Robert Silverberg,
Valentine Pontifex
cykl: Kroniki Majipooru, t. 3
Wydawnictwo: Solaris
Data wydania: 2009
ISBN: 9788375900194
liczba str.: 456
tytuł oryginału: Valentine Pontifex
tłumaczenie: Krzysztof Sokołowski
kategoria: science fiction
( recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/55066/valentine-pontifex/opinia/43082251#opinia43082251 )
Kontynuuję literacką podróż na fikcyjną, odległą gdzieś w kosmosie,
wielką planetę Majipoor, wykreowaną przez Roberta Silverberga na kartach
cyklu „Kroniki Majipooru”. Teraz przyszła pora na kolejną, trzecią część
cyklu pt. „Valentine Pontifex”. Jak sugeruje tytuł mamy dominujący
motyw przygód lorda Valentine’a, który zostaje pontifexem. Właściwie
jest nim praktycznie od samego początku królewskich rządów, bowiem stary
Tyeveras będący pontifeksem od kilkudziesięciu lat jest właściwie
niezdolny do sprawowania swojej funkcji. Gdy objął tą
funkcje po abdykacji z funkcji koronala, żeby zostać kolejnym pontifexem, jak w przypadku wszystkich jego
poprzedników, był już człowiekiem bardzo starym. Tyevers jest pontifexem bardzo długo ponieważ jest podtrzymywany sztucznie
przy życiu za pośrednictwem skomplikowanych urządzeń medycznych.
Przypomina, to, że żyje w szklanej bańce. Coś podobnego pojawia się u
Krzysztofa Piskorskiego „Czterdzieści i cztery”, gdzie w jednej z
historii alternatywnych podtrzymywano sztucznie przy życiu Napoleona
Bonaparte i właściwie od dawna to nie on rządził krajem. Tyeveras mimo
wszystko był świadomy i od dawna upominał się, żeby dali mu umrzeć. Coś
takiego wyspekulował z kolei Philip K. Dick w książce „Ubik” tam ludzie
teoretycznie zmarli żyli w stanie tzw. półżycia. Nieboszczyków
przechowywano w moratoriach, gdzie można było spokojnie z nimi
rozmawiać, bo jaźń ludzi zmarłych funkcjonowała sprawnie na pełnych
obrotach przez wiele lat, zanim doszło do zaniku ich półżycia, czyli ponownej śmierci. Tak też jest u Silverberga z pontifexem Tyeversem, który jest w takim stanie półżycia, ani żyje, ani nie żyje. A koronalowi
Valentinowi nie spieszy się, bo po prostu mu dobrze w Górze Zamkowej,
której wierzchołek jest praktycznie w kosmosie 50 km nad ziemią
Majipooru. Panuje tam wieczna wiosna, bo dbają o to starożytne
wyrafinowane technicznie machiny. W końcu jest jeszcze stosunkowo młody i
jakoś nie chce mu się dać zamknąć się w Labiryncie, czyli z kolei
gdzieś głęboko pod ziemią. Tym bardziej, że musi się zmierzyć z
niespotykanym kryzysem w dziejach planety, bo jak się okazało
Zmiennokształtni, ponownie zbuntowali się po 8 tysiącach lat, kiedy zmiażdżył ich
orężem i ogniem koronal lord Stiamont. Ambitny książę Metamorfów Faraataa pragnie
by ludzie i inni obcy z Majipooru wynieśli się do diabła i nie cofnie
się przed niczym, żeby ten cel osiągnąć i planetą rządzili jak za
dawnych lat Zmiennokształtni, którzy uchodzą za jedną z najstarszych ras
inteligentnych w kosmosie. Problem w tym, że na Majipoorze, żyje 20
miliardów ludzi i innych nieludzi, czyli obcych z innych planet. Taki
exodus byłby czymś niespotykanym w kosmosie zapewne. W drugiej części
dowiedzieliśmy się, że na planecie panuje niebywała tolerancja, tyle, że
nie dotyczyła ona dotychczasowych gospodarzy planety, Metamorfów,
którzy przegrywali wojny i byli spychani do rezerwatów lub do dzikich
lasów. Metamorfami rządzi w tym czasie królowa Danipur, ona była skłonna do
ustępstw byle trafiło się koronala, który zechce z Metamorfami rozmawiać. I
to się zdarzyło dopiero po 14 tysiącach lat, kiedy władzę objął lord
Valentine, który wykazując się niebywałą wrażliwością myślał o tym, że
poprawa losów Metamorfów jest w interesie wszystkich mieszkańców
Majipooru. Zamach stanu jaki mieliśmy w pierwszym tomie był tylko
preludium do tego co się wydarzyło tutaj w tomie trzecim. Zaczęło się od
plag, które zniszczyły plony, na efekty długo nie trzeba było czekać,
klęska głodu się rozszerzała i wszystkie potęgi Majipooru przez długi
czas były bezradne. Dopiero gdy uświadomiono sobie, że to jest wojna
podjęto środki zaradcze. Zakończenia można się domyślać, wiele więcej
zdradzać tu nie można, bo tylko przeczytawszy trzeci tom „Kronik Majiporu”
można zrozumieć wyjątkowość Valentine'a, koronala, później pontifexa.
Jedni uważali go za świętego, inni w najlepszym wypadku twierdzili, że
jest dziwny, a jeszcze inni, że jest tchórzem. Niewątpliwie jest
postacią nietuzinkową, także dlatego, że wykombinował, że na te trudne
czasy będzie potrzebny ktoś taki jak Hissune, który pochodząc z nizin
społecznych labiryntu będzie lepiej rozumiał mieszkańców Majipooru niż
dotychczasowi książęta Góry Zamkowej, a to w tych trudnych czasach było
sprawą kluczową. Czy pontifex Valentine i koronal Hissune sprostają
zadaniu i uratują planetę praktycznie przed zagładą?
Tak, tak, to nie przypadek, że słowo zagłada się pojawiło, bowiem takie zagrożenie stworzyli Metamorfowie, Ni Moja i inne piękne miasta planety w niebywale szybkim czasie obróciły się w ruiny w sensie dosłownym, a to tylko symbol, bo przecież chodzi o mieszkańców miast, którzy przeżyli gehennę, najpierw szybko galopowała inflacja, bo nawet na wojnie ktoś musiał dobrze zarobić, a potem z kompletnym brakiem dostaw żywności. Czyli mamy w pewnym sensie podobnie jak w serii „Uniwersum Diuna” Franka i Briana Herbertów, ojca i syna, z eschatologiczną koncepcją końca czasów. Kres Majipooru był bliski, gdyby ambitny i zły Faraataa zdołał wypuścić wszystkie niebezpieczne stworzenia, efekt genetycznych eksperymentów, niebywałą broń biologiczną z planety nic by nie zostało i nawet Metamorfowie nie mieli by z tego żadnych korzyści, bo razem z innymi 20 miliardami mieszkańców musieliby ją opuścić. Jest to specyficzne ostrzeżenie nawiązujące do literatury typowo postapokaliptycznej, że jeżeli się posiada broń, która może spowodować zagładę planety, to lepiej jej użycie przemyśleć milion razy zanim naciśnie się pewien przycisk z czarnej walizki. Na koncepcjach końcu czasów motywy typowo religijne się nie kończą. Majipoorczycy mają boginię, którą zapewne uznają wszystkie rasy planety. Ale swoich bogów mają Metamorfowie, są nimi smoki morskie, które wtedy kiedy to jest konieczne potrafią wpływać na historie Majipooru. Czy tak wydarzy się również teraz w obliczu kryzysu mogącego zniszczyć planetę?
Przy okazji główkowania na temat refleksji typowo filologicznych mamy informacje, że mieszkańcy Majipooru posługują się językiem majipoorskim, a więc jest to zapewne jakaś ewolucja języków ziemskich oraz języków pozaziemskich. Ciekawe jak ta lingwistyczna wymiana kulturowa przebiegała? Niewątpliwie jej efekt jest wiadomy. Mieszkańcy Majipooru stworzyli nową, oryginalną społeczność. Na pewno nie jest społecznością idealną, bo wojny, kryzysy gospodarcze, i wszelkie inne problemy są jak wszędzie w całym kosmosie. Struktura społeczna też jest interesująca, z każdym tomem czytelnik dowiaduje się coraz więcej. Przypomina to ziemskie średniowiecze, przypominające strukturę feudalną, chodź też nie do końca, funkcjonuje wynalazczość i produkcja dóbr materialnych, także na wysokim poziomie. Co prawda spora część tych wynalazków uchodzi za pamiątkę złotej starożytności czyli tych lepszych czasów, ale znowu nie przesadzajmy, zarówno rejestr dusz z labiryntu działa dobrze przez tysiąclecia, jak i urządzenia klimatyczne na Górze Zamkowej również. Wniosek jest jeden szkolenie kadr inżynierskich funkcjonuje na Majipoorze sprawnie. Silverberga interesuje rolnictwo, mamy tu chociażby refleksję na temat GMO, czyli zmodyfikowanej genetycznie żywności, autor zaleca w tej materii wysoko posuniętą ostrożność.
Czyli podsumowując, podjęta przez
autora całościowego spojrzenia na tą planetę, również pod katem
zagadnień typowo gospodarczych jest niewątpliwie bezprecedensowa. A
wszystko to robi w sposób zaskakujący, czytelnika ten literacki Majipoor
wciąga niesamowicie, świadczy to o wybitnym kunszcie literackim autora.
Swoją drogą dowiemy się pewnie przy okazji jak odbywa się kontakt z
innymi planetami w kosmosie. Bo chodź można odnieść łudzące wrażenie, że
Majipoor z jakiegoś powodu jest odizolowany, to jednak tak nie jest.
Valentine w pierwszym tomie poznał nowego przybysza z kosmosu, nawet
jego ekipa wyrwała go z rąk Metamorfów ratując mu tym samym życie,
czyli skądś się wziął na prowincji Majipooru jaką był las Metamorfów?
Jest też informacja o bibliotece Góry Zamkowej, że ma ona w posiadaniu
woluminy wydane w całym kosmosie, tzn. że skądś się one tam wzięły?
Autor te wszystkie informacje dotyczące funkcjonowania Majipooru dawkuje
stopniowo rozbudzając niesamowicie ciekawość swoich czytelników.
Niewątpliwie, powtarzam się, wiem, to jest wybitna maestria literacka
Silverberga.
Książka jest po prostu fascynująca. Zdecydowanie polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz