piątek, 19 kwietnia 2024

Isaac Asimov, Równi Bogom

 Isaac Asimov,



 Równi Bogom    



Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis

Data wydania: 2023 r.

ISBN:   9788381886918

liczba str.: 396

tytuł oryginału:   The Gods Themselves

tłumaczenie: Krzysztof Bednarek 

kategoria: science fiction


recenzja opublikowana na lubimyczzytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/5053881/rowni-bogom/opinia/76282232#opinia76282232




Książka pt. "Równi Bogom", której autorem jest Isaac Asimov. Pisarz ten znany jest z genialnego cyklu "Fundacja" i jeszcze cyklu "Roboty". Tutaj mamy zupełnie oddzielną koncepcje sf, troszkę zakręconą, i interesującą. Z jednej strony mamy podejrzenie przyjaznych Obcych, którzy obdarowali nas darmową energią. Zapewne ten problem mają wszystkie byty myślące w wielu galaktykach i różnie sobie z tym radzą. Jak nie trudno się domyśleć ten fajny dar został przyjęty u nas z entuzjazmem. Tylko nieliczni głowią się nad tym, czy rzeczywiście nie tworzy to żadnego zagrożenia dla ludzkości i całej planety przecież. Jednak w tego typu kasandryczne wieści nikt nie chciał wierzyć. A tymczasem naukowcy odkrywają, że jakimś tajemniczym zbiegiem okoliczności ma to wpływ na nasze słońce. A jak nie trudno się domyśleć, ma to duży wpływ na nas. Wynika z tego, że darmowa energia taką nie jest i może doprowadzić do zagłady życia na Ziemi.


Książkę autor postanowił podzielić na trzy części, chociażby po to, żeby wyjaśnić jak do tego doszło. Skąd się ta koncepcja wzięła., itp. Naukowcy znaleźli kosmiczny artefakt, coś co u nas nie ma w ogóle racji bytu i udało im się z Obcymi nawiązać jakiś kontakt, dowiedzieli się o zastosowaniu na szeroką skalę darmowej energii, którą czym prędzej wdrożono u nas i wszyscy byli zadowoleni. Pompa pozytonowa zaczęła działać na pełną skalę, a że energia jest potrzebna, szybko doceniono jej zalety. Oczywiście o wadach nikt nie myślał, bo zapewne uznano, że da się je wliczyć w koszta. Tyle, że nikt, prawie nikt, nie przypuszczał nawet, że coś może pójść nie tak. Druga cześć dotyczy tego, że autor uległ prośbom licznych czytelników, żeby napisał coś o kosmitach, bo to będzie fajne. Tym sposobem mamy tu opisaną społeczność z odległej planety. Trzecia część jest również zaskakująca bo opowiada o grupce naukowców, która przeprowadziła się na Księżyc. Istnieje tam społeczność i ma się dobrze, jest na tyle samowystarczalna, że ziemska kuratela jest tam niepotrzebna zupełnie. To rzadko spotykany koncept w literaturze gatunku. Ma to o tyle znaczenie, że księżycowi naukowcy odkrywszy, że Ziemia się kończy, mówiąc dość kolokwialnie, ale treściwie zapewne, doszli do szalonego planu, że trzeba ocalić co się da i uciekać hen daleko w kosmos.


Wszystko to brzmi troszkę dziwnie, jakby to był zapis jakiejś galaktycznej afery. Ale czy takie było zamierzenie pisarza, że my ludzie przyszłości nie powinniśmy się pozbawiać inteligencji i wręcz być nie być frajerami, kompletnie tego nie wiem. Bo jednak z literackiego punktu widzenie to działa. Na pewno jest to specyficznym ekologicznym ostrzeżeniem, nie pierwszym i nie ostatnim w historii science fiction, że zagładę Ziemi zafundujemy sobie sami. Wynika z tego, że będziemy mieli zwyczajnego farta, jak istnieją jakieś inne planety, gdzie można żyć. No i oczywiście będą nas tam chcieli. Książka niewątpliwie jest ciekawa. Warto przeczytać.

   

wtorek, 2 kwietnia 2024

Praca zbiorowa, Nagroda im. Janusza A. Zajdla 2011

 Praca zbiorowa, 



Nagroda im. Janusza A. Zajdla 2011


Wydawnictwo: Związek Stowarzyszeń "Fantom Polski" 

Data wydania: 2011 r.

ISBN:    9788392125679

liczba str.: 415

tytuł oryginału: ----------

tłumaczenie: --------

kategoria: fantastyka


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/258077/nagroda-im-janusza-a-zajdla-2011/opinia/81213053#opinia81213053






Anna Brzezińska, Rusałka, [ w: ] Praca zbiorowa, Nagroda im. Janusza A. Zajdla 2011







Pewnie nie będzie dla was czytelników niespodzianką, jeśli nie wiecie, że nagroda im. Zajdla jest jedną z najważniejszych nagród dla literatów tworzących naszą rodzimą fantastykę. Znaleźć w książeczkach z każdego roku można znaleźć opowiadania i fragmenty powieści nominowane z roku poprzedniego i laureaci zdobywali nagrodę z roku aktualnie bieżącego. Uznałem, że warto spróbować szczęścia i poczytać tom z roku 2011. Tak po za tym tom opowiadań właściwie niczym się nie różni od pozostałych książek z opowiadaniami jakie są dostępne do przeczytania. Dodać warto, że każde opowiadanie lub fragment książki jest innego autorstwa, pewnie wynika to z zasad jakie przyjęła sobie kapituła tej nagrody.


Jak zwykle dokonałem wyboru opowiadania, które mnie zainteresowało. Wybrałem te zatytułowane "Rusałka", którego autorką jest Anna Brzezińska. Ma ona bardzo swojski, średniowieczno – słowiański klimat, jak np. uniwersum wiedźmina Sapkowskiego. Tam dziwożonami, jeden z regionalnych odpowiedników rusałek, nazywano leśne driady z Brookilonu. Rusałki były leśnymi lub wodnymi stworzeniami, które objawiały się jako piękne długowłose kobiety, jak udało się taką dorwać, to, według legend,  spełniała marzenia. 


Tak też się zdarzyło w Wilczyńskiej Dolinie, Paszko pochodzący z bogatej chłopskiej rodziny w czasie jednej z wędrówek po okolicznej puszczy znalazł rusałkę, była ona tak piękna, że zakochał się w niej. To jest początek dość zabawnej historii w świecie fantasy. Nie trudno zrozumieć czemu rodzina Paszka nie była zachwycona tym wyborem. Zapewne ojciec miał jakieś plany matrymonialne, żeby doliczyć się dzięki temu jeszcze więcej złotych lub srebrnych monet. A tu wyszło jak wyszło, nie dało się zapobiec temu mariażowi. Swoją rolę w całym zamieszaniu odegrała wiedźma, szeptucha, zielarka, zwał jak zwał. Miejscowi zwali ją po prostu babunią Jagódką, co i rusz członkowie rodziny i sam Paszko zjawiali się u niej, czasem chcieli jakieś zioła, żeby załatwić drobne sprawki. Czasem z racji, że była uważana za najmądrzejszą osobistość we wsi po prostu, po ludzku, pomagała w charakterze rozjemczym, żeby się tam zaraz wszyscy nie potraktowali siekierami np. Stało się, małżeństwo zawarto. Weszła ona w codzienny kierat gospodarskich spraw. Rusałka nie była szczęśliwa z tego tytułu, ale uciec nie miała gdzie, bo groziło jej unicestwienie, po prostu niebyt by ją pochłonął i po sprawie. Czy podobnie skończyła większość jej rusałkowatych koleżanek? Tego nie wiemy jak było.


Opowiadanie niby proste, niby banalne, a jednak ma swój klimat. Jest ciekawe, fajnie opisane. Polecam to opowiadanie i inne publikacje, które w całości lub fragmencie trafiły do tego tomu. Prawdopodobnie jak będę miał okazję zerknę jeszcze do paru tomów z różnych lat nagrody Zajdla. Książkę polecam, jest ciekawa.

środa, 27 marca 2024

Brian Herbert, Kevin J. Anderson, Nawigatorzy Diuny

 Brian Herbert, Kevin J. Anderson, 


 Nawigatorzy Diuny


cykl: Wielkie Szkoły Diuny, t. 3


Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis

Data wydania: 2018 r. 

ISBN:   9788380621893

liczba str.: 528

tytuł oryginału:  Navigators of Dune

tłumaczenie: Marek Michnowski 

kategoria: science fiction 


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl:

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/nawigatorzy-diuny/opinia/82292478



Jak można dowiedzieć się z pierwszych wersów książki pt. "Diuna – Dżihad Butleriański" księżniczka Irulana, córka ostatniego imperatora z dynastii Corinnów Szaddama IV i żona pierwszego imperatora z dynastii Atrydów, Paula, studiowała i opisywała historię Dżihadu Butleriańskiego i Wielkich Szkół Diuny, żeby zrozumieć w tej odległej historii o co chodzi z dźihadem który rozkręcił Paul Muadib. Trzeci, ostatni tom "Wielkich Szkół Diuny" zatytułowany "Nawigatorzy Diuny" kończy tą niesamowitą, na wpół legendarną epopeję dawnych czasów galaktyki w której Diuna z posiadaną przyprawą jest kluczowa. Zapewne Irulana była przekonana, że świat potrzebuje historyków, którzy nie tylko odkryją dawno zakurzone w pomroce dziejów wydarzenia, ale też było istotne dla niej jest zrozumienie o co tam chodzi? No i jak ma się to do rzeczywistości zastanej, nam współczesnej? I ta perspektywa jest istotna, bo przecież czytelnik ma świadomość, po przeczytaniu ośmiu tomów cyklu "Kroniki Diuny" oczywiście, że robot Erazm przetrwał te 15000 lat. Ale niby skąd o tym miała wiedzieć Irulana, która tworzyła 5000 lat przed Bitwą na końcu czasów, zwaną też Kralizkiem? To podejście do przeszłości jest niesamowite, zbliżone do tego do czego dochodzą współcześni historycy. Widać Herbertowie i Kevin J. Anderson doskonale rozumieli motyw i tak przedstawili genialnie wykreowane Uniwersum Diuna.


Na pewno księżniczka dowiedziała się w czasie przeglądania ksiąg i starych multimediów kim byli Fremeni. Znalazła odpowiedź, że byli Zensunnitami, którzy poszukali szczęścia na nowej planecie. Przypominało to Biblijny exodus, ponieważ na starej planecie byli oni niewolnikami. Uznali więc czas być wolnymi ludźmi nawet na niegościnnej, pustynnej planecie niż być niewolnikami na planecie Poritrin. A że była tam przyprawa, no na pewno był niemały bonus. Bowiem jak wiemy przyprawy potrzebowali mieszkańcy całego kosmicznego Imperium, a w szczególności nawigatorzy, którzy potrzebowali przyprawy do spekulacji intelektualnych na tak wysokim poziomie, że mogli zaginać przestrzeń kosmiczną, co powodowało, że dało się podróżować niemal błyskawicznie po najodleglejszych planetach. Również dla władzy imperatorskiej okazało się to kluczowe, żeby dobrze rządzić. Problemy były, z jednej strony butlerianie, którzy szukają po galaktyce mikrofalówek i innych urządzeń, które mogą pognębić. A z drugiej strony był Joseph Wenport, który podpadł imperatorowi Roderikowi, że zabił swojego nieudolnego brata, Salwatora, poprzednika na tronie. No i prawdziwa gwiezdna wojna musiała wybuchnąć. Działo się naprawdę sporo. Czytelnik z pewnością nie zawiedzie się licznymi opisami galaktycznych bitew. Akcja pędzi tak szybko, bo autorzy uznali zapewne, że czas zakończyć w miarę szybko i sprawnie tą całą historię.


W teorii, każdy z tomów trylogii poświęcony był innej Wielkiej Szkole, ale nie do końca tak jest, bo motywy tych organizacji zwanymi szkołami się przeplatają i kształtują rzeczywistość. Tu spoiler jest niepotrzebny bo czytelnik z góry się tego domyśla, że celem tych książek jest poznanie czasów legendarnych, kiedy galaktyka otrząsnęła się po rebelii ludzkości, która zmiotła myślące maszyny. To oczywiste, że przy okazji poznajemy lepiej to całe uniwersum, bo przecież dokładnie tego my jako czytelnicy chcemy i dokładnie to otrzymujemy. Poznajemy coraz lepiej to uniwersum i to jest naprawdę niezwykle fascynujące.


Niewątpliwie ciekawe są swego rodzaju interakcje kulturowe z uniwersum Diuna i na odwrót, tego typu motywów jest całe multum. O pisaniu w tym kontekście na temat "Gwiezdnych wojen" nie ma się co trudzić, bo to jest przecież najbardziej oczywiste. Ale nie tylko tutaj znajdziemy motywy związane z "Diuną". Polecam rozważenie nasze rodzime uniwersum wiedźmińskie w tym zakresie. Tego odkrycia dokonałem, nie wiem który raz oglądając grę "Wiedźmin 3", choć one mają rzecz jasna książkową proweniencje. Da się znaleźć tam kwizath haderach, mamy program eugeniczny prowadzony przez Lożę Czarodziejek i elfy wiedzące Aen Saevherne.  Pewnie tą działalność loży też da się to z czymś skojarzyć.  Mamy dwie szkoły Aretuzę, i Ban Ard. Jest też woda życia w wiedźmińskim uniwersum. Dla Ciri wypicie wody driad z Brokilonu było czymś naturalnym, troszkę kłopotów miał z tym Geralt, ale też dał radę. O dziwo w grze da się znaleźć nawet Erazma, dobrze się skubany zakamuflował, ale tam siedzi. Samym wiedźminom najbliżej pewnie do mistrzów miecza. Są osoby w uniwersum, które żyją nieludzko długo, tak jakby Agamemnon tam tam trafił i przekazał jak robi się tego typu procedury. Inny ciekawy koncept to uniwersum Assasins Creed. Szkoły to oczywiste, może również  konflikt dwóch rodów przekształcony w rywalizację dwóch zakonów, bractw Templariuszy i Asasynów. Ale najbardziej ciekawy koncept jest, że w podróżach w czasie Animusem pomaga dalekie pokrewieństwo i że ma to wpływ na wydarzenie, a ci krewni w przeszłości przekazują swoje umiejętności. Chyba nie trudno się domyśleć, że przypomina to co mamy u wiedźm Bene Gesserit, głównie matki wielebne otrzymują od swoich poprzedniczek wiedzę i doświadczenie z nawet odległej przeszłości. Czegoś podobnego doświadczyli też Atrydzi Paul, Alia i Leto II. podążając swoimi Złotymi Drogami, też mają dostęp do tajemnic z przeszłości i moc ich jest ogromna. Zresztą bez trudu da się zauważyć, że autorzy też trylogii są tego świadomi i sami korzystają z tych dobrodziejstw. Pojawia się tutaj, niemal dosłownie, znana kwestia z "Wiedźmina" "Coś się kończy, coś się zaczyna".


Dokładnie te słowa doskonale się nadają na podsumowanie. Jak na razie są to wszystkie przeczytane i zrecenzowane tomy tego fascynującego uniwersum. Jeżeli będzie powstawać jeszcze coś ciekawego to okazji na powroty na starą, dobrą, pustynną Diunę nie zabraknie i z chęcią będę to robił i dzielił się wrażeniami. To jest po prostu ogrom przeróżnych koncepcji w ciekawy sposób opisane. Czytelnik poznaje maestrię mistrza Franka Herberta, ale tez dwaj kontynuatorzy, Brian Herbert i Kevin J. Anderson, "Uniwersum Diuną", też dają radę, potocznie mówiąc, i mają te książki bardzo wysoki poziom, co tylko uatrakcyjnia to uniwersum. Świetnie się to czyta i chce się do tego uniwersum wracać. Rewelacja. Polecam


sobota, 23 marca 2024

Robert Harris, Cycero

 Robert Harris, 


Cycero



cykl: Trylogia Imperium Rzymskie, t. 1


Wydawnictwo: Albatros

Data wydania: 2018 r. 

ISBN:  9788381252300

liczba str.: 413

tytuł oryginału: Imperium

tłumaczenie: Piotr Amsterdamski 

kategoria:  powieść historyczna


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4875591/cycero/opinia/81717138#opinia81717138



                                                                          

Zdarza mi się wracać do motywów Starożytnego Rzymu w literaturze. Pewnie nikt nie ma wątpliwości, że Harris to dobry pisarz i że motyw historyczny dotyczący ostatnich dziesięcioleci funkcjonowania republiki w Imperium Rzymskim. Temat wydaje się raczej oklepany, bo jest stosunkowo dobrze znany w historiografii i popkulturze. No ale jednak w książce pt. "Cycero" Harris pokusił się o własną interpretację wydarzeń z I wieku p. n. e.


Jak sam tytuł nam sugeruje mamy tutaj postać Cycerona, słynnego prawnika i polityka, zwolennika republiki. Rolę głównego bohatera autor przypisał niewolnikowi rodziny Cyceronów Tironowi M. Tuliuszowi. Ta autentyczna postać znana jest nie tylko z tego, że był sekretarzem wpływowego człowieka, ale też zapisywał myśli swojego mentora w sposób szczególny, robił notatki, pisząc własnym systemem, żeby pisać szybko i żadna myśli mistrza nie utknęła nie wiadomo gdzie. Ten sposób zapisu znany jest jako stenografia, i jest stosowany do dnia dzisiejszego. Pierwszą instytucją w historii, która przyjęła do praktyki ten zapis był senat Rzymski jeszcze za życia Cycerona i jego sekretarza.


Sposób opisu czegoś w rodzaju życiorysu słynnego rzymianina jest ciekawy, ale można się domyśleć, że tak będzie. Najpierw pojawiają się opisy edukacji rzymianina z wyższych sfer. Trafił między inymi do Grecji szkolić się w retoryce, do której starożytni Rzymianie przykładali dużą rolę. Potem młody Cyceron bierze udział we obradach Senatu Rzymskiego i wchłania go coraz bardziej bieżąca polityka. Do tego dochodzi jeszcze działalność prawnicza i wyjątkowa biegłość Cycerona w prawie rzymskim. Dalej już tylko następują wydarzenia historyczne, pierwsze naginanie zasad republiki i obawy czym się to skończy.


Ciekawe w tej książce jest jeszcze co innego. Jasne, że nie jest żadnym odkryciem, że demokracja jest greckim wynalazkiem i ten koncept w jakiejś formie przyjęli i rozwijali republikanie z wiecznego miasta. Na pewno rozwijając prawo rzymskie przykładali wagę do wszelkiego rodzaju formalizmów, norm prawnych, które szczegółowo zawarto w przeróżnych kodeksach. Rozwijają się kariery polityczne w całkiem współczesnym tego słowa rozumieniu. W senacie trwa szereg batalii politycznej. Trwają debaty, formułują się wszelakie stronnictwa, tworzenie się partii to jeszcze nie ta epoka, które zażarcie się zwalczają. Ciekawostką jest, że obrady senatu mogły trwać tylko przy świetle dziennym i nie można było stosować ogrzewania budynku, co skutkowało tym, że w chłodniejszych porach roku senatorowie marźli siedząc w swoich białych togach, na szczęście obrady wtedy zbyt długo trwać nie mogły.


Myślę, że z grubsza to tyle co da się "powiedzieć" o tej książce. Dodać można, że opisy, literackie kreacje bohaterów głównie postaci historycznych jest niezwykle ciekawe i interesujące. Kontynuując czytanie kolejnych dwóch tomów zapewne będzie można coś ciekawego napisać co uzupełni fascynujące informacje w interesujący i przystępny sposób czytelnikowi przekazane. Książkę warto przeczytać. Polecam.


wtorek, 19 marca 2024

Brian Herbert, Kevin J. Anderson, Mentaci Diuny

Brian Herbert, Kevin J. Anderson,


Mentaci Diuny


cykl: Wielkie Szkoły  Diuny, t. 2


seria: Uniwersum Diuna


Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis

Data wydania: 2014 r. 

ISBN:   9788375105759

liczba str.: 592

tytuł oryginału:   Mentats of Dune

tłumaczenie: Andrzej Jankowski 

kategoria:  science fiction


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/223497/mentaci-diuny/opinia/82027094#opinia820270





Z niesamowitą radością mam okazję wrócić do genialnego "Uniwersum Diuna", po nieco ponad 10 latach od przeczytania większości tomów, zawartych w kilku seriach. Zatrzymałem się na nowym, wtedy, cyklu pt. "Wielkie Szkoły Diuny". Była przeczytana książka zatytułowana "Zgromadzenie żeńskie z Diuny". Ten cykl jest niemal bezpośrednią kontynuacją poprzedniego cyklu pt. "Legendy Diuny" i dotyczy czasów postdżhadowych, czyli to co było po wojnach z maszynami, 10000 lat przed wydarzeniami z pierwszej części "Kronik Diuny" pt. "Diuna", która ponownie została sfilmowana w roku 2021 i 2024. Zapewne nie muszę o tym pisać, że wyprawa do kina na ten film miała miejsce i było naprawdę super. W sumie dobrze się składa, że teraz piszę o mentatach Diuny, bo w filmie nie odgrywali oni jakiejś kluczowej roli. A z perspektywy logiki tego całego uniwersum umiejętności ludzkich komputerów zwanych mentatami właśnie jest kluczowe. Przy tym trzeba wyjaśnić, że nie tylko mentaci mieli umiejętności mentackie, ale miały jest też niektóre wiedźmy Bene Gesserit, po za tym umiejętności mentackie miały, ludzkie mózgi zanurzone w przyprawie z Arrakis, nawigatorzy. Służyło im to do zaginania przestrzeni kosmicznej w celach peregrynacyjnych, co umożliwiało szybkie przemieszczanie się przez bardzo duże odległości w kosmosie, ale też mieli ten dar co inni dawali radę tworzyć symulację przyszłości na bardzo wysokim poziomie, które nie powstydziłyby się nawet najlepsze komputery z NASA, czy innych ośrodków naukowych.


Kontynuując rozważania trzeba powiedzieć, że wielkich szkół było co najmniej pięć. W tym trzy tytułowe: Zgromadzenie żeńskie, później znane pod nazwą Bene Gesserit, Mentaci, Nawigatorzy, do tego trzeba dodać Mistrzów miecza, co jawnie do Star Wars'owych mistrzów Jedi nawiązuje, no i Medyczna Akademia SUKA. Te szkoły nawzajem się przenikały, bo nikt nikomu nie bronił zdobywanie kompetencji charakterystyczne dla innej szkoły. Wyjątek to jednak czarodziejki, bo rekrutowały wyłącznie kobiety, które były przeznaczone do wysokich celów, były prawdomówczyniami na dworze imperatora, i na dworach wysokich domów szlacheckich. A drugi ma charakter matrymonialno -prokreacyjny. Kobiety zostawały żonami i realizowały program eugeniczny, którego głównym osiągnieciem miało być stworzenie kogoś wyjątkowego kwisatz haderach. Ciekawostką niewątpliwie jest, że nowa Matka Przełożona Zgromadzenia Walia Harkonen, działając na boku no korzyść swojego rodu, kombinowała jakby tu pozbyć się rodu Atrydów za pomocą programu eugenicznego. Jak wiemy w końcu to się udało 10000 lat później, bo Paul Atryda i jego siostra Alia Dziwna byli też Harkonenami, demoniczny Vladimir Harkonen był ich dziadkiem.


O tym, że dalekosiężne planowanie pod kątem różnych perspektyw było niesamowite wiem, że już miałem okazję pisać w swoich poprzednich recenzjach. Ale równie ciekawa jest filozofia Diuny. Ośmielam się stwierdzać, że książki science fiction są de facto filozofią przyszłości, a co za tym idzie tacy pisarze, konceptualny twórca Diuny Frank Herbert, Isaac Asimov i Stanisław Lem udowodnili w swoich książkach, że filozofia wcale się nie skończyła. Musi tylko znaleźć sobie nowe problemy, które już teraz nurtują wszystkich. W to wchodzą pytania typu: co z tą sztuczną inteligencją i jak mamy sobie z tym radzić? Dla nas to jest nowe doświadczenia, a ci panowie spekulowali naukowo na ten temat ponad pół wieku temu w najlepsze wyprzedzając swoje czasy o co najmniej jedno pokolenie. Oczywiście Frank Herbert i kontynuatorzy tego uniwersum nie zawodzą w tej materii mówiąc, żeby nie popaść w niewolę inteligencji myślących maszyn sami musimy działać rozwijać się być tym samym dla robotów partnerem, który daje radę na gruncie intelektualnym, a nie osobowością, którą można łatwo zdominować, a potem rządzić. To jest trudne, bowiem trudność udowadnia cała ta seria, czyli historia, która trwa 15000 lat od początków dżihadu butleriańskiego aż po bitwę na końcu czasów. Dobrym pytaniem jest czy to w ogóle jest możliwe? Autorzy Brian Herbert i Kevin J. Anderson zdają się być optymistami w tej materii. Dobrym motywem udowadniającym powyższą tezę jest motyw szachowy w książce.


Tutaj mamy piramidalne szachy. Pojawiły się one również w "Kronikach Diuny" rodzeństwo, dzieci Paula Muadiba i fremenki Chani, Leto i Ganima lubią grać w tą odmianę szachów i grają, myśląc bardzo szybko, takiego tempa nie powstydziliby się najlepsi buleciarze na świecie ( tempo 1 min.+ 0 s., 1+1, 2+1 ) Magnus Carlsen grając z Hikaru Nakamurą. Tutaj w tej książce motyw partii szachów piramidalnych pomiędzy Gilbertusem Albansem, dyrektorem Szkoły Mentatów, a jedną z maszyn, która dała radę uchować się przez 80 lat polowania na maszyny przez butlerian, już po wygranej w dżihadzie. Co prawda to nie był umysł na miarę arcymistrrza Erazma, ale i tak Gilbertus Albans miał troszkę kłopotów z wygraniem tej partii. Warto dodać, że z raz na milion dyrektorowi Szkoły Mentatów udało się z Erazmem wygrać.


Niezwykle ciekawa jest konstrukcja tej książki, najpierw spokojnie powolutku autorzy wprowadzają czytelnika w to co się dzieje i najbliższej przyszłości ma się wydarzyć, ale powolutku, powoli, akcja się rozkręca, a potem jak się rozpędzi to szok, robi się z tego regularna gra o tron, z atrakcjami, że bohaterowie giną niemal w tym samym momencie i to zmienia rzeczywistość. Po prostu mamy tutaj formowanie się tej rzeczywistości jaką zastaniemy za 10000 lat kiedy Leto Atryda będzie rywalizował z Vladimirem Harkonenem o przyprawę z Diuny oczywiście, co sprowadziło młodego księcia Paula na Arrakis/Diunę. Ten najdłuższy w historii literatury konflikt dwóch rodów ładnie się rozkręca i emocji tutaj nie brakuje.


Na pewno zachwycające jest, że mamy tyle planet i każdą niesamowicie opisaną, każda jest w jakiś sposób ucharakteryzowana, mamy opisany klimat, florę, faunę i wszystko co się da. I to jest ciekawe. W książce pt. "Diuna" mamy obcoświatowca, który został Fremenem. A tu mamy odwrotny kierunek, grupa Fremenów ruszyła w galaktykę i została obcoświatowcami.


To wszystko co piszę, jednoznacznie dowodzi, że ta książka, podobnie jak pozostałe z tego uniwersum jest po prostu genialna. Mamy rywalizację dwóch postaci, przywódcę butlerian Manfreda Torondo, i jego głównego oponenta, Josepha Venporta, może nie zwolennika maszyn, ale raczej rozsądnego podejścia do tematu i jeżeli jest to możliwe przystosowania maszyn na potrzeby rozwoju cywilizacji. Mamy słabego imperatora Salvatora Corrino, który jest rozgrywany przez obydwu panów. Salvatore ma brata Roderika, który powszechnie uchodzi za bardziej kompetentnego i jest lojalnym doradcą imperatora, co nie zmienia postaci rzeczy, że nie wszystkie decyzje władcy wielu planet są prawidłowe i są z tego kłopoty. Czytelnik głowi się jak to zamieszanie, walka o władzę, wpływy, różnych grup, szkół, wysokich rodów wpłynie na losy kosmicznego imperium. To wszystko sprawia, że czytelnik niesamowicie się wciąga w akcję i to mimo tego, że nagromadzenie faktów jest duże jak się to czyta, i można mieć obawę czy da się to wszystko poukładać w jakąś logiczną całość. Jednak obawy te są płonne, bo autorzy naprawdę dają radę i wszystko to wychodzi rewelacyjnie po prostu. Książka jest świetna. Polecam,.


piątek, 23 lutego 2024

Ken Follet, Nigdy

 Ken Follet, 



Nigdy 



Wydawnictwo: Albatros

Data wydania: 2021 r. 

ISBN:   9788382157222

liczba str.: 736

tytuł oryginału: Never

tłumaczenie:  Janusz Ochab

kategoria: political fiction


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4984321/nigdy/opinia/79984031#opinia79984031  




" Ja cię kręcę, , a jednak...", dokładnie taka była moja reakcja po przeczytaniu tej książki. Spojler można przeczytać już na okładce, że doszło do wielkiego bum, wszyscy rzucili co mieli, swój cały arsenał atomówek. No i... jest wystarczająco dużo książek w temacie jak to może po katastrofie wyglądać. Wszystko może wydawać się tak surrealistyczne, że prawie niemożliwe, a jednak Follet dał radę udowodnić empirycznie, że nie ma nic bardziej realistycznego od tego co możemy przeczytać w książkach z gatunku fantastyki postapokaliptycznej. Do tego dochodzi do przerażających wniosków, że to wszystko może wydarzyć się lada chwila.


Tu mamy początek tej gigantycznej katastrofy, przez większość książki raczej nudnawy, ale może o to chodziło, że od jakiegoś drobnego incydentu gdzieś na końcu świata może rozkręcić się taka awantura, że nagle z bomby wszyscy będą chcieli się pozabijać i unicestwić planetę w pakiecie.


Wszystko zaczęło się w Afryce na pograniczu Czadu i Sudanu, był incydent na moście, pozornie mało znaczące wydarzenie, wielu pewnie nawet nie zauważyło, że w było coś takiego, ale jednak to zaogniło sytuację międzynarodową, bo szybko zainteresowały się Chiny, USA I Francja, aż dziwne, że Rosja stała na uboczu, gdzie wiemy, że politycy z Moskwy lubią wtrącać się we wszystko. Podobno, w realu było, że z koncepcją niepodległości Katalonii Rosjanie mają coś wspólnego. No ale Follet z jakiś powodów sprawą odnowienia rosyjskiego imperializmu głowy nie chciał sobie zaprzątać. Tu głównym oponentem Ameryki są Chiny, choć chętnych jest zdecydowanie więcej. Coś podejrzanego dzieje się w Korei północnej, mały kraj ale niebezpieczny, wciąż ma aspirację, żeby zjednoczyć obydwie Koree oczywiście pod czerwonym sztandarem komunizmu. Dzieje się, napięcie rośnie!


Struktura powieści przypomina to co było w trylogii "Stulecie'" gdzie mieliśmy rozpracowany praktycznie cały XX wiek, i było to bardzo ciekawe doświadczenie czytelnicze. Chodziło tam o to, że akcję mieliśmy na całym globie i bohaterowie jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności znajdowali się tam gdzie trzeba, gdzie coś się działo, i to pozwoliło pisarzowi dobrze pociągnąć wątek. Tu w książce pt. "Nigdy" mamy coś podobnego, różni na pewno to, że prawie wszyscy bohaterowie to politycy. Ci zwyczajni ludzie, bohaterowie książki pochodzą z Afryki, bowiem Follet uznał za stosowne, idąc tropem Ryszarda Kapuścińskiego, dać głos ubogim, w tym miał na myśli ludziom, którzy uciekają do Europy, szukając nie tyle lepszych perspektyw, ale po prostu możliwości przeżycia kolejnych dni, miesięcy, lat. Mamy też rodzinę pani prezydent USA Pauliny Green, jej córkę i męża, no i całkiem zwyczajnie niezwyczajne problemy rodzinne.


Książka jest ciekawa, porusza wiele ciekawych problemów, na pewno pokazuje pewne perspektywy polityki międzynarodowej, a jak można przypuszczać łatwy to temat nie jest, żeby przystosować zagadnienia na potrzeby literatury. No ale jak wiemy tak doświadczony pisarz jak Follet daje radę. Czytając tą książkę mamy okazję się przekonać. Jest dobrze. Polecam.


piątek, 9 lutego 2024

Harry Harrison, Bill, bohater galaktyki

Harry Harrison, 



Bill, bohater galaktyki 



Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis

Data wydania: 2023 r. 

ISBN;   9788383380889

liczba str.: 216

tytuł oryginału: Bill, the Galactic Hero

tłumaczenie: Arkadiusz Nakoniecznik 

kategoria: science fiction 


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/5067514/bill-bohater-   galaktyki/opinia/79963242#opinia79963242 




W ramach cyklu "Wehikuł czasu" czytam ciekawe propozycje książkowe z gatunku science fiction, zaproponowane przez wydawnictwo Rebis. Tym razem odkryłem kolejną książkę z tej serii, jest to książka Harry'ego Harrisona zatytułowaną "Bill, bohater galaktyki". Jak możemy się dowiedzieć książka ma charakter satyryczny, czyli swoiste robienie sobie żartów z militaryzmu szeroko pojętego. Można również pogłowić się czy przypadkiem nie ma ona charakteru typowo publicystycznego, bo przecież fantastyka świetnie się do tego nadaje. Sam autor służył w wojsku USA w czasie drugiej wojny światowej i po latach już jako znany pisarz sf po latach chce opowiedzieć o bezsensie wojen, bo widzi zupełnie realistycznie, że nowe wojny wciąż wybuchają i maszynki produkujące śmierć są coraz lepsze i bardziej precyzyjne.



Autor nie jest jedynym pisarzem z fantastyki szeroko pojętej, który ma typowo pacyfistyczne podejście do wojen. Na pewno był to Tolkien, na którego twórczość wpłynęły dwie wojny światowe i wyszła z tego mroczna opowieść w świecie zdaje się niemal bajkowym. To jest akurat na tyle istotne, bo twórczość brytyjskiego pisarza wpłynęła na cały gatunek fantasy na niemal prawie kolejne stulecie. Także w twórczości Sapkowskiego świat fantastyczny jest przeorany wojną. Mamy wojnę z Nilfgaardem, no i dwie bitwy pod Sodden i Brenną. Na tym ta cała historia się nie kończy bo przecież pisarze sf też o wojnach przyszłości piszą sporo. Bardzo znany jest cykl "Herezja Horusa", który jest pracą zbiorową wielu pisarzy. Armia z tego uniwersum wzorowana jest na tym jak poszczególne formacje zbrojne budowali Starożytni Rzymianie. Koncepcje dżihadów mamy w uniwersum "Diuna", Franka i Briana Herbertów, czyli koncepcje typowo ideologiczne pchają społeczności, żeby roznosić na strzępy całe galaktyki, żeby budować Nowe porządki w kosmosie. Swoje do powiedzenia miał Robert Silverberg, jego planeta Majipoor była tak wielka, że było tam miejsce dla wszystkich i robienie jakiś badziawienych wojen było zbędne. Autor recenzowanej książki ma dokładnie to samo zdanie co polski pisarz Stanisław Lem, wkładając w usta wrogich Chingersów, że my ziemianie nie jesteśmy cywilizowaną inteligentną rasą w kosmosie, bo tylko kult wojny uprawiamy i lubimy to robić, lubimy zabijać.


Czas nadszedł, żeby przejść do sedna sprawy, w tej książce mamy historię tytułowego Billa, który na codzień pracował w branży rolniczej, był operatorem robomuła, pochodził z kolonii na planecie Phigeronidan II i do wojska trafił przypadkiem, poniważ zapatrzył się w Ingi Marie, i stanął na polu. W tym momencie dorwała go ekipa werbunkowa, kazali podpisać jakiś papier, ubrali w mundur i zabrali go najpierw na szkolenie wojskowe potem na front, bo wiadomo, jak przekonywali dowódcy te wredne robale Chingersów trzeba przerobić na "krwisty befsztyk". Bill przeszedł całą wojenną peregrynacje, walczył na wielu planetach, koło fortuny różnie się toczyło jak to na wojnie, zdarzyło mu się być bohaterem, ale też zdarzyło się odsiadywać w pace za drobne przewinienia. Poznał koszarowe życie od podszewki, dowiedział się jacy są przełożeni, koledzy z wojska, z którymi przyjdzie mu dzielić dobre i złe chwile.


Niewątpliwie pod tym kątem jest to książka wyjątkowa,, bo mamy swoistą próbę skupienia się na zwykłym szeregowym, który potem awansuje w wojskowej hierarchii. Opisy poszczególnych motywów są interesujące, opisy postaci, szczątkowe rozmowy, wykonywane rozkazy, i wiele, wiele innych sytuacji jest ciekawie przez Harrisona przedstawione. Warto przeczytać. Polecam.