Philip K. Dick,
Roger Zelazny,
Deus Irae
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis
Data wydania: 2016 r.
ISBN: 9788373016473
liczba str; 269
tytuł oryginału: Deus Irae
tłumaczenie; Paweł Kruk
kategoria: fantastyka, postapokalipsa
( recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:
Tytuł to pewien zlepek gry słów, dies irae, czyli dzień gniewu nastał,
stoi za tym w Deus Irae, czyli Bóg gniewu. O tym jak każdy z was moi
czytelnicy odbierze zależy jakie macie podejście do Boga i jak go sobie
wyobrażacie. Czy widzicie w Bogu Ojca, dobrego pasterza miłującego
swoich wiernych, do tego stopnia, że wysłał tutaj do nas swojego syna
Jezusa Chrystusa? Czy może macie obraz Boga bliższy temu co jest w
Starym Testamencie, a więc nie ma żadnego Mesjasza, nie ma obiecanej nam
opcji pójścia do Nieba, a Bóg w niebiosach nie ma co robić, tylko duma
jak tu ludziom dokopać? A więc już na wstępie autor zmusza czytelnika do
refleksji, a dalej jak zagłębimy się w lekturę książki jest jeszcze
ciekawiej.
Autorzy, Philip K. Dick i Roger Zelazny, w książce „Deus irae” w
literacki sposób rozpracowuje kulturowe koncepcje wynikające z judaizmu i
chrześcijaństwa. Jak wspomniałem nastał dzień gniewu, świat doczekał
nuklearnej katastrofy. Co ciekawe udało się udowodnić, że stoi za tym
jeden człowiek. Po prawdzie jest to o tyle mało prawdopodobne, żeby tak
było, jeśli ten człowiek nie jest prezydentem jednego z nuklearnych
mocarstw, a i taka obecność na prezydenckim stołku człowieka opanowanego
szaloną manią zniszczenia świata nie gwarantuje, że do apokalipsy
dojdzie, bo wszak do tego tanga, trzeba co najmniej dwojga. Już nie
mówiąc o tym, że nawet zakładając, że w którymś kraju dysponującym dużym
potencjałem nuklearnym nie ma standardów demokratycznych to raczej
wątpliwe, że taki dyktator taka decyzję podejmie sam i dokona takiego
kroku bez wiedzy swojej administracji czy dowództwa wojskowego. O ile mi
wiadomo sprawca nieszczęść jakie opisali autorzy nie jest kimś takim,
co najwyżej ma dostęp do broni atomowej, a to troszkę mało. No ale jakoś
wątek autorzy musieli sklecić. I winny, wcielony demon, indywiduum
opętane przez szatana wróg ludzkości, dziwnym trafem okoliczności musiał
znaleźć się jeden! I co zrobili ludzie? Dorwali drania i zrobili z nim
porządek? Zdziwicie się, zrobili coś innego, zrobili z niego boga, Boga
Gniewu. Według wierzeń Kościoła Boga Gniewu, ten ich demoniczny absolut
ma powłokę zarówno cielesną, wszak Carleton Lufteufel, bo o nim mowa,
żył długo dożył sędziwej starości, a także jak wierzą wierni ma powłokę
boską, ponoć jest bytem wiecznym. Co niektórzy wierni mają tego typu
objawienia. Istnieje również kościół chrześcijański, choć jest w
mniejszości, kościół Boga Gniewu jest kościołem fałszywym, a Carleton
Lufteufel jest tylko człowiekiem, który umarł jak każdy śmiertelnik i
jego boskość jest mocno naciągana. Czy chrześcijanie zdołają przekonać
swoich rywali w wierze, że błądzą i oddają cześć diabłu tak naprawdę?
Ciekawy jest motyw, że postapokaliptyczna katastrofa, w której ginie
większość ludzkości globu oznacza nie tylko przemiany cywilizacyjne, jak
opisuje wiele klasyków tego gatunku następuje w szybkim czasie, kilku,
kilkunastu, kilkudziesięciu, cofnięcie się mentalne i cywilizacyjne
człowieka co najmniej do średniowiecza. I tu w tej książce dokładnie też
tak jest. Co prawda politycy postanowili się zabezpieczyć, i głęboko w
Ziemi zakopali dane pozwalające odtworzyć cywilizację, cokolwiek to
odtworzenie ma oznaczać. Jednak zapomnieli o pewnym drobiazgu, po
nuklearnej terapii szokowej ludzkość jakoś nie miała głowy do tego, żeby
szukać tych informacji, bo trzeba było szukać żarcia, zadbać o
bezpieczeństwo, czyli przeżyć, a dopiero potem martwić się o idee. I
mogło wyniknąć z tego, dokładnie to co my tu mamy, kompletnie pomieszane
koncepcji, w tym wypadku religijnych. Większość ludzi straciła
zainteresowanie Starym Bogiem, bo przecież znaleźli sobie nowego,
sprawcę wszystkich nieszczęść złego Boga Gniewu, który bardziej
odpowiadał na ich instynktowne i prymitywne zapotrzebowanie, dokładnie
takie jacy byli oni sami. Bóg którzy się gniewa i zsyła na nich bomby
atomowe bardziej do tych ludzi przemówił niż miłosierny Bóg, który
wysłał swojego syna, żeby umarł za wszystkich ludzi na krzyżu i odkupił
wszystkie nasze winy.
Głównym bohaterem jest Tibor McMasters, jest osobą niepełnosprawną, nie
ma rąk, ani nóg, jest impem, ma sztuczne kończyny ułatwiające
funkcjonowanie, istotną informacja jest, że jest artystą, ponoć
najlepszym na Ziemi i jego zadaniem jest namalowanie w kościele Boga
Gniewu w Charlottensville w stanie Utah, w Stanach Zjednoczonych,
gigantycznego fresku Boga gniewu. Tibor McMasters dysponuje jakimś
zdjęciem, ale chce zobaczyć żywe wcielenie Boga Gniewu, żeby uwiecznić
jego wizerunek. W rozumieniu chrześcijaństwa Jezus Chrystus dokładnie to
zrobił, uwiecznił swój wizerunek chociażby w całunie Turyńskim, i stąd z
teologicznego punktu widzenia jest możliwe przedstawianie wizerunku
naszego Zbawiciela. Przedstawiciele fałszywego kościoła mieli taką sama
potrzebę uwieczniania swojego Boga Gniewu, który w istocie jest swego
rodzaju ideologiczną kombinacją opartą na tym co już było czyli
chrześcijaństwie i judaizmie, tylko inaczej w tej doktrynie religijnej
zostały porozkładane akcenty, bo tu przecież najważniejszy jest gniew.
Czy ta misja Tibora McMastera powiedzie się?
Podsumowując, ta książka ma przesłanie sensu stricte religijne, bowiem
autorzy przekonują nas swoich czytelników, że budowanie czegokolwiek bez
Boga, lub na podstawie fałszywego obrazu Boga jest złe. I my ludzie
dobrze o tym wiemy, lecz zły czort zawsze znajdzie sposób, żeby to swoje
zło dobrze sprzedać przekonać nas ludzi, którzy przecież nie chcemy
tego zła, że te zło, które nam diabeł wciska, jest tylko troszeczkę złe,
że nie ma się czym w ogóle martwić. Miejmy odwagę odpowiadać, krótko,
zwięźle i na temat: Idź precz szatanie!
Książkę jest dobra, warto przeczytać.