piątek, 17 października 2014

Dawid Mitchell



Atlas chmur



Wydawnictwo. Mag 
Data wydania: 2012 r. 
ISBN: 978-83-7480-278-9
liczba str. : 544
tytuł oryginału:  Cloud Atlas
tłumaczenie:  Justyna Gardzińska
kategoria: fantastyka







( recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:  
 
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/155296/atlas-chmur/opinia/10264654#opinia10264654 )






 
Przeczytałem ciekawą książkę, taką, które 
tygryski uwielbiają czytać najbardziej. Nie było opcji, wcześniej czy później na „Atlas chmur” Dawida Mitchela trzeba było wpaść i dobrze, że tak się stało, bo to jest dobra książka. Czytanie „Atlasu chmur” to niezwykłe przeżycie czytelnicze. Przyznać trzeba uczciwie, że nie jest to łatwa książka. Przez połowę książki, dopóki nie pozna się ostatniego z sześciu opowiadań, rozpracowanie o co chodzi w tym interesie jest chyba niemożliwe. 



Struktura książki jest taka od pierwszego do szóstego opowiadania, a potem znów mamy w odwrotnej kolejności powrót do pierwszego. Przy czym trzeba wspomnieć, że autor napisał te opowiadania z niesamowitą maestrią językowa. Widać, że autor genialnie operuje językiem pisanym. Każde opowiadanie jest napisane zupełnie innym stylem językowym. Mamy tu kolekcję stylów literacko - mentalnościowych począwszy od pięknego, wykwintnego, niesamowicie wyrafinowanego literackiego języka aż do wieśniactwa doskonałego. To pokazanie regresu językowego ma za zadanie pokazać czytelnikowi, że na naszych oczach widać prymitywizację języka pisanego i mówionego. A jeżeli dochodzi do regresu języka ma to jakieś przyczyny. Nasza cywilizacja mimo, że się rozwija, to kulturowo upadamy. Czy to jest kwestia tylko słabszej edukacji? Czy po prostu powszechna informatyzacja, niby jest Internet, teoretycznie coś dobrego, ale tak naprawdę to jest śmietnik informacyjny, a także bigbratheryzacja, tabloidyzacja, rozwój kultury obrazkowej, bo po co ludzie mają się męczyć czytaniem, czy w ogóle jakimkolwiek odbiorem tzw. kultury wysokiej, te wszystkie czynniki skutecznie odmóżdżają ludzi kulturowo. Mitchell widzi tu pewne analogie do upadku Cesarstwa Rzymskiego, powołuje się na Gibbona*. Pytanie w związku z tym jest całkiem logiczne, jeżeli autor ma rację, czy rzeczywiście już jest tak cienko z nami, czyli z naszą cywilizacją? 

 

Quo vadis? 

 



Dokąd, do jasnej cholery my podążamy! Bardzo dobre pytanie. W XX wieku mieliśmy jeszcze dość rozumu, żeby Hitlera, Stalina i ich wyrzutków wysłać do diabła, prosto na śmietnik historii, tam gdzie ich miejsce, a jak jest dzisiaj? 

 

Pozornie opowiadania zawarte w „Atlasie chmur” nie mają nic ze sobą wspólnego, bo co może mieć wspólnego Adam Edwing, podróżnik peregrynujący statkiem gdzieś w XIX wieku, z Zachariaszem Bailleyem, pasterzem kóz gdzieś w odległej przyszłości po globalnej katastrofie? Jeden jest człowiekiem cywilizowanym, a drugi jest permanentnym dzikusem żyjącym gdzieś w post-apokaliptycznej rzeczywistości. Właśnie to mają wspólnego, że w człowieku cywilizowanym siedzi dzikus, a w dzikusie siedzi człowiek cywilizowany, a cywilizacja to nic innego jak rodzaj walki wewnętrznej w każdym człowieku. Od tego zależy los cywilizacji czy w ludziach tworzących cywilizację wygra dzikus czy człowiek cywilizowany. Jeżeli wygra dzikus, to nawet najlepsza cywilizację diabli weźmie, a jeżeli dzikus, przezwycięży swój stan naturalnej dzikości, to stworzy cywilizację. 





To co piszę wydawać się może proste, ale tak naprawdę ta książka jest wielowymiarowa, bo tworzenie i upadanie cywilizacji jest przecież procesualne, wiec tutaj w książce również musiało to być przedstawione jako swego rodzaju proces. Stąd koncepcja kilku opowiadań i w każdym jakiś główny bohater, który coś symbolizuje i z czymś się musi zmierzyć. Tych sześć opowiadań, sześć różnych mentalności, które wynikają z historyczności, pojawiamy się w takiej epoce, a nie innej, bo historia i teraźniejszość nas kształtuje. Autor tą mentalność, wykazał chociażby na przykładzie języka właśnie. Język tych opowiadań odgrywa kluczową rolę. 

 

Pierwsza opowieść to historia Adama Edwinga, podróżnika, który zaprzyjaźnia się z pewnym Indianinem, zbiegłym niewolnikiem. Edwinga usiłuje leczyć, pewien lekarz, a po prawdzie wciska mu ciemnotę, bo chce go okraść. Czas akcji połowa XIX wieku.

 

Druga historia, to motyw genialnego muzyka Roberta Frosbishera, ten młody człowiek, biseksualista, który jako geniusz chce wejść do klubu uznanych muzyków. Frosbisher, wierzy, że pomoże mu w tym pewien stary pierdziel Vyvyan Ayrs. Tyle, że stary muzyk raczej odcina kupony od swojej sławy i chce młodego wykorzystać, że niby to on coś nowego, genialnego stworzył. Konflikt interesów jest tu wyraźny. Czas akcji lata 30 XX wieku.

 

Trzecie opowiadanie, to motyw dziennikarki Louisy Rey, która odkrywa aferę związaną z elektrownią atomową. W tym opowiadaniu pojawia się profesor Rufus Sixsmith, w poprzednim opowiadaniu, jako młody człowiek był kochankiem Roberta Frosbishera. Naukowcy i politycy usiłują zafałszować rzeczywistość, że niby działalność elektrowni atomowej, nie jest szkodliwa dla środowiska. Luisa Rey dociera do wyników badań Sixmitha, które temu zaprzeczają. Dziennikarka podejmuje beznadziejną walkę z systemem. Czas akcji lata 70  XX wieku. 

 

Czwarte opowiadanie to interesujące przejścia Timothy’ego Cavendisha, bankrutującego wydawcy. Wreszcie przez przypadek zdołał wydać hit wydawniczy. Cavendish wydał książka zatytułowana „W ryja”, do sukcesu przyczynił się autor, wcale nie genialną pisaniną, ale po prostu wyrzucił z wieżowca jednego z krytyków, i to wystarczyło, żeby z powszechnie krytykowanej książki, ten wytwór pisarski stał się hitem. Na wieść o tym, że konta Cavendisha się zapełniły gotówką obudzili się wierzyciele. Kwoty zadłużenia były zbyt duże. Nasz redaktor musiał zapaść się pod ziemię. I tak się stało, trafił do domu starców gdzieś na prowincji. Wpakował się w niezłą kabałę, bo ktoś próbuje z niego wariata robić. Czas akcji początek XXI wieku.

 

Piąta opowieść to dystopijna historia, pewnej sklonowanej młodej dziewczyny Sonmi - 451 nazywanej fabrykantem. Sonmi tak naprawdę jest golemem, bezmózgim, ludzkim urządzenie pracującej dla korporacji Papa Song sprzedającej fast food'owe żarcie. Sonmi jako fabrykant jest pracownikiem idealnym. Sonmi ma tylko pracować, wręcz harować jak wół, a po osiągnięciu pewnego wieku, kiedy nadaje się do wyrzucenia, wyrzuca się przerabia się na mydło, podstawowy pokarm fabrykantów, a część białek dodaje się do hamburgerów. A więc mamy tutaj stuprocentowy recykling, fabrykanty zjadają same siebie. Czyżby super wyrafinowana cywilizowana cywilizacja miała problem z żywnością, że do wykarmienia ludzi konieczne jest ludzkie
mięso? Ta cywilizacja mimo, że jest bardzo rozwinięta, już jest u progu zagłady. Bo te koncepcje idealnej cywilizacji przyszłości przebijają pomysły Hitlera i Stalina o kilka długości. Rządzą korpopaństwa, które wciskają ludziom ciemnotę. Fabrykanty wierzą w uniesienie, że po odsłużeniu 12 lat w korporacji Papa Song, będą wolne. Ta wolność polega na tym, że nadają się tylko do wyrzucenia, a wiec zrecyklingowania. Bowiem w swej objawionej mądrości szef uznał, że fabrykanty po 12 latach pracy do niczego się nie nadają, bo są zbyt mądre, stają się podatne na różne heretyczne myślozbrodnie. A na to korporacja przecież pozwolić nie może. Sonmi - 451 wymknęła się spod kontroli i zrobił się z tego niezły bałagan!  Czas akcji, początek XXII wieku.

 

Wreszcie szósta opowieść, to po prostu wielki regres cywilizacyjny. Okazało się, że idealna cywilizacja stworzyła debili, którzy być może są genialnymi informatykami, ale za to nie potrafią rozniecić ognia. Muszą uczyć się od nowa, jak przeżyć, jak skołować żarcie, picie, no i ogrzać się, żeby nie zamarznąć, po prostu muszą uczyć się, jak przeżyć. Główny bohaterem jest Zachariasz, osobnik, ten mimo, że jest dzikusem, jest osobnikiem inteligentnym, nawet czasem zadaje interesujące pytania filozoficzne. Nagle w plemieniu Zachariasza pojawia się niejaka Merynom, przedstawicielka upadłej wielkiej cywilizacji, która zdołała jakimś cudem utrzymać zdobycze cywilizacyjne, mimo ogólnego zdziczenia. Co ciekawe zarówno Merynom jak i Zachariasz wierzą w tą samą boginię Sonmi.  Sonmi, to symbol, starzy bogowie wymarli, bo ludzie przestali wierzyć, dalej wynikło z tego, że zatracili wszelki system wartości, więc Boga trzeba było stworzyć na nowo. Sonmi, której katechizm rozkolportowano w miliardach egzemplarzy doskonale się do tego nadawała. Czas akcji, daleko, daleko w przyszłości. 

 

Głównych bohaterów łączy jeden i ten sam problem, zostali uwikłani w różne dziwne krzywe fazy, w konsekwencji zostali zniewoleni. Różnica jest zasadnicza, wolności zostali pozbawieni podstępem, albo sami, przez głupotę rozmienili własną wolność na klepak. I teraz muszą jakoś odkręcić to wszystko, zawalczyć o swoją wolność. Dadzą radę?

 

Dlaczego warto być wolnym?

 

W tej kwestii napisałem praktycznie wszystko recenzując „Władcę Pierścieni” Tolkiena, nic nowego tu nie wymyślę. Może tylko po za tym, że po cholerę dać się gnoić orkom, którzy są głupi, źli i śmierdzą. I warto takim brudasom własną wolność w ramach promocji oddawać? Zawsze znajdą się jacyś orkowie, którzy chcą człowieka wolności pozbawić i jakiś popieprzony Sauron, który nimi rządzi tym bardziej. Czasem trudno takiego bydlaka rozpoznać, bo diabelstwo jest sprytne. Dzisiaj to rogate badziewie odstraja się w garniak i zostaje prezesem, chociażby Papa Songu i wszyscy łącznie z politykami są na jego usługach.

 

Ta książka w swojej wymowie jest historiozoficzna. Mamy motyw cywilizacji, że im cywilizacja jest lepsza, tym bliżej jej do upadku, bo dobra cywilizacja tworzy ludzi co najmniej nierozgarniętych, którzy nie są w stanie sprostać wyzwaniom przed którymi stoi cywilizacja, przez co nie jest w stanie sprostać tym wyzwaniom. Jeżeli tak się dzieje, że problemy przerastają ludzi tworzących cywilizację, to może ona tylko podążać w stronę upadku i w końcu upada. W książce najbardziej ze wszystkich bohaterów najbardziej rozgarnięty jest Zachariasz i to on odbuduje cywilizacje od nowa. Wychodzi na to, że Mitchell jest optymistą, że wierzy w to, że raz spieprzoną cywilizację da się odbudować. Mitchell jest przekonany, że złe trendy, które są ewidentne da się jeszcze odkręcić. Bohaterowie Mitchella było nie było zdołali sprostać tym wyzwaniom, i w drugiej połowie książki diabelstwo zbiera cięgi, bo Ci ludzie, mimo, że dali się początkowo skusić, to jednak wzięli się w garść. Pokazali, że chcą walczyć o swoja wolność, pokazali, że mają siłę walczyć o swoje. Wygląda wiec na to, że w tym optymizmie Mitchell polemizuje z panią Aynd Rand, autorki książki „Atlas zbuntowany”. Rand zdaje się stwierdzać, że jeśli mitologiczny Atlas się zbuntuje i pójdzie sobie w cholerę, to cywilizacji która się spieprzyła nie da się odbudować. Mam nadzieję, że to Mitchell, ma racje, że raz skomponowany utwór muzyczny zatytułowany „Atlas chmur” zabrzmi i ludzie słysząc tą melodię, docenią jej geniusz i zapragną dążyć do doskonałości i cywilizacja ocaleje. 

 

Książkę polecam, zdecydowanie trzeba przeczytać.




Ad.
* Edward Gibbon, Zmierzch cesarstwa Rzymskiego




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz