czwartek, 23 października 2014

Celine Minard,



Ostatni świat  


Wydawnictwo: Albatros - Andrzej Kuryłowicz
Data wydania: 2011 r. 
ISBN: 9788376591551
liczba str.: 432 
tytuł oryginału:  Le dernier monde
tłumaczenie: Joanna Polachowska
kategoria; literatura współczesna, post - apokalipsa


  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/97124/ostatni-swiat/opinia/21378973#opinia21378973  )





W zasadzie tytuł tej książki mówi wszystko. 


„Ostatni świat” – świat jest jeden, pierwszy i ostatni. Oczywiście jest to planeta na której może żyć człowiek. A więc coś co nazywamy cywilizacją jest bardzo kruche, bo uzależnione jest od kaprysów, czy to natury, czy nawet od nas samych, bo zapewne 1 % arsenałów nuklearnych wystarczy, żeby wykończyć ludzkość. A więc zgodzicie się moi drodzy czytelnicy, że nasza planeta jest ostatnia. Na tej planecie, o tajemniczej nazwie Ziemia, w książce Celine Minard liczba ludzkości = 1. Mamy tutaj w tej książce ostatniego człowieka, mężczyznę, Stevensa. 


Gdy Stevens był jako astronauta w kosmosie, bowiem jako jedyny członek załogi promu kosmicznego wykazał się niesubordynacją, ignorując tym samym nakaz ewakuacji, ludzkość diabli wzięło. Po prostu nagle, bez przyczyny, ludzie rozpłynęli się w powietrzu. Po miesiącach ciszy w eterze Stevens postanawia wrócić na Ziemię i przeżywa szok, wszędzie gdzie się znajduje nie ma ludzi, pozostały po nich tylko ubrania, które nosili na sobie. Nasuwa mi się skojarzenie, jakby ktoś zagnał ludzi do jednego wielkiego pieca krematoryjnego i…, parę minut po zabawie. Najpierw co logiczne Stevens próbuje odkryć co się stało, dociera do monitoringów w supermarketach, ludzie kręcą się między regałami sklepowymi, a potem paniczna ucieczka, nawet nie wiadomo co ludzi wystraszyło, a za sekundę, bez niczego, bez żadnego bum, ludzie znikają. 


Stevens podróżuje po świecie i przekonuje się, Jestem sam! Pyta co dalej? Korzysta z życia, Zajada najlepsze żarcie, pije dobre, drogie alkohole, ogląda filmy, w tym pornole, słucha muzyki, ale ile można? Ze świnkami, pieskami, kotkami nie da się pogadać, zwłaszcza, że te mogą pokazać pazurki, albo ugryźć. Bo tu zwierzęta przejmują władzę nad światem. Stevensowi wydaje się, że jest pierwszym prezydentem, pierwszym konsulem, pierwszym partyzantem, a potem dociera do niego, że jest nikim, bo nie ma dla kogo być kimś. Jest kimś tylko i wyłącznie dla siebie. 


Co mu pozostaje? 


Walka…


Tak, walka, o przeżycie, o to, żeby nie ześwirować, o własne człowieczeństwo. Po prostu żyje, czyta, pisze, prowadzi badania historyczne, bo zdaje sobie sprawę, że póki istnieje on, ostatni człowiek, istnieje cywilizacja, a potem na globie utrzyma się już tylko folwark zwierzęcy.

Krótko, zwięźle i na temat, książka cholernie daje do myślenia. Czytelnikowi może narzucić się skojarzenie z „Miastem ślepców” Jose Saramago. Tam ludzie ślepną z wyjątkiem jednej kobiety, która jest nieszczęśliwa, bo widzi cały ten bajzel, który powstał na skutek tej okoliczności. Tylko Stevens z „Ostatniego świata” by ją zrozumiał. Obydwoje przeżywają pieprzoną samotność. Obydwoje mają pecha, bo się nigdy nie spotkali.  




Warto przeczytać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz