środa, 15 października 2014

Walter Moers,  




Miasto śniących książek




Wydawnictwo; Wydawnictwo Dolnośląskie
Rok wydania: 2006 r.
ISBN: 8373845593
liczba str. : 464
tytuł oryginału:  Die Stadt der Traumenden Bucher
tłumaczenie: Katarzyna Bena 
kategoria: fantastyka



 (  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:

 http://lubimyczytac.pl/ksiazka/48509/miasto-sniacych-ksiazek/opinia/1747323#opinia1747323 )








Tym pytaniem na pewno was zaskoczę...


Czym jest książka? 



Odpowiadając banalnie; jest to trochę papieru, kleju, farby i tuszu. Ale my czytelnicy wiemy, że to czym jest książka z technicznego punktu widzenia nikogo nie obchodzi.



A więc wracamy do punktu wyjścia: czym jest książka?
Książki są treścią jaką w sobie zawierają, bo przecież ta wydrukowana pisanina dla kogoś kto zna kod kulturowy ma jakiś sens. A więc książka jest sensem. Czego? A tego właśnie co czytelnik chce w niej znaleźć. Bo nie wystarczy znać język, w jakim książka została napisana/wydrukowana, nawet jeżeli jest to język ojczysty, żeby zrozumieć sens metaforyki, bo zawsze na jakieś treści, których nie rozumiemy. Już nawet nie chodzi o to, że będzie to książka z innej bajki w której siedzimy, ale nawet we własnej bajce intelektualnej metafory mogą być zbyt skomplikowane, i trzeba czasu, czytania, czytania i jeszcze raz czytania, żeby do pewnych rzeczy dojść, żeby pewne metafory stały się dla nas przystępne i zrozumiałe. Myślę, że jasna jest ta kwestia. A więc książki są rozumem, bo rozumienie treści jest bardzo istotne. Każdy z nas rozumie i interpretuje po swojemu. 



No ale po cholerę czytamy? Trenujemy własną mózgownicę męcząc ją trudnymi treściami? Po jaki czort kupujemy i chomikujemy, kolekcjonujemy książki? To jasne, bo jest nam to ludziom potrzebne, żeby dowiadywać się, poznawać doświadczać czegoś nowego, wzbogacać wyobraźnię, poznawać świat, a raczej światy, może wszechświaty? Dalej książki kuszą jak diabli, pobudzają naszą ciekawość i zmuszają do zadawania pytań. Lubimy książki, przebywać w pokojach pełnych książek, w antykwariatach, księgarniach, bibliotekach, lubimy tak spędzać czas i szukać nowych książek. Książki są potrzebą wyrobienia w sobie umiejętności zadawania pytań. Każdy autor ma jakaś wizję, świata przez siebie wykreowanego, a czytelnik ma wizję świata czytanego. A więc droga, ścieżka intelektualna każdego z nas czytelników jest inna, tak samo jak inne są książki. Ale jedno nas łączy potrzeba czytania. Książki są dla nas niezbędne do życia. Co prawda jesteśmy w stanie wyobrazić sobie świat bez książki, ale byłby on koszmarny tak samo jak u Bradburego.



No właśnie i pora przejść powoli do sedna tego co my tu mamy, co nie znaczy, że to co było jest nie na temat. Bo tematem wiodącym zarówno powieści "Miasto śniących książek" jak i mojej recenzji jest książka. To jasne, że zabierając za książkę o książkach nie mogę pisać o misiu Uszatku, choć mamy tu formułę fantasy. W pewnym sensie jest antybaśnią tak jak film "Shreck", bo dobro i zło dokładnie zostało postawione na głowie. Mnie rozwaliła scena jak sympatyczne, racjonalne buchlingi, choć wyglądem daleko odbiegają od Mister Uniwersum, buchlingi to mityczne cyklopy, stają po stronie Króla Ciemności, który ani dobry, ani sympatyczny nie jest. Ale czy aby na pewno? Tylko w antybaśniach takie wzruszające numery odchodzą. 



Ale pozwólcie, że zaczyniemy od początku, bo w istocie, początków tej książki mamy bez liku. Jest ich aż tyle, że człowiek nie zauważą, kiedy książka, ku rozpaczy czytelnika, się kończy. Bo czytelnikowi nie chce się tej książki kończyć. Ten świat jest tak ciekawy, niesamowity wyjątkowy, że najlepiej człowiek pokręciłby się po ulicach Księgogrodu, może nawet diabli pokusiłoby go wejść do podziemi miasta, cholernie niebezpiecznych. Przygody, niesamowite emocje, gwarantowane, natomiast na to, że człowiek wyszedłby z tego cało nie ma żadnych.



Kreując swój świat Walter Moers tworzy bardzo ciekawie postacie, które są dobre i złe, co niektóre naprawdę straszne, ale bez wyjątku wszystkich łączy jedno, miłość do książek, w takiej czy innej formie. Mieszkańcy Camonii są wyjątkowi nie tylko w świecie Moersa, ale w całej literaturze, są to zapaleni twórcy, miłośnicy czytanych treści i biblliofile. Camonia ma dwa duże miasta, w których toczy się akcja jedno to wspomniany Księgogród, a drugie to Twierdza Smoków. 



Autor przekonuje nas, że książki są bytem. Więc z tych ontologicznych* rozważań wynika, że książki istnieją, mają dusze. Mało tego książki są dobre i złe. Mogą dać wiele dobrego czytelnikowi, ale też mogą go skrzywdzić, zranić, ugryźć, a nawet zabić! 

 

Tak naprawdę to właśnie książki, miliardy książek, zgromadzonych w Księgogrodzie, są głównym zbiorowym bohaterem, tej niesamowitej powieści, więc nie ma w tym przypadku, że moja recenzja wygląda tak a nie inaczej. Świat Waltera Moersa jest światem książek, autorów, wydawców i czytelników. Mamy co prawda mafię, ale ta daleko odbiega od wzorca jaki wykreował Mario Puzo. Tutaj z mafią na pieńku mają wybitni autorzy: prozaici i poeci, bo mafiozi kontrolujący rynek wydawniczy promują na potęgę miernotę, bojąc się, że prawdziwe arcydzieła odebrało by im chleb i nie mieliby czego szukać w Księgogrodzie. 



No dobra mamy książki, ale spokojnie, jacyś bohaterowie, bardziej ludzcy, nie tylko papierowi, też są. Nominalnym bohaterem głównym jest Hildegust Rzeźbiarz Mitów smok pochodzący z Twierdzy Smoków. Jak wszyscy mieszkańcy miasta Hildegust jest poetą. Co prawda początkującym poetą, bo mając siedemdziesiąt parę lat jest młokosem. Jego mistrz, mentor Dancelot Tokarz Sylab przed śmiercią, miał jakieś 800 lat zalecił mu, żeby odbył podróż do Księgogrodu i tam poszukał natchnienia poetyckiego. Tyle, że Hildegust znajduje coś jeszcze innego, masę dziwnych przygód. Nasz smok jest w posiadaniu białego kruka, najpiękniejszego poematu jaki kiedykolwiek został napisany. Próbuje dociekać kto to napisał, zwyczajna ludzka ciekawość. Jak się bardzo szybko okazało, tego typu poszukiwania wiedzy są w Księgogrodzie bardzo niebezpieczne. Jak słusznie się zapewne domyślacie nasz główny bohater bardzo szybko trafia w brudne łapska mafii, demonicznego antykwariusza Fistomefela Szmejka. Ten go ładnie urządza. Otumania zatrutą księgą, i zamyka go w katakumbach Księgogrodu, z których znaleźć wyjście graniczy z cudem jeżeli ktoś ich nie zna. W dodatku Fistomefel Szmejk nasyła na Hildegusta łowców książek, czyli u Maria Puzo określano by ich jako cyngli, ludzi do wynajęcia, którzy maja za zadanie pozbywać się niewygodnych obywateli.



I zabawa się zaczyna bowiem katakumby Księgogrodu przypominają Tolkienowską Morię, nie tylko kopalnie krasnoludów, ale i to co jest jeszcze głębiej, nieograniczone otchłanie. Różnica jest jedna, wszędzie mamy pełno książek. Niektóre potrafią wysadzać w powietrze, latać, pełzać, gryźć, kąsać truć i cholera wie co jeszcze! No i zapewne mamy pełno kurzu, bo przez tysiące lat nikt tam nie sprząta, bo "sympatyczne potworki" wybijały to komukolwiek z głowy, ponieważ te uwielbiają bajzel. Mamy też zapach gnijących książek,rozlatujących się książek i robale książkowe, które maja dogodne warunki do funkcjonowania. Jak już wspomniałem nawet najbardziej makabryczne potwory czytają lub piszą książki, niektóre uczą się ich na pamięć. 



Bardzo ciekawą kwestią jest czy Hildegust Rzeźbiarz Mitów po pierwsze wyjdzie żywy z tej kabały? Dalej, czy zrealizuje misję specjalną, znajdzie autora tajemniczego manuskryptu, na którym znalazł się cudowny wiersz? Inna sprawa: czy przyjdzie mu do głowy zemścić się na ludziach, którzy go skrzywdzili. No i w końcu kto napisał przygody Hildegusta Rzeźbiarza Mitów? Bo książkę mamy przecież, a więc ktoś się tym zajął, napisał, a potem wydał ją w Ksiegogrodzie lub w Twierdzy smoków?



Zapraszam w tą niesamowitą podróż w otchłanie Księgogrodu, tylko jest mały drobiazg zabierzcie ze sobą mocne nerwy, to ostrzeżenie naprawdę jest konieczne. Bo tak to książka jest naprawdę rewelacyjna.







Ad.
* Ontologia – filozoficzna teoria bytu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz