czwartek, 20 stycznia 2022

Robert Heinlein, Władcy marionetek

Robert Heinlein,  





Władcy marionetek



Wydawnictwo: Phantom Press

Data wydania: 1991 r.

ISBN: 8385276866

liczba str.: 238

tytuł oryginału:  The Puppet Masters

tłumaczenie: Maria Dylis

kategoria: science fiction 


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/65858/wladcy-marionetek/opinia/11308479#opinia11308479  


                                

Dopiero co w recenzji książki Pilipiuka zatytułowana „Upiór w ruderze” było na ostatnich stronach, że w niczym amerykańskim filmie „Dzień niepodległości”, zaistniała konieczność uporania się z inwazją kosmitów. Tak też dokładnie jest w tej książce, którą skończyłem czytać, zatytułowana jest „Władcy marionetek”, której autorem jest Robert Heinlein. Tyle, że nie ma tu typowych „Gwiezdnych Wojen", czy innych np. "Mass Effectowych” atrakcji jak wojna ze Żniwiarzami np. Po prostu kosmici, będę ich nazywał dla uproszczenia, tak jak autor książki, Władcami Marionetek, działają w bardziej wyrafinowany sposób.



W sumie to troszkę może przypominać działania Zbieraczy w drugiej części  growego „Mass Effecta”, wbijali Zbieracze np. na ludzką kolonię, wypuszczali roje tajemniczych owadów, potem zgarniali wszystko co się rusza i zmykali. Na planecie np. na Horyzoncie po prostu po wizycie Zbieraczy nie ma ludzi, nie ma też najmniejszych śladów oporu, tak jakby towarzystwo po prostu wyparowało. Tu w książce Władcy marionetek trafiają na naszą planetę Ziemia, nie wiedzieć kiedy opanowują nie tylko ludzi, ale i niektóre zwierzęta. Ciekawie jest opisany proces rozpracowywania pasożyta, potem nawet swego rodzaju dyskurs z pasożytem. Troszkę to przypomina motyw jak Geralt w „Wiedźminie 3” rozmawiał z wiedźmami z Velen, za pośrednictwem Anny Stenger, żony Krwawego Barona. I to jest po prostu w książce świetne. Mi brakuje czego takiego, co można znaleźć w książkach z gry „Mass Effect” Drew Karpyshyna, kiedy to żniwiarze opanowali Paula Greysona, zrobili z niego niemal supermana, i wpływali na jego wolę, a nawet go łamali, czyli robił coś czego w życiu by nie zrobił. Daje to wyobrażenie jak w grze „Mass Effect 1” żniwiarze mogli wpływać na Sarena, turiańskie widmo. Musieli to robić bardzo dyskretnie bowiem Saren był przekonany niemal do końca, że dysponuje wolną wolą i że Żniwiarze nie mają interesu w tym, żeby go indoktrynować.


Mam nadzieję, że ta analogia z gier, zarówno ‘Wiedźmina 3” jak i gier i książek „Mass Effectowych” jest przydatna w zrozumieniu o co mi chodzi, że najprawdopodobniej Władcy Marionetek nie potrzebowali czegoś takiego jak indoktrynowania ludzi, po prostu sobie żyli w ciele żywiciela, mieli z tego korzyści, całkiem możliwe, że były one obopólne, tego do końca też nie wiemy.



A jednak władze kraju uznały, że trzeba z tym poważnym, niespotykanym w dziejach ludzkości problemem coś zrobić. Piszę świadomie tylko o administracji amerykańskiej, bowiem niesamowicie dziwnym zbiegiem okoliczności Władcy Marionetek opanowali tylko teren USA. Reszta świata wiedziała co się dzieje, ale śpieszyli się powoli, żeby umierać za Nowy York czy Los Angeles. Dlatego właśnie, że amerykanie pozostawieni byli z tym kłopotem uważali, że trzeba zagadkę rozwikłać skąd się to kosmiczne diabelstwo wzięło? Z tego co się dowiedziano opanowali oni w podobny sposób sporą część galaktyki. No i oczywiście weszła kombinatoryka jak się dobrać Władcom marionetek do ich kosmicznej skóry i zrobić w kosmosie porządek w amerykańskim stylu oczywiście.



Książka jest po prostu genialna, i nieprzypadkowo uznawana jest za klasyk literatury science fiction. Warto książkę przeczytać i zapoznać się z tą niebywale ciekawą koncepcją. 











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz