Ray Bradbury,
Kroniki Marsjańskie
Wydawnictwo: Pruszyński i S-ka
Data wydania: 1997 r.
ISBN: 8371800231
liczba str.: 247
tytuł oryginału: The Martian Chronicles
tłumaczenie: Paulina Brainter - Ziemkiewicz, Paweł Ziemkiewicz
kategoria; science fiction
recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl:

A to już zależy od tego jak zinterpretujemy zamysł literacki pisarza, który jest niejednoznaczny, bo ciekawe jak interpretować ładowanie Ziemian do marsjańskich psychiatryków, i inne ciekawe historie z którymi kolejne ekspedycje marsjańskie miały do czynienia, które krótko mówiąc ginęły w akcji. Gdy Marsjanie połapali się, że kolejnych inwazji Ziemi powstrzymać się nie da, wymyślili bardziej subtelny plan. Ciekawe czy wojna nuklearną na Ziemi sami sobie wydumaliśmy, czy jednak efekt dalszych kombinacji Marsa jak tu wyniszczyć konkurencję i jakieś resztki Ziemian, które zdołają dotrzeć na Marsa humanitarnie utrzymać przy życiu w jakimś rezerwacie dziwów kosmicznych. Głowy za to nie dam, czy rzeczywiście taka jest intencja pisarza, ale tego typu pomysły pojawiały się w literaturze SF chociażby u Clark’a w cyklu „Odyseja czasu” Pierworodni stosowali iście makiawelliczną zasadę divide et impera, dziel i rządź, czyli w praktyce zawczasu dokonuj eliminacji konkurencji. W „Odysei kosmicznej” jest odwrotnie z kolei, to przybysze z kosmosu z dzikich małp niczym boskie genius loci, duchy opiekuńcze, dokonali artystycznego dzieła i stworzyli cywilizowanego człowieka. Traktowali kosmos jak wielki ogród, gdyby ewolucja np. na Ziemi przybrała zły obrót nie zawahali by się dokonać dzieła zniszczenia. Czy Marsjanie to również tego typu podobne istoty z kosmosu? A to już zadajcie sobie sami to pytanie moi drodzy czytelnicy? W teorii Marsjan wykończyła jakaś ziemska choroba, ale ta koncepcja jest zadziwiająco mało przekonująca i nie wynika ona przecież z jakiś niedokładności autora, tylko jest to celowe, ścisłe i precyzyjne zrealizowanie pewnego celu, a mianowicie ma zdrowo uprzykrzyć życie czytelnikowi dając mu nieźle popalić, żeby rozruszać szare komórki i stosować spekulację logiczną głowiąc się nad tym co mistrz Ray Bradbury chce nam przekazać.
Jak wspomniałem ekspedycji było kilka, w końcu, któraś bezpiecznie utrzymała się na Marsie, i potem nastąpiła kolonizacja tej planety. Koloniści przekonali się niebawem, że Mars będzie ich domem czy tego chcą czy nie, bo nie ma dokąd wracać, bo Ziemię rozniosły na strzępy atopowe i jeszcze gorsze wynalazki, które przez lata były gromadzone w arsenałach kilkudziesięciu krajów. Pada w tekście konstruckcja lingwistyczna, „Nie spóźnić się na rakietę” , w kontekście tak jakby ktoś wybierał się na autobus miejski, żeby przejechać w nim kilka, kilkanaście ulic na drugą cześć miasta. Czy to kiedyś będzie rzeczywistość? Dobre pytanie.
Co tu więcej się rozpisywać, książka jest po prostu wybitna. Koniecznie trzeba ją przeczytać.