piątek, 7 grudnia 2018

Terry Brooks, Pieśń Shannary

Terry Brooks,


Pieśń Shannary 


cykl: Kroniki Shannary, t. 3 



Wydawnictwo: Replika
Data wydania: 2016 r.
ISBN: 9788376745022
liczba str.: 464
tytuł oryginału: The Wishsong of Shannara
tłumaczenie: Bartosz Czartoryski 
kategoria; fantasy


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl:


http://lubimyczytac.pl/ksiazka/300882/piesn-shannary/opinia/47234008     








Przeczytałem kolejną część cyklu "Kroniki Shannary", tym razem trzecia część jest zatytułowana "Pieśń Shannary" Ten literacki numer z magicznymi pieśniami pozornie tylko wygląda na jakiś przekręt. W fantastyce wszak Martin swój cykl zatytułował "Pieśń lodu i ognia", którego pierwszą częścią jest "Gra o tron". A w życiu realnym pieśni doskonale się nadają do tego, żeby gonić wojsko i sportowców do boju. Od tego są chociażby hymny narodowe. Pod Grunwaldem nasi rycerze wykazali się śpiewając 'Bogurodzicę". Ta pieśń powstała ok XII stulecia i ewoluowała. W czasach króla Władysława Jagiełły nadano jej rangę nieformalnego hymnu zapewne na potrzeby tej bitwy. Pieśń ta miała zadać kłam hipotezie, że król Władysław Jagiełło pogan prowadzi do walki. a Krzyżacy również wykazali się muzycznym repertuarem, ponoć to była ballada "Unter der Linde", czyli "Pod lipą". Ale mniejsza o szczegóły historyczne na ile Sienkiewicz i filmowcy wykazali się znajomością prawdy historycznej. Tego typu recenzja to nie miejsce, żeby tego typu historyczne kwestie ex cathedra rozstrzygać. Chodzi o pewną mentalną zasadę, że hymny doskonale się nadają do tego, żeby zachęcić wojsko do walki, w dzisiejszych czasach również sportowców hymny narodowe, a także pieśni z repertuaru o tematyce futbolowej i przyśpiewki typowo kibolskie mają naszą np piłkarską jedenastkę zaprawić do boju, żeby chciało im się gnać za piłką i wygrywać z najlepszymi. 




Wracając do książki i pomysły, że pieśń może mieć w sobie ogromny ładunek magiczny zdolny zarówno do naprawiania świata, jak i jego niszczenia. I tu znowu odzywa się u Terry'ego Brooksa mistrz Tolkien. Tym razem w warstwie typowo psychologiczno - emocjonalnej. Mamy u głównych bohaterów, rodzeństwa Brin i Jaira Ohmfordów. Swoją drogę kolejne pokolenia Ohmsfordów mają przerąbane, bowiem przedstawiciele tego rodu jako dziedzice rodu Shannary, którzy jako jedyni mogą miecz Shannary dzierżyć i zwyciężać nim wszelkie złe hultajstwo. Wracajmy jednak do tematu, pozornie ta książka, sam miałem takie wrażenie, jest słabsza od poprzedniej. Jednak rzeczywiście Brooks wykazuje się maestrią literacką i choć w każdym tomie wałkuje Tolkiena na swój sposób to robi to w każdym tomie w inny sposób. W każdym z tomów wyciąga od mistrza fantasy co najlepsze i przekazując czytelnikom własną interpretację tego co tak niezwykłe jest w trylogii zatytułowanej "Władca pierścienia". Czytając Brooksa czytelnik zrozumie jeszcze lepiej twórczość Tolkiena i być może o to tu w tym literackim zamieszaniu chodzi. Batalistyki nie ma tutaj za wiele, jest za to motyw powieści drogi. Brin wędruje z druidem - czarodziejem Allanonem i księciem Leah Ronem. Natomiast jej brat Jair podąża z piątka wędrowców, w tym Garet Jax, awanturnik poszukiwacz przygód i kogoś przynajmneij równego sobie pod kątem umiejętności wojskowych, kto go pokona na polu walki, co jest wybitnie trudne, bo Garet Jax jest arcymistrzem w swoim fachu; mamy gnoma Krzywulca, no i krasnoluda oraz elfa. Ta dobrana ekipa podąża przez wszystkie cztery krainy tam gdzie Brin i Allanon, żeby pokonać szwędaczy Mord. Celem tej dzielnej dziwewczyny Brin ma być zniszczenie księgi Ildath, tyle, że ten magiczny artefakt to cwany badziew. Podobnie jak Tolkienowski pierścień władzy ta magiczna książka żyje i ma w sobie moc dysponowania swoimi ludzkimi i nieludzkimi powiernikami i tylko najlepsi twardziele są w stanie przed tym się bronić, a cała reszta świata przeżywa jakieś fixum dyrdum. Brin podobnie jak Frodo najpierw uległa urokowi księgi zobaczyła jakie zło jest fajne i niemal uległa jemu urokowi, które serwowała ta upiorna książka i dała sobie wmówić, że zło jest dobrem, a dobro złem. Brin Chciała zabić Jaira swojego brata, bo księga jej wmówiła, że jest demonem. Czy Brin sobie poradziła i wykazała się się odpornością na tą opętańczą indoktrynacje, której uległoby zapewne 99% ludzi na globie? Czy okazała tyle hartu ducha co Frodo i wygrała walkę z samym sobą? Czy Brin zrobiła swoje? Celem od początku było zniszczenie księgi. Domyśleć się można jak było, bo od schematu Brooks nie chciał się wymigać, bo pewnie nie jest ani Yeskovem ani Pierumowem. Ale przeczytać o tym jak wyglądały te mentalne zmagania z samym sobą naszych głównych bohaterów można i niewątpliwie warto to zrobić. W sumie w życiu codziennym to nie jest nic niezwykłego i często to nas spotyka. Ja ostatnimi czasy gram w szachy i rozgrywając kolejne partie, głównie na portalu chess.com, idzie mi raz na wozie raz pod wozem, widzę jak niesamowite to są zmagania i jak trudna acz niewątpliwie genialnie piękna jest to gra królewska. Warto się zmagać, żeby grać coraz lepiej i wygrywać z coraz to lepszymi przeciwnikami. Tak tak wiem, długa droga przede mną i wiele partii beznadziejnie przegranych, ale też będą wygrane i to jest fascynujące. 



Książka jest dobra, warto ją przeczytać, choć zalecałbym stosowanie kilkumiesięcznych przerw, a nie tak jak ja to zrobiłem, że przeczytałem tom po tomie. w tym trybie czytania mogą być pewne kłopoty wynikające ze znużenia się czytaniem tych książek, ale dobrze, że w sobie to zwalczyłem, bo ten autor pisze wartościowe książki. Polecam


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz