wtorek, 26 kwietnia 2016

Neil Gaiman,


Amerykańscy bogowie


Seria: Andrzej Sapkowski przedstawia




Wydawnictwo: Wydawnictwo Mag
Data wydania: 2002
ISBN:  8389004100
liczba str.: 549
tytuł oryginału; American Gods
tłumaczenie: Paulina Breiter 
kategoria: fantastyka  



  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:



  



Krążąc po księgarniach wielokrotnie widywałem na półkach książkę zatytułowaną „Amerykańscy bogowie”, której autorem jest Neil Gaiman, dlatego podczas ostatniej wizyty bibliotece kiedy trafiłem na tą książkę ucieszyłem się, że będę miał okazję zaspokoić swoja ciekawość o czym jest ta książka i zapoznać się z pisarstwem Gaimana. W tej książce świat tzw. realny miesza się z tym fantastycznym. W naszej rodzimej fantastyce tak pisze m. in. Pilipiuk, ale jeśli do jakiejś książki z naszej fantastyki ta książka jest podobna to niewątpliwie jest to cykl „Kłamca” Jakuba Ćwieka. Tam w naszą realnej rzeczywistości dobrze się trzyma Loki, pozostałe bóstwa z nordyckiego panteonu wykończyli nasi chrześcijańscy aniołowie. Tylko Loki został uwolniony z lochu, w którym kumple z rodzimego panteonu i wszedł w układ z aniołami. U Gaimana Loki też się pojawia, choć nie odgrywa kluczowej roli.
 


Do Ameryki postanowili w różnym czasie wyemigrować wszyscy zapomniani bogowie, nazwa śmierć bogów użyta przez autora jest nieco naciągana, bo było nie było bogowie są wieczni i mają się całkiem dobrze. W książce ponoć niektórzy z tych bogów umierają, ale ile w tym prawdy, a ile zwykłego oszustwa? Odpowiedzi na to pytanie nie zna nikt. Bogowie postanowili wybrać się na wycieczkę po całych Stanach Zjednoczonych i mają ciekawe oryginalne przeżycia z tym związane. 

 

Głównych bohaterów jest dwóch nordycki bóg Wotan przedstawiający się jako Wednesday, czyli po prostu Środa. A drugim jest zwyczajny człowiek, któremu nadano pseudonim Cień i tak jest przedstawiany w książce. Oczywiście potem się wyjaśni dlaczego Wednesday wybrał akurat Cienia na wspólnika, towarzysza podróży, któremu dane będzie poznać znajomych Wednesdaya, czyli bogów ze wszelkich możliwych panteonów. Cień spędził troszkę czasu z bogami egipskimi.  Wednesday funkcjonuje jako oszust i tak zarabia pieniądze, bo te widać bogom są do czegoś potrzebne, skoro ich wierni poszli sobie w cholerę i przestali ofiary składać. Natomiast Cienia poznajemy w momencie kiedy wychodzi z więzienia. Wtedy Wednesday zaproponował mu współpracę. Niedawno umarła Laura żona Cienia, która jako duch ostrzega Cienia, że kabała w którą się pakuje jest mało ciekawa. Interesujące, że poznajemy współczesnych bogów takich jak karty kredytowe, telewizja, itp. W sumie niewiele można tam znaleźć odniesień dotyczących chrześcijaństwa. Jest za to pewien opis rzeczywistości, która dotyczy tego, że Ameryka jest krajem specyficznym pozbawionym jednolitej tożsamości narodowej i z tym związanej również religijnej. Stany Zjednoczone są tyglem narodowościowym w którym miejsce na Ziemi znaleźli zapomniani bogowie, jakby im zaświatów, było nie było ma je niemal każda religia, było mało.



Autor stosuje tutaj przeróżne zabawy językowe, czytelnik ma wrażenie, że przypomina to typowo anglosaski styl Pratchetta, a także mamy tutaj zabawę kodem kulturowym. Amerykanie są biedni, bo nie maja własnej mitologii, to autor postanowił coś z tym zrobić, dorobił literacką ideologię, przypominającą mitologię i do niej nawiązującą. I tak tą książkę należy traktować troszkę pół żartem pół serio jako specyficzną zabawę kodem kulturowym. 


 
Podsumowując książkę można przeczytać, nie będzie to czas stracony. Książkę oceniam jako nieco ponad przeciętną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz