niedziela, 16 października 2016

 China Mieville, 





 Ambasadoria




Wydawnictwo:Zysk i S-ka
Data wydania: 2013 r.
ISBN:   9788377851692
liczba str.: 468
tytuł oryginału: Embassytown
tłumaczenie: Krystyna Chodorowska
kategoria: fantastyka, science fiction 



recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:  

 



Zdecydowałem się sięgnąć ze swojej półki z książkami po powieść zatytułowaną „Ambasadoria” i jak widzę moja czytelnicza intuicja mnie nie zawiodła. China Mielville ma w tej książce do zaproponowania swoim czytelnikom interesującą wizję science fiction. Autor nawiązał do klasyków gatunku, czy to filmowych "Gwiezdnych wojen” czy serii „Uniwersum Diuna” przynajmniej w jednym momencie akcja toczy się gdzieś na kosmicznej prowincji, czyli taka planeta jak tutaj Ambasadoria, teoretycznie powinna być mało istotna, jednak dla metropolii, którą jest planeta Bremen to ma znaczenie. Ambasadorią rządzą ambasadorzy i tu wychodzi kontekst politycznej zależności od Bremen. Bo chociaż wszyscy są z Ambasadorii to jednak kiedy trzeba to centrala potrafi skutecznie upomnieć się o swoje. 


Książka jest zadziwiająca, bo z niby prostego, zwyczajnego motywu powrotu po latach zanurzaczki Avice Brenner Cho na swoją ojczystą planetę która trafiła na przysłowiową ciszę przed burzą. Zanurzanie to forma nawigacji po szlakach kosmicznych. Z tego co zrozumiałem robi się to raczej intuicyjnie, oczywiście trzeba przejść odpowiednie przeszkolenie w tej materii. Avice jako jedna z nielicznych mieszkańców swojej planety opuściła swoją planetę, zwiedziła kawał kosmosu, po prostu osiągnęła sukces. Avice przyjechała ze Scile’m, swoim mężem. W tym czasie rządy rozpoczął namiestnik Bremen ambasador Wyatt. Dotychczas głównymi ambasadorami byli ludzie z Ambasadorii, jednak ktoś w centrali uznał, że należy przyjrzeć się tej planecie. Wyatt jest specjalistą od pacyfikowania dążeń niepodległościowych na planetach kolonialnych. No i z wydarzeniowego punktu widzenia sprawa jest prosta, przyjeżdża Avis i zaczyna się rozróba. 


Jednak to nie takie proste, bo książka jest cholernie skomplikowana, na tyle, że trzeba się naprawdę wczuć w czytanie, żeby te wszystkie zawiłości wyłapać. U Mievilla nie tylko ludzie uchodźcy z Ziemi rozprzestrzenili się po kosmosie, ale wiele planet ma swoich gospodarzy, populacje osobników inteligentnych. Tacy Gospodarze zamieszkują również na Ambasadorii. I na początku wszystko wskazywało na to, że książka sprowadzi się do problemów międzygatunkowych i grożącej planecie wojnie. Wiele wskazuje na to, że ten konflikt został sprowokowany przez centralę z Bremen, żeby spacyfikować potencjalnie niepokorną planetę. Akcja się rozpędza. Trudności w porozumieniu z Gospodarzami nie wynikają z inności co jest oczywiste, ale sposobu komunikacji. Ci kosmici porozumiewają się za pomocą smakowania umysłów, cokolwiek ta metafora ma oznaczać, po prostu jest to jakaś forma komunikacji mentalnej. Tą umiejętność posiadają co niektórzy ambasadorzy, którzy są szkoleni. Polega to na tym, że dwie osoby wchodzą w tak ścisły kontakt mentalny, że praktycznie są jednością, chyba tylko bliźniacy byliby w stanie coś takiego pojąć. Dzięki temu udaje się jakoś porozumiewać z Gospodarzami. Sprawa nie jest prosta, bo materia zagadnienia sama w sobie jest bardzo delikatna. W czasie wielu lat wspólnej egzystencji jedna i druga społeczność popełniła miliony gaf i pewnie nadal je popełnia skoro jednak do zamieszek, które mogły wywołać krwawą wojnę doszło. 


Oczywiście jak można się domyśleć w tego typu książkach jest kontekst kulturowy. Autor zajmuje się zawiłościami filologicznymi. Języki ziemskie mają się całkiem dobrze, chociaż dla ludzi z okolic Bremen Ziemia jest planetą tak odległą w czasie i przestrzeni, że niemal zapomnianą, choć Ziemianie pojawiają się w tym skrawku wszechświata, to raczej traktuje się ich zwyczajnie jako podróżników z dalekiego świata i tyle. Mamy język ogólnokosmiczny jest to język wszechangielski. Funkcjonuje całkiem dobrze wiele ziemskich języków, co ciekawe musiały się pojawić nowe języki wyewoluowane już w kosmosie. Tak naprawdę ten proces dotyczy całej kultury, bo można sobie wyobrazić funkcjonowanie literatury np. czy istnieje jakiś ogólny wszechświatowy kanon literacki, czy poszczególne planety coraz bardziej się różnicują pod kątem kulturowym. No i w ogóle jak motyw podróży kosmicznych wpływa na literaturę, która jest po prostu rzeczywistością, a nie żadnym science fiction. Podobnie rzecz się ma z religią, bo nie ma dobrego science fiction bez rozważań sensu stricte religijnych. Chrześcijaństwo ma się dobrze, choć zapewne powstało wiele nowych odłamów. Tutaj w Bremen, także w Ambasadorii siłą rzeczy dominuje kościół Chrystusa Pantokratora. Mnie ciekawi jedna rzecz jeśli powstało wiele nowych odłamów chrześcijaństwa czy mamy dialog ekumeniczny, a centrala nadal znajduje się na Ziemi, czy po prostu mamy nową erę wojen religijnych? To byłoby ciekawe zagadnienie. No ale autor tylko nakreślił ten problem bez wielkiego wczuwania się, bardziej interesowały go kwestie filologiczne i dla filologów jak sądzę tego typu rozważania to jest nie lada gratka. 


Książka jest niezwykle ciekawa. Warto przeczytać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz