piątek, 10 stycznia 2025

Andrzej Pilipiuk, Okiść


 Andrzej Pilipiuk, 



Okiść 



cykl: Przetaina, t. 2


Wydawnictwo: Fabryka słów

Data wydania; 2024 r.

ISBN:  9788367949088

liczba str.: 368

tytuł oryginału: --------

tłumaczenie: -------

kategoria: fantasy


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/okisc/opinia/84694537 



Pilipiuk zdecydował się kontynuować cykl „Przetaina” i myślę, że to był dobry pomysł. No bo to jest podjęcie dość interesującej próby pokazania swoim czytelnikom koncepcji fantasy. Drugi tom ma tytuł „Okiść” i kontynuuje wątek. Przy tym w mniejszym stopniu mamy wędrówkę w jakimś celu, są niewielkie okoliczne wypady. Powróciła do Tess drużyna, która dotarła do dalekiej krainy i nawiązała stosunki dyplomatyczne z władcami tej nowej krainy.



Zaognił się też konflikt z wrogami, plemieniem, które nazywało się Węże. Jest powiedziane, że różnice są tak radykalne, że wspólne współistnienie jest praktycznie niemożliwe. Inna bajka, że z reguły tak funkcjonuje każda wojna, bowiem propaganda wojenna przedstawia oponenta jako zgraję obrzydliwych potworów, których trzeba bezwzględnie zniszczyć, bo stanowią zagrożenie cywilizacyjne! Wojna jest po prostu elementem gry politycznej. I tego typu zacietrzewienie ludności jest robione na zlecenie polityków, żeby żołnierze z berserskim zapałem szkli na front i zabijali na potęgę! Tu sprawa jest prosta, jedni muszą bronić miasta Tess, a ci drudzy chcą je zdobyć. Krótko mówiąc tej polityki nie ma tu dużo, obrońcy walczą po prostu o swoje domy, interesy, świątynie, w której są też biblioteki, a najbardziej wartościowe książki, papirusy, są pochowane w sekretnych miejscach poza miastem.


Fabuła toczy się raczej powoli, tak poprzednia część, ale jednak ma to wszystko jakiś sens, na pewno ta część jest przepojona strachem, że wrogowie zdobędą miasto. Ale ten strach mieszkańców Tess nie paraliżuje, wręcz przeciwnie każdy robi swoje, co może, żeby tylko przysłużyć się dobrej sprawie, wielu z nich wie, że nie przeżyje tej batalii, bo taka jest specyfika wojny, ktoś umiera, żeby ktoś przeżył, jeśli oczywiście będzie wygrana. Bo przegrana jest wiadomo co się wydarzy, miasto popadnie w ruinę, ludzie zginą lub trafią do niewoli. Jak nie trudno się domyśleć do oblężenia dochodzi i walka trwa!


Dalej Pilipiuk kreuje ciekawie swój literacki świat i go rozbudowuje. Wiemy, że jest ocean i jest jakiś tajemniczy lud tam na drugim jego brzegu. Oni byli po tej stronie oceanu, ale Pradawni sprzed ok 3000 lat wysłali ich z powrotem, tam gdzie ich miejsce. Ludzie teraźniejsi mają spore obawy z tym związane, że będzie powtórka z tej historii, i że będzie ona miała nieprzyjemny przebieg, bo jest ludzi dużo mniej niż kiedyś. No i cywilizacyjnie ci teraźniejsi są na innym etapie rozwoju. Wszystko tworzy się na nowo, na pewno są oni błyskotliwi i inteligentni, znają spuściznę przodków i wiedzą jaka była wielkość ich przodków i pragną do tego wrócić, ale potrzebują czasu. A akurat tego im zabraknie jeśli przybysze z drugiego brzegu wielkiej wody przybędą. Świadczy to o tym, że potencjał na kontynuowanie tej opowieści jest i trzeba liczyć, że autorowi pomysłów i weny twórczej nie zabraknie, a my czytelnicy będziemy mieli o czym czytać.


Jestem przekonany, że czytelnik się nie zawiedzie, bo Pilipiuk rzeczywiście się postarał i wyszła z tego interesująca opowieść. Nie tylko mieszkańców miasta Tess, ale też okolicznych plemion tych dobrych i niedobrych. Ten świat jest raczej wielki bo ludzi jest niewiele, bo to wciąż jest śladowa ilość populacji, która żyła tutaj przed apokaliptycznymi atrakcjami. Przyroda jest dzika, dominują lasy, żyje sporo dzikiej zwierzyny, można pomyśleć ekologiczny raj. Ludzie sobie radzą z trudami życia, również tym, że żyją na wulkanach i że wielka katastrofa może przyjść i Tess będzie znowu nowymi Pompejami. Jedną z koncepcji jak ludność miasta ma sobie z tym poradzić jest eksodus całego miasta w głąb lądu do zaprzyjaźnionego plemienia, gdzie ziemi jest dużo, jest żyzna, król jest dobry, żyć nie umierać. No ale tego w jakim kierunku potoczy się ta opowieść zdecyduje autor, a my czytelnicy będziemy o tym czytać zapewne. Książka jest ciekawa. Warto przeczytać. Polecam


czwartek, 2 stycznia 2025

Drago Jančar, Widziałem ją tej nocy

 Drago Jančar, 



Widziałem ją tej nocy 




Wydawnictwo:  Czarne

Data wydania: 2014 r.

ISBN;  9788375366983

liczba str..: 208 

tytuł oryginału:  To noč sem jo videl

tłumaczenie: Joanna Pomorska

kategoria: powieść obyczajowa, powieść historyczna



recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 


https://lubimyczytac.pl/ksiazka/widzialem-ja-tej-nocy/opinia/86806370



Nadszedł czas z końcem 2024 roku na literaturę słoweńską w wyzwaniu Book Trooter, choć bardziej ściśle mówiąc/pisząc należało twórczość Drago Jančara określić jako literaturę jugosławiańską, no pech tylko, że nie ma czegoś takiego teraz na mapach, a jakbyśmy chcieli robić literaturę bytów geograficznie i historycznie zaginionych to troszkę by nam zajęło, więc stanęło, że mamy tu po prostu literaturę słoweńską i basta! Książka zatytułowana jest „Widziałem ja tej nocy” i główną bohaterką jej Veronika Zarnik. Sęk w tym, że jej narracji nie ma ani odrobiny. Bo jej po prostu nie ma, opowiada o niej pięć osób. Nie wiem czy jakimś dziwnym przypadkiem nie przypomina to Proustowskiej Albertyny, tytuł to oczywiście "W poszukiwaniu straconego czasu" ,  za tą zaginioną panną/kobietą ugania się główny bohater snując refleksję o zaginionym czasie. Bo jak wszyscy wiemy czas szybko diabli biorą i kolejne lata lecą sobie w najlepsze.


Tutaj w książce wszyscy zdają się poszukiwać pewnej famme fatale, właśnie Veroniki, na tyle to jest zwariowane, że czytelnik się głowi nie raz czy ona rzeczywiście istnieje, bo pewnych dowodów na to przecież nie ma. Wiemy, że zniknęła, zaginęła, i można spekulować czy cała reszta nie jest dopowiedzeniem sobie wspomnień i wiara porównywalna z obłędem, że rzeczywiście ktoś ją widział. Mamy za to gdzieś zasłyszane słowa, listy, kartki, może czasem plotki, tropy, ślady, czyli wszystko to jest ulotne jak wiatr, a przecież czasy lata 30 i 40 XX wieku są wybitnie niesprzyjające tego typu spekulacji. Dzieje się tak ponieważ cały kraj, sąsiednie kraje, Europa, a nawet spory kawał świata wrze, płonie! Pioruny wojny grzmią jak opętane, a światem rządzi obłędny macabre dance, nagła śmierć to codzienna rutyna wręcz. A ci goście, bohaterowie płci obojga, szukają i rozpamiętują jakąś Veronikę. Zapewne nie jest osobą jakąś szczególnie wyjątkową, wiemy, że lubi mundury, w tym także mundury wroga, z czego można się domyślać, że jeśli przeżyła wojnę, to łatwego życia nie miała. Autor nie ułatwia życia czytelnikowi nie dając gotowych rozwiązań, dając opcję wątpienia w sens tej całej opowieści nawet.


Bo dumamy czy ta Veronika jest rzeczywiście jedną i tą samą osobą​​? No ale tak ma być, bo może to jakiś sen lepszy od rzeczywistości, w końcu burej, ponurej wręcz czarnej tak jak smugi palonych miast i wsi, a nawet ludzi, bo to do czego my jesteśmy zdolni rozpętując wojny jest przeraźliwie okropne, więc ta forma ucieczki poszukiwanie jakiejś Veroniki to dobra odskocznia od tego co beznadziejne i brutalne, poszukiwaniem czegoś zwyczajnego w czasach zbyt ciekawych.


Coś takiego mamy co chwilę u Tolkiena, hobbici co i rusz wspominają Shire, swoją zieloną ojczyznę, widząc co i rusz okropieństwa walki z Mordorem, ciemnością, która chce opanować świat. Tam to jest fantastyka, wystarczy pieprznąć cholerny pierścionek gdzie trzeba i zło idzie sobie precz! No ale jak wiemy nawet tam błyskotka nie ułatwia powiernikowi pierścienia życia. Jest cholernie ciężko!


W życiu też jest ciężko, a jednak i nasze serca przeciwko temu wyrażają swoiste wotum separatum, wręcz buntują się! Coś podobnego widzimy teraz w/na Ukrainie, bomby lecą na potęgę, ludzie umierają, a jednak mimo tego wszystko ludzie potrzebują ostoi normalności, więc czemu nie szukać jakiejś cholernej Veroniki?


Na pewno pod kątem literackim ta książka jest wyjątkowa, te techniki literackie, wielu narratorów, wiele perspektyw być może nawet tej samej opowieści jak to było np. w książce „Rękopis znaleziony w Saragossie” Jana Potockiego. Na pewno to daje ciekawe efekty. Książkę momentami się ciężko czytało, bo ciężko było się wgryźć te momentami raczej nudne opowieści, co nie znaczy, że nie dostrzegłem kunsztu literackiego. Pewnie to też specyfika tego regionu świata kreowanie w ten sposób narracji niby prostej, a skomplikowanej i na odwrót. Do tego trudna historia życia ludzi na styku różnych kultur, a nawet religii. O to też chodzi w Book Troterze, żeby czytając książki z danego kraju mieli okazję poznawać różne specyfiki tych kultur i to rzeczywiście wychodzi. Książka jest dobra, polecam.