Douglas Niles,
Wojna światów. Trzecie tysiąclecie
Wydawnictwo: Zysk i S -ka
Data wydania: 2006 r.
ISBN: 9788372988874
liczba str.: 482
tytuł oryginału: War of the worlds. New millenium
tłumaczenie: Lech Z. Żołędziowski
kategoria: science fiction
recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl:
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/wojna-swiatow-nowe-tysiaclecie/opinia/86629350
"Hej, hej – Mars napada
Dookoła ludzi gromada
Hej, hej – Mars atakuje
Żadnej litości nie czuje" *
Autor książki Douglas Niles nie ukrywa, że pisząc książkę pt.
"Wojna światów. Nowe tysiąclecie", nawiązuje do starego klasyka gatunku sf Herberta George'a Wellsa. Niewątpliwie tamta "Wojna światów" była ważną książką w historii literatury. Na pewno udowodniła, że koncepcje science fiction potrafią znakomicie trzymać się kupy. Tak naprawdę mało istotna kwestią jest, że wiemy jak jest z Marsem i Marsjanami, bo planeta i jej potencjalni kosmiczni mieszkańcy robią raczej za symbol, że gdzieś coś w kosmosie może być i to w dodatku niezbyt przychylnie będą dla nas ludzi z planety Ziemia, dla nich obcych, tak samo jak oni dla nas. A jak to z tego typu alienacją bywa, bardzo obcych lubimy, niezależnie czy są z sąsiedniego podwórka, wsi, miasta, państwa czy planety, mamy potrzebę im dokopać, a że obcy są podobni do nas, bo są inteligentni tak jak my, to tym bardziej to podobieństwo skłania ich, żeby podbić planetę, zdominować, wyczerpać i wykończyć ludzi i cały glob. Niles nawiązał do klasyka, ale zrobił to w sposób zmodernizowany, napisał od zera swoją fabułę, i wysłał, tak jak poprzednik Wells, Marsjan na nas Ziemian, bo Marsjanie to cholernie nerwowe typy i nie lubią jak się ich drażni i wnerwia!
A tutaj w książce kosmici z Marsa, planeta w niektórych książkach sf nazywana jest czerwonym draniem, i tu bynajmniej to określenie jest jak najbardziej na miejscu, bo autor określił ich jako wrednych typów, z wyglądu też bynajmniej sympatyczni nie są. Po prostu ze statków kosmicznych wyskoczyły wielkie, acz diablo inteligentne, robale i zrobiły na Ziemi niezły bajzel!
Wojna jest opisana bardzo szczegółowo i też to, że praktycznie prawie wygrali wojnę i skończyłoby się to naszą zagładą. No ale Ziemianie są prawie walczyli do końca o swoje domy, podwórka, miasta, klatki schodowe, ulice, państwa, o całą planetę, bardzo zajadle, i tylko ta silna chęć przetrwania człowieka jako gatunku spowodowała, że mimo wszystko byliśmy trudnym przeciwnikiem i remedium zostało znalezione.
Zrobili to główni bohaterowie, ojciec i córka, on emerytowany profesor, ona naukowiec i ekspert, dzięki swoim kwalifikacjom w czasie tej wojny znalazła się w Białym Domu, choć wątpię, żeby chodziło o ten budynek, ale o otoczenie prezydenta USA i samej głowy państwa. Widać Mark De‘Vane i Alexandria De’Vane niczym kwisath haderath z uniwersum Diuna zrobili różnicę. Ich koncepcje to prawdziwy game changer i ocalili planetę i wysłali „Marsjańskich skurwieli”, z reguły to sformułowanie pada w książce, prosto do ich Marsjańskiego piekła i ich diabłów!
Na pewno zaletę jest, że autor zna dokładnie pewne procedury i to w książce opisuje, wydłuża to fabułę, opisy wszystkiego, ale autor trzyma się swojego konceptu, uważając to za ważne, i to się broni w książce. Bo mimo że walczy dwoje nadludzi, tutaj wszyscy ziemianie są zespołem i walczą razem. Autor skupia się na tym co dobrze zna, na perspektywie Ameryki. Mniej istotna dla niego jest reszta świata, co nie znaczy, że tematu nie ma, ale na pewno to byłoby ciekawe. No ale jest jak jest. Pod kątem tego co mamy w książce i jak autor realizuje swoje koncepcje to wszystko tu się broni. Stara historia jest opowiedziana na nowo, ale autor zrobił z tego dzieło sztuki pisarskiej co sprawia, że książka jest bardzo ciekawa. Polecam
Ad.
* Kazik, Mars napada,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz