czwartek, 28 sierpnia 2025

Oscar Martinez, Bestia. O ludziach, którzy nikogo nie obchodzą

 Oscar Martinez,


Bestia. 

O ludziach, którzy nikogo nie obchodzą


Wydawnictwo: Post Factum

Data wydania: 2019 r. 

ISBN  9788381107235

liczba str.: 352

tytuł oryginału:  Los Migrantes Que No Importan: En El Camino Con Los Centroamericanos Indocumentados En Mexico

tłumaczenie:  Tomasz Pindel

kategoria; reportaż 


recenzja upublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/bestia-o-ludziach-ktorzy-nikogo-nie-obchodza/opinia/92976681



No niestety zdarza się, że ludzie muszą uciekać ze swojego kraju, bo bieda i parę innych czynników sprawia, że ludzie żyją na granicy egzystencji. To często przymusza ludzi de facto do ruszenia w drogę i prowadzenia tak naprawdę koczowniczego trybu życia.



W tej książce pisarz - reportażysta Oscar Martinez z Salwadoru pisze o swoich rodakach, ale też o ludziach z paru innych sąsiednich krajów. Wszyscy muszą przebyć mało gościnne dla nich bezdroża Meksyku, bo robią przecież konkurencję dla samych Meksykanów, którzy też przecież chcą do Amerykańskiego raju. Tym sposobem są tam ludźmi gorszego sortu i bynajmniej nie jest to retoryka polityczna.


Za to zarówno ci lepsi i ci gorsi padają ofiarą innej retoryki wojenno – politycznej, a mianowicie koncepcji wojny z terroryzmem. Co prawda wśród tej rzeszy ludzi przestępców nie brakuje, za to nie ma tam ani jednego terrorysty, którzy chcą zniszczyć zachodni świat. Ale to akurat nikomu nic nie przeszkadza, bo fajnie jest dokopać obcemu.


Autor dokonał bezprecedensowej sztuki w historii literackiego reportażu, bo nie dość dał głos ubogim, tak jak postulował Ryszard Kapuściński, to jeszcze przeszedł z tymi ludźmi tą epicką drogę do ziemi obiecanej na co dzień ryzykując życie wcale nie w mniejszym stopniu niż dziennikarze – korespondenci wojenni.


Czym jest Bestia? To pociąg towarowy, którzy jedzie solidny kawał kraju. Tyle, że lokalsi dbają odpowiednio o to, żeby uprzyjemnić życie i to przy cichej współpracy władz i kolejarzy. To jest prawdziwa masakra! Jazda samochodami i środkami komunikacji publicznej raczej nie wchodzi w grę, bo kontrole są liczne na drogach. Tak więc idą, idą, idą i giną bardzo często. Bo wszędzie działają kartele, gangi, a i oddolnej inicjatywy jest sporo, bo przecież imigrantka nie pójdzie donieść na policję po zgwałceniu, tylko idzie dalej. Zresztą spośród tych dziewczyn rekrutują się ladacznice do burdeli w Ciudad Juarez, przygranicznego miasta po drugiej stronie jest El Paso. Bo do Ameryki nie dojdą, a pieniądze z nierządu jakieś są. El Paso znane jest z tego, że mur tam jest szczelny na tyle, że do Stanów nie dociera wojna karteli. Stamtąd odsyłani są nielegalni imigranci. W mieście lądują samoloty z całego kraju, idą pieszo przez most do mało przyjaznego Ciudad Juarez.


Dojście do Ameryki jest tak skomplikowane, na granicy niemożliwości niemal, ale ludzie idą i liczą, że Fortuna będzie łaskawa i ten los na przysłowiowej loterii przypadnie im. Strasznie trudna ta książka, tak jak losy ludzkie przepełnione krwią i licznymi dramatami i traumami. Jednak warto ją przeczytać. Polecam.





poniedziałek, 25 sierpnia 2025

Mike Resnick, Pirat

 Mike Resnick,


 Pirat


cykl: StarShip, t. 2


Wydawnictwo: Fabryka Słów

Data wydania: 2010 r.

ISBN;  9788375741476

liczba str.: 448

tytuł  oryginału: Starship: Pirate

tłumaczenie:  Robert J. Szmidt

kategoria: science fiction


recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/50717/starship-pirat/opinia/92163208#opinia92163208



 

Kontynuując lekturę cyklu „StarShip”, czytelnik dziwi się, że po ucieczce z więzienia Winston'a Cole, bohater i zbawca przeszedł na ciemną stronę mocy i został piratem. Posiada stary bojowy statek Teddy Rosevelt oraz lojalną załogę, no i gwarancję, że będąc na liście przestępców jest najbardziej poszukiwana istotą w calutkiej galaktyce. Co prawda wie o tym i kręci się gdzieś po kosmicznych rubieżach. No ale jest zmuszony pojawiać się w pirackich interesach na terenie Republiki. No i są kłopoty.


Z działalnością piracką, czy to piratów w dawnych, niemal romantycznych dziejach piractwa na Starej Ziemi, jak i nowoczesnego, kosmicznego piractwa, jest ten kłopot, że nikt instruktażu piractwa nie przeprowadza, a jak się jest człowiekiem niemal kryształowym jak Winston Cole, to problem jednak jest. No ale z konieczności trzeba sobie jednak radzić, no bo utrzymanie kosmicznego statku kosztuje, utrzymanie załogi również, no i samemu ma się jakieś potrzeby przecież.


Jakoś się Cole i jego ekipa przystosowują się do nowych realiów, jest ciekawie, bywa ryzykownie, na tej nowej drodze zawodowej Cole i cała reszta poznaje nowych, ciekawych ludzi, paserów, piratów i innych takich co najmniej dziwnych typów. Na pewno najciekawszą postacią jest rudowłosa kobieta, zmieniająca imiona jak rękawiczki. Na pokładzie TR znana jest pod imieniem Walkiria. Ona przyłączyła się do Cole’a, ponieważ ich spotkanie zakończyło się porozumieniem. Deal polegał na tym, że Cole pomoże jej odzyskać ukradziony statek Pegaz przez pirata Rekina Młota. To jest kolejna ciekawa, acz mało sympatyczna, znajomość. No ale do tego spotkania/konfrontacji raczej zmierza cała ta książka. Starcie intelektu, wiedzy taktycznej. kontra brutalna siła. Kto kogo tu ogra?


Książka jest ciekawa, w interesujący sposób napisana. Niewątpliwie ciekawie są kreowane postaci, ludzi i nieludzi, oczywiście istot myślących. Warto też zajrzeć do kilku aneksów na końcu książki, bowiem zamysł autora jest niezwykle oryginalny. Jego ambicją było napisanie historii przyszłości ludzkości, której chronologiczny podział na epoki wygląda mniej więcej tak; 1. Nasza Epoka – bez nazwy, 2. Republika, 3. Demokracja, 4. Oligarchia, 5. Monarchia, 6. Anarchia. Z tego też dowiadujemy się, że działalność Winstone’a Cole’a przypadła na schyłkową Republikę, ok 4000 naszego roku, 1966 -1970 nowej ery, która kończy się na roku 21703. znana data końca Anarchii i być może początku czegoś nowego. Są też w aneksach przyjemniejsze rzeczy np. gra w Bilsaga, w której arcymistrzem była Walkiria i gra Toprench. Autor przygotował też ciekawostkę jak z techniczno – projektowego punktu widzenia wygląda statek Teddy Roosevelt. No i oczywiście zaprasza czytelników do lektury kolejnych tomów i wątpliwości chyba nikt nie ma, że będzie ciekawie. Książkę oczywiście polecam.


sobota, 9 sierpnia 2025

Andrzej Pilipiuk, Wojsławicka masakra kosą łańcuchową

 Andrzej Pilipiuk, 



Wojsławicka masakra kosą łańcuchową



cykl: Kroniki Jakuba Wędrowycza, t. 11



Wydawnictwo: Fabryka Słów

Data wydania: 2025 r.

ISBN:  9788383751702

liczba str.: 384

tytuł oryginału: --------

tłumaczenie: --------

kategoria: fantastyka



recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/wojslawicka-masakra-kosa-lancuchowa/opinia/92558966





Sygnet [ w: ] Pilipik A., Wojsławicka masakra kosą łańcuchową




Nie jest rzeczą dziwną, że nowy zbiór opowiadań Andrzeja Pilipiuka mnie musiał zainteresować. W sumie to jest niesamowity fenomen, że ludzie czytają już przez jakieś 30 lat przygody dziadka w zaawansowanym wieku, zazwyczaj będący wskazujący na duże spożycie alkoholu, najczęściej bimbru własnej roboty. Trudno się spodziewać, że ktoś taki może mieć ciekawe przygody, ale Jakub i jego kumpel Semen nie byliby sobą, gdyby się wiecznie w jakieś kabały nie pakowali.


W tym nowym tomie też jest ciekawie. Nowości jest parę, na pewno nie brakuje Bardaków, w tym tych wykształconych, bo przecież Bardaki nie mogą ustępować Wędrowyczom na tym polu. Co ciekawe nie brakuje im również ambicji politycznych. O Wędrowyczach wiemy, że wnuk Jakuba Piotruś zostanie kiedyś prezydentem świata. No i jak to bywa wszedł w szkodę Sztucznej Inteligencji, i ci wysyłali terminatorów, żeby załatwiali sprawę, no ale zawsze pokonywał ich swojski samogon Jakuba. Izydor, nestor rodu Bardaków, nie mierzył tak wysoko, zadowolił się stanowiskiem wójta gminy Wojsławice. I w opowiadaniu zatytułowanym „Sygnet” mamy dość szczegółowo opisane polityczne realia wyboru Izydora na wójta. Dowiadujemy się, że dla rodu był to spory wysiłek finansowy, ale rzeczywiście dali radę. Kampania była przekonywująca, nie brakowało kiełbasy wyborczej ani piwa. Tylko Jakub i Semen kręcili nosem, ale tym razem spora liczba Bardaków miała znaczenie. Nie dało się nic zrobić. Pewnie to ma przypominać zachwyty jednej połowy kraju jak wygrywa druga w wyborach. Oczywiście zupełnie przypadkowo. No ale dwaj przyjaciele nie złożyli broni, a jak Jakub i Semen ruszą mózgownice, to jakieś efekty muszą być.


Były inne opowiadania, wycieczka do Turcji, wyprawa w przeszłość, żeby dorwać wściekłego mamuta, który opanował fortepian, bo jego mamucia kość została użyta do zbudowania jednego klawisza instrumentu. Był rosyjski wynalazek poduszka – uduszka. O sprawie dowiedział się mgr historii Piotr Bardak, oczywiście delikwentem na którym poduszka miał być Jakub Wędrowycz. Temat znał Semen i ostrzegł Jakuba, że czeka go ciężka przeprawa z wredną poduchą.


Ogólnie to fajny jest ten tom opowiadań, sporo się dzieje, jest śmiesznie, nie brakuje motywów niezwykle kreatywnych. Ciekawostką jest, że nie zawsze Jakub męczył duchy, zdarza mu się też z nimi dogadywać, zwłaszcza jeśli duchem jest ładna kobieta, i to księżniczka w dodatku. Książkę jako lekturę wakacyjną można polecić, Warto przeczytać.


piątek, 18 lipca 2025

Mike Resnick, Bunt


Mike Resnick, 



Bunt


cykl: Starship, t. 1





Wydawnictwo: Fabryka Słów

Data wydania: 2019 r. 

ISBN:   9788375741681

liczba str.: 392

tytuł oryginału:  Starship: Mutiny

tłumaczenie:  Robert J. Szmidt

kategoria: science fiction 



recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/50715/starship-bunt/opinia/91848169#opinia91848169



Rozpocząłem czytelniczą przygodę, która miejsce gdzieś w kosmosie. Ten cykl Mike’a Resnik’a przypomina Mass Effectowe, czy Star Warsowe uniwersum. Mowa tu nie tylko o różnorodności inteligentnych ras, ale też o wielkich, kosmicznych federacjach, a jak jest ich więcej niż jedna, to dochodzi do rywalizacji, a to jest wystarczający powód do wszczynania wojen.


I tutaj w tym Starshipowym cyklu mamy podobną sytuację, mamy do czynienia z rywalizacją Republiki i Federacją Teronii. W sumie dokładnie nie wiemy dlaczego jedni, czyli „nasi” są dobrzy, a ci drudzy „obcy” źli. No ale to jest pierwszy tom z pięciu więc autor ma na to czas. Zapewne nie muszę zapewniać, że planuję kontynuację czytania cyklu.


Oczywiście w całym zamieszaniu musi się znaleźć jakiś superman, który jak trzeba zbawi całą galaktykę, niczym jakiś komandor Shepard albo inny rycerz Jedi. Akcja zaczyna się od tego, że komandor Cole trafia na przestarzały statek wojenny „Teddy Roosevelt”, było to coś w rodzaju zesłania, bo niepokorny komandor robi kompetentnie co trzeba, ale niekoniecznie to jest zgodne z wytycznymi otrzymywanymi od dowództwa. Brzmi to jak spojler, bo w książce robi dokładnie to samo, pakuje się w kosmiczne awantury w których przynajmniej w teorii nie powinno go tam być.


Książka zaczyna się lekko, Big Bratherowo, bowiem czytelnik poznaje realia kosmicznej jednostki bojowej, sporo postaci, wśród których nie brakuje innych ras zrzeszonych w Republice, sojuszników ludzi zaś przeciwnicy Teroni, to same obce rasy. Przypuszczalnie tak sobie radzili w tym kosmosie, wiedzieli kto jest z kim i po robocie. Rzecz jasna zdarzały się wyjątki i w książce jest jeden z nich, kiedy jedna z planet która dotychczas jest neutralna, postanowiła przejść na stronę Teroni i o to się zaczęła niezła awantura. W tym sensie kosmos się nic a nic nie różni, że wojny wybuchają czy to o surowce, czy to o terytorium, dominację nad innymi, czy po prostu o jakieś inne solarisy czy kredyty, dolary, złoto, srebro i co tam jeszcze w kosmosie może być cennego, itp. Krótko mówiąc są to „całkiem ziemskie powody” do zrobienia rozróby. Krótko mówiąc Resnick przekonuje nas, że my nie jesteśmy, ani lepsi, ani gorsi od nich, obcych, inteligetnych ras z kosmosu.


Podsumowując, ta książka jest ciekawa, dobrze się czyta, szybko w miarę, przyjemnie, akcja pędzi jak szalona. Czyli w sam raz na wakacyjna aurę. Polecam.


poniedziałek, 30 czerwca 2025

Leigh Bardugo, Wondar Woman. Zwiastunka wojny

Leigh Bardugo, 



Wondar Woman. Zwiastunka wojny 


Wydawnictwo: Mag

Data wydania: 2019 r. 

ISBN:  9788366065352

liczba str.: 384

tytuł oryginału:  Wonder Woman: Warbringer

tłumaczenie: Wojciech Szypuła

kategoria: fantastyka


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4889769/wonder-woman-zwiastunka-wojny/opinia/89385278#opinia893




Postać Wonder Woman, czyli Diany z tajemniczej greckiej wyspy, jest dobrze znana w popkulturze i za wiele nie ma co wyjaśniać kim ona jest i skąd się wzięła. Parę drobiazgów dla porządku jednak będzie tutaj dodać. Zwłaszcza te są ciekawe, które jednak są nowe i oryginalne.


Wróćmy do motywu wyspy, która funkcjonuje sobie w najlepsze jako mikroświat fantasy. Tyle, że dookoła mamy całkiem zwyczajny normalny świat, który pędzi jak szalony do przodu, a ten świat z wyspy, jakby z bajki stoi sobie w najlepsze, i po prostu sobie funkcjonuje, przynajmniej w pozornej stagnacji. No bo dowiadujemy się, że jednak interakcji między światami jest i to całkiem sporo. Bo po pierwsze ktoś tam zabłądzi i to na chwilę zmienia bieg losu małej, tajemniczej wyspy, a z drugiej jednak piękne Amazonki są skądś rekrutowane, potem sobie żyją na tyle długo, że wydawać się może, że są nieśmiertelne.


To też ciekawy temat, czy panie nie żałują tej decyzji, że przygotowują się do ratowania świata, kiedy ten pobłądzi i potrzebuje tych dziwnych kobiet, żeby spuściły łomot komu trzeba. Padł temat tańca, że dance śmiertelniczek jest bardziej żywiołowy, a taneczne wyczyny osób żyjących długo, długo, jest dużo spokojniejszy, podobno związane to jest z przemijaniem, że osoby, które krótko żyją mają taką perspektywę, a nie inną. Szkoda, że nikt nie zweryfikuje jaki sens mają tego typu spekulacje.


Absolutnym wyjątkiem jest znana wszystkim Diana, którą ciekawość gna do naszego świata, do tego szereg zbiegów okoliczności oczywiście. Ona jako jedyna z Amazonek, z racji, że pochodzi z królewskiego rodu urodziła się na wyspie, i dar nieśmiertelności z tym związany ma wrodzony, z tego co wiemy z dwóch filmów da radę przeżyć całe stulecie i nic się nie zmienić, ma oczywiście olbrzymie moce magiczne, nadludzkie, na tyle mocne, że w starciu z Supermanem czy Batmanem nie jest bez szans.


Tu mamy bliżej nieokreśloną współczesność, na wyspę trafią Alia, która jest zwiastunką wojny. Jak wiemy w uniwersum Wiedźmina legendy, że Zwiastunki wojny istnieją ma się dobrze, ponoć była nią czarodziejka Yennefer, choć po prawdzie to szybciej Ciri można tak określić. Bo przecież wiemy, że gnała niczym wicher przez książki najpierw z hulajpartią, określenie tego typu towarzystwo nazywano też hanzą, a potem sobie peregrynując po światach sprowadziła Katrionę, jedną z odmian dżumy. Już nie mówiąc o tym ile rwetesu o nią było. Więcej zamieszania w literaturze to sama Helena Trojańska narobiła. A propos Ciri jeszcze przepowiednie były interesujące, że ona jako druga Falka Krwawa podpali świat, albo go ocali, a że temperament ta młoda dama akurat ma, to nikt wątpliwości nie ma, że dałaby radę. No ale był Geralt, Yennefer, Triss, papa Wesemir i jeszcze parę osób, które były jej bliskie i jednak imperatyw kategoryczny tu był, że Ciri ma pójść tą drogą co trzeba i basta!


No ale tu w realiach uniwersum książki zwiastunki wojny istniały i powodowały niezłe rozróby, pewnie kilka, albo kilkanaście było ich w wieku XX. Alię posądzano, że się czai i będą z tego kolejne rozróby, w efekcie wszyscy chcieli ją zabić. Jej przyjaciółka Diana postanowiła ją ratować, a że ona jest dobra, więc widziała w tym sens, ratowanie świata niekoniecznie kosztem życia tych wojennych zwiastunek.


Jak nie trudno przewidzieć akcja pędzi jak szalona, no Diana jednak ma malutkie kłopoty, bo mimo że świat zna z książek, to jednak doświadczenia realistyczne to nie to samo co kartki papieru. To musiało być, szok był zarówno dla niej, jak i dla ludzi, których spotyka, że jakaś piękna kobieta paraduje w stroju jakby była na konwencie fantasy, po ulicach, sklepach, itp. Na pewno męska połowa populacji była zachwycona tymi nieprzeciętnymi widokami. No ale dalej było tylko lepiej, zwłaszcza drugi film też to pokazuje, że ona doskonale daje sobie radę z przystosowaniem się do realiów.


Książka jest ciekawa pod tym kątem, że Leigh Bardugo podjęła tą interesującą próbę przedstawienia tej postaci, która mimo wszystko lepiej sobie radzi w nowoczesnym przekazie obrazkowym niż w typowej książce. Temat na tyle fascynujący, że książka nie miała prawa się nużyć, ani dłużyć, a to jednak to się zdarzało, chyba ta koncepcja zwiastunki wojny do końca nie wypaliła, i potem ciężko było pokombinować z wątkami. No ale to też kwestia gustu. Mimo pewnych niedociągnięć książkę polecić warto, bo jest ciekawa. Warto przeczytać.

sobota, 28 czerwca 2025

Robert Cedric Sheriff, Rękopis Hopkinsa

Robert Cedric Sheriff, 



Rękopis Hopkinsa 


Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis

Data wydania: 2024 r. 

ISBN;   9788383381503

liczba str.: 384 

tytuł oryginału:  The Hopkins Manuscript

tłumaczenie:  Zbigniew A. Królicki 

kategoria: postapokalipsa


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/rekopis-hopkinsa/opinia/90699458



No to w troszkę zmienionej formule Book Troottera podążamy dalej w tym wyzwaniu, który jest dalej literacką podróżą. Tym razem padła sekwencja na miasto Londyn. U mnie na pewno Londyn był w książce pt. „Koniec dzieciństwa” Clarke’a, teraz wynalazłem do poczytania równie ciekawą koncepcję. Tytuł  jest oczywiście tytułem książki, ale też w fabule dokładnie tak samo nazwali Abisyńczycy pewne zapiski. Tym samym Edgar Hopkins niczym jakiś Homer trafił do literatury, ponieważ dla tamtych ludzi z przyszłości, ta historia jest równie daleka co starożytność, no bo przecież nie wiemy co było i jak to się na nowo ułożyło pod kątem utworzenia nowych cywilizacji.


Najgorsze w niej jest to, że możemy znaleźć odnośnie polityki dokładnie taki sam bajzel jaki teraz nam politycy serwują. Autor spojleruje już w pierwszych zdaniach, że świat się skończył, a przynajmniej ten Zachodni, bo kolonie jakimś cudem się uchowały, może dlatego, bo gdyby Afryka, mowa o roku 1945 plus kilka lat do przodu, była niepodległa, to nie ma opcji watażkowie natychmiast dali by się wciągnąć do tej zadymy.


Tyle, że dziwnym trafem zapomniało się jakoś autorowi, zarówno w rękopisie jak i w tekście, jaką wiedzą dysponują naukowcy, wspomnieć, że katastrofy były dwie, jedna naturalna, kosmiczna. Księżyc do nas, na Ziemię, przyleciał i wpadł do Atlantyku co zabiło to jakieś 98/99 % ludzkości na globie. No ale ci co przetrwali byli „wystarczająco wybitni”, żeby rozkręcać dramę o dostęp do złóż księżycowych. Anglicy proponowali sensowne, racjonalne rozwiązania, ale, że nie chciał ich nikt słuchać rząd szybko upadł i przejęli władzę na Downing street 10 jastrzębie dążące do wojny tak jak cała reszta Europy. A że jak wiemy atomówki już były, to bum! W sumie wbrew demagogicznym zapewnieniom, że postulują sprawiedliwy podział kosmicznych łupów, wcale tego nie chcieli, tylko chodziło to, żeby zagarnąć dla siebie troszkę więcej od sąsiadów i wzmocnić swoją pozycję. No i tym sposobem mamy tu mamy drugą katastrofę, o której stary Hopkins prawie nic nie napisał, bo albo zdrowie już nie te, albo po prostu z dostępem do papieru były kłopoty. Pewnie o to chodziło autorowi, że ta książka jest niedokończona, żeby krzyczeć, „coście sk. uczynili z tą” * planetą!


W sumie troszkę dziwne polityczne nuty zabrzmiały tutaj, bo po prawdzie w książce polityki praktycznie nie ma. Zapiski zwane Rękopisem Hopkinsa, znaleziono w ruinach Londynu, po kilkuset latach, z Zachodu nadal jest mokra, a raczej atomowa, plama. Byli tam na wyprawie naukowcy – archeolodzy z Abisynii i przypadkiem w krzakach znaleźli te zapiski. Czyli sam Sheriff jest optymistą, że Afryka jest w stanie stworzyć dobrą cywilizację, na co w ostatnich kilkuset latach nadzieja była słaba, bo wiadomo jak było. Te zapiski były dla Afrykańskich uczonych praktycznie niezrozumiałe, bo więcej w tej książce o hodowli drobiu, czy uprawie ogródka, spotkaniach z ludźmi z pod londyńskiej wsi Beadle i sąsiedniej Mulcaster niż o czymkolwiek więcej. Na szczęście 53 letni pan Hopkins jako pasjonat nauki należał do Brytyjskiego Towarzystwa Księżycowego. I tam się od strony rządowej dowiedział jesienią, że w maju będzie koniec świata, nie ten fejkowy, o czym z fusów wróżą specjaliści wróżbici, ale ten prawdziwy armagedon naukowo udowodniony. Na szczęście ci sami naukowcy pomylili się o dokładnie 10 minut, dzięki czemu świat i drobny ułamek ludzkości przetrwał.


Oczywiście, że pamiętam, że miał być Londyn, i był, chociaż niewiele tego było, za to były to kluczowe momenty w fabule; 1. Dwa posiedzenia Brytyjskiego Towarzystwa Księżycowego; 2. Hopkins odwiedza krewnych w Londynie i widzi co się stało z miastem, jeszcze przed katastrofą; 3. W końcu Hopkins przeprowadza się do stolicy jak opuszcza wieś, po tym jak opuścili go domownicy z którymi spędził 2 lata po katastrofie. Dodać trzeba, że całkiem dobrze sobie ta trójka ludzi radziła na gospodarce, byli prawie samowystarczalni, no wiadomo parę rzeczy trzeba było jednak kupować/wymieniać na rynku w Mulcaster. Jak był w Londynie nie miał wątpliwości, że tym razem koniec będzie. Ciekawe czy to fart, czy jednak nieszczęście, że autor ten drugi kataklizm też przeżył, tym razem jako jedyny w całym Londynie. O tym czytamy w pierwszych zdaniach samego Rękopisu. Książkę poprzedza jeszcze wstęp, o tym, że z punktu widzenia nauki Rękopis Hopkinsa niewiele wnosi, ale, że jest wystarczająco dobrą literaturą został dopuszczony do druku w Abisynii i kilku krajach Islamskich.


Dobra jest okładka widzimy statek na polu Hopkinsa, który odbył peregrynację do wybrzeża w głąb lądu, jakieś kilkanaście kilometrów pewnie to było. Nikt nie miał głowy do tego, żeby tą wielką kupę złomu usunąć. To dość dobra kwintesencja tego co my tu mamy w książce. Książka jest dobra. Polecam.




Ad.
* Cytat z piosenki Kazika pt. „Jeszcze Polska” ;https://www.tekstowo.pl/piosenka,kazik,jeszcze_polska_8230_.html


                          
  


środa, 25 czerwca 2025

Andrzej Pilipiuk, Drogi przez morze

 Andrzej Pilipiuk,  


Drogi przez morze 


cykl: Światy Pilipiuka, t. 15


Wydawnictwo: Fabryka słów

Data wydania: 2025 r.

ISBN:   9788383750927

liczba str.: 387

tytuł oryginału: ------

tłumaczenie: -------

kategoria: fantastyka


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/drogi-przez-morze/opinia/89124046  





Drogi przez morze [ w: ] Andrzej Pilipiuk, Drogi przez morze





Jak wiadomo czytelnikom moich recenzji lub opinii, zwał jak zwał, książki Pilipiuka lubię czytać, czasem do nich wracam, docieram też do nowych książek, które sukcesywnie się pojawiają, bo autor działa dosyć twórczo i ma pełno kreatywnych pomysłów. Niby to są wątki znane, jako tako kojarzone, kto miał do czynienia czy to z edukacją historyczną, czy innymi motywami, które już podciąga się do fantastyki wszelakiej. No ale to Pilipiuk bierze komputer lub inne urządzenie służące do pisania w garść, do tego najpierw poczaruje troszkę czarodziejską różdżką i wychodzą z tego całkiem niezłe cuda czytelnicze. Opowiadania składające się na 15 część cyklu „ Światy Pilipiuka” są naprawdę świetne i jest ich tylko trzy, pod tym kątem to chyba rekordowa ilość, no ale też jest jakoś, myślę, że co najmniej przyzwoita, jeśli nie wybitna.

Pierwsze opowiadanie ma tytuł „Król gór” i nie wiem czy przypadkiem nie nawiązuje ono do twórczości Nienackiego i Niziurskiego. Dawno, dawno temu zaglądało się do książek jednego i drugiego pisarza. Kontent jest z grubsza ten sam mamy przygody nastoletniej młodzieży, w jednym przypadku są to podróże po kraju, a w drugim są to specyficzne szkolne eposy literackie, raczej ci młodzi ludzie od murów szkoły się nie oddalają. Tu nasz autor troszkę pokombinował, żeby pasowało do jednej i drugiej koncepcji. Do tego trzeba dodać konkretne realia historyczne, pierwsze lata po II wojnie światowej. Jedno co da się powiedzieć to było zupełnie inna młodzież, mająca często bagaż doświadczeń życiowych większy od nie jednego dorosłego, dokładnie taki jaki doświadczył cały nasz kraj. No ale, że wiek był taki jaki był, to szkoły trzeba było wrócić w nowej Polsce. No ale też była przygoda, poszukiwanie tajemniczego skarbu gdzieś w górach. To sprawiło, że ta opowieść stała się bardzo mroczna. Tylko tam hrabiego Drakuli i paru innych popaprańców tylko tam brakuje. No ale tego typu przyjemności autor pozostawił Jakubowi Wędrowyczowi, z tego co wiemy do Wojsławic na kartach książki będzie okazja powrócić już niebawem.


Drugie opowiadanie pt. „ Czarny jatagan” dotyczy właśnie jataganu, to coś w rodzaju buławy tureckiej, która była łupem wojennym kozaka wykazującego się w licznych bojach, broniący granic Rzeczypospolitej. Mielniczuk zdobył ten jatagan Husejna paszy jako trofeum wojenne, zdobyte w bitwie pod Chocimiem w 1621 roku. Ten artefakt trafił do miejscowego kościoła, i co ciekawe, mimo że był na przestrzeni 400 lat wielokrotnie kradziony, zawsze jakimś cudem wracał na miejsce. Nawet złodzieje spod znaku swastyki kruszeli i zwracali łup. Jatagan zaginął ponownie. Za wyjaśnienie sprawy wziął się oczywiście Robert Storm, tropy są dwa, jatagan jest już w Niemczech i tylko czekać aż pojawi się w jakimś Domu Aukcyjnym, a drugi trop, że trzyma skarb ktoś w okolicy gdzieś na strychu i czeka na lepsze możliwości wywiezienia broni z kraju i sprzedaży za niemałe pieniądze, Czy artefakt wróci i tajemnicza klątwa zadziała ponownie, czy po prostu sprawa zostanie rozwikłana, a złodziej złapany?


Niewątpliwie za najlepsze koniecznie trzeba uznać opowiadanie tytułowe „Drogi przez morze” autor dumał, dumał jak tu zakombinować, żeby pojawił się doktor Skórzewski, wyszło, że ciężka sprawa, no ale jednak dał radę. Najpierw chłopaki Robert i Arek poszukiwali tajemniczego jegomościa, który mógł żyć nawet 200 lat, wiadomo, że był lekarzem w Rosji, bywał w kilku innych Europejskich krajach, no ale, że trzeciej setki bez podejrzenia o to, że doktorek jest wampirem się nie dało zapewne. No to trzeba było z motywem chorobowym, z którym współcześnie mamy do czynienia, czyli covidem się uporać. Okazało się, że musiał zadziałać sam Robert, który jakieś teoretyczną wiedzę z zakresu medycyny posiada. Autor kazał Robertowi w czasie największego zagrożenia jaką była ta globalna pandemia udać się do Wenecji ratować Arka. W zasadzie mniejsza o to czy ten imperatyw etyczny trzymał się kupy, czy szło o pieniądze, wyprawa się odbyła. Robert znalazł Arka w Wenecji i zaczęło się kombinowanie jak stamtąd się wyrwać. Brzmi to bardziej banalnie niż w rzeczywistości autor nas czytelników tematem zainteresował. Dodatkowo pojawiła się tajemnicza romska magia, prawie tak samo stara, i równie ezoteryczna jak wiedza żydowskich cadyków. W społeczności cygańskiej były to wiedźmy lub ewentualnie szamani, i mieli tą samą wiedzę, która podobno pozwoliła jakiejś grupce Żydów umknąć z warszawskiego getta do Ameryki południowej, w teorii, to czysta fantastyka, ale, że działa, jednak Robert i Arek mieli okazję się przekonać, bo tylko czort wie jakim sposobem znaleźli się w Sztokholmie, czyli na drugim końcu Europy, w czasach gdy nie tylko granice, ale regiony i miasta były pozamykane.


Z grubsza to tyle, te trzy opowiadania złożyły się razem na doskonały tom, była to kolejna ciekawa podróż pełna wyobraźni do Pilipiukowskiego uniwersum. Było to ciekawe i fascynujące doświadczenie czytelnicze. Polecam.