niedziela, 30 marca 2025

Olga Gromyko, Wiedźma - Opiekunka

 Olga Gromyko, 


Wiedźma - Opiekunka


cykl: Kroniki Belarskie, t. 2, cz. 1-2



Wydawnictwo: Fabryka słów

Data wydania; 2010

ISBN:  9788375741872,   9788375741919

liczba str.: 288,  264

tytuł oryginału: Wiedźma chranitielnica

tłumaczenie: Marina Makarewskaya

kategoria: fantasy 



recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/59471/wiedzma-opiekunka-czesc-2








Przeczytałem książkę pt. „Wiedźma - Opiekunka” Olgi Gromyko, to białoruska pisarka fantasy mieszkająca na Ukrainie, no jak jest teraz, w czasie wojny, to głowy nie dam oczywiście. W sumie to ciekawe uniwersum zostało stworzone, pod wieloma względami przypomina nasze wiedźmińskie. Nawet są wiedźmini, zajmują się tutaj tępieniem wampirów, może nie są to tak mocarne, jak wampiry wyższe, ale i tak dają radę. Są również istoty zmiennokształtne, tutaj zwane całkiem zwyczajnie udajcami lub metamorfami. Ciekawostka, że są złydnie, które można było spotkać w jednym z tomów opowiadań Andrzeja Pilipiuka. A te minimalne stwory są tak potężne, że dla niejednego wiedźmina pokonanie ich to byłby duży kłopot. Na pewno potworki mają potencjał, gdyby poszalały w kolejnej edycji gry wiedźmińskiej.


Warto wiedzieć, że mamy tutaj swego rodzaju powieść drogi, oczywiście fantazyjną, co nawiązuje do samego Tolkiena przede wszystkim. Mamy niesamowitą, główną bohaterkę, młodą, silną czarodziejkę, która zdała wszystkie egzaminy w Szkole Magów i poszła swoją drogą. Najpierw trafiła na dwór królewski, ale uznała, że dworskie intrygi są słabe i banalne. No i poszła na szlak, gdzieś na rubieże królestwa. No i całkiem dobrze jej tam było.



Najpierw zaprzyjaźnia się z sympatyczną kobyłką, bo wiadomo konik przydaje się prawie każdemu w świecie fantastycznym, potem mamy rajd po ścieżkach przeróżnych od dróżek leśnych do utartych szlaków prowadzących do miast. Po drodze dowiedziała się jaki jest sens daru otrzymanego od króla, na odchodne otrzymała tytuł opiekunki, zdradził jej to zaprzyjaźniony wampir, bo czemu miałby tu nie być odpowiednika Regisa?  Wampira równie sympatycznego i inteligentnego, a jak trzeba to i na szlaku da radę z różnymi, złymi ludźmi i nieludźmi również.


Musiał też być i smok, co sobie siedział w najlepsze na kupie złota i innych skarbach, no ale, że nasza czarodziejka jest obyta, jak to na wiedźmę bywa, wiedząca, to oczywiście wiedziała, że tych cudowności przechowywanych przez smoka ruszać nie można, bo ten posiada pazury wielkie, ząbki ostre, a ogień gorący i piekli jak diabli. No i jak bydle dopadnie, bo znajdzie złodziejaszka na drugim końcu świata nawet i odzyska ssskarb, to będzie licho z gagatkiem. Krótko mówiąc z kimś takim lepiej dobrze żyć. Aż dziwne, że smokowi pierścionka pilnować Tolkien nie kazał, tylko Gollum się tym zajmował, a potem dawały sobie radę z tym uciążliwym skarbem małe hobbity. Było ciężko, ale się udało.


Ogólnie bardzo piękny i barwny jest ten świat przedstawiony przez Olgę Gromyko. Tutaj w książce przedstawiono rzetelnie i dobitnie i pokazano nam czytelnikom, że fantastyka ze wschodu jest naprawdę wysokich lotów i warto do tych książek zaglądać. Warto dodać spostrzeżenie, że prawdopodobnie nie ma tutaj rozróżnienia na czarodziejki i wiedźmy, tak jak np.  w "Wiedźminie", czarodziejki to były wyszkolone absolwentki Aretuzy, a  wiedźmy to cała reszta wiejskie zielarki, magiczki, ewentualnie te, które nie poradziły sobie w Aretuzie i jak to bywa ze studiami, nie ukończyły zmagań typowo studenckich z nauką, ale wiedzę już miały na tyle dobrą, że mogły praktykować magię. Jak wiemy Wołha, tak nazywała się główna bohaterka tej książki, studia ukończyła z wyróżnieniem i raczej nazywana jest wiedźmą niż czarodziejką. Na pewno te uniwersum jest godne zainteresowania czytelniczego, Książkę warto przeczytać. Polecam.


piątek, 14 lutego 2025

Hooman Majd, Ajatollah śmie wątpić

 Hooman Majd, 



Ajatollah śmie wątpić 


Wydawnictwo: Karakter

Data wydania: 2010 r. 

ISBN:  9788362376001

liczba str.: 340 

tytuł oryginału:  The Ayatollah Begs to Differ

tłumaczenie: Dariusz Żukowski 

kategoria:  książki podróżnicze


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/89678/ajatollah-smie-watpic/opinia/88210955#opinia88210955 



Przypuszczam, że wyzwanie irańskie w ramach literackiej Book Trotterowej podróży jest jedno z trudniejszych, bo w końcu mowa o kraju który ma na pieńku z całym zachodnim światem, w którym szatan z Ameryki jest głównym wrogiem, co i rusz daje znać nieufność tego kraju w stosunku z Izraelem, czyli krótko mówiąc Iran jest uważany za dziki kraj i jest stosunkowo mało znany. No bo trudno uznać, że liczne telewizyjne relacje z Bliskiego wschodu pozwolą nam ten kraj poznać. Już lepiej do tego nadaje się literatura. Przekonany jestem, że książka Hoomana Majd”a pt, „Ajatollah śmie wątpić”, jest dobrym wyborem. Sam autor jest Irańczykiem z Ameryki, jest synem dyplomaty i wnukiem znanego ajatollaha, kogoś w rodzaju uczonego w piśmie, doktora koranicznego, autorytetu moralnego i religijnego. W tym wypadku to on, dziadek, był tym ajatollahem, który ośmiela się mieć wątpliwości. Te podróże autora, do ojczystego kraju są zarówno dosłowne, pakuje się do samolotu i podróżuje po Teheranie i innych miastach, regionach tego dużego kraju. Ale także jest to podróż sentymentalna. Autor dotarł do licznych źródeł pisanych i filmowych, ale też przede wszystkim są to liczne rozmowy z rodakami z kraju i z Ameryki. No i z tego mamy przedstawiony niezwykle barwny obraz Iranu na ponad 300 stronach tej książki.


Oczywiście, żeby poznać ten kraj tych przeczytanych książek musiałoby być dużo więcej, no ale jakiś zarys tutaj mamy. Poznajemy tutaj mieszkańców głównie stolicy Teheranu, autor rozmawia również z politykami, dwoma prezydentami Chatami’m i Ahmadineżad’em, rozmawia z duchownymi Islamskimi, także ze Strażnikami rewolucji, i innymi osobowościami tego państwa. Autor uznał za stosowne opowiedzieć jakie są różnice między szyitami, ten odłam dominuje w Iranie, a sunnitami, główny nurt Islamu. Ogólnie Islam jako taki nie uznaje instytucjonalności kościoła swojej religii, mułłowie są niezależni od siebie nawzajem, szyici jednak uznają szczątkową formę hierarchiczną, są nią ajatollahowie na których czele stoli ajatollah, przywódca religijny narodu, który jest jednym z kluczowych elementów irańskiej łamigłówki politycznej.


Czytelnik dowiaduje się troszkę o historii Iranu, zwłaszcza tej współczesnej, kluczowa data to rok 1979, kiedy to obalono rząd szaha Rezy Pahlavi’ego, de facto marionetkę USA i Wielkiej Brytanii. Na skutek tych przemian rewolucyjnych powołano rząd islamski i uniezależniono kraj od Zachodu. Majd’a zainteresowało podejście jego rodaków, niemal 100 % poparli oni nowy rząd, łącznie z samym autorem, mimo że przecież nie wszyscy byli fanatykami religijnymi. Rewolucjonistom udało się połączyć szyicki Islam z tożsamością narodową i tak jest do dzisiaj. Co ciekawe jak na standardy kraju trzeciego świata mamy tutaj ustrój demokratyczny, rządzący rządzą, tak jak rządzą, bo chce tego naród, i nikt nie przymusza do głosowania, czy nawet udziału w dorocznych demonstracjach popierających władzę, wyrażając przy tym systemową niechęć do wroga z Ameryki. Oczywiście są podziały i różnice w narodzie, ale ten dyskurs nie pojawia się w przestrzeni publicznej, bunt to np. styl życia inny niż oficjalnie dopuszczalny. Czyli są głębsze warstwy.


Przy okazji pojawia się całkiem dużo motywów obyczajowych, opisów imprez, nawet podejścia do spraw seksualnych, władza po cichu dopuszcza istnienie agencji towarzyskich. Ciekawostką jest, że w Iranie są góry, zimą pokryte śniegiem, jak większość gór na globie, ma się dobrze turystyka narciarska, a że mówi się tam głównie w językach arabskich i chwali Allacha? Cele i potrzeby turyści mają te same przecież. Inna ciekawostka, że szyici są bardzo pragmatyczni w kwestii przestrzegania pór modlitwy. Istotne jest, żeby pomodlić się przed kolejną porą, kiedy modlitwa jest wymagana, a nie w tym konkretnym momencie, jeśli nie jest to możliwe, bo ktoś podróżuje samochodem. Do tego dostosowują się nawet ludzie bardzo pobożni, co nie powoduje dodatkowych korków na ulicy Teheranu.


Z grubsza to tyle co można o tej książce napisać, dodać można, że jest bardzo ciekawie i przystępnie napisana. Autor rozumie dwa światy, jak wygląda to w jego kraju i nasz Zachodni i ten wysiłek w przybliżeniu swojego kraju przeciętnemu odbiorcy na pewno się opłacił. Książkę warto przeczytać. Daje to do myślenia i to jest ciekawa lektura.






piątek, 10 stycznia 2025

Andrzej Pilipiuk, Okiść


 Andrzej Pilipiuk, 



Okiść 



cykl: Przetaina, t. 2


Wydawnictwo: Fabryka słów

Data wydania; 2024 r.

ISBN:  9788367949088

liczba str.: 368

tytuł oryginału: --------

tłumaczenie: -------

kategoria: fantasy


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/okisc/opinia/84694537 



Pilipiuk zdecydował się kontynuować cykl „Przetaina” i myślę, że to był dobry pomysł. No bo to jest podjęcie dość interesującej próby pokazania swoim czytelnikom koncepcji fantasy. Drugi tom ma tytuł „Okiść” i kontynuuje wątek. Przy tym w mniejszym stopniu mamy wędrówkę w jakimś celu, są niewielkie okoliczne wypady. Powróciła do Tess drużyna, która dotarła do dalekiej krainy i nawiązała stosunki dyplomatyczne z władcami tej nowej krainy.



Zaognił się też konflikt z wrogami, plemieniem, które nazywało się Węże. Jest powiedziane, że różnice są tak radykalne, że wspólne współistnienie jest praktycznie niemożliwe. Inna bajka, że z reguły tak funkcjonuje każda wojna, bowiem propaganda wojenna przedstawia oponenta jako zgraję obrzydliwych potworów, których trzeba bezwzględnie zniszczyć, bo stanowią zagrożenie cywilizacyjne! Wojna jest po prostu elementem gry politycznej. I tego typu zacietrzewienie ludności jest robione na zlecenie polityków, żeby żołnierze z berserskim zapałem szkli na front i zabijali na potęgę! Tu sprawa jest prosta, jedni muszą bronić miasta Tess, a ci drudzy chcą je zdobyć. Krótko mówiąc tej polityki nie ma tu dużo, obrońcy walczą po prostu o swoje domy, interesy, świątynie, w której są też biblioteki, a najbardziej wartościowe książki, papirusy, są pochowane w sekretnych miejscach poza miastem.


Fabuła toczy się raczej powoli, tak poprzednia część, ale jednak ma to wszystko jakiś sens, na pewno ta część jest przepojona strachem, że wrogowie zdobędą miasto. Ale ten strach mieszkańców Tess nie paraliżuje, wręcz przeciwnie każdy robi swoje, co może, żeby tylko przysłużyć się dobrej sprawie, wielu z nich wie, że nie przeżyje tej batalii, bo taka jest specyfika wojny, ktoś umiera, żeby ktoś przeżył, jeśli oczywiście będzie wygrana. Bo przegrana jest wiadomo co się wydarzy, miasto popadnie w ruinę, ludzie zginą lub trafią do niewoli. Jak nie trudno się domyśleć do oblężenia dochodzi i walka trwa!


Dalej Pilipiuk kreuje ciekawie swój literacki świat i go rozbudowuje. Wiemy, że jest ocean i jest jakiś tajemniczy lud tam na drugim jego brzegu. Oni byli po tej stronie oceanu, ale Pradawni sprzed ok 3000 lat wysłali ich z powrotem, tam gdzie ich miejsce. Ludzie teraźniejsi mają spore obawy z tym związane, że będzie powtórka z tej historii, i że będzie ona miała nieprzyjemny przebieg, bo jest ludzi dużo mniej niż kiedyś. No i cywilizacyjnie ci teraźniejsi są na innym etapie rozwoju. Wszystko tworzy się na nowo, na pewno są oni błyskotliwi i inteligentni, znają spuściznę przodków i wiedzą jaka była wielkość ich przodków i pragną do tego wrócić, ale potrzebują czasu. A akurat tego im zabraknie jeśli przybysze z drugiego brzegu wielkiej wody przybędą. Świadczy to o tym, że potencjał na kontynuowanie tej opowieści jest i trzeba liczyć, że autorowi pomysłów i weny twórczej nie zabraknie, a my czytelnicy będziemy mieli o czym czytać.


Jestem przekonany, że czytelnik się nie zawiedzie, bo Pilipiuk rzeczywiście się postarał i wyszła z tego interesująca opowieść. Nie tylko mieszkańców miasta Tess, ale też okolicznych plemion tych dobrych i niedobrych. Ten świat jest raczej wielki bo ludzi jest niewiele, bo to wciąż jest śladowa ilość populacji, która żyła tutaj przed apokaliptycznymi atrakcjami. Przyroda jest dzika, dominują lasy, żyje sporo dzikiej zwierzyny, można pomyśleć ekologiczny raj. Ludzie sobie radzą z trudami życia, również tym, że żyją na wulkanach i że wielka katastrofa może przyjść i Tess będzie znowu nowymi Pompejami. Jedną z koncepcji jak ludność miasta ma sobie z tym poradzić jest eksodus całego miasta w głąb lądu do zaprzyjaźnionego plemienia, gdzie ziemi jest dużo, jest żyzna, król jest dobry, żyć nie umierać. No ale tego w jakim kierunku potoczy się ta opowieść zdecyduje autor, a my czytelnicy będziemy o tym czytać zapewne. Książka jest ciekawa. Warto przeczytać. Polecam


czwartek, 2 stycznia 2025

Drago Jančar, Widziałem ją tej nocy

 Drago Jančar, 



Widziałem ją tej nocy 




Wydawnictwo:  Czarne

Data wydania: 2014 r.

ISBN;  9788375366983

liczba str..: 208 

tytuł oryginału:  To noč sem jo videl

tłumaczenie: Joanna Pomorska

kategoria: powieść obyczajowa, powieść historyczna



recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 


https://lubimyczytac.pl/ksiazka/widzialem-ja-tej-nocy/opinia/86806370



Nadszedł czas z końcem 2024 roku na literaturę słoweńską w wyzwaniu Book Trooter, choć bardziej ściśle mówiąc/pisząc należało twórczość Drago Jančara określić jako literaturę jugosławiańską, no pech tylko, że nie ma czegoś takiego teraz na mapach, a jakbyśmy chcieli robić literaturę bytów geograficznie i historycznie zaginionych to troszkę by nam zajęło, więc stanęło, że mamy tu po prostu literaturę słoweńską i basta! Książka zatytułowana jest „Widziałem ja tej nocy” i główną bohaterką jej Veronika Zarnik. Sęk w tym, że jej narracji nie ma ani odrobiny. Bo jej po prostu nie ma, opowiada o niej pięć osób. Nie wiem czy jakimś dziwnym przypadkiem nie przypomina to Proustowskiej Albertyny, tytuł to oczywiście "W poszukiwaniu straconego czasu" ,  za tą zaginioną panną/kobietą ugania się główny bohater snując refleksję o zaginionym czasie. Bo jak wszyscy wiemy czas szybko diabli biorą i kolejne lata lecą sobie w najlepsze.


Tutaj w książce wszyscy zdają się poszukiwać pewnej famme fatale, właśnie Veroniki, na tyle to jest zwariowane, że czytelnik się głowi nie raz czy ona rzeczywiście istnieje, bo pewnych dowodów na to przecież nie ma. Wiemy, że zniknęła, zaginęła, i można spekulować czy cała reszta nie jest dopowiedzeniem sobie wspomnień i wiara porównywalna z obłędem, że rzeczywiście ktoś ją widział. Mamy za to gdzieś zasłyszane słowa, listy, kartki, może czasem plotki, tropy, ślady, czyli wszystko to jest ulotne jak wiatr, a przecież czasy lata 30 i 40 XX wieku są wybitnie niesprzyjające tego typu spekulacji. Dzieje się tak ponieważ cały kraj, sąsiednie kraje, Europa, a nawet spory kawał świata wrze, płonie! Pioruny wojny grzmią jak opętane, a światem rządzi obłędny macabre dance, nagła śmierć to codzienna rutyna wręcz. A ci goście, bohaterowie płci obojga, szukają i rozpamiętują jakąś Veronikę. Zapewne nie jest osobą jakąś szczególnie wyjątkową, wiemy, że lubi mundury, w tym także mundury wroga, z czego można się domyślać, że jeśli przeżyła wojnę, to łatwego życia nie miała. Autor nie ułatwia życia czytelnikowi nie dając gotowych rozwiązań, dając opcję wątpienia w sens tej całej opowieści nawet.


Bo dumamy czy ta Veronika jest rzeczywiście jedną i tą samą osobą​​? No ale tak ma być, bo może to jakiś sen lepszy od rzeczywistości, w końcu burej, ponurej wręcz czarnej tak jak smugi palonych miast i wsi, a nawet ludzi, bo to do czego my jesteśmy zdolni rozpętując wojny jest przeraźliwie okropne, więc ta forma ucieczki poszukiwanie jakiejś Veroniki to dobra odskocznia od tego co beznadziejne i brutalne, poszukiwaniem czegoś zwyczajnego w czasach zbyt ciekawych.


Coś takiego mamy co chwilę u Tolkiena, hobbici co i rusz wspominają Shire, swoją zieloną ojczyznę, widząc co i rusz okropieństwa walki z Mordorem, ciemnością, która chce opanować świat. Tam to jest fantastyka, wystarczy pieprznąć cholerny pierścionek gdzie trzeba i zło idzie sobie precz! No ale jak wiemy nawet tam błyskotka nie ułatwia powiernikowi pierścienia życia. Jest cholernie ciężko!


W życiu też jest ciężko, a jednak i nasze serca przeciwko temu wyrażają swoiste wotum separatum, wręcz buntują się! Coś podobnego widzimy teraz w/na Ukrainie, bomby lecą na potęgę, ludzie umierają, a jednak mimo tego wszystko ludzie potrzebują ostoi normalności, więc czemu nie szukać jakiejś cholernej Veroniki?


Na pewno pod kątem literackim ta książka jest wyjątkowa, te techniki literackie, wielu narratorów, wiele perspektyw być może nawet tej samej opowieści jak to było np. w książce „Rękopis znaleziony w Saragossie” Jana Potockiego. Na pewno to daje ciekawe efekty. Książkę momentami się ciężko czytało, bo ciężko było się wgryźć te momentami raczej nudne opowieści, co nie znaczy, że nie dostrzegłem kunsztu literackiego. Pewnie to też specyfika tego regionu świata kreowanie w ten sposób narracji niby prostej, a skomplikowanej i na odwrót. Do tego trudna historia życia ludzi na styku różnych kultur, a nawet religii. O to też chodzi w Book Troterze, żeby czytając książki z danego kraju mieli okazję poznawać różne specyfiki tych kultur i to rzeczywiście wychodzi. Książka jest dobra, polecam.



  


sobota, 28 grudnia 2024

Andrzej Sapkowski, Rozdroże kruków

Andrzej Sapkowski, 



Rozdroże kruków


cykl: Saga o wiedźminie, t. 9


Wydawnictwo: superNOVA

Data wydania: 2024 r.

ISBN:  9788375782073

liczba str.: 292

tytuł oryginału: --------

tłumaczenie: ---------

kategoria: fantasy



recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/rozdroze-krukow/opinia/87320079  



Niewątpliwie grudzień 2024 r. to dla fanów uniwersum wiedźmińskiego ciekawy okres, bo mamy tą nową książkę Andrzeja Sapkowskiego pt. „Rozdroże kruków”, no i zamieszanie z nową Ciri w zwiastunie nowej gry „Wiedźmin 4”. Z czego szło wywnioskować, że Wesemir, przed bohaterską śmiercią w Kaer Morhen narozrabiał, bo nie pociął w drzazgi urządzenia do próby traw zwane ponurym Albertem. Z grubsza jak działa ten wynalazek można było zobaczyć w grze "Wiedźmin 3", kiedy podjęto próbę odczarowania Umy, podejrzewano, że stwór może być samą Ciri, którą cierpliwie jest poszukiwana przez Geralta, Yennefer, ale też wywiad nilfgaardzki. Co do zwiastuna jest zamieszanie, nie tylko w naszym kraju przecież o tą nową zmutowaną na wiedźmiński sposób Ciri, no i to, że to ona jest protagonistką i w nowej grze będzie jej perspektywa. Z grubsza na tym polegają spekulacje. No ale mamy też książkę w którym pojawia się młody, mało doświadczony w działaniu po wiedźmińsku Geralt, który nabiera expa i wprawy w wiedźmińskim fachu. Co prawda potworom z królestwa Kedwen zdrowo się dostaje po głowach, jak Geralt używa wiedźmińskiej klingi, ale też, jak zwykle, nie omieszka się mieszać w liczne sprawy ludzkie.


Każdy zapewne wie, że mentorem Geralta jest wiedźmin Wesemir, ale nie był jedynym, który miał silny wpływ na szkolenie wiedźmińskie młodego czeladnika fachu wiedźmińskiego, bowiem na Geralta miał wpływ Preston Holt. Charakterystyczną cechą starego mistrza jest fakt, że podobnie jak Geralt przeszedł próbę traw z białą łepetyną, był z cechu żmii, i oprócz wieku miał solidne doświadczeniu w masakrowaniu potworów na potęgę. Pozwoliło to Geraltowi uzupełnić swoje doskonałe wyszkolenie z Kaer Morhen. Oprócz treningu fizycznego na wysokim poziomie było też typowo poznawcze podejście do kwestii, a mianowicie było to głównie przeczytane ogromne tomiska preferowane przez Wesemira dotyczące chociażby potworów z jakimi tylko wiedźmin może mieć do czynienia na szlaku.


Jak nietrudno się domyśleć Geralt wmieszał się w przeróżne intrygi, poznaje też pierwsze czarodziejki, w ramach wyszkolenia nauczył się być nieufny, ale jednak wdzięk tych niesamowitych kobiet przeważył, co poskutkowało późniejszymi przygodami. Tutaj poznaje czarodziejkę Vrai Natterawn, romansu nie było, ale coś w rodzaju dobrej znajomości już tak, z której obydwoje mieli duże korzyści. Na pewno dla młodziutkiego wiedźmina była to życiowa lekcja z której wynikało, że czarodziejki dobrze mieć po swojej stronie, bo w najgorszym wypadku niewiele z tego wyniknie, a z otwartej wrogości czarodziejek kłopoty mogą być nieliche. Gracze w gry wiedzą, że Geralt w dodatku do gry "Wiedźmin 3", został właścicielem winnicy Corvo Bianco, natomiast Holt został posiadaczem ziemskim i miał majątek Rocamora, gdzieś w Kedwen. Tam Geralt szkolił się w wywijaniu wiedźmińskim mieczem i używaniu innych broni, ale również nadrabiał w wolnym czasie braki w oczytaniu korzystając z dobrej biblioteki kolegi po fachu w długie jesienne i zimowe wieczory zapewne. Wiedźmin dociera do kapłanek Melitele, tych samych, które wtedy, pierwsze dekady XIII wieku, niecałe pół wieku przed akcją książek i gier, były w Kedwen, potem zmieniły lokum i trafiły do Temerii. Kapłankami zarządzała przełożona Assumpta, ale to z kapłanką Nenneke, późniejszą matką przełożoną kapłanek, Geralt nawiązał szczególne relacje co owocowało teraz i później. Kapłanki nie tylko leczyły Geralta z niewyleczalnych ran, ale też przygotowywały mu eliksiry.


Tą książkę można traktować jako ciekawostkę, żeby się dowiedzieć jak to drzewiej bywało w tym wiedźmińskim uniwersum. Dowiedzieliśmy się w tym tomie, że Geralt był ostatnim wiedźminem, który próbę traw przeszedł. Gra „Wiedźmin 1” zdradza sekret, że tego samego dnia też przeszedł ją również Eskel, potem długo, długo nikt nie brał udziału w tej trudnej próbie, często ryzykownej, z utratą życia włącznie i dopiero według tej koncepcji „Wiedźmina 4” ma ją podjąć Ciri.


Zawsze mnie ciekawi mnie metaforyka typowo Diunowa w twórczości Sapkowskiego oraz grach, i tutaj, w tej książce, choć raczej skromnie, też się pojawia. Na przykład dowiadujemy się, że Wesemir zbiera informacje skąd pochodzą wiedźmini i ciekawe co z tym robi? Czyżby jakiś szalony dr Moreau mógłby namieszać mając dostęp do tego typu danych? Kapłanki Melitele, podobnie jak czarodziejki robią tu na spokojnie za wiedźmy Bene Gesserit, odgrywając ważną rolę w fabule pewnie dążąc do swoich celów i z reguły osiągając je. No i co istotne pojawia się kluczowe, z pozoru tylko banalne pytanie, na cholerę ludziom wiedźmińscy nadludzie? Z jednej strony potrzebni bo robią porządki, żeby ludzie mogli bez umiaru eksploatować ten piękny fantastyczny świat, a z drugiej niepotrzebni jak już swoje zrobią, bo tylko białogłowy bałamucą i wypijają duże ilości gorzałki, dobrym mięsiwem też nie gardzą przecież. Na szczęście legną się inne potwory i póki co bezrobocia w wiedźmińskiej branży nie ma. Wszyscy wiedzą, że fach jest bardzo ryzykowny, bo wszak żaden wiedźmin we własnym łóżku nie umarł. No i do tego wiedźmini mają paskudny zwyczaj pchać się w rozgrywki polityczne utaczając przy tym całe beczki krwi. Z grubsza to tyle co czytelnik może pokombinować, bo więcej tego tu się nie znajdzie, ale też nie taki był cel książki, żeby wchodzić w skomplikowane metaforyki, ale, żeby czytelnik miał okazję odbyć typowo nostalgiczną podróż po tym uniwersum. I to niewątpliwie się udało i to jest plusik.


Książka jest bardzo ciekawa. Czytelnik ugruntowuje swoją wiedzę, uzupełnia ją o kilka niezwykle cennych drobiazgów, a o to przecież również chodzi. Mamy okazję się przekonać, że mistrz Andrzej Sapkowski jest w doskonałej formie pisarskiej i nie zawodzi jak wiedźmińskie ostrze. Po raz kolejny dobija się do naszych umysłów i serc fanów tego uniwersum i to się udaje. Jest super! Polecam.

niedziela, 15 grudnia 2024

Jarosław Grzędowicz, Azyl

 Jarosław Grzędowicz, 



Azyl


Wydawnictwo: Fabryka Słów 

Data wydania: 2017 r. 

ISBN:  9788379642656

liczba str.:  370

tytuł oryginału: -----

tłumaczenie: -----

kategoria: fantastyka, science fiction 


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/azyl/opinia/85477382 




Śmierć szczurołapa [ w: ] Jarosław Grzędowicz,  Azyl



W zbiorze opowiadań pt. „Azyl” wybrałem najlepsze opowiadanie pt. „ Śmierć szczurołapa” , jak nietrudno się domyśleć dotyczy ona szczurów, no i szczurołapów. Jak ważne to było i zapewne jest nadal opowiada o tym nasza legenda o księciu Popielu, którego miały skonsumować gryzonie, mniejsza o to na ile dosłowna ma być ta legenda. Jak są szczury są i szczurołapy, bo ktoś szkodnikami musi się interesować, żeby nie robiły zbyt dużych szkód. Okazuje się, że nie tylko w realu są takie problemy, ale też przedostają się do koncepcji typowo fikcyjnych, fantasy, a nawet science fiction. Nie tylko ta stara opowieść, ale też i współczesne motywy można znaleźć. W serialu „Ród smoka” młody, nieokrzesany król Aegon, kazał powiesić wszystkich szczurołapów, potem jakiś czas ich ciala tak wisiały na murach Królewskiej Przystani, tylko dlatego, że dwoje z nich było zdrajcami. O zdanie mysich i szczurzych mieszkańców zamku nikt się nie pytał, ale zapewne mieli raj do pewnego czasu.


To opowiadanie, „Śmierć szczurołapa”, dowodzi, że te niezwykle inteligentne i cwane zwierzęta dadzą radę przetrwać jeszcze długo. Według koncepcji Grzędowicza trzeba je tępić bronią konwencjonalną, karabinami, granatami i tego typu niebezpiecznymi zabawkami, a i tak zdarza się, że co niektórzy nie wracają żywi z akcji. Akcja toczy się w przyszłości na ulicach, a raczej podziemiach Kopenhagi. Wynika z tego, że rotacja pracowników/żołnierzy jest tutaj duża. Trafia tam główny bohater Kirył z Armenii, który trafił do Europy prosto z walk frontowych, gdzie toczono walkę z Republiką Islamu. Uznano, że mężczyzna ma potencjał i sobie poradzi na tym trudnym odcinku walki ze szczurami. Kirył szybko poznaje kolegów z roboty, no i szczurzych oponentów. Dzieje się i jest ciekawie.


Opowiadanie jest bardzo ciekawe, tu walka ze szczurami jest wojną, wręcz o przetrwanie ludzkości. Szczury Kopenhaskie to zorganizowana struktura, mają swoich królów i generałów, są niezwykle dobrymi taktykami w walce z nami, ludźmi, są wielkie i diablo inteligentne. Oczywiście, jak w każdej armii świata, najwięcej jest pionków, mięsa armatniego, zwał jak zwał, czyli szczurów najniższego szczebla, którzy niczym mordercze berserki idą w bój i zabijają ludzi i inne zagrożenia z piwnic i zaułków. To naprawdę trudna wojna i ciekawie autor te wydarzenia opisał. Polecam to i inne opowiadania z tomu pt. „Azyl". Warto przeczytać.


wtorek, 26 listopada 2024

Douglas Niles, Wojna światów. Trzecie tysiąclecie

Douglas Niles, 


Wojna światów. Trzecie tysiąclecie 



Wydawnictwo: Zysk i S -ka

Data wydania: 2006 r.

 ISBN:   9788372988874

liczba str.: 482

tytuł oryginału:  War of the worlds. New millenium

tłumaczenie: Lech Z. Żołędziowski 

kategoria: science fiction 


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/wojna-swiatow-nowe-tysiaclecie/opinia/86629350




"Hej, hej – Mars napada
Dookoła ludzi gromada
Hej, hej – Mars atakuje
Żadnej litości nie czuje" *



Autor książki Douglas Niles nie ukrywa, że pisząc książkę pt. 
"Wojna światów. Nowe tysiąclecie",  nawiązuje do starego klasyka gatunku sf Herberta George'a Wellsa. Niewątpliwie tamta "Wojna światów" była ważną książką w historii literatury. Na pewno udowodniła, że koncepcje science fiction potrafią znakomicie trzymać się kupy. Tak naprawdę mało istotna kwestią jest, że wiemy jak jest z Marsem i Marsjanami, bo planeta i jej potencjalni kosmiczni mieszkańcy robią raczej za symbol, że gdzieś coś w kosmosie może być i to w dodatku niezbyt przychylnie będą dla nas ludzi z planety Ziemia, dla nich obcych, tak samo jak oni dla nas. A jak to z tego typu alienacją bywa, bardzo obcych lubimy, niezależnie czy są z sąsiedniego podwórka, wsi, miasta, państwa czy planety, mamy potrzebę im dokopać, a że obcy są podobni do nas, bo są inteligentni tak jak my, to tym bardziej to podobieństwo skłania ich, żeby podbić planetę, zdominować, wyczerpać i wykończyć ludzi i cały glob. Niles nawiązał do klasyka, ale zrobił to w sposób zmodernizowany, napisał od zera swoją fabułę, i wysłał, tak jak poprzednik Wells, Marsjan na nas Ziemian, bo Marsjanie to cholernie nerwowe typy i nie lubią jak się ich drażni i wnerwia!


A tutaj w książce kosmici z Marsa, planeta w niektórych książkach sf nazywana jest czerwonym draniem, i tu bynajmniej to określenie jest jak najbardziej na miejscu, bo autor określił ich jako wrednych typów, z wyglądu też bynajmniej sympatyczni nie są. Po prostu ze statków kosmicznych wyskoczyły wielkie, acz diablo inteligentne, robale i zrobiły na Ziemi niezły bajzel! 


Wojna jest opisana bardzo szczegółowo i też to, że praktycznie prawie wygrali wojnę i skończyłoby się to naszą zagładą. No ale Ziemianie są prawie walczyli do końca o swoje domy, podwórka, miasta, klatki schodowe, ulice, państwa, o całą planetę, bardzo zajadle, i tylko ta silna chęć przetrwania człowieka jako gatunku spowodowała, że mimo wszystko byliśmy trudnym przeciwnikiem i remedium zostało znalezione.


Zrobili to główni bohaterowie, ojciec i córka, on emerytowany profesor, ona naukowiec i ekspert, dzięki swoim kwalifikacjom w czasie tej wojny znalazła się w Białym Domu, choć wątpię, żeby chodziło o ten budynek, ale o otoczenie prezydenta USA i samej głowy państwa. Widać Mark De‘Vane i Alexandria De’Vane niczym kwisath haderath z uniwersum Diuna zrobili różnicę. Ich koncepcje to prawdziwy game changer i ocalili planetę i wysłali „Marsjańskich skurwieli”, z reguły to sformułowanie pada w książce, prosto do ich Marsjańskiego piekła i ich diabłów!


Na pewno zaletę jest, że autor zna dokładnie pewne procedury i to w książce opisuje, wydłuża to fabułę, opisy wszystkiego, ale autor trzyma się swojego konceptu, uważając to za ważne, i to się broni w książce. Bo mimo że walczy dwoje nadludzi, tutaj wszyscy ziemianie są zespołem i walczą razem. Autor skupia się na tym co dobrze zna, na perspektywie Ameryki. Mniej istotna dla niego jest reszta świata, co nie znaczy, że tematu nie ma, ale na pewno to byłoby ciekawe. No ale jest jak jest. Pod kątem tego co mamy w książce i jak autor realizuje swoje koncepcje to wszystko tu się broni. Stara historia jest opowiedziana na nowo, ale autor zrobił z tego dzieło sztuki pisarskiej co sprawia, że książka jest bardzo ciekawa. Polecam





Ad.

* Kazik, Mars napada,