na trollowe towarzystwo. Był też troll patriota, który służył w redańskim wojsku, wysyłał Geralta po farby, żeby namalować białoczerwonego redańskiego orła, który przypomina naszego, ale tego gracz/widz bez problemu się domyśla. 


To tak tytułem specyficznego, półżartobliwego wprowadzenia, bo o to też chodzi, żeby czasem wesoło było, przy okazji tego wirtualnego dyskursu o książkach. No ale zacznijmy, co tu się dzieje w tym opowiadaniu, które wybrałem do recenzji. Głównym bohaterem jest Cohen Barbarzyńca, właściwie nie ma konkretów kim on jest. Wiemy tylko, że jest awanturnikiem, charakternikiem, i jak napatoczą się jakieś potwory, to podobnie jak robią to wiedźmini w innym uniwersum, zabija je. Zapewne często bierze wynagrodzenie w jakiejś wartościowej walucie, za tego typu przysługi. Aż pewnego dnia w trakcie peregrynacji przez liczne fantastyczne krainy trafił na tytułowy trollowy most. Troll pilnujący mostu, był zachwycony, że taka wybitna osobistość się pojawiła, żeby go zgładzić. Kazał ściągnąć całą trollową rodzinę, żeby obejrzała tą batalię, której wynik był oczywisty do przewidzenia. No ale wydarzył się cud, troll otrzymał coś w rodzaju prawa łaski. Przeżył. No tutaj ten spojler jest konieczny, żeby wyjaśnić, co pojawiło się w głowie bohatera. Wynikło to w rozmowie z koniem, i tu mamy coś podobnego w Wiedźminie 3, a konkretnie w dodatku "Krew i wino". W polskim dubbingu Płotką był Wojciech Mann, znany dziennikarz radiowy i to zrobiło wrażenie jak się to oglądało. Nie ma wyjaśnienia jak to było z koniem Cohena, ale tak czy siak ten koń gadał ile wlezie.


No ale wróćmy do tej pogaduszki z wiernym towarzyszem podróży Cohena, koniem. Obaj rozmawiali o tym, że świat się zmienia i duża w tym robota samego Cohena, że trolle, gobliny, z nim łatwego życia, nie miały, do tego stopnia że prawie wszystkie zostały uśmiercone. Cohen, mimo, że sam się do tego przyczynił, stwierdził, że ten świat się zmienił, stał się jakiś taki byle jaki. Pojawił się też motyw ekologiczny, bowiem było nie było potwory jako element ekosystemu świata fantastycznego broniły przyrodę przed nadmierną ekspansją ludzi, i co za tym idzie wyniszczenia przyrody. W prozie Sapkowskiego też było coś podobnego. Największy rwetes był o las Brokilon, bowiem driady nie dopuszczały okolicznych królów do tego, żeby zajmowali ich ziemie, a ludzie, którzy tam trafiali byli zabijani strzałami z łuku, bo driady były dobrze w tym wyszkolone. Upiekło się Geraltowi, został z poselstwem wpuszczony do lasu. Jak wiemy wiedźmin poznał tam Ciri i zaczęło się to całe zamieszenia z przeznaczeniem. Potwory, zarówno u Sapkowskiego, jak i Pratchetta były pożyteczne jak się okazuje, bo chroniły przyrodę przed niekorzystnymi zmianami klimatu.


Szkoda, że tutaj w sensie dosłownym nie było mowy o jakiejś Ithlinie, no ale opowiadanie raczej jest krótkie i koncept autor miał cholernie intrygujący. No i dałem dowód na to, że jest ono cholernie treściwe. Czyta się je bardzo fajnie, daje do myślenia. Zaraz pojawiają się analogie do Tolkiena i Sapkowskiego. Bo przecież u Tolkiena też mamy drzewa entowe, z którymi czarodziej Saruman ma na pieńku. Czytelnik rozumiejąc te analogie literackie z pewnością docenia kunszt Pratchetta i innych twórców, którzy wzięli udział w projekcie jakim jest książka zatytułowana". W hołdzie królowi". Opowiadania są świetne, warto je przeczytać. Książka jest świetna.

niedziela, 19 lutego 2023

Andrzej Pilipiuk, Zły las

 Andrzej Pilipiuk, 



Zły las


cykl: Światy Pilipiuka, t. 10


Wydawnictwo: Fabryka słów

Data wydania: 2019 r. 

ISBN:   9788379644001

liczba str.: 402

tytuł oryginału: -------

tłumaczenie:-------

kategoria: fantastyka


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl:

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4869505/zly-las/opinia/74868055#opinia74868055 



Tajemnica złotej teczki [w:  ] A. Pilipiuk, Zły las

Była okazja wytargać z bibliotecznej półki zbiór opowiadań Andrzeja Pilipiuka zatytułowany "Zły las", są tam cztery opowiadania, które równie dobrze mogłyby robić za coś w rodzaju konspektu do co najmniej czterech książek, ale, że jak wiemy Pilipiuk dobrze odnajduje się w krótkiej formie, chociaż często te opowiadania przybierają całkiem solidną formę, jeśli idzie o długość. A merytorykę pisarską niech każdy z czytelników się zajmie w czym pomóc mogą np. takie recenzje jak moja. Jak zwykle w takim przypadku wybieram ze zbioru jedno opowiadanie, żeby czytelnik mógł się zorientować z czym mamy do czynienia w książce, i które moim subiektywnym zdaniem jest najciekawsze.


Zainteresowałem się pierwszym opowiadaniem, jest ono zatytułowane "Tajemnica zielonej teczki", jest zdecydowanie najlepsze, i tak fascynujące, że nawet jak na konwencję fantastyczną jest fantastyczna, science fiction po prostu, którego elementy da się tu znaleźć.


Może ktoś kojarzy książkę zatytułowaną "Yggdrasil" Radosława Lewandowskiego, bo tylko z fabułą tego co my tu mamy, może mieć do czynienia. Co prawda nie ma typowej podróży w czasie, jest tylko malutki spacerek zeppelinem przez Atlantyk, ale koncept robi wrażenie, że neandertalczycy i inni sapiens mają się dobrze, tylko się wycwanili, dobrze się zakamuflowali i chcą nam homo sapiens dokopać. Przypuszczać można, ze jeśli Lenin i paru innych wpływowych ludzi pierwszej połowy dwudziestego wieku byliby, jak to tutaj Pilipiuk ich definiuje yetisonami, to znaczy, że chłopaki dają radę. Coś podobnego było w przygodach Jakuba Wędrowycza, w okolicy Wojsławic, w Dębince, mieszkali małpoludy. Byli oni na tyle cwani, że przetrwali prześladowania ze strony kościoła, a także jakoś uporali się z koncepcjami nazistowskimi.


Ci ludzie yeti przetrwali gdzieś na Grenlandii, z tego co możemy przypuszczać radzili sobie ze zdobyczami techniki, we współczesnych czasach byłoby to jeszcze bardziej intrygujące.
Przychodzi mi jeszcze jedna, a może nawet analogie literackie, które dowodzą, że nie potrzebujemy kosmitów, bo i na naszej ziemi ewolucja może sprawić jakiś psikus, że np. mrówki w "Trylogii mrówczej" Bernarda Werbera, czy małpy z "Planety małp", Pierr'a Boull'a będą kiedyś lepsze od nas i będą z tego jakieś kłopoty.


W samej fabule opowiadania, bohaterka Krystyna Malinowska, mieszkająca w stolicy II RP w Warszawie, dostała propozycję współpracy z tzw. Tajnym Instytutem, badającym sprawy co najmniej dziwne, m. in. Kryptozoologią. Przypadku w tym nie ma, bo jej rodzina, ojciec i stryj, sprawą się interesowali. Ojciec działał naukowo na rzecz Polski, za to stryj działał na rzecz ZSRR i stąd to zamieszanie wokół zielonej teczki. Wynikać z tego może, że Rosjanie ogarniali temat, rozumieli jakie są z tego zagrożenia, ale też korzyści.


Ekipa badawcza wyrusza na Grenlandię i rozpoczyna prace badawcze. Krótko, zwięźle i na temat jest ciekawie. Opowiadanie jest fascynujące, Pilipiuk powołuje się na jakieś naukowe koncepcje archeologiczne, ale nie mam wiedzy w tym zakresie, żeby to poddać jakiejś sensownej analizie. Więc to po prostu pominę. Książkę czyta się dobrze, szybko, jest ciekawie. Polecam.

piątek, 10 lutego 2023

Jacek Komuda, Wilcze gniazdo

 Jacek Komuda,



 Wilcze gniazdo 


Wydawnictwo: Fabryka Słów

Data wydania: 2014

ISBN: 9788375747935

liczba str.: 400

tytuł oryginału: -------

tłumaczenie: -------

kategoria: powieść historyczna


recenzja opublikowana na lubimyczytac,pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/wilcze-gniazdo/opinia/74780563   



Jak ktoś czytał o przygodach Jacka nad Jackami Dydyńskiego, czy jakimś innym diable łańcuckim, nie będzie miał trudności z tym, żeby domyśleć się z jakim klimatem będziemy mieli do czynienia w kolejnej książce Jacka Komudy. Sam tytuł "Wilcze gniazdo" mówi sam za siebie i sugeruje, że będzie ciekawie



W książce Jacek Komuda akcję umieścił w konkretnych realiach historycznych. Są to historyczno - przygodowe motywy z naszej historii XVI - XVII wieku, czyli tematycznie zbliżone do sienkiewiczowskiej trylogii. W tej książce akcja toczy się gdzieś na Ukrainie, której znaczna część należała wówczas do Rzeczpospolitej. Czytelnik, który zna i kojarzy książki tego autora wie z czym ma się spodziewać, a jeżeli jest ktoś kto tej okazji nie miał zawsze może to nadrobić i zacząć tą literacką przygodę od tej książki i spokojnie zdecydować, czu warto przeczytać kolejne.


Motyw w książce nie jest jakoś bardzo skomplikowany. Główny bohater, Gedeon Siemieński, odziedziczył włości, gdzieś na stepach i przybył objąć majątek po swoim ojcu Januszu. Wszystko byłoby ładnie pięknie, gdyby nie fakt, że z majątku została ruina w sensie dosłownym i nikt w okolicy nie jest zainteresowany tym, żeby dworek nazwanym tytułowym Wilczym gniazdem został odbudowany. Czyli Gedeon musi przekonać do siebie miejscową szlachtę. Często zachodzi konieczność używania konkretnych argumentów, jeżeli nie powiedzie się argumentacja polegająca na sile słowa, to trzeba użyć siłę miecza, z prostego powodu, że jest ona bardziej zrozumiała. Bo przecież musi wszystkich przekonać nie tylko do siebie, ale też do tego, że nie ma zamiaru ponurych rodzinnych tradycji kontynuować. Na pewno nie jest to łatwe zadanie, bo rany zadane są świeże i nie trudno je rozjątrzyć na nowo, co może skutkować licznymi lokalnymi konfliktami teraz i w przyszłości. Jak poszło Gedeonowi?


Jak można przypuszczać sporo się tutaj w książce dzieje, liczne, awantury, pojedynki, zajazdy i wiele innych atrakcji. Poznajemy Gedeona, problemy z jakimi przyszło się zmierzyć. Jak nie trudno się domyśleć, wszystko jest ciekawie, barwnie opisane, postaci są interesująco wykreowane, książkę czyta się szybko i dobrze. Książka jest zacna, warto przeczytać.