Mamy do
czynienia z książką z gatunku fantazy, kompletnie zakręconą, i
niewątpliwie dającą do myślenia. Jak lubicie trochę intelektualnego
zamieszania, to was ta książka nie zawiedzie. Inspirowana jest "Imieniem
Róży" Umberto Eco i to widać, ale niech to was drodzy czytelnicy nie
zniechęci, bo jednak ta książka jest równie dobra co oryginał i warto "Peanatemę" przeczytać. Różnica jest taka, że z tej książki autor zrobił
fantastykę, ale wszelkie inne walory filozoficzne zostały zachowane.
Ponadto czytanie tej książki to niezła łamigłówka lingwistyczna, słownik
wyrazów obcych trzymajcie pod ręką, jeśli chcecie coś z tego zrozumieć.
Zapewniam, że warto porządnie przyłożyć się do czytania tej książki.
Peanatema – dosłownie pieśń przeklętych, wyklętych, rytualna pieśń
śpiewana w czasie rytuału voco, w którym wyrzucano niepokornych
deklarantów z kręgu wspólnoty matemowej. Jest to sposób dyscyplinowania
niepokornych. Inkwizycja czuwa, nad przestrzeganiem dyscypliny.
Miejsce akcji Arbre – planeta, gdzieś w kosmosie. Społeczność tej
planety dzieli się na dwa nurty według stylu życia tzw zwykłych ludzi
zrzeszonych w tzw państwie sekularnym i koncentach. Koncent to rodzaj
klasztoru zawierających matemy, czyli kongregacje. Mnisi różnych
matemów, w zależności od stopnia wtajemniczenia, żyją obok siebie, są
dziesiętnicy, setnicy i tysięcznicy. Bierze się to stąd, że klasztor
jest otwierany, dla matemu dziesiętników raz na 10 lat na 10 dni, w tym
czasie tzw apertu deklarant ma prawo opuszczać klasztor i zdecydować
czy chce dalej spędzić życie w matemie, czy chce podążyć własną drogą
życiową. Dla setników wielkie wrota konceptu otwierają się raz na 100
lat, a dla tysięczników raz na 1000 lat, przy czym długość życia,
normalnego człowieka jest zbliżona do naszej ziemskiej, choć są
podejrzenia, że tysięcznicy coś kombinują i potrafią żyć znacznie
dłużej, ale jak to robią to tajemnica i czy w ogóle to prawda. W sumie
nie wiem porównanie matemów do klasztorów to najwłaściwsze porównanie,
bo tak naprawdę matemy, to ośrodki naukowe, w której zamknięto
deklarantów. Zaskakujące jest to że prowadzą działalność naukową
pozbawieni najlepszej aparatury badawczej, a jednak drogą rozważań
teoretycznych dochodzą do ciekawych, zaskakujących wniosków badawczych i
koncepcji naukowych.
Deklaranci - to członkowie wierni dyscyplinie Kartaskiej, żyjący w
świecie matemowym, w klasztorach, a nie w państwie sekularnym, przy tym w
matemach zostali zamknięci ludzie piśmienni, intelektualiści, naukowcy.
Fraa - deklarant mężczyzna. Suur - deklarant kobieta. Deklaranci
dobrowolnie poddawali się dyscyplinie, która była ważniejsza od
jakiegokolwiek dogmatu, każdy miał prawo myśleć co chciał, nawet wiara
bądź niewiara w Boga, była dopuszczalna przez dyscyplinę. Tolerowane
były również niektóre rodzaje romansów, a więc fraa i suur, mogli
nawiązywać pewne rodzaje relacji damsko męskich, wystarczyło tylko
publicznie ogłosić, że są parą. Dyscyplina, bardzo szczegółowo te i
wszystkie inne sprawy życia w koncepcie regulowała. Deklaranci
zajmowali się przyziemnymi sprawami np uprawą ogródka, a w wolnych
chwilach zajmowali się refleksją naukową. Oprócz kary ostatecznej
klątwy, trochę mniej surowa karą było czytanie pewnej księgi, która
zawierała 9 rozdziałów, przejście przez wszystkie to nie lada wyzwanie,
tylko największy twardziele byli w stanie przez to przejść i nie
zwariować. Na karę przeczytania całej księgi niegdyś skazany był niegdyś
fraa Jaad, tysięcznik, jeden z głównych bohaterów i rzeczywiście,
normalny to on nie jest, chyba mu ta zdarzeniówka złącza pomieszała.
Głównym bohaterem, z którego perspektywy obserwujemy wydarzenia jest
Erasmas 19 latek, deklarant dziesiętnik, poznajemy go tuż przed jego
pierwszym apertem, przypominam, otwarciem klasztoru, w tym czasie odbywa
się też rekrutacja nowych deklarantów jak się okazuje. Po zamknięciu
klasztoru Erasmas i jego kumple rówieśnicy mieli zdecydować do którego
zakonu chcą być przyjęci. Erasmas został Edharczykiem, a więc trafił do
zakonu najbardziej prestiżowego. W ostatniej chwili, trafił na
rekrutację, bo został ukarany przeczytaniem 5 rozdziałów księgi, trzeba
było zdać egzamin przed komisją, że odbyło się karę.
Powiecie, piszę tyle piszę i piszę, a właściwie niewiele było co się
właściwie działo w książce, ale innej opcji nie było, żeby było to w
miarę zrozumiałe o co w tym chodzi. Teraz powoli przechodzę do wydarzeń w
książce. Bo jak się okazuje w całym koncencie jest jakiś ferment,
peanatema rozbrzmiewa co chwila, wyrzucani są kolejni deklaranci, a to
widoczny znak, że coś się dzieje się coś niesłychanego. W pewnym
momencie został wyrzucony fraa Orolo, mistrz, mentor Erasmusa, który
prowadził jakieś obserwacje kosmosu. A więc jego zbrodnią było, że
dowiedział się za dużo. Wyrzucenie fraa Orolo'a i innych nic nie dało,
bo prawda rychło ujrzała światło dzienne. Okazało się, że mieszkańcy
planety Arbre mają niespodziewanych gości, przybyszy z obcej planety, ba
nawet z obcego kosmosu. Wszystko na to wskazuje, że nie mają dobrych
zamiarów, że wojna kosmiczna, nazywana tutaj łupieżą, wisi w powietrzu.
Tymczasem Erasmas, paru kumpli, wspomniany bardzo sędziwy fraa Jaad,
nawet on sam nie pamieta ile ma lat, może cwaniak nie chce się przyznać,
nie potrafi używać większości urządzeń technicznych świata
sekularnego, za to nadrabia błyskotliwa inteligencją i stąd to nie
przypadek, że znalazł się w tej grupie, zostali wyznaczeni do misji
specjalnej, między innymi mieli odszukać fraa Orolo'a. Bo obecności
kuzynów, zwanymi też Geometrami, z tego tytułu, że mieli na statku
wymalowane jedno z twierdzeń geometrycznych już nie da się ukryć. Tym
bardziej, że jedna bombka wybucha gdzieś w Arbre, fraa Orolo ginie
śmiercią tragiczną. Sprawa jest poważna Arbre nigdy w swojej historii
nigdy nie była tak zagrożona, przeciwnika nie wolno zlekceważyć.
Pisałem, że Arbe leży gdzieś w kosmosie, a właściwie tak naprawdę leży w
jednym z kosmosów. Bo tu mamy przyjęte filozoficzne założenie, że
istnieje wiele wszechświatów, a przynajmniej jeden metawszechświat.
Ciekawe jest to, że istnieje więc możliwość podróżowania między
kosmosami, a nawet majstrowanie przy historii, przeszłość można
zmieniać, tworzyć dowolnych nieskończenie wiele kombinacji tzw linii
czasu. A więc jeśli przyjąć teorię wielości kosmosów, to jeżeli w jednym
kosmosie jest tylko jedna planeta taka jak Ziemia, nadająca się do
zamieszkania i jest zamieszkana przez istoty rozumne, które tworzą
cywilizacje, to nie ma możliwości, żeby w wielu kosmosach tak było, a
więc pewne jest w fantastycznym świecie Stephensona, że kosmici
istnieją. Zazwyczaj wyobrażamy sobie kosmitów jako zielone ludki, a co
jeżeli kosmici są dokładnie tacy sami jak my? Wręcz nie do odróżnienia,
że np mieszkańcy jednej planety bardziej różnią się między sobą niż
przybysze z kosmosu różnią się od nas, przecież tego wykluczyć się nie
da. Dotychczas zakładano, że kosmita to obcy, a więc musi obcy być
zielony. Skoro obcość utożsamiano z kolorem skóry, widać autor chce nam
uświadomić, że nie ma większej głupoty, niż utożsamianie obcości
kosmicznej z prymitywnym ziemskim rasizmem i ksenofobią. Oczywiście
gdyby ufoki istniały, to wywróciłoby całą ziemską naukę do góry nogami.
Teorię wszystkich nauk trzeba by pisać od nowa, no i wzbogacać je o
mądrości kosmitów. Podobnie trzeba napisać od nowa historię religii, bo
przecież na Ziemi religii jest pełno, a w wielu kosmosach musi być ich
nieskończenie wiele, a więc trzeba napisać całą teologię od nowa,
chociażby istotnym problemem teologicznym może być, czy kosmita, nawet
jeżeli uzna wyższość naszego Ziemskiego Boga może być zbawiony? Czy w
raju, w czyścu i piekle jest wystarczająco dużo miejsca, żeby jeszcze
tam ufoków upychać? Oczywiście jeśli przyjąć założenie, że kosmici będą
chcieli z nami rozmawiać, a nie będą chcieli nas zniszczyć. Jak to
autor nazwał wysłać megazabójców, czyli atomówki, czy inne diabelstwo
zdolne rozpieprzyć planetę po prostu i po zabawie...
Jak skończyła się, ta cała konfrontacja mieszkańców planety Arbre z
siłami kosmicznymi, to zobaczycie sami, zapraszam do lektury. Powiem w
sekrecie, że warto...
Czytając "Peanatemę" czytelnik przeżyje niesamowitą przygodę
intelektualną, jak już pisałem ta do łatwych i przyjemnych nie należy,
ale takie książki są zdecydowanie najciekawsze. bo zmuszają, do tego,
żeby czytelnikowi szare komórki w mózgownicy rozruszały się troszkę.
Zdecydowanie polecam...