sobota, 28 grudnia 2024

Andrzej Sapkowski, Rozdroże kruków

Andrzej Sapkowski, 



Rozdroże kruków


cykl: Saga o wiedźminie, t. 9


Wydawnictwo: superNOVA

Data wydania: 2024 r.

ISBN:  9788375782073

liczba str.: 292

tytuł oryginału: --------

tłumaczenie: ---------

kategoria: fantasy



recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/rozdroze-krukow/opinia/87320079  



Niewątpliwie grudzień 2024 r. to dla fanów uniwersum wiedźmińskiego ciekawy okres, bo mamy tą nową książkę Andrzeja Sapkowskiego pt. „Rozdroże kruków”, no i zamieszanie z nową Ciri w zwiastunie nowej gry „Wiedźmin 4”. Z czego szło wywnioskować, że Wesemir, przed bohaterską śmiercią w Kaer Morhen narozrabiał, bo nie pociął w drzazgi urządzenia do próby traw zwane ponurym Albertem. Z grubsza jak działa ten wynalazek można było zobaczyć w grze "Wiedźmin 3", kiedy podjęto próbę odczarowania Umy, podejrzewano, że stwór może być samą Ciri, którą cierpliwie jest poszukiwana przez Geralta, Yennefer, ale też wywiad nilfgaardzki. Co do zwiastuna jest zamieszanie, nie tylko w naszym kraju przecież o tą nową zmutowaną na wiedźmiński sposób Ciri, no i to, że to ona jest protagonistką i w nowej grze będzie jej perspektywa. Z grubsza na tym polegają spekulacje. No ale mamy też książkę w którym pojawia się młody, mało doświadczony w działaniu po wiedźmińsku Geralt, który nabiera expa i wprawy w wiedźmińskim fachu. Co prawda potworom z królestwa Kedwen zdrowo się dostaje po głowach, jak Geralt używa wiedźmińskiej klingi, ale też, jak zwykle, nie omieszka się mieszać w liczne sprawy ludzkie.


Każdy zapewne wie, że mentorem Geralta jest wiedźmin Wesemir, ale nie był jedynym, który miał silny wpływ na szkolenie wiedźmińskie młodego czeladnika fachu wiedźmińskiego, bowiem na Geralta miał wpływ Preston Holt. Charakterystyczną cechą starego mistrza jest fakt, że podobnie jak Geralt przeszedł próbę traw z białą łepetyną, był z cechu żmii, i oprócz wieku miał solidne doświadczeniu w masakrowaniu potworów na potęgę. Pozwoliło to Geraltowi uzupełnić swoje doskonałe wyszkolenie z Kaer Morhen. Oprócz treningu fizycznego na wysokim poziomie było też typowo poznawcze podejście do kwestii, a mianowicie było to głównie przeczytane ogromne tomiska preferowane przez Wesemira dotyczące chociażby potworów z jakimi tylko wiedźmin może mieć do czynienia na szlaku.


Jak nietrudno się domyśleć Geralt wmieszał się w przeróżne intrygi, poznaje też pierwsze czarodziejki, w ramach wyszkolenia nauczył się być nieufny, ale jednak wdzięk tych niesamowitych kobiet przeważył, co poskutkowało późniejszymi przygodami. Tutaj poznaje czarodziejkę Vrai Natterawn, romansu nie było, ale coś w rodzaju dobrej znajomości już tak, z której obydwoje mieli duże korzyści. Na pewno dla młodziutkiego wiedźmina była to życiowa lekcja z której wynikało, że czarodziejki dobrze mieć po swojej stronie, bo w najgorszym wypadku niewiele z tego wyniknie, a z otwartej wrogości czarodziejek kłopoty mogą być nieliche. Gracze w gry wiedzą, że Geralt w dodatku do gry "Wiedźmin 3", został właścicielem winnicy Corvo Bianco, natomiast Holt został posiadaczem ziemskim i miał majątek Rocamora, gdzieś w Kedwen. Tam Geralt szkolił się w wywijaniu wiedźmińskim mieczem i używaniu innych broni, ale również nadrabiał w wolnym czasie braki w oczytaniu korzystając z dobrej biblioteki kolegi po fachu w długie jesienne i zimowe wieczory zapewne. Wiedźmin dociera do kapłanek Melitele, tych samych, które wtedy, pierwsze dekady XIII wieku, niecałe pół wieku przed akcją książek i gier, były w Kedwen, potem zmieniły lokum i trafiły do Temerii. Kapłankami zarządzała przełożona Assumpta, ale to z kapłanką Nenneke, późniejszą matką przełożoną kapłanek, Geralt nawiązał szczególne relacje co owocowało teraz i później. Kapłanki nie tylko leczyły Geralta z niewyleczalnych ran, ale też przygotowywały mu eliksiry.


Tą książkę można traktować jako ciekawostkę, żeby się dowiedzieć jak to drzewiej bywało w tym wiedźmińskim uniwersum. Dowiedzieliśmy się w tym tomie, że Geralt był ostatnim wiedźminem, który próbę traw przeszedł. Gra „Wiedźmin 1” zdradza sekret, że tego samego dnia też przeszedł ją również Eskel, potem długo, długo nikt nie brał udziału w tej trudnej próbie, często ryzykownej, z utratą życia włącznie i dopiero według tej koncepcji „Wiedźmina 4” ma ją podjąć Ciri.


Zawsze mnie ciekawi mnie metaforyka typowo Diunowa w twórczości Sapkowskiego oraz grach, i tutaj, w tej książce, choć raczej skromnie, też się pojawia. Na przykład dowiadujemy się, że Wesemir zbiera informacje skąd pochodzą wiedźmini i ciekawe co z tym robi? Czyżby jakiś szalony dr Moreau mógłby namieszać mając dostęp do tego typu danych? Kapłanki Melitele, podobnie jak czarodziejki robią tu na spokojnie za wiedźmy Bene Gesserit, odgrywając ważną rolę w fabule pewnie dążąc do swoich celów i z reguły osiągając je. No i co istotne pojawia się kluczowe, z pozoru tylko banalne pytanie, na cholerę ludziom wiedźmińscy nadludzie? Z jednej strony potrzebni bo robią porządki, żeby ludzie mogli bez umiaru eksploatować ten piękny fantastyczny świat, a z drugiej niepotrzebni jak już swoje zrobią, bo tylko białogłowy bałamucą i wypijają duże ilości gorzałki, dobrym mięsiwem też nie gardzą przecież. Na szczęście legną się inne potwory i póki co bezrobocia w wiedźmińskiej branży nie ma. Wszyscy wiedzą, że fach jest bardzo ryzykowny, bo wszak żaden wiedźmin we własnym łóżku nie umarł. No i do tego wiedźmini mają paskudny zwyczaj pchać się w rozgrywki polityczne utaczając przy tym całe beczki krwi. Z grubsza to tyle co czytelnik może pokombinować, bo więcej tego tu się nie znajdzie, ale też nie taki był cel książki, żeby wchodzić w skomplikowane metaforyki, ale, żeby czytelnik miał okazję odbyć typowo nostalgiczną podróż po tym uniwersum. I to niewątpliwie się udało i to jest plusik.


Książka jest bardzo ciekawa. Czytelnik ugruntowuje swoją wiedzę, uzupełnia ją o kilka niezwykle cennych drobiazgów, a o to przecież również chodzi. Mamy okazję się przekonać, że mistrz Andrzej Sapkowski jest w doskonałej formie pisarskiej i nie zawodzi jak wiedźmińskie ostrze. Po raz kolejny dobija się do naszych umysłów i serc fanów tego uniwersum i to się udaje. Jest super! Polecam.

niedziela, 15 grudnia 2024

Jarosław Grzędowicz, Azyl

 Jarosław Grzędowicz, 



Azyl


Wydawnictwo: Fabryka Słów 

Data wydania: 2017 r. 

ISBN:  9788379642656

liczba str.:  370

tytuł oryginału: -----

tłumaczenie: -----

kategoria: fantastyka, science fiction 


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/azyl/opinia/85477382 




Śmierć szczurołapa [ w: ] Jarosław Grzędowicz,  Azyl



W zbiorze opowiadań pt. „Azyl” wybrałem najlepsze opowiadanie pt. „ Śmierć szczurołapa” , jak nietrudno się domyśleć dotyczy ona szczurów, no i szczurołapów. Jak ważne to było i zapewne jest nadal opowiada o tym nasza legenda o księciu Popielu, którego miały skonsumować gryzonie, mniejsza o to na ile dosłowna ma być ta legenda. Jak są szczury są i szczurołapy, bo ktoś szkodnikami musi się interesować, żeby nie robiły zbyt dużych szkód. Okazuje się, że nie tylko w realu są takie problemy, ale też przedostają się do koncepcji typowo fikcyjnych, fantasy, a nawet science fiction. Nie tylko ta stara opowieść, ale też i współczesne motywy można znaleźć. W serialu „Ród smoka” młody, nieokrzesany król Aegon, kazał powiesić wszystkich szczurołapów, potem jakiś czas ich ciala tak wisiały na murach Królewskiej Przystani, tylko dlatego, że dwoje z nich było zdrajcami. O zdanie mysich i szczurzych mieszkańców zamku nikt się nie pytał, ale zapewne mieli raj do pewnego czasu.


To opowiadanie, „Śmierć szczurołapa”, dowodzi, że te niezwykle inteligentne i cwane zwierzęta dadzą radę przetrwać jeszcze długo. Według koncepcji Grzędowicza trzeba je tępić bronią konwencjonalną, karabinami, granatami i tego typu niebezpiecznymi zabawkami, a i tak zdarza się, że co niektórzy nie wracają żywi z akcji. Akcja toczy się w przyszłości na ulicach, a raczej podziemiach Kopenhagi. Wynika z tego, że rotacja pracowników/żołnierzy jest tutaj duża. Trafia tam główny bohater Kirył z Armenii, który trafił do Europy prosto z walk frontowych, gdzie toczono walkę z Republiką Islamu. Uznano, że mężczyzna ma potencjał i sobie poradzi na tym trudnym odcinku walki ze szczurami. Kirył szybko poznaje kolegów z roboty, no i szczurzych oponentów. Dzieje się i jest ciekawie.


Opowiadanie jest bardzo ciekawe, tu walka ze szczurami jest wojną, wręcz o przetrwanie ludzkości. Szczury Kopenhaskie to zorganizowana struktura, mają swoich królów i generałów, są niezwykle dobrymi taktykami w walce z nami, ludźmi, są wielkie i diablo inteligentne. Oczywiście, jak w każdej armii świata, najwięcej jest pionków, mięsa armatniego, zwał jak zwał, czyli szczurów najniższego szczebla, którzy niczym mordercze berserki idą w bój i zabijają ludzi i inne zagrożenia z piwnic i zaułków. To naprawdę trudna wojna i ciekawie autor te wydarzenia opisał. Polecam to i inne opowiadania z tomu pt. „Azyl". Warto przeczytać.


wtorek, 26 listopada 2024

Douglas Niles, Wojna światów. Trzecie tysiąclecie

Douglas Niles, 


Wojna światów. Trzecie tysiąclecie 



Wydawnictwo: Zysk i S -ka

Data wydania: 2006 r.

 ISBN:   9788372988874

liczba str.: 482

tytuł oryginału:  War of the worlds. New millenium

tłumaczenie: Lech Z. Żołędziowski 

kategoria: science fiction 


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/wojna-swiatow-nowe-tysiaclecie/opinia/86629350




"Hej, hej – Mars napada
Dookoła ludzi gromada
Hej, hej – Mars atakuje
Żadnej litości nie czuje" *



Autor książki Douglas Niles nie ukrywa, że pisząc książkę pt. 
"Wojna światów. Nowe tysiąclecie",  nawiązuje do starego klasyka gatunku sf Herberta George'a Wellsa. Niewątpliwie tamta "Wojna światów" była ważną książką w historii literatury. Na pewno udowodniła, że koncepcje science fiction potrafią znakomicie trzymać się kupy. Tak naprawdę mało istotna kwestią jest, że wiemy jak jest z Marsem i Marsjanami, bo planeta i jej potencjalni kosmiczni mieszkańcy robią raczej za symbol, że gdzieś coś w kosmosie może być i to w dodatku niezbyt przychylnie będą dla nas ludzi z planety Ziemia, dla nich obcych, tak samo jak oni dla nas. A jak to z tego typu alienacją bywa, bardzo obcych lubimy, niezależnie czy są z sąsiedniego podwórka, wsi, miasta, państwa czy planety, mamy potrzebę im dokopać, a że obcy są podobni do nas, bo są inteligentni tak jak my, to tym bardziej to podobieństwo skłania ich, żeby podbić planetę, zdominować, wyczerpać i wykończyć ludzi i cały glob. Niles nawiązał do klasyka, ale zrobił to w sposób zmodernizowany, napisał od zera swoją fabułę, i wysłał, tak jak poprzednik Wells, Marsjan na nas Ziemian, bo Marsjanie to cholernie nerwowe typy i nie lubią jak się ich drażni i wnerwia!


A tutaj w książce kosmici z Marsa, planeta w niektórych książkach sf nazywana jest czerwonym draniem, i tu bynajmniej to określenie jest jak najbardziej na miejscu, bo autor określił ich jako wrednych typów, z wyglądu też bynajmniej sympatyczni nie są. Po prostu ze statków kosmicznych wyskoczyły wielkie, acz diablo inteligentne, robale i zrobiły na Ziemi niezły bajzel! 


Wojna jest opisana bardzo szczegółowo i też to, że praktycznie prawie wygrali wojnę i skończyłoby się to naszą zagładą. No ale Ziemianie są prawie walczyli do końca o swoje domy, podwórka, miasta, klatki schodowe, ulice, państwa, o całą planetę, bardzo zajadle, i tylko ta silna chęć przetrwania człowieka jako gatunku spowodowała, że mimo wszystko byliśmy trudnym przeciwnikiem i remedium zostało znalezione.


Zrobili to główni bohaterowie, ojciec i córka, on emerytowany profesor, ona naukowiec i ekspert, dzięki swoim kwalifikacjom w czasie tej wojny znalazła się w Białym Domu, choć wątpię, żeby chodziło o ten budynek, ale o otoczenie prezydenta USA i samej głowy państwa. Widać Mark De‘Vane i Alexandria De’Vane niczym kwisath haderath z uniwersum Diuna zrobili różnicę. Ich koncepcje to prawdziwy game changer i ocalili planetę i wysłali „Marsjańskich skurwieli”, z reguły to sformułowanie pada w książce, prosto do ich Marsjańskiego piekła i ich diabłów!


Na pewno zaletę jest, że autor zna dokładnie pewne procedury i to w książce opisuje, wydłuża to fabułę, opisy wszystkiego, ale autor trzyma się swojego konceptu, uważając to za ważne, i to się broni w książce. Bo mimo że walczy dwoje nadludzi, tutaj wszyscy ziemianie są zespołem i walczą razem. Autor skupia się na tym co dobrze zna, na perspektywie Ameryki. Mniej istotna dla niego jest reszta świata, co nie znaczy, że tematu nie ma, ale na pewno to byłoby ciekawe. No ale jest jak jest. Pod kątem tego co mamy w książce i jak autor realizuje swoje koncepcje to wszystko tu się broni. Stara historia jest opowiedziana na nowo, ale autor zrobił z tego dzieło sztuki pisarskiej co sprawia, że książka jest bardzo ciekawa. Polecam





Ad.

* Kazik, Mars napada,


środa, 20 listopada 2024

Elżbieta Cherezińska, Sydonia. Słowo się rzekło

Elżbieta Cherezińska, 


Sydonia. Słowo się rzekło



Wydawnictwo: Zysk i S-ka

Data wydania: 2023 r. 

ISBN;  9788382027594

liczba str.: 584

tytuł oryginału: ------

tłumaczenie: ------

kategoria: powieść historyczna


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/5055454/sydonia-slowo-sie-rzeklo/opinia/83639403#opinia836394 





Przeczytałem książkę, której autorką jest Elżbieta Cherezińską, pt. „Sydonia. Słowo się rzekło”. Główną bohaterką jest szlachcianką z Pomorza, która żyła na przełomie XVI/XVII wieku. Pewnie dla nikogo nie jest tajemnicą, że ten rejon to były niewielkie księstwa, wszystkie oczywiście należały do Rzeszy Niemieckiej. Pytanie dosyć mocne: na ile klątwa rzekomej czarownicy przyczyniła się do tego, że wszystkie w ciągu kilkunastu lat po jej śmierci trafiły na niebyt historii i władzę tam przejęli Hohenzolernowie, jak to się skończyło?  Wiemy, że wzrostem znaczenia w regionie Prus, rozbiorem Polski, zjednoczeniem Niemiec, dążeniem do politycznych rozstrzygnięć za pomocą dwóch wojen totalnych w XX w.  Dlatego to pytanie jest niebagatelne, autorka zdania nie zajęła w tej sprawie, licząc na inteligencję czytelników, że dadzą sobie radę z dodaniem dwa do dwóch.



Po prostu autorka wzięła się za historyczno – powieściopisarską robotę opowiedziała nam czytelnikom o tej fascynującej, niepokornej kobiecie, która swoim intelektem uprzykrzyła życie niejednemu interlokutorowi. Pewnie to wystarczyło, albo niewiele więcej, żeby podejrzenia o czary ujrzały światło dzienne. Z formalnego punktu widzenia do podejrzeń o czary wystarczyło zeznanie innej biedaczki „czarownicy”, oczywiście wymęczone na torturach. Sprawa ruszyła mimo że Sydonia von Bork była ze znacznego, szlacheckiego rodu, ale przez długie, jak na standardy epoki, 70 letnie życie, dała radę narobić sobie sporo wrogów, nie brakowało ich w jej własnej rodzinie. Jost von Bork, był jedną z osób oskarżających Sydonię, o konszachty z diabłem i milion innych przestępstw, prowadzące prosto na stos.
Na stosie padły te okrutne słowa wypowiedziane przez Sydonię, w formie biblijnego cytatu, że wszystkich jej wrogów szlag trafi i to szybko. Wystarczyło raptem 17 lat po jej śmierci i wszystko było pozmiatane.


Książka właściwie ma dwie części, pierwsza to okres od 1566 – 1619, a druga to lata 1619 – 1620, kiedy to miały miejsce procesy Sydonii, no i cała procedura zakończona śmiercią, bardzo widowiskową, na stosie.
Lepiej było nie pytać udręczonej kobiety na chwilę przed śmiercią co ma do powiedzenia, no i słowo się rzekło.


Książka jest bardzo ciekawa, na pewno pod względem poznawczym to było ciekawe dowiedzieć się czegoś ciekawego o Sydonii, o tym jak łatwo na skutek sztucznie sprokurowanych faktów można było popaść w niełaskę wymiaru sprawiedliwości, no i z punktu widzenia doktryny nauczania kościołów chrześcijańskich mieć problemy ze zbawieniem na tyle, że konieczny jest zbawienny płonący ogień. Jak zwykle autorka pokazała swoim czytelnikom niesamowity kunszt pisarski, po prostu te osoby z dalekiej przeszłości przemówiły i opowiedziały swoją historię. Polecam.


czwartek, 31 października 2024

Andrzej Pilipiuk, Czasy, które nadejdą


 Andrzej Pilipiuk, 



Czasy, które nadejdą 


Wydawnictwo: Fabryka Słów

Data wydania: 2024 r.

ISBN: 9788367949293

liczba str.: 376

tytuł oryginału: --------

tłumaczenie: ----------

kategoria: fantastyka


recenzja opublikowana na lubimnyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/czasy-ktore-nadejda/opinia/85515853    





Klementynka [ w: ] Andrzej Pilipiuk, Czasy, które nadejdą.



„Czasy, które nadejdą.” , to na tą chwilę ( 2024 r.) najnowszy tom opowiadań, i trzeba przyznać, że wszystkie są zarówno genialne, jak i równe pod kątem trudności wyboru co wybrać, żeby napisać słów parę moim czytelnikom o tej książce. Jak zwykle pojawia się doktor Skórzewski, jak i Robert Storm, to akurat nic nowego.



W przypadku lekarza nie brakuje ciekawych rozważań dotyczących natury medycznej, co daje asumpt do rozważań dotyczących postępu. Jest też motyw wojenny, pierwszej i drugiej wojny światowej. Co ciekawe w 1915 roku dr Skórzewski jako lekarz frontowy trafia w okolice Wojsławic spotyka młodego 15 letniego Kubę/Jakuba Wędrowycza i jeżeli czytelnik się czegoś dowiaduje to na pewno tego, że Jakub jest prawdopodobnie największym trollem na kartach literatury. W opowiadaniach Jakubowych jesteśmy, jako czytelnicy, przekonani, że on ledwo coś tam coś tam duka, jak czyta, a tu skubany nam zdradza że dobrze radzi sobie z czytaniem w trzech alfabetach: łacińskim, cyrylicy, no i hebrajskim, który jeszcze w ramach procedury samodoskonalenia dał radę opanować. Pewnie mu się to przydało w robocie będąc świeckim egzorcystą. Na pewno interesujące jest tytułowe opowiadanie, w którym Robert i Arek wydedukowali, że nasze czasy nie muszą być wcale najgorsze, bo diabeł jeden wie z czym będziemy mieli do czynienia w przyszłości. Tutaj trzeba było storpedować pewną aukcję dzieł sztuki, żeby zapobiec negatywnym zmianom w przyszłości.


Opowiadanie, które zaproponowałem jest najkrótsze, ale autor w nim wykreował genialny klimat. Mamy zimę 1981/82 czyli stan wojenny w Polsce. Opisy blokowiska, że zimno, że nic nie ma, itd. Mamy świat czarno-biały, jak ekrany telewizorów w tamtych latach, czyli jedni dobrzy drudzy źli, jedni drugich zwalczają. Główną bohaterką jest ok 10 letnia Klementyna. I tu zabawa się zaczyna, bo jest z dziwnej rodziny, której członkowie przemieniają się likantropicznie, zostają wilkołakami. W przypadku Klementyny podejrzenie zachodzi, że jest to odmiana osłabiona, ale za to jej babcia lubi po lasach jako wilkołak hasać i polować na komunistów, jak który w lesie zabłądzi. Opowiadanie niby banalne, ale połączenie, prawie współczesności z motywami znanymi chociażby z uniwersum wiedźmina robi wrażenie. Nie trudno się domyśleć, że tam mamy troszkę kombinowane średniowiecze Tak czy siak różnice mentalnościowe spore. A tego typu połączenie jest zacne literacko. Na pewno bezcenne były miny milicjantów, którzy mieli farta, że spotkawszy babcię, raczej głodną, uszli z życiem.


Podsumowując to jest ciekawe opowiadanie, tak jak już wspomniałem, inne również są rewelacyjne, tom opowiadań jako całość jest świetny. Warto przeczytać. Polecam.



sobota, 19 października 2024

Robert Harris, Monachium

 Robert Harris, 



Monachium 



Wydawnictwo: Albatros

Data wydania: 2018 r. 

ISBN:  9788381251778

liczba str.: 400

tytuł oryginału:  Munich 

tłumaczenie: Andrzej Szulc

kategoria: thriller, powieść historyczna


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/monachium/opinia/84222383





Temat nazizmu nie jest obcy w twórczości popularnego pisarza, specjalizującego się w thrillerach, pisanych nie tylko w oparciu o wydarzenia historyczne, ale niewątpliwie mają one duże znaczenie. Jeżeli chodzi o motyw Trzeciej Rzeszy bardzo znaną książką jest „Vaterland” i na potrzeby tej koncepcji historii alternatywnej autor zgłębił temat i zapytał: jak to się stało?


Pisarz uznał, że motyw traktatu Monachijskiego jest tutaj kluczowy, żeby kontynuować te trudne przecież rozważania. Przypomina nam, że doszło tam do politycznej transakcji handlowej. Wyprodukowano kilka świstków papieru. Ktoś wygrał, ktoś przegrał, ale ktoś, musiał zrobić z tego mata na politycznej szachownicy wygraną, bo taka jest polityka. Zazwyczaj z oficjalnych raportów dowiadujemy się, że wygrał kto trzeba, a jak jest naprawdę jest to najbardziej strzeżona tajemnica. Zapewnienia Hitlera o pokoju były oczywiście nic nie warte. Ale coś kupiły, odrobinkę czasu, wydłużyły ciszę przed burzą. Ale co gorsza dały swoistą legitymizację zbrodni hitlerowskich na arenie międzynarodowej, które z tego tytułu przez kolejnych kilka lat były ukrywane, bo lepiej udawać, że nie czuje się brzydkich zapachów. A przecież wystarczyło odpalić samochód i z perspektywy Monachium zrobić sobie wycieczkę do Dachau np. O tym nas usiłuje przekonać autor, że to było do zrobienia. Brak tego działania ocenia negatywnie jako lenistwo intelektualne. Nie wiem na ile jest wiarygodna wypowiedź premiera Wielkiej Brytanii Chamberlaina, która pojawia się w książce porównująca Hitlera do gangstera. Jeżeli ma sens to oni tego chcieli, po prostu przeforsować bardziej militarne budżety na kolejne lata. Nasuwają się kolejne pytania? Czy tą wiedzą się podzielili z sojusznikami. Czy może to już Monachium podzieliło świat na kraje lepsze i gorsze. Ma to znaczenie także w teraźniejszości, bowiem światu grozi wygrana kandydata na urząd prezydenta w mocarstwie, który nie zawaha się nawet z bandytą zrobić interes i podzielić świat na nowo. I dlatego wciąż musimy na kartach literatury wracać do cholernego paktu Monachium z 1938 roku!


Tak się dzieje, bo autor ośmiela mieć wątpliwości czy wnioski zostały wyciągnięte. Jak wiemy rzeczywistość na świecie po roku 2022 mocno się skomplikowała co sprawia, że każdy czytelnik musi przyznać autorowi rację.


Samo wydarzenie jest opisane ciekawie, ale wątpię, czy czytelnik będzie jakoś specjalnie zaskoczony. Mamy kilka planów, trzy miejsca akcji: Londyn, Berlin, Monachium. Pierwszy plan to wydarzenia oficjalne, drugi plan, kuluary, trzeci i kilka kolejnych, to co robią podwładni zainteresowanych stron. Kolejny plan rzecz jasna to oczywiście Gestapo, które węszy po całym mieście szukając dowodów na zdradę kraju, no i zdrajców. Kolejny plan to media, jeszcze kolejny, zwykli ludzie. Ciekawostką jest, ku rozpaczy wierchuszki NSDAP, że naród niemiecki jest słabo przygotowany ideologicznie do nadchodzących wydarzeń, bo z ulgą przywitał nadzieję na pokój. W domyśle, że służby propagandowe Gebbelsa miały pełne ręce roboty, bo jednak machina ruszyła i plany wojenne III Rzeszy były gotowe do realizacji.


Jestem przekonany, że nie ma takiej potrzeby szczegółowo rozpisywać się jakie konkretnie wydarzenia poboczne i fabularne miały miejsce wokół całego wydarzenia. Bo dlatego książkę warto przeczytać, żeby samemu wyciągnąć wnioski, po co nam powroty do wydarzeń z przeszłości, i co my z tego oprócz oczywistej wiedzy mamy. W teorii to stosunkowo prosta książka, ale ze względu na skomplikowaną materię zagadnień taka nie jest. Polecam.

sobota, 12 października 2024

Kien Nguyen, Gobelin

 Kien Nguyen, 


Gobelin 


Wydawnictwo: Albatros

Data wydania: 2004 r. 

ISBN:  837359115X

liczba str.: 351

tytuł oryginału:   The Tapestries

tłumaczenie:  Piotr Jankowski

kategoria: literatura piękna


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/gobelin/opinia/85518913 






Tytuł książki Nguyena, wietnamskiego pisarza, „Gobelin” zapewne jest swoistą metaforą życia, które potrafi być nieźle skomplikowane. Co prawda można się doszukiwać pewnych literackich nawiązań np. „ Fionawarski gobelin” Guy Gavriel’a Kay’a, w której mowa dużo o znaczeniach koncepcji gobelinu, czego praktycznie nie ma tutaj. Możliwe, że dla azjatyckiej kultury dalekiego wschodu jest ona tak oczywista, że autor głupotami czytelnikowi głowy zawracać nie chciał. Na pewno można się doszukiwiwać czegoś z „Hrabiego Monte Christo” Aleksandra Dumas, no i oczywiście są motywy typowo Szekspirowskie, z klasykiem dramatu „Romeo i Julia” na czele. A wszystko to w książce raczej cienkiej, co świadczyć może, że autor sobie dobrze radzi z technikami pisarskimi i jest to ciekawe to co my tu mamy.


Pewnie to troszkę inaczej wygląda z rodzimej, narodowej perspektywy jaką ma sam autor. A, dla człowieka Zachodu, jest w tym pewna trudność dokopania się przez wietnamskie realia początku XX wieku. Książka funkcjonuje jakby na trzech poziomach, ten najbardziej oczywisty, obyczajowy, potem jest kulturowy i oczywiście historyczny kontekst. Pierwszy obyczajowy, książka zaczyna się od wesela, panem młodym jest 7 letni Dan Nguyen, żeni się z pełnoletnią Ven. Z racji, że pan Nguyen, ojciec, ma pięć żon, pozycja Ven jest nawet niższa niż mają służące w domu Nguyenów. Troszkę spojlerowo podchodząc do zagadnienia, autor nas zapewnia, że to jest historia jego rodziny, a ty się z tym męcz czytelniku czy masz/możesz uwierzyć w te zapewnienia. No ale wracamy do tego co my tu mamy. Ślub był dziwny nikt nie widział potrzeby zobaczyć pannę młodą, po prostu był to handel, kupiono młodą kobietę raczej z biednej rodziny, która o swoją pozycję pierwszej żony młodego panicza miała walczyć całe życie. No i pewnie by tak było gdyby nie ciąg tragicznych zdarzeń. Senior Nguyen został pochwycony i oskarżony o zdradę. To, że nikt w to nie wierzył w to co lokalny pirat miał mieć wspólnego z wielką polityką znaczenia akurat żadnego nie miało. Za to miało znaczenie, że Nguyenowie mają potężnego wroga na własnym podwórku już owszem. Był nim asesor Toan, który w czasie egzekucji seniora rodu Nguyenów z rozbrajającą szczerością odpowiada na pytania skazańca, dlaczego? Odpowiada, że tak trzeba, bo pewnie on zrobił by to samo i wtedy to on byłby w biedzie. Jakoś nie było okoliczności tego sprawdzić. Młody Dan był na tej egzekucji, przywiodła go tam żona. Dokładnie tego dnia zaczęła się wendetta rodowa. Na razie Dan i Ven mają nieliche kłopoty, żyją w skrajnej biedzie i walczą o przetrwanie. Rezydencja Nguyenów została spalona. No ale to się zmienia, młody Dan, rośnie, dojrzewa, staje się dorosłym mężczyzną. Po drodze pojawia się ta przysłowiowa Julka, i była to o zgrozo!, córka asesora Toana Tay Mai. Zdarzyło się, miłość przetrwała. Historia wątku sporu obydwu rodów toczy się dalej.


Powoli wchodzimy w głębsze warstwy tego co my tu mamy w książce. Nawet nie będę próbował szczęścia zajmować się metaforyką, bo obawiam się, że jest na tyle skomplikowana, że jest niezrozumiała dla nas ze względu na różnice kulturowe. Pojawia się polityka, problemy z dominacją kulturową francuzów z jaką muszą uporać się władze Wietnamu z cesarzem na czele. Rzecz jasna siła kultury europejskiej przemawia do elit kraju, reszta jest bardziej zachowawcza i stara się bronić lokalnych, wietnamskich wartości. Raczej ciężko z lektury książki wywnioskować coś bardziej szczegółowego czy chodzi o styl ubierania się, konsumowanie wykwintnych francuskich potraw, czy może pisma filozofów znad Sekwany uznawane są za heretyczne. Pewnie wszystko po trochu. W sumie to jest specyficzne, że gdzieś w XIX wieku zaczął się proces globalizacji, westernizacji itd. Wynika z tego, że nie dało się od tego uciec. Jakąś formą ucieczki od tego typu procesów okazał się komunizm, no ale my wiemy, czego nie wiedzieli wtedy, że nic to raczej nie daje. Jedyny kraj który odniósł jakiś sukces w tej materii odcinania się od świata to Korea Północna. Akurat ten kraj buduje barykady, żeby ich obywatele nie uciekali z kraju i tym samym, na polu ideologicznym, zapobiega się temu, żeby mieli okazję zaznać dobroci zgniłego zachodu. No ale tego w Wietnamie sto lat temu raczej nie wiedzieli. Niewiele więcej czytelnik wywnioskuje z informacji jakie są w książce o polityce i historii. Kraj w teorii jest niezależny, ale jak można wywnioskować cudzoziemcy mają tam duże wpływy, kto wie czy nie większe jak rząd, czyli doradcy cesarza. Wiemy, że opozycja była silna, no bo oskarżenia Nguyena seniora o zdradę całkiem z powietrza się wziąć nie mogły. Czyli takie motywy były na porządku dziennym. To z grubsza tyle co warto wiedzieć o realiach jakie są w tej książce. Nie mam wątpliwości, że każdy czytelnik wyciągnie z lektury to co będzie dla niego interesujące.


W sumie to nie jest jakaś trudna książka, dominuje jednak ten motyw obyczajowy i przede wszystkim na tym autor się skupia. Pozostałe otoczki fabuły można potraktować jako ciekawy dodatek albo je zignorować jak komu pasuje. Książkę dosyć dobrze się czyta. Jest całkiem przyzwoita. Polecam




                   


piątek, 27 września 2024

Andrzej Pilipiuk, Zło ze wschodu

Andrzej Pilipiuk, 



Zło ze wschodu 



cykl: Światy Pilipiuka, t. 13




Wydawnictwo: Fabryka Słów

Data wydania: 2023 r. 

ISBN:   9788379649686

liczba str. 368

tytuł oryginału: ---------

tłumaczenie: ---------

kategoria: fantastyka


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/5065494/zlo-ze-wschodu/opinia/84694566#opinia84694566


                                             

Zło ze wschodu, [ w: ] Andrzej Pilipiuk, Zło ze wschodu



Koniecznie przyznać trzeba, że tytułowe opowiadanie tomu „Zło ze wschodu” jest świetne, wręcz genialne, nie tylko jak na Pilipiukowskie standardy, ale ogólnym, szerszym tego słowa znaczeniu. Pilipiuk tak jak wielu autorów fantastyki, z samym Tolkienem na czele, nie unika tematyki traum jakie niosła za sobą druga wojna światowa. Wręcz trzeba powiedzieć, że ta seria wydarzeń historycznych stała się tak immanentną cechą wszystkich gatunków fantastyki wszelakiej, że dobrej fantastyki bez tego nikt nie napisze. Niewątpliwie Pilipiuk jest świadom tego stanu rzeczy i co i rusz motywy się pojawiają. No ale to opowiadanie absolutnie przebija wszystko z czym dotychczas mieliśmy do czynienia. Paradoksem jest, że mowa tu o tym co przyniosła dla świata ideologia nazizmu, a tytule mamy przecież mowa o tym, że mamy jakieś zło ze wschodu. No bo mimo tego wszystkiego jakiś element fantastyczny pojawić się musiał, bo inaczej nie byłoby to fantastyką. Mówiąc kolokwialnie, Pilipiuk tak porobił system, że czytelnik zastanawia się czy te zło ze wschodu, niewiele tu się mówi o zbrodniach komunizmu, przypadkiem  nie jest gorsze od wybryków nazistów? A to wydaje się niemożliwe przecież. 


Co to jest zło ze wschodu?


Pozwólcie, że wstrzymam się troszkę jeszcze z odpowiedzią. Po prostu opowiem wszystko od początku co my tu mamy w tym długim opowiadaniu. Mamy trzech młodych chłopaków, dwaj Polacy Sławek i Piotr, oraz Mykoła Ukrainiec, był jeszcze krewny Mykoły, starszy gość Ihor. I to ten ostatni narobił nielichych kłopotów całej niemieckiej wsi, gdy wszyscy trafili tam do niewoli, nadrabiać deficyt siły roboczej w rolnictwie, bo młodzi aryjscy chłopcy w tym czasie hurtowo giną gdzieś na stepach dalekiej Rosji i Ukrainy, wtedy to było ZSRR oczywiście. I to z ich perspektywy czytelnik widzi to co się dzieje we wsi oraz usiłuje dojrzeć perspektywę wojenną to co się dzieje w ich rodzinnych stronach, Polsce i krajach ościennych. Z jednej strony nie jest to jakaś wielka rewelacja, bo pewne ograniczenia zarówno epoki, jak braku czasu, bo gospodarze eksploatują ich, tak jak widzą taką potrzebę, a z drugiej strony nie najgorsza, bo wiedzą o tym, o czym kawał świata wiedzieć nie chciało, bo wolało udawać, że nie wie. Oni wiedzieli o obozach, o zapachu palonych ciał, czy ulatniającym się dymie z kominów krematoryjnych. A to dużo. Narratorem jest Sławek i to jest jego historia. Trafia w ręce Niemców, jak działa konspiracyjnie, udaje, że zbiera chrust. Konspiry  machina ucisku nie dała rady udowodnić, ale i tak uznano, że na tzw. roboty się nada. I tak trafia do Niemiec, po drodze przez cały kraj zobaczył to i owo, koledzy, też coś tam wiedzą, i dyskurs, po cichu prowadzony jest ciekawy. Wszystko toczy się raczej normalnie, typowy sezon rolniczy. Pewnego dnia przybywa syn gospodarzy, funkcjonariusz SS, i robotnicy przymusowi wiedzą, że coś się święci.


Nie mylą się, czują ten sam zapach palonych ciał, który już znają i nie mają wątpliwości co to oznacza. Nie jest lekko! Ihorowi wyraźnie puściły nerwy, ukradł Sławkowi jedną, albo kilka probówek. wcielonego zła ze wschodu. Bowiem okazało się, że coś takiego to właśnie nasz główny bohater przywiózł ze sobą, ale po pierwsze nie kusiło go, a po drugie nie wiedział, że miał do przekazania aptekarzowi coś w rodzaju potężnej, acz fantastycznej, broni biologicznej. Zresztą na tyle mocarnej, że chłopaki zdecydowali bronić się wioski wroga, wśród których rekrutuje się sporo żołnierzy różnych formacji zbrojnych, nie brakuje też regularnych zbrodniarzy wojennych.


Czas wrócić do pytania, co to jest do licha, te zło ze wschodu?


Już częściowo zacząłem mówić/pisać, że to nie żarty, że to broń biologiczna. To po prostu zło wcielone w pigułce. Jak już pigułka zostanie otwarta/odbezpieczona wychodzą z niej karzełki, zwane Złydniami, które po prostu demolują wszystko jak leci. Niby toczy się wszystko normalnie, ale coś tam nawali, coś tam zardzewieje, komuś zdrówko nawali, zwierzątko domowe zdechnie, itd. Niby nic niezwykłego, tyle, że tempo tych negatywnych zdarzeń jest oszałamiająco szybkie i prowadzi to do rychłej demolki całej wsi/całego miasta. Złydnie przyczajają się na krew wroga, tak są magicznie zaprogramowane, ale jak już zabraknie tak zdefiniowanych dawców, to szukają jak leci, ludzi i zwierzęta, aż zagryzą całą okolicę. Chłopaki kombinowali, co robić, bo skubane skrzaty/diabełki są tak silne, że praktycznie niezniszczalne. No ale Mykoła słyszał ukraińskie legendy w temacie, że cerkiewne dzwony to jedna z opcji uporania się z z tym upiornym kłopotem. Stworki dostają szału i ulegają anihilacji, samozniszczeniu. Szczęśliwie jakaś stara, niedziałająca od kilkudziesięciu lat cerkiew była w okolicy. Pobiegli tam i rzeczywiście uruchomili dzwon, tym samym uratowali wioskę i siebie.


Wynika z tego, że choć przykra okoliczność przytrafiła się złym ludziom, bo ktoś ukradł jeden drobiazg za dużo, to jednak oni sami też musieli się przecież ratować, a głodne krwi, niczym wampiry, karzełki o ideologię pytać się ani myślały.


Niewątpliwie jest to ciekawe i niezwykle barwne opowiadanie, połączenie motywy typowo historycznego z koncepcją fantastyczną jest porażające wręcz. Na pewno to daje to do myślenia. Jeżeli chodzi o inspirację literackie to coś takiego było w cyklu książkowym „ Saga o wiedźminie” Andrzeja Sapkowskiego. Lud wiedział, że skrzaty troszkę rozrabiają sikają do mleka i kwaśnieje, i parę takich drobnych harców urządzają. O takie hece jak mamy tu u Pilipiuka nikt ich nie podejrzewa i nikt tępić ich nie chce, bo i zagrożenie jest niewielkie, sobie popsocą niecnoty i tyle. Po prostu traktuje się coś jako zło konieczne, element ekosystemu świata fantastycznego. Na pewno nie opłaca się nasyłać wiedźminów na te chochliki, więc sobie w okolicach chłopskich chat spokojnie egzystują i nikt sobie głowy nie zawraca męczeniem stworków.


Podsumowując dobrze się czyta to dosyć mroczne opowiadanie. Na pewno ciekawe były te rozważania, że kondycja gospodarcza i mentalna Niemców w ostatnich kilkudziesięciu miesiącach nie wyglądała dużo lepiej niż ta zdemolowana przez złydnie wiocha. A to ktoś zginął w każdej rodzinie, a to odczuwał problemy wynikające z tego, że gospodarka się chwieje. Tylko w mediach propaganda mówiła jak jest ładnie i niezwyciężona armia robi nazistowski porządek, ale i tego ludzie się nauczyli jak odszyfrowywać tego typu komunikaty i łapać tzw. między wiersza. To jest ciekawe to wszystko i na pewno zgrabnie autor to zawarł. Polecam czytelnikowi to opowiadanie i cały tom. Jest świetny.

sobota, 31 sierpnia 2024

Algis Budrys, Cytadela

 Algis Budrys, 



Cytadela


Wydawnictwo: Stalker Books

Data wydania: 2022 r. 

ISBN:     9788367223133

liczba str.: 208

tytuł oryginału: Citadel 

tłumaczenie: Tomasz Walenciak, Ireneusz Dybczyński 

kategoria: science fiction 


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/cytadela/opinia/84152473



Kryształowa ściana, oko nocy [ w: ] Algis Budrys, Cytadela





Miałem okazję niedawno przeczytać książkę pt. „Ten cholerny księżyc”, zresztą ten utwór znalazł się również w tym tomie opowiadań pt. „ Cytadela”, więc trzeba było dokonać jakiegoś innego wyboru. Zaintrygowało mnie dość długie opowiadanie zatytułowane „Kryształowa ściana, oko nocy”. W tym opowiadaniu będzie mowa o tych cholernych Marsjanach. Ciekawostką jest to, że konwencja tego opowiadania jest wyjątkowa, bardzo realistyczna, bowiem czytelnik ma okazję się przekonać, że wszystko co jest związane z pieniędzmi, nie straci na aktualności również w przyszłości bliższej i dalszej. W sumie nie ważne, czy to będą dolary, kredyty, solarisy, czy jeden czort wie jeszcze, jak będą się nazywały ziemskie i kosmiczne waluty, nadal pieniądze papierowe czy wirtualne nadal będą wzbudzać silne emocje negatywne i pozytywne. Tak jak to ma miejsce praktycznie w każdej epoce, zwłaszcza w kręgach biznesowych/finansowych, dźwięk, szelest przepływu pieniędzy doprowadza ludzi do szału. Nie obce też będą rozważania o zapachu pieniędzy. I dokładnie tak jest tutaj w tym opowiadaniu mamy spotkanie biznesowe gdzieś na wyspie Manhattan, gdzie kiedyś było miasto Nowy Jork, wieżowe są jeszcze wyższe niż kiedyś, w sensie dosłownym sięgają gwiazd. Zapewne budowanie portów kosmicznych na wysokości kilkunastu kilometrów też problemem wielkim nie jest, jak to sugeruje parę książek z gatunku science fiction z samym Clarkiem, tym od „Odysei kosmicznej 2001”, na czele. No ale wiemy, że jeden z uczestników siedzi/pracuje w biurze gdzieś na kosmicznej wysokości a jakiś gość do niego się wybrał. Jak nie trudno się domyśleć przybył porozmawiać o interesach. Telefon zadzwonił. Tak zaczyna się gra i akcja opowiadania.


Jednym z szefów globalnej korporacji jest Rufus Sollenar. Gościem jest pan Ermine ze Specjalnego Biura Public Relations IAB. To coś w rodzaju instytucji kontrolnej firm z branży. Panowie wymieniają grzeczności, udowadniają sobie kto tu jest bossem, dzisiaj co niektórzy by powiedzieli sigmą, Pan Ermine mówi, że jego brat pracuje w jednej z federalnych agencji, a ma w tym jakiś cel zapewne. Czyżby to były typowe zagrywki w tych kręgach? No ale gospodarz nie wywalił gościa za drzwi więc chce poświęcić mu swój bezcenny czas i wysłuchać co ma do powiedzenia. Dalej dowiadujemy się, że mowa tutaj o branży technologicznej, ściśle telewizyjnej, mowa jest o jakimś patencie, EV, na nowy standard odbiornika TV. Czyżby Algis Budrys spekulował, że z TV będzie troszkę jak z radiem, wieszczy się upadek tego medium, ale jakoś trwa. Z TV wydaje się, że tak jest, bo w dużym stopniu rolę rozrywkową i informacyjną przejmuje internet. Autor jest zdania, że TV z jakiś powodów się utrzyma i nadal będzie spełniać swoje role nie tylko informacyjno – rozrywkowe. Nie zmieni się to, że ktoś będzie na tym zarabiał duże pieniądze, w tym firmy produkujące wyposażenie wszelakie, bo to już widzimy, że jakość odbioru ma znaczenie, i TV chcąc utrzymać się na powierzchni musi w tym wyścigu o dobrą jakość technologii utrzymywać dobre lokaty. Jak nie trudno się domyśleć chodzi też o rywalizację panów Sollenar’a i Burr’a. Korporacje obydwu szefów dzieli raptem kilka przecznic a mają wpływ na cały glob, a nawet kawał kosmosu. Można się domyśleć, że troską pana Ermine jest aby standard EV odniósł sukces rynkowy, Sollenar jest pewny swego i opowiada, że projekt to pewniak, nie jest zagrożony. No ale jest problem, tych cholernych Marsjan, bo ich inżynierowie znają się na swojej robocie i mogą wyprodukować coś jeszcze lepszego, a wtedy projekt EV i finanse wszystkich firm stowarzyszonych w IAB trafi szlag. W tym kontekście informacja, że Cortwighte Burr ściągnął coś od Marsjan jest ważna. Na tym skończyło się to spotkanie biznesowe, pan Ermine wyszedł.


W kolejnej części jest mowa o czymś co możemy nazwać szpiegostwem Sollenar szpieguje Burra, żeby odkryć co on kombinuje z tą marsjańską technologią, badając, czy rzeczywiście jest w stanie mu zagrozić i obalić standard EV. A potem padł strzał Burr został trafiony. Wynika z tego, że działalność biznesowa jest ryzykowna pod tym względem, że można stracić troszkę krwi, a nawet życie. Nie zabił, ale tym razem przyszedł przeciwnik, i niczym jakiś spiderman biegał po szklanych ścianach wieżowca, żeby ściągnąć rywala na dno. Ta próba również się nie powiodła, skończyło się na połamanych palcach.


Trzecia sekwencja to całkiem publiczne spotkanie na balu, gdzie Sollenar jest laureatem jednej z dorocznych, branżowych nagród, oznacza to tyle, że marsjański wynalazek okazał się niewypałem, i że standard EV stał się powszechny w użytkowaniu. Jednak inżynierowie z Marsa całkiem beznadziejni nie są, skoro Burr był zdolny do takich wyczynów i jest praktycznie nieśmiertelny, a to na pewno w biznesie jest uważane za interesujący bonus, warty każdej ceny zapewne. Mamy jeszcze kolejne spotkanie z panem Ermine, bowiem cała ta afera wywołała spore komplikacje w organizacji IAB. W końcu rzadko zdarza się, że dwaj biznesmeni bawią się w bossów mafii i jeden próbuje wykończyć drugiego w sensie dosłownym. Ciekawą, acz nie kluczową dla tej opowieści kwestią jest jak sprawa pod kątem biznesowym dalej wygląda. No ale dowiadujemy się kim są umownie napiszmy kontrolerzy pokroju pana Ermine, oprócz tego, że są lojalni i praktycznie nieprzekupni, jeżeli nie są Marsjanami, to zoperowano ich na Marsie, są w posiadaniu nadzwyczajnych umiejętności, zapewne są też nieśmiertelni. Pod tą procedurę kontrolną trafił Rufus Sollenar. Dowiedział się, że został objęty nakazem organu kontrolnego i szybko przekonał się co to oznacza!

Krótko mówiąc panowie, panie pewnie też, w ciekawy i niezwykle barwny sposób załatwiają sprawy biznesowe. Pewnie polisy na życie w tym uniwersum opiewają na ogromne kwoty, co tylko poddymia atmosferę zapewne. Algis Budrys dał radę, opowiadanie o sprawach ekonomicznych wyszło wyśmienicie. Polecam i stwierdzam, że wyzwanie litewskie Book Trottera było bardzo udane.



   

niedziela, 11 sierpnia 2024

Andrzej Pilipiuk, Wieszać każdy może

 Andrzej Pilipiuk, 



Wieszać każdy może,



cykl: Kroniki Jakuba Wędrowycza, t. 5


Wydawnictwo: Fabryka Słów, Edipresse

Data wydania: 2020 r. 

ISBN:  9788381642538

liczba str.:  250

tytuł oryginału: --------

tłumaczenie: ------

kategoria: fantastyka


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/wieszac-kazdy-moze/opinia/58817300



Pola trzcin [ w: ] Andrzej Pilipiuk, Wieszać każdy może



Opowiadanie zatytułowane „Pola trzcin” jest na tyle długie, że niewiele pod kątem długości brakuje mu do pełnowartościowej książki, pod kątem akcji też. Niewątpliwie łamie ono schemat Pilipiukowski, że Jakub Wędrowycz siedzi w Wojsławicach i tam w przerwach między różnymi zleceniami, jakie dostaje jako świecki egzorcysta, spędza czas w rodzinnych stronach pędząc bimber, a co upędzi to wypija, najczęściej w towarzystwie swojego kumpla Semena Korczaszki. Spędza też czas konsumując legalne trunki jakie oferuje wojsławicka karczma, tutaj towarzystwo jest bardziej liczne. Bywają chociażby nielubiani, wierni wrogowie Bardaki, co daje chłopom asumpt do urządzania licznych awantur.  Obydwie strony solidnie przykładają się do tego, żeby ta wendetta rodowa przetrwała wieki. Również w tym opowiadaniu wojna sąsiadów z Wojsławic ma znaczenie.


W tym opowiadaniu zarówno Jakub z Semenem i jego prawnuk 13 letni Piotruś, a także nestor rodu Bardaków Izydor, mają okazję przemierzyć pół Europy. Drużyna Jakuba podąża do Egiptu, ratując potomka Korczaszki, Jana, archeologa, egiptologa, któremu grozi uderzenie potężnej klątwy egipskiej, a żarty bynajmniej to nie są. A o co chodzi? O pieniądze, przydatne jak najbardziej w egipskich zaświatach. Praktycznie wszystkie piramidy zostały, splądrowane, i dusze faraonów są biedne i żyją na łasce jednego z nich, Amenhotepa I, którego grobowiec przetrwał tych wiele stuleci. Przypadkiem się złożyło, że ekipa polskich naukowców trafiła na dobry trop. I całe egipskie zaświaty drżą o to, że wszyscy władcy pójdą na żebry, a dokładnie to im grozi.


Akcja jest dosyć zawiła, do naszego świata zostali wysłani Lenin i Dzierżyński do XXI wieku przez egipskiego boga chaosu i zniszczenia Seta. Najpierw trafili do Warszawy, troszkę tam namieszali w różnych, dziwnych miejscach. Jednym z nich było ministerstwo nauki, gdzie Lenin wymusił, żeby cofnięto dotację na badania dla Jana Korczaszki. Potem szybko trafili do Wojsławic, najpierw był dość bolesny sparring z miejscową ludnością, bo jak się dowiedzieli „kto Jakubowi w drogę wchodzi, sam sobie szkodzi”. No ale, że byli uparci to doszli do wniosku, że klan Bardaków, jako odwieczni wrogowie Wędrowyczów będą zainteresowani współpracą. Nie mylili się. Drużyna Jakuba leciała przez Europę zeppelinem, a Bardaki na czarną godzinę przechowywali niewielki samolot. Po drodze były przygody z wampirami na Węgrzech i Rumunii, sam hrabia Drakula wszedł do akcji. Nie trudno się domyśleć jak było. Sprawy szybko załatwili i dotarli do celu.


Bardak, Lenin i Dzierżyński będąc przekonani, że ich wrogowie zginęli w wypadku, wrócili do Polski, załatwiać swoje sprawy w tym dobry byt w egipskich zaświatach. A ekipa Jakuba kontynuowała podróż, Byli we Włoszech, tam miejscowi gangsterzy mieli małe problemy z podróżnikami. Do Egiptu dotarli tym samym środkiem transportu, którym podążają do Europy imigranci, przewoźnicy byli troszkę zdziwieni, że ktoś chce odbyć podróż do Afryki. W końcu po licznych perypetiach podróżnicy dotarli do Egiptu, na konkretne wykopaliska.  Przekonali się, że klątwa działała solidnie, ale też bogowie zorientowali się, że Jakub jest dobrym fachowcem. Więc wyjścia nie było, trzeba było znaleźć konsensus. Jakub nie chcąc zadzierać z mocarzami też był podobnego zdania. Mimo, że wydawało się niemożliwe, wilk wyszedł kontent z tego zamieszania i owca też wyszła bez szwanku ku zadowoleniu, wszystkich, również archeolodzy, którym znaleziono zajęcie na parę ładnych lat. Pozostało już tylko wrócić do kraju, podziękować odpowiednio godnie Leninowi i wysłać w te same zaświaty, w których spotkają swojego dobrego znajomego, Stalina.


Ciekawy jest koncept tego opowiadania, i mimo że jest ono dość długie czytelnik wciąga się niesamowicie w akcję i jest zainteresowany poczynaniami młodego Piotrusia, który jako Wędrowycz musi wychodzić z niejednej ciekawej opresji, były romanse z wampirzycą, ratowanie księżniczki z haremu i parę innych ciekawych akcji. Jakub i Semen oczywiście jak zwykle przeżywali te historie będąc po wpływem trunków wszelakich. O dziwo mieli okazję konsumować wykwintne alkohole, nie przepuścili okazji, żeby pić z archeologami. Czytelnik dowiaduje się, że Semen zna język arabski, o co mało kto go podejrzewa. Podsumowując, jak zwykle Jakub i Semen przeżywają niesamowite przygody, o których zapewne się dobrze opowiada przy piwku lub szklaneczce bimbru, ale wtedy kiedy trzeba nie zawsze jest do śmiechu, bo oponenci żyć nie dają w sensie dosłownym i trzeba się martwić, żeby wyjść z ciężkich opresji. Rzecz jasna autor zagwarantuje również czytelnikowi, że okazji do śmiechu nie zabraknie, bo przecież Pilipiuk pisze lekko, troszkę z przymrużeniem oka, ale też bardzo ciekawie.


Jest też bonus, opowiadanie o wieśminie, którego autorem jest Michał Smyk, zwycięzca konkursu literackiego. Wieśmin dostał zlecenie, ubicie bestii, która jest pisarzem i nazywa się Andrzej Pilipiuk, mistrz wieśmiński wziął się za robotę, zrobił co trzeba. Ale jak widać Pilipiuk jest jedyną ofiarą wieśmina, która przeżyła akcję, z wieśmińskim mieczem w dłoni wieśmina, jak tego dokonała?


Książka jest ciekawa. Polecam

piątek, 26 lipca 2024

David Weber, Alternatywa Ekskalibura

 David Weber, 



Alternatywa Ekskalibura



Wydawnictwo: ISA

Data wydania: 2011 r.

ISBN:   9788374182218

liczba str.: 320 

tytuł oryginału:   The Excalibur Alternative

tłumaczenie:  Justyna Niderla

kategoria: science fiction


recenzja opublikowana na lubimyczytac.pl: 

 https://lubimyczytac.pl/ksiazka/90899/alternatywa-ekskalibura/opinia/83151036#opinia83151036


                                            

Przeczytałem ciekawą książkę pt. „Alternatywa Ekskalibura”. Jest to niezwykle oryginalna mieszanka typowej powieści z gatunku science fiction z niezwykle oryginalną mieszanką dotyczącą historii. Na tyle to jest zaskakujące, bo czytelnik całą książkę się głowi, po cholerę kosmitom są potrzebni legioniści rzymscy i średniowieczni, rycerze, chłopi, czyli słynni łucznicy, którzy zostali zgarnięci w momencie, kiedy Anglicy podążali, żeby porządnie zlać Francuzów w bitwie pod Azincourt​​? Historia zapewne się nie zmieniła, bo nie była na tyle znaczna liczba, żeby ludzie, którzy byli na jednym statku byli w stanie coś zmienić w bitwie. No ale niewątpliwie przydali się kosmitom, żeby uczestniczyć w sparringach z tzw. prymitywnymi plemionami, którzy zamieszkują planety będące pod protektoratem Federacji.


W teorii to jest prosta książka, porwanie naszych, w ramach przysługi bitwy z prymitywnymi rasami kosmitów i tak w kółko. No ale jednak istnieje tutaj jakiś plan w planie, jakby to powiedział Frank Herbert, bo idzie za tym jakaś bardziej skomplikowana idea. Po pierwsze udowodnienie, że ludzie średniowiecza, całkiem dobrze poradzili sobie z abstrakcyjną rzeczywistością, na tyle skomplikowaną, że my zrozumielibyśmy zrozumieli ją troszkę lepiej, ale jednak dla tej wybitnej cywilizacji i tak jesteśmy dzikusami. I w tym jest dla nich kłopot, bo jako barbarzyńcy rozwijamy się bardzo szybko bo z perspektywy końcówki średniowiecza licząc wystarczy raptem 1000 lat, że doganiamy cywilizacyjnie Federację. Wynika z tego, że biurokraci z Federacji problem dostrzegli, tyle, że za późno. Czy da się uratować Ziemię? No i co może zrobić z tym ekipa barona Jerzego?, czyli średniowieczni rycerze i łucznicy, którzy na skutek kosmicznej technologii przeżyli ładnych kilka stuleci.


Odpowiedź wydaje się logiczna znaleźć sojuszników i narobić kłopotów oponentom. Doszło do przejęcia kosmicznego statku demona błazna, kogoś w rodzaju kapitana statku, przedstawiciela Gildii Kosmicznej. Jest to byt zbliżony i mający duże wpływy w Federacji, tak jak to było w "Uniwersum Diuna" Herbertów, gdzie Gildia trzęsła całą galaktyką, Analogia jest konieczna, żebyśmy przynajmniej spróbowali zrozumieć o co może chodzić w tej książce. Ekipa wojowników ze średniowiecza pod wodzą barona Jerzego przy pomocy jaszczurzych, inteligentnych, sojuszników, opanowała statek kosmiczny Gildii, być może wcale nie mniejszy niż liniowce/galeony Gildii z Diuny. Doszło również do opanowania pokładowych  komputerów, w tym sztucznej inteligencji. A co z tego wynikło? Odpowiedź mamy gdzieś w XXIII wieku.? To bardzo ciekawe, ale również spojlerowe i trzeba tajemnicy dotrzymać. Trzeba koniecznie dorwać się do książki i przeczytać.


Ze swojej strony zapewnić mogę, że jest ciekawe, lepiej niż to z początku wygląda. Na pewno jest fascynujący proces mentalnościowy jak bohaterowie wzięci ze średniowiecza zaczynają rozpracowywać motywy kosmiczne, technologiczne, informatyczne, i wszystko. Przyznać trzeba, że wychodzi im to zaskakująco dobrze, ale może dlatego, że mają na to dużo czasu, a może przyczyna była inna, bo jednak ekipa ze Starożytnego Rzymu była tam kilkanaście stuleci dłużej i sobie nie radzili. Czyli coś innego zadziałało. Na pewno ta mentalność średniowieczna ze zderzeniem nowoczesnej technologii nawet dla nas trudnej do wyobrażenia, ma jakieś znaczenie, i to jest ciekawe. Na pewno ich to fascynowało, że w bitwach ginęło mało ludzi, że ich uzbrojenie było lżejsze i lepsze jakościowo i nauczyli sobie z tym radzić. Jakie znaczenie miała głęboka religijność średniowieczna, to jest też ciekawe jak sobie z tym poradzono?


Nie wątpię wcale, że ta książka jest bardziej genialna niż da się o tym napisać ciekawie w recenzji. No bo z pozornej banalności mamy tu wyciągnięcie czegoś głębszego co skłania do refleksji dotyczącej przyszłości, jak my możemy sobie radzić z kontaktami z przybyszami i czy dalibyśmy radę lepiej niż ludzie z innych epok? To jest rzadko spotykane. No i jak jesteśmy przygotowani do kosmicznych inwazji? Książka jest napisana ciekawie, ma kilka momentów kluczowych, kiedy akcja przyśpiesza na tyle, że nie sposób powstrzymać się od czytania, potem zwalnia, potem znów przyśpiesza aż do finału kompletnie zaskakującego. Warto przeczytać. Polecam